#17

- Nadal nie mogę uwierzyć, że naprawdę tu jestem... - westchnęłam zachwycona stojąc na murawie Camp Nou, stadionu mojej ukochanej drużyny piłkarskiej.
   To był już ostatni "punkt programu". Po zwiedzeniu muzeum Dumy Katalonii oraz sali multimedialnej i obejrzeniu szatni zawodników wyszliśmy tunelem na murawę. Byłam w siódmym niebie. Zresztą nie tylko ja. Wszyscy byli zachwyceni tą " wycieczką". Wolałam to od siedzenia i czekania na lotnisku przez parę godzin.
   Robiłam mnóstwo zdjęć, aby mieć jak najwięcej pamiątek. Przecież taka okazja mogła się już nigdy nie powtórzyć. W większości były to jednak fotki stadionu i wszystkiego dookoła, ja znajdowałam się jedynie na kilku tych, które robiła Therese bądź Tom.
   W końcu o 10.30 ponownie wsiedliśmy do autobusu, wszyscy w doskonałych humorach. Stąd na lotnisko był tylko kwadrans, więc kilkanaście minut później znaleźliśmy się na miejscu. Z racji tak wczesnego przybycia do odlotu mieliśmy ponad dwie godziny, więc postanowiłam, że poczytam książkę, która zabrałam ze sobą, a nawet jej nie zaczęłam. Teraz to chyba też nie było mi dane, bo usłyszałam nad sobą głos Forfanga.
- Jennie, idziesz zagrać z nami w kości? Czy może wolisz jednak pokera albo butelkę? - spytał z uśmiechem przyklejonym do twarzy.
- Nawet minuty spokoju... - mruknęłam cicho pod nosem. - Mam dosyć waszych głupich gier, idioci - odparłam. - Nie możecie choć raz zachowywać się normalnie, usiąść w spokoju i... No nie wiem... Na przykład poczytać albo pogadać? - uśmiechnęłam się słodko i zupełnie ignorując chłopaka otworzyłam książkę.
   Parę sekund później dało się słyszeć westchnienie i oddalające się kroki. Nie podnosząc wzroku, wiedziałam, że skoczek dostosował się do mojej prośby i odpuścił. Kompletnie tracąc poczucie czasu zagłębiłam się w fascynującą powieść Deana Koontza o podróżach w czasie. Nie miałam pojęcia, która jest godzina dopóki ktoś nie wyrwał mi słuchawek z uszu i nie zabrał książki.
- Ej, jeszcze nie skończyłam! - krzyknęłam podnosząc się z ławki.
- Wybieraj, mała - Tom uniósł książkę nad głowę tak, że nie mogłam dosięgnąć. - Albo kończysz tutaj albo w samolocie.
   Dopiero teraz zerknęłam na zegarek. Wskazówki aktualnie znajdowały się na godzinie 11.45. Za kwadrans mieliśmy wylatywać.
- Wygrałeś - zaśmiałam się i ruszyłam za chłopakiem w stronę samolotu.

***

   Kilka minut po szesnastej wylądowaliśmy w Oslo. Wszyscy natychmiast wsiedli do samochodów pozostawionych na lotnisku w dniu wylotu i udali się do domów, aby odpocząć po wyczerpującym zgrupowaniu. Mieliśmy teraz kilka dni wolnego, a w następnym tygodniu chłopcy zaczynali treningi na skoczni.
- Może wpadniesz do mnie na jakiś film? - spytał Hilde gdy siedziałam w jego aucie.
- A jaki proponujesz? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie nie odrywając wzroku od telefonu.
- Ten jeden raz zdam się na ciebie - uśmiechnął się uroczo.
- Tom, zatrzymamy się w centrum? Muszę kupić coś do jedzenia - dodałam po chwili.
- Jasne. Coś jeszcze, księżniczko? - westchnął i zrezygnowany wjechał na  główną drogę.
- Kiedy dokładnie zaczynacie treningi? Wyłączyłam się jak Alex powiedział, że mamy wolne...
- Za cztery dni, o dziesiątej pod skocznia. Twoja obecność też obowiązkowa.
- Tom... - zaczęłam po chwili milczenia.
- Co znowu? - był chyba trochę zdenerwowany, że go rozpraszam. - Jak będziesz tak gadać to prędzej czy później się rozbijemy... Teraz nawet nie widzę, gdzie można zaparkować - mruknął.
- Przegapiłeś zjazd na parking, idioto - odparłam śmiejąc się pod nosem.
   Szatyn zaskoczony zwolnił nieco i spojrzał w lusterko wsteczne po czym zaczął cofać w wyniku czego dwie minuty później staliśmy na parkingu.
- To wszystko przez ciebie - spojrzała na mnie poważnie, ale w jego oczach tańczyły wesołe iskierki. - Ej, Jen, prosiłem cię, żebyś nie ubierała się tak... - przez chwilę nie mógł znaleźć odpowiednich słów - ...tak wyzywająco - dopowiedział.
   Dziś miałam na sobie czarną sukienkę sięgającą do połowy uda. Nie miała ramiączek, a jej dół był rozkloszowany. Szpilki były w tym samym kolorze, co doskonale kontrastowało z moimi rozpuszczonymi włosami.
- Krótszej nie było? - spytał ironicznie i otworzył przede mną drzwi do sklepu.
- Mam krótszą w domu, schowaną na specjalne okazje - odparłam wesoło i pokazałam mu język po czym zabrałam koszyk.
   Jeszcze nie za bardzo wiedziałam co kupić, ale na pierwszym miejscu stała zgrzewka chłodnej wody gazowanej.
- Tom - zatrzymałam się pod jedną z półek z napojami. - Podasz mi wodę?
   Towarzysz spojrzał na mnie i zaśmiała się pod nosem. Zawsze lubił kpić z mojego wzrostu; nawet w szpilkach byłam od niego niższa. Tym razem jednak bez słowa podał mi to o co prosiłam i włożył zgrzewkę do koszyka. Przeszłam kawałek dalej, do działu z nabiałem, aby wybrać jakiś jogurt. Hilde został z tyłu i usłyszałam jak z kimś rozmawia.
- Ej, przecież to niezła laska... - mruknął jakiś głos, którego na początku nie rozpoznałam. Czułam, że mówią o mnie jednak nie dałam tego po sobie poznać. Zabrałam tylko z półki jogurt z owoców leśnych. - Jeśli nie masz nic przeciwko to chciałbym się nią zająć...
- Życzę powodzenia - Hilde roześmiał się, a ja nie mogłam się powstrzymać i odwróciłam się. Moje zdumienie było ogromne, gdy stanęłam oko w oko z Markusem Eisenbichlerem.
- O cholera... - wymamrotał Niemiec i spuścił wzrok. - Cześć, Jennie...
- Hej Markus. Dzięki za komplement - uśmiechnęłam się i dalej przechadzałam wśród półek z towarem. - Tak w ogóle to co tu robisz? Wakacje?
- Chciałbym... - brunet westchnął i wziął z półki paczkę otrębów pszennych. - Przylecieliśmy wczoraj, żeby tu poskakać. Na razie mamy jednak wolne.
   Zaświeciły mi się oczy. Skoro mieli tutaj trenować, to Severin też musiał tu być.
- Czyli Freund też tutaj jest, tak? - postanowiłam potwierdzić swoje przypuszczenia.
- Nie miał wyjścia - Markus wzruszył ramionami. - Muszę lecieć. Do zobaczenia - dodał i odszedł w kierunku kasy.
   Wolnym krokiem podążyłam za nim razem z Tomem. Szybko zapłaciłam za zakupy i parę minut później siedzieliśmy już w samochodzie.
- Jen, mam do ciebie prośbę - zaczął Tom po tym jak odpalił silnik i włączył radio. - Mogłabyś mi pomóc posprzątać strych? No proszę - dodał widząc moją niepewną minę.
- Wiesz, że bym ci nie odmówiła... - westchnęłam zrezygnowana. - Ale jeśli znajdę coś fajnego to zabieram.
   Skoczek uśmiechnął się szeroko i skręcił w naszą ulicę po czym nieco zwolnił.
- Okay. Ale najpierw pójdziesz do domu się przebrać. Po pierwsze szkoda sukienki, a po drugie gdybyś była tak ubrana nie mógłbym ci obiecać, że będę trzymał ręce przy sobie.
   Zarumieniłam się delikatnie. Wywołało to śmiech u chłopaka, który zerkał na mnie kątem oka.
- Jennie, daj spokój. Nigdy nie dotknę cię w ten sposób - położył nacisk na słowo "ten", abym zrozumiała o co chodzi. -Nie zrobię nic, dopóki sama mi nie pozwolisz.
- Właśnie dlatego jesteś niesamowity - pochyliłam się w jego stronę i lekko musnęła wargami policzek szatyna.
- Nie wiesz, że nie rozprasza się kierowcy? - wymamrotał i zaparkował pod swoim domem po czym obszedł pojazd i otworzył mi drzwi. - Tylko się pośpiesz.
   Nie mówiąc o nic więcej otworzył bagażnik i zabrał stamtąd moje walizki. Ja natomiast sięgnęłam po torebkę i zakuoym a następnie ruszyłam w stronę domu. Po otworzeniu drzwi od razu skierowałam się do kuchni.
- A to gdzie? - z korytarza dobiegł mnie głos sportowca. Najwyraźniej nadal trzymał moje bagaże.
- Zostaw byle gdzie! Potem to zabiorę! - krzyknęłam i włożyłam jogurt do lodówki. - Za góra pół godziny będę u ciebie! - w odpowiedzi usłyszałam odgłos zamykanych drzwi.
   Odkręciłam butelkę z wodą i nalałam do szklanki. Szybko wypiłam po czym udałam się do łazienki. Zabrałam z szafy szare spodenki i koszulkę na ramiączkach w kolorze pudrowego różu, a następnie wzięłam szybki prysznic, spięłam włosy i poprawiłam makijaż. Postanowiłam, że walizki rozpakuję później, więc 20 minut później byłam już gotowa. Schowałam jeszcze telefon do kieszeni i wyszłam z domu.

Wiem, miał być wczoraj, ale się nie wyrobiłam. ;) Ten jest trochę dłuższym :D Mam nadzieję, że się podoba. ;* ❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top