Soo Crazy.

Jedyne co możemy teraz zrobić , to czekać. Wezwanie policji i tak by nic nie dało i tylko pogorszyło sprawę. Tak strasznie boje się o Joddie i Terrego. Boje się ich oboje bezpowrotnie stracić. Nie z przypadku mówią , że więzienie zmienia człowieka. Szczególnie jeśli jest już szaleńcem.

- Mamo.......boje się..... - Serce mi się kraja na sam widok jej smutnej twarzy. W przeciwieństwie do mnie i Jeffa Joddie jest strasznie strachliwa i nieśmiała. Raczej nie wdała się w.......rodziców.

- Będzie dobrze kotku. Pamiętasz co ci mówiłam? Nie damy cię skrzywdzić. - Joddie podbiegła do mnie i Terrego , a następnie mocno się do nas przytuliła. Rozpłakała się , jak małe dziecko , którym już dawno nie jest. Terry objął nas obie i również przytulił. - Kocham cię Terry....- Z ciepłym uśmiechem pocałowałam go w policzek , na co cicho zachichotał.

- A ja was obie kocham. - Jeszcze mocniej nas przytulił. Po kilku długich minutach wszystkim znów poprawiły się humory. Typowy Terry , czyli lekarstwo na smutki. Za to najbardziej go kocham.

- Jaki prze miły obrazek. Moja dziewczyna i córka z jakimś obcym szczylem. - Zrobiło mi się nie przyjemnie gorąco na całym ciele. Całą trójką odwróciliśmy się w kierunku Jeffa , który stał dwa metry dalej. Następnie pojawili się przy nim Ticky Tobie i Ticky Max. Ruszyłam im na przeciw zasłaniając Terrego i Joddie.

- Czego chcesz?! - Warknęłam.

- Ciebie skarbie.......i moją córkę.

- Z kąt wiesz , czy to aby na pewno twoja córka? Tak długo cię nie było. Już dawno mogłam sobie kogoś innego znaleźć.

- Bo mi to powiedziałaś. - No tak. Rzeczywiście mu to już wyjawiłam. Dlaczego ze mnie jest taka idiotka? Lepiej się przyjrzałam nowemu Jeffowi. Ma włosy spięte do tyłu i bardziej krwawy uśmiech. Nawet styl jego ubierania się zmienił. Czarne jeansy , zwykłe białe trampki i szara koszula ukazująca nieco jego białą klatę. - Oczywiście nie ukrywam , że twoja zdrada jest dla mnie okropnie bolesna.

- Phi......ty i ból? Pierwsze słyszę. Wielki Jeff The Killer. Zabójca wszech czasów. Ten tytuł już dawno do ciebie nie pasuje. - Jeff niczym piorun znalazł się przy mnie i pociągnął za kołnierzyk od białej bluzki, tak abym znalazła się przy nim.

- Tamten Jeff... już.... nie.... żyje.....- Wyszeptał mi do ucha. Te słowa mnie dość przeraziły. Poczułam jego palce wbijające się w moje ranne żebra. Wbił je z taką siłą , że aż straciłam panowanie nad własnymi nogami. Jeff złapał mnie w swoje ramiona i zaczął kołysać mną na boki niczym małe dziecko. - Mmmymmm......moja kochana. Boli prawda? - Z mojego gardła wydobył się bolesny jęk.

- Abigail! - Terry planował się rzucić na Jeffa ze wściekłością w oczach. Powstrzymał go jednak widok zszokowanej twarzy Joddie. Zacisnął mocniej zęby i wziął dziewczynkę na ręce. Czym prędzej zaczął się wycofywać do tyłu. Wyskoczył przez balkon mocniej ściskając Joddie. Uciekli.
Terry wie, że jeśli coś jej się stanie nigdy mu nie wybaczę.
- K***A!!! - Jeff przeklnął. - Co tak stoicie S****Y! Za nim! - Bez wahania Ticky zaczęli ich gonić. Usłyszałam jedynie płacz Maxa po skoku w dół i wianuszek przekleństw na jego temat. Dalej istniała tylko ciemność, do której dodałam uśmiech. Wiem, że ich nie znajdą.
***
O boże! Jak boli, jak źle.
Zakryłam ręką oczy. Najgorsze jest wybudzenie się ze snu. A raczej z koszmaru. Jak dobrze, że to mi się tylko śniło.
- Joddie....podaj mi aspiryne.
- Już niosą mamusiu. - Zmroziło mnie na ten głos. Fak! To nie był sen. Odsłoniłam oczy i zobaczyłam Jeffa siedzącego na przeciw mnie uśmiechniętego od ucha do ucha.
- Jeff! - Podniosłam się lekko, aby następnie tego pożałować. - Ał...! - Spojrzałam na swoją ranę, a następnie na Jeffa. - Założyłeś mi nowy bandaż?
- Nie mogłem cię tak zostawić. Więc zahamowałem krwawienie i położyłem na kanapie. Spałaś tak słodko.
- Jeff... Co ty tutaj robisz? Dlaczego nie jesteś w więzieniu?
- Streścić ci ten mój wyjazd służbowy?
- O to właśnie pytam.
- Skoro tak...Jak wiesz wpadłem,złapali mnie. Potem mijały tygodnie,miesiące, lata. Aż w końcu uciekłem z grupką słynnych zabójców.
- A oni...? - Wstrzymałam oddech.
- Wszyscy co do jednego w tej o to dzielnicy. Nieświadomie przez 14 lat mieszkałaś wśród rodzin morderców. - Co ja zrobiłam?! Wpakowałam się w niezłe gówno! Ale...jak? - Kotek...rozchmurz się. Dzisiaj wpadnie dziewczyna Tobiego i sobie fajnie pogadacie. Hmm? - Zaczął mnie czule głaskać po głowie. To jakaś paranoja. - No chodź. Musisz się przebrać z tych zakrwawionych ciuchów. - Wziął mnie na ręce. - Tak się cieszę,że cie mam.- Przejechał nosem po mojej szyi. W końcu zaniósł mnie do mojej sypialni i postawił. - Pomóc ci może? - Zaczął wodzić dłońmi po moim ciele.
- Szmaciaż! - Sprzedałam mu liścia w twarz. Otępiały odsunął się. - Spójż mi w oczy. Nie patrzę już na ciebie tak jak kiedyś. - Wymieniłam z nim zawistne spojrzenie.
- To nie zmienia faktu, że jesteś moja! - Wyszedł i z impetu trzasnął drzwiami.
- Ufff....już myślałam, że się na mnie rzuci. - Podeszłam do swojej białej szafy, po czym ją otworzyłam. Chcę poznać mamę Maxa. Możliwe, że też ma takie zdanie o swoim dawnym wybranku, jak i ja. Wybrałam czarną szeroką bluzkę i dżinsowe krótkie spodenki. Nie ma co się stroić. Gdy już się przebrałam powoli otworzyłam drzwi i wyszłam na korytarz. Schodząc na dół nie napotkałam żadnej żywej duszy. Pomyślałam, że mogłabym się wymknąć i poszukać Terrego. Już miałam przekręcić klamkę, ale.. Nie. Jeff nie jest taki głupi. Na pewno albo on albo jego sługusy by za mną poszły i było by po cherbacie. Odwróciłam się na pięcie gołą stopą i skierowałam do salonu. Usiadłam przy stole stukając czarnymi paznokciami o stół o tej samej barwie czekając na tak zwanych gości. To śmieszne co wyprawiam. Prychnęłam pod nosem na samą myśl o tym.
- Już jesteśmy moje kochanie! - Zza rogu wyłonił się Jeff niosąc w dłoniach dwie butelki wódki. Nachylił się i pocałował mnie w policzek. - Co moja gwiazda robiła, gdy mnie nie było co? - Usiadł obok mnie.
- Gardze tobą.
- Zawsze szczera. To jedna z wielu rzeczy, jakie mnie w tobie pociągają. - Chciałam się jeszcze odgryźć, ale zauważyłam naszych gości. Matka Maxa była wysoką kobietą o rudych włosach i szarych oczach. Coś mi w niej nie pasowało. Była taka....taka jakby przygaszona.
- Ruszaj się Sarah. - Pogonił ją Tobbie mocno popychając.
- Właśnie ruszaj się Suk... - Max nie dokończył. Z całej siły uderzyłam pięścią w stół.
- To mój dom, a nie schronisko Max! Jeśli ci się nie podoba, to wypad!
- Czego chcesz od mojego syna Brudna Dziwk...- Ten też nie dokończył. Jeff zerwał się z krzesła i przystawił nóż Tobiemu do gardła.
- Jakim K***A prawem obrażasz moją kobietę?!
- N..no weź Jeff. - Jąka się. - Jesteśmy kumplami. Pamiętasz? Ta sama cela? Te same zamiary? Przecież to tylko Szma..
- Abigail jest moja! Nie jest szmatą! Jest tylko moja! - Kopnął go w brzuch, aby ten znalazł się na podłodze. Jeff zaczął ciężko dyszeć ze złości. Ale ze mnie idiotka. To co teraz zrobię będzie mnie dręczyć po nocach.
- Jeff....- Położyłam mu dłoń na ramieniu. - No chodź. Wyluzuj.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top