Uciekłam.
Mimo, że mam już 28 lat to nadal robię głupoty. Przy Jeffie czuję się jak nastolatka,ale i tak go nienawidzę.
- Daj już spokój. Nie popisuj się. - Zajęłam swoje miejsce przy stole i podparłam głowę dłonią.
- Masz rację Ebi. - Jeff znów usiadł obok. Ticky Tobie, Max i Sarah usiedli po drugiej stronie. Jeff jakby nigdy nic zaczął rozmawiać ze swoim kolegą z celi. Max ciągle się podlizywał tacie, co było wręcz komiczne. Na przeciwko mnie siedzi Sarah. Nie wiem, jak mam zacząć tę krępującą rozmowę.
- Zaraz wracam. - Wstałam od stołu. W kuchni wyjęłam małe szklane kieliszki z czarnej szafki. Niedługo potem postawiłam je przed Tobbim i Jeffem.
- Ja nie piję. - Powiedziała Sarah.
- No to może chodźmy , a chłopaki w tym czasie sobie pogadają. - Sarah wstała i poszła za mną po schodach na górę do mojej sypialni, a z tamtąd na balkon. Oparłam się o barierkę krzyżując na niej ręce.
- Zazdroszczę ci.
- Dlaczego? - Czego mi zazdrości?
- Tak dobrze dogadujesz się z Jeffem. - Oparła ręce, tak jak ja. - Chciałabym żeby Tobbie też taki wrócił z tego więzienia.
- Wybacz, ale nie jest tak tęczowo. - Sahrze zaświeciły się oczy.
- Bije cię?
- Tylko by spróbował Szmaciaż. - Zaśmiałyśmy się.
- Nie, nie bije mnie. Przynajmniej nie tak dotkliwie. Prawdę mówiąc mamy nawet curkę. Przez czternaście lat ukrywałam przed nią kim jest jej ojciec. - Przeczesałam dłonią włosy. - A teraz ten psychol wszystko spiepszył.
- Nasz Max od samego początku wiedział o swoim ojcu. Dorastał z tą świadomością. Słuchał różne opowieści o Tobim i jego wyczynach. W końcu spotkał swojego bohatera. Swojego ojca.
- Słabo. Nie dajesz sobie z nim rady co? - Pokiwała głową na tak.
- Powiedz...jak ma na imię twoja córka?
- Joddie. - Uśmiechnęłam się sama do siebie, co nie trwało długo.
- Ładne imię. A gdzie teraz jest?
- Ona....- Chwila. Czy ona chce się dowiedzieć gdzie jest Terry z Joddie? Zawsze mogli ją nastraszyć. Teraz jakby się jej przyjrzeć wydaje się trząść. Odsunęłam się parę kroków od barierki.
- Coś się stało? - Uśmiechnęła się chytsze.
- Kazali ci.
- Nie wiem o czym mówisz. - Wzruszyła ramionami.
- Ty perfidna marionetko. Najpierw chwalisz, potem użalasz nad sobą, a na końcu próbujesz zdobyć zaufanie. - Zwróciłam i wbiegłam do pokoju.
- Poczekaj! - Sarah rzuciła się w pogoń. Zbiegłam po schodach na dół prosto pod drzwi. Już prawie dotykałam klamki,jednak uniemożliwiło mi to pociągnięcie za włosy. - Nie możesz iść!
- Spiepszaj! - Kopnęłam ją w udo. Wykorzystałam okazję, gdy się skuliła z bólu. Tym razem to ja pociągnęłam ją za końcówki włosów i nakierowałam jej twarz na moje kolano. Z nosa zaczęła jej lecieć krew. Wzięłam swoje szare trampki z szafy obok i wyszłam z domu uprzednio ubierając obuwie. Jeff i Tobbie na sto procent są już naprani. - Fakens! Jaka ja byłam głupia! Po cholerę z nią gadałam! - Jest już ciemno. Gdzie Terry mógł zabrać Joddie? Nie wziął auta. Pewnie chciał, ale zapewne Jeff coś popsuł. Szłam wąska drogą bez chodnika. We wszystkich domach były pogaszone światła. Przyspieszyłam.Kamień spadł mi z serca , gdy zostawiłam w tyle te dzielnice. Niedaleko był klub , w którym ćwiczy Terry. Popytam , czy może go tam ktoś nie widział. Stanęłam przed wejściem. Niepewnie pociągnęłam za klamkę i weszłam do środka. Przy recepcji zastałam siedzącego znajomego. Po paru nieprzyjemnych sekundach łaskawie zauważył coś poza swoim komputerem służbowym.
- O! Cześć Abi. Przyszłaś poćwiczyć? - Zbliżyłam się do lady.
- Nie dzięki. Ja w innej sprawie. Słuchaj nie wiesz przypadkiem gdzie jest Terry?
- Szukasz go?
- Nie. Dla uciechy o niego pytam. Jest tutaj?
- Tak. Ćwiczy na macie.
- Spoko. Dzięki. - Wbiegłam na salę główną. Nerwowo szukałam wzrokiem swojego chłopaka. W końcu zobaczyłam go , jak wymienia agresywnie ciosy ze swoim przeciwnikiem. Nie używał rękawic. Owijał nadgarstki i palce specjalną taśmą bokserską dla lepszego efektu. Powoli zbliżyłam się.
- I co frajerze?! Masz już dość?! - Terry zadał ostateczny cios w głowę. Przeciwnik leży nie przytomny od czasy do czasu wdychając powietrze.
- Terry...- Zaczęłam.
- Łuuuuuhuuuuu jestem nie pokonany. - Wiwatował.
- Terry idioto!!! - Wściekłam się skupiając na sobie całą jego uwagę.
- Abi...? - Zeskoczył z ringu w moją stronę i mocno mnie przytulił. Wtuliłam się w niego.
- Tak bardzo za tobą tęskniłam.
- Ja też owieczko.
- Gdzie jest Joddie? - Uświadomiłam sobie, że nie ma z nim mojej córki.
- Jest w sali gier z innymi dzieciakami. Chodźmy ją zobaczyć. - Szliśmy za rękę w stronę pomieszczenia do zabaw. Młode nastolatki grały w piłkażyki i w automaty. Rozglądałam się szukając swojej pociechy. W końcu ją dostrzegłam. Siedziała skulona w koncie na czarnym fotelu. Obok niej kręciły się jakieś podejrzane typy. Zaniepokojona podeszłam bliżej.
- Co nic nie mówisz? Zaraz pewnie znowu się rozpłaczesz?
- A gdzie twoja mama? Co? Nie przyjdzie cię obronić? No tak. Musi cię bronić, bo ojca nie masz.
- No. Benkart. Nawet ojca nie ma. - Gdyby mój tata tu był to by was zabił. - Joddie wymamrotała.
- Panowie chyba pomylili kierunki. - Jak oparzeni odwrócili się jednocześnie.
- Na was już chyba pora. - Terry pokazał im gest pięścią. Obaj wyszli ze strefy zabaw w pośpiechu.
- M-mamo! - Joddie rzuciła się na mnie ze łzami. - Mamo tak się bałam. Myślałam, że nie żyjesz.
- Też się bałam, ale jestem tutaj i nie dam cię skrzywdzić.
- Dobra dziewczyny. Wracamy.
***
Musiałyśmy chwile poczekać na Terrego przy recepcji. Zawsze się guzdrze. Po trzydziestu minutach do nas wrócił z dużą sportową torbą. Objął mnie ramieniem i całą trójką wyszliśmy z budynku. Na zewnątrz czekała na nas taksówka. Widoczne światła latarni oświetlały drogę, która długo nie trwała. Wysiedliśmy pod eleganckim blokiem. Na górę wyjechaliśmy windą. Ostatnie piętro. Terry mieszkał w wielkim apartamentowcu z widokiem na całe miasto. Joddie ma tam już przygotowany własny pokój. Terry jest dla niej jak prawdziwy ojciec.
- Wszystko gra?
- Yhm. W porządku. - Powiedziałam wpatrując się w nocne miasto.
- Jesteśmy sami. - Terry podszedł od tyłu zatrzymując swoje ręce na mojej talii. Ułożył głowę między moją szyją a obojczykiem delikatnie ją całując.
- Faceci są beznadziejni. Zawsze krzywdzą.
- Nooo....jesteśmy straszni. - Przygryzł płatek mojego ucha. - Szybko odwróciłam się w jego stronę.
- Zawsze musisz wygrywać? - Zacisnęłam pięści na jego luźnej białej bluzce. Stanęłam na palcach i zaczęłam trącać jego noc swoim. Wiem, że się uśmiecha.
- Jestem najlepszy. Zawsze mam to czego chce. - Popchnęłam go na łóżko.
- Zamknij się. - Powoli wspinałam się na niego niczym kot. Przywarliśmy do siebie gorącym pocałunkiem. Nasze ocierające się o siebie ciała zagłuszały jęki pocałunków.
- Uwielbiam te twoją chudą talię. Jest taka idealna.
- Przestań bo się zarumieniłam.
- Muszę wziąść prysznic.
- Pomogę ci.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top