2. Zguba
- Gdybyś miała zacząć kochać... To kogo?
- Najpierw zaczęła bym od samej siebie, potem pójdzie z górki.
Weszliśmy do totalnego zgiełku pod zadaszeniem. Nie skupiałam się w sumie na chłopaku, który chce razem ze swoją mamą mi pomóc. Miałam jedynie w głowie mojego braciszka, który zapewne plączę się gdzieś wśród dużo wyższych, nieznanych mu pod każdym aspektem ludzi.
Poczułam nagle, jak ktoś mnie łapie za przedramię i przysuwa w swoją stronę. Spojrzałam na niego przestraszona, ale wzrok mi złagodniał, gdy się okazało, że to był jedynie ten, który chce mi pomóc.
Teraz sobie zdałam sprawę z tego, że nawet nie znam jego imienia...
- Musimy trzymać się razem, bo wszyscy się tu pogubimy. - wyjaśnił, puszczając moje przedramię i chowając ręce w kieszenie swojego płaszcza.
- J-jasne, wybacz... Nie mogę się skupić przez te najgorsze myśli, które wpadają mi do głowy...
- Nie masz powodu do tłumaczeń, skupmy się na tym, gdzie może być.
Pokiwałam na to głową i zaczęliśmy się rozglądać, idąc powoli coraz głębiej w tłum, a konkretnie w kierunku, gdzie ostatni raz widziałam mojego brata. Niestety to takie maleństwo, że wśród dorosłych trudno go zauważyć. A sama nie jestem jakaś szczególnie wysoka, aby być ponad głowami innych. Starałam się mimo ciemnych scenariuszami, które napadały mój umysł zachować trzeźwe myśli i skupić się jednak na dalszych poszukiwaniu, a nie na samej możliwej porażce.
- Zaczekaj, aż ludzie się rozejdą trochę, bo dopiero co wysiedli z metra. - odparł chłopak, na co pokiwałam głową i stanęłam w miejscu.
Ludzie nas mijali, nie zwracając wcale na nad uwagi. Czułam się z tym niezbyt komfortowo, bo co jakiś czas musiał mnie ktoś boleśnie szturchnąć łokciem lub torbą. Dlatego nie lubię tłumów. Jedynie przywołuje o człowieka nerwy i ewentualnie jakieś zarazki.
Gdy ludzie się rozeszli, aż stanęłam na palcach i zawołałam imię mojego brata. Jednak poszłam do przodu, nie zwróciwszy uwagi na to, że kolejny tłum wyszedł z pojazdu.
- Mary, czekaj! - zawołał za mną chłopak, którego imienia nadal nie znałam, ale się nie zatrzymywałam, będąc przekonaną wobec własnej intuicji, że musi gdzieś być za którymś z tych grubych słupów, które podtrzymują między innymi ten dach.
Przeciskałam się między ludźmi bezczelnie, lecz ostatecznie się potknęłam o czyjeś szpilki i sama wylądowałam na ścianie pociągu. Szybko się od niego odepchnęłam i gdy akurat się odwróciłam, zobaczyłam znowu mojego pomocnika.
- Musisz na siebie uważać. Tłumy są nieobliczalne. - odparł, przekrzykując maszynę, która właśnie ruszyła dalej przed siebie.
- Wybacz... - odparłam znowu ze skruchą.
Ten na to jedynie westchnął i wyjął telefon z kieszeni płaszcza, bo ktoś do niego dzwonił. Odebrał połączenie i oczywiście dalej nie rozumiałam co młody mężczyzna mówi do słuchawki, więc skupiłam się na samym rozglądaniu się wokoło, znów stając zresztą na palcach. Jednak ani śladu po Antku...
- Mary? - odwróciłam się w stronę chłopaka, który nadal miał słuchawkę przy uchu. - Idziemy w tamtą stronę - wskazał palcem kierunek wzdłuż torów. - Tam ktoś znalazł małego chłopca.
Na tę wieść, która wypadła z ust chłopaka zaczęłam bieg. Znowu za mną zaczął wołać, ale po raz kolejny go nie słuchałam. Za bardzo zależało mi na tym, aby znaleźć mojego Antka wśród tego okropnego tłumu. Sama jestem popychana, jak ścierka, a co dopiero chłopiec, który jest jakieś pół metra ode mnie niższy...
W końcu w oddali, spomiędzy poruszających się w nieznanych kierunkach sylwetek ujrzałam go. Antuś stał obok jakiegoś ochroniarza i obaj zdawali się byś wpatrzeni w ludzi dookoła. W końcu moje spojrzenie spotkało się z tym mojego młodszego brata, a ten od razu wyciągnął w moim kierunku ręce, mając szklane oczy. Obijałam się o obce ramiona czy torebki, aż przykucnęłam i w końcu zamknęłam Antka w silnym uścisku.
Kątem oka zauważyłam, jak chłopak, który mi pomógł, rozmawia żywo z ochroniarzem, który zdawał się pilnować mojego brata. Aż nie wiedziałam czy skupić się w pełni na ich rozmowie (mimo tego, że nic nie rozumiem) czy na płaczącym Antku. Ale ostatecznie wybrałam drugą opcję.
- Dobrze, że się znalazłeś. - pogłaskałam go po pleckach, na co trochę się uspokoił.
- Strasznie się bałem... - szepnął mi do ucha, pociągając noskiem.
- Ale mamy szczęśliwe zakończenie - odparłam optymistycznie. Chłopiec się ode mnie odsunął i zaczął trzeć piąstkami oczy. - Oj nie rób tak... - wzięłam jego rączki od twarzy i sama my wytarłam delikatnie rękawem mokre policzki. Po chwili wyjęłam też chusteczki i mu dałam, żeby na spokojnie sobie ich użył.
Spojrzałam na mojego pomocnika, który nam się przyglądał z lekkim uśmiechem. Wyprostowałam nogi, stając w końcu normalnie i lekko się ukłoniłam.
- Dziękuję bardzo za pomoc. Jestem niezwykle wdzięczna tobie i twojej mamie. Sama bym pewnie nie dała rady.
- Absolutnie nie ma problemu, Mary. To była sama przyjemność ci pomóc. - uśmiechnął się szerzej, zakładając swoje okulary przeciwsłoneczne na głowę, przez co mogłam w końcu zobaczyć kształt jego oczu.
- Właśnie, bo w sumie... Powinnam ci się i tak odwdzięczyć, a nawet nie znam twojego imienia. - powiedziałam, czując, jak Antuś przytula się do mojej ręki i zaczął się nam przyglądać jeszcze lekko opuchniętymi oczkami.
- Youngjo. Kim Youngjo. - odpowiedział na moje pytanie.
- To w takim razie... - uśmiechnęłam się szerzej, a zarazem tajemniczo. - Ile miejsc mam zarezerwować na samym przedzie na nazwisko "Kim Youngjo"?
Chłopak na to cicho się zaśmiał, ja zresztą też, jakby zarażona tym drobnym gestem. Jednak u niego zdawało się to być bardziej odruchem zakłopotania i nieśmiałości. Ja natomiast bardzo byłam zadowolona z mojego pomysłu. To dobry plan według mnie.
- Cztery miejsca. Dla całej rodziny. - odparł, nie mogąc przestać się uśmiechać.
- Cała rodzina będzie? Jeju, ja się czuję zaszczycona...
Znowu się zaczęliśmy śmiać, aż poczułam na sobie dziwny wzrok Antka. Chyba to w jego postrzeganiu świata musiało być dziwne. Widocznie już zaczął tworzyć w swojej główce jakieś swoje dziecięce fantazje.
- To ja jestem zaszczycony.
Podniosłam wzrok na chłopaka. Tym razem miał nieco poważniejszy wyraz twarzy, ale kąciki jego ust nadal były uniesione ku górze. Może przez to sama poczułam w sobie nieco więcej nieśmiałości? Nie wiem, ale odwzajemniłam znowu gest i sama się znowu uśmiechnęłam.
- Jestem głodny... - powiedział Antuś. Oboje zresztą na niego spojrzeliśmy, przez co chłopiec ostatecznie schował się za mnie.
- Zawstydził się? Uroczo... - odparł Youngjo rozczulony.
- I powiedział, że jest głodny. - dodałam.
- Ach, no tak. Po takiej dawce adrenaliny to się nie dziwię... To wyjdźmy stąd w ogóle, bo kolejna fala nadchodzi.
Spojrzałam za siebie i... Rzeczywiście, nadjechał kolejny pociąg. Przez te wszystkie nieprzyjemna przeżycia wzięłam obu "mężczyzn" za ręce i sama zaczęłam uciekać w kierunku wyjścia. Obaj byli bardzo zbici z tropu, ale starszy po chwili cicho się zaśmiał.
To nie jest śmieszne, tłumy są okropne...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top