დ reddie (again) დ
Wiem, że znowu reddie ale mam generalnie jeszcze cztery pomysły na to xD
Dedykuję to tej samej osóbce co wcześniej, ale kolejne już będą dla innych osób xD
❦ Z nadzieją, że nigdy nie stracę ważnych osóbek ❦
PS. Shot powstał dzięki natchnieniu przez przyjaciółkę :3
Dziękuję Ci <3
❦❦❦
Znasz to uczucie gdy za wszelką cenę starasz się zachować oddech?
Czujesz jak coś mocno ściska twoje płuca, jednak pragnienie by zachować życie jest tak duże, że męczysz się z tym przeszywającym bólem?
Czujesz jakby ogień wypalał Cię od środka.
Czujesz, że nie masz już tchu, jednak coś nadal trzyma Cię przy życiu.
Trudno opisać jak w tej chwili czuł się chłopak.
Wypłynięcie było czymś niewyobrażalnie trudnym - szczególnie że wokół przepływało tak wiele drapieżników.
Niektóre stworzenia (jak żółwie czy delfiny) zapewne cieszyłyby ludzkie oko - jednak nie w tych okolicznościach.
Dodatkowo strach, kiedy czułeś, że w pobliżu przepływa rekin, płaszczka czy nawet wieloryb był niewyobrażalny.
To był pierwszy raz gdy Eddie cieszył się w myślach, że nie zalicza się do grupy wysokich czy dobrze zbudowanych dzieciaków.
Z każdą chwilą czuł jednak jak traci siły.
Walka o oddech, nieustanna praca rąk i nóg, szczątki ciał osób które kojarzył czy woda która momentami przybierała barwę krwistej cieczy...
To było dla niego zbyt wiele.
Mimo wszystko, wiedział że musi zawalczyć.
Dla niego...
Uniósł wzrok ku górze, z ulgą stwierdzając, iż widzi światło.
Musisz dać radę, Eddie...
Już tak blisko.
Po kilku sekundach był już nad powierzchnią tej cholernej wody.
Jego ręce nerwowo powędrowały na fragmenty unoszących się na wodzie dmuchanych materaców, które jeszcze niespełna czterdzieści minut temu znajdowały się w akwarium z fokami.
Przywarł do nich tak mocno, jak wielokrotnie w dzieciństwie przywierał do mamy - kiedy przychodził do niej zapłakany z powodu zadrapania na kolanie czy koszmaru, który nawiedził go w nocy.
Kiedyś te problemy wydawały się tak wielkie...
W porównaniu jednak do tego co wydarzyło się teraz...
Były zabawne.
Wiedział, że musi się stąd wydostać.
Wiedział, że musi go odnaleźć.
Nie mógł...
Strach okazał się być silniejszy.
Jego drżąca dłoń, szybko powędrowała do przemoczonej nerki, by po kilku sekundach wyciągnąć z niej inhalator.
Co prawda po tak długim kontakcie z wodą nie nadawał się do niczego.
Szatyn jednak momentalnie przyłożył urządzenie do ust, nerwowo gryząc ustnik.
Przymknął oczy, starając się uspokoić oddech.
Próbował za wszelką cenę wyobrazić sobie, że w środku jego urządzenia szczęścia znajduje się tak upragniony przez niego lek.
Kiedy po kilku minutach zdołał się uspokoić, umieścił swoją dłoń we włosach, zgarniając końcówki z których ciekła woda do tyłu.
Dopiero teraz cała sytuacja zaczęła do niego docierać.
Poczuł specyficzny zapach, który bardzo zaczął drażnić jego nos.
Poczuł jak fala chłodu uderza w jego ciało.
Poczuł jak przemoczone ubrania przylegają do jego ciała.
Poczuł jak bardzo szczypie go noga, po chwili orientując się, że cieknie z niej, ledwo widoczna przez wodę, czerwona ciecz.
Przymknął oczy, starając się uspokoić.
Ponownie zaczął gryźć ustnik inhalatora, starając się za wszelką cenę zachować tak ważny teraz spokój.
W jednym momencie poczuł jak jego serce się zatrzymuje.
Otworzył szeroko oczy, rozglądając się nerwowo.
– Richie?! – zawołał, zaraz jednak żałując.
Krzycząc bowiem, zaniósł się kaszlem spowodowanym zbyt długim przebywaniem pod wodą.
Do jego oczu napłynęły łzy, a wspomnienia uderzyły w prędkości światła.
❦❦❦
To był ten dzień.
Wielki, cudowny, wyczekiwany przez Kaspbraka dzień.
W Derry zostało otwarte oceanarium.
Niby nic wielkiego, jednak wiele osób twierdziło, że jest to jedno z lepszych oceanariów na świecie.
Eddie przewracał jedynie oczami, kiedy to Stanley z zafascynowaniem opowiadał, że będą tam również wystawy poświęcone rzadkim gatunkom ptaków morskich.
Ben bardzo cieszył się, że będzie można pooglądać rekiny, a nawet wieloryba - o których wcześniej miał jedynie okazje przeczytać w książkach.
Beverly natomiast bardzo rozmarzyła się na myśl o zobaczeniu pingwinów oraz fok, które jej zdaniem były przeurocze.
Mike nie wypowiadał się za dużo, ciesząc się po prostu ze szczęścia przyjaciół.
Wielki Bill kręcił jednie głową, co jakiś czas śmiejąc się pod nosem z kłótni Richie'go i Stana odnośnie rzadkiego gatunku ryby wampira. Po jakimś czasie do kłótni dołączył się również Ben, który starał się wyprowadzić przyjaciół z błędnych informacji na temat owego stworzenia.
Mieli udać się tam razem w sobotę - jeden dzień po otwarciu wystawy.
Nie chcieli iść tam w dzień otwarcia, ponieważ tego dnia bilety były droższe, a ludzi z pewnością byłoby dużo więcej.
Dla jednego z nich udanie się tam już w piątek było jednak niezwykle ważne.
Eddie niemal odliczał godziny do otwarcia.
Dlaczego?
Proste.
Richie zaprosił go do słynnego oceanarium w dzień otwarcia.
Dał mu w prezencie bilet, kiedy nikt nie patrzył.
Mieli być tam S A M N A S A M.
Wiadome było, że szanse na to są małe przy tak dużej liczbie zwiedzających.
Jednak żaden z Frajerów nie wiedział o ich wyjściu, przez co brunet na samą myśl o spotkaniu czuł przyjemne dreszcze.
W końcu Tozier wykazał źdźbło romantycznej duszy i zaprosił go na coś co chyba można było nazwać randką.
Tego dnia.
Kaspbrak był gotowy cztery godziny przed umówionym czasem.
Z niecierpliwością czekał na moment, kiedy to oboje wejdą do budynku zaczynając oglądać okazy.
Kto wie może złapią się za ręce?
Może okularnik obejmie go, czochrając mu włoski i znowu nazywając ,,Edsem''?
Może...
Może nawet dojdzie do pierwszego pocałunku?
Czas ciągnął się nieubłaganie.
Nadszedł w końcu moment, kiedy to oboje znajdowali się w środku stojąc przy szybie za którą wylegiwały się foki.
Astmatyk rozejrzał się.
Oprócz ich dwójki, w sali znajdowały się tylko dwie osoby.
Korzystając z tego - lekko otarł swoją dłoń o dłoń okularnika.
Richie z uśmiechem, ujął rękę młodszego.
– Rozumiem, że Panienka przestraszyła się fok? – zagadał lekko splatając z nim palce.
Eddie z satysfakcją odsunął ich dłonie.
– Bardziej obstawiam, że to foki przestraszyły się Twojego ryja. – fuknął, starając się nie okazywać uśmiechu.
– Oh, mojego ryja powiadasz? – Tozier przeniósł na niego wzrok.
– Dogadalibyście się. – Kasprack oparł się o barierki, zatrzymując spojrzenie na stworzeniach.
– Bo są tak cholernie urocze jak ja, kochaniutki? – mówiąc to, przybrał niewinną minkę.
Eddie odchylił głowę, przymykając oczy.
– Nie, one jebią tak samo jak ty. – uśmiechnął się pod nosem z satysfakcją. – Chociaż z dwojga złego wolałbym smród ryb, niż twoich jebanych papierosów.
– Oh, a ja myślę, że jest jeszcze inny powód dla którego byśmy się dogadali. – Richie poprawił okulary.
– Jaki?
W odpowiedzi brunet, wyprostował się lekko teatralnie odchrząkując.
Po kilku sekundach zaczął wydawać odgłosy, które wydawały się wręcz identyczne do tych wydawanych przez foki.
Astmatyk, obdarzył go spojrzeniem pełnym pogardy.
Zaraz jednak zaczął się śmiać.
Dodatkowej radości dodał mu fakt, że foki zaczęły rozglądać się za autorem owego odgłosu, same zaczynając wydawać lamenty.
Eddie złapał się za brzuch, starając uspokoić swój śmiech.
– P-przestań! – zawołał z trudem. – Je-jesteś w tym b-beznadziejny!
Richie ukłonił się lekko, chcąc otworzyć usta.
Nie było mu to dane - coś bowiem, przywarło go do równoległej szyby za którą znajdowały się lamparty morskie.
– Ktoś naprawdę wpuścił tutaj takich Frajerów jak wy? – zaśmiał się głos należący do Henry'ego.
Okularnik spróbował się odsunąć, nie zamierzając się poddać.
– Dziwię się, że WWF was tu wpuściło patrząc na to jakim zagrożeniem dla przyrody jesteście. – zawołał Richie, co ewidentnie nie spodobało się Bowersowi. – No tak, przecież oni wspierają takie porażki genetyczne jak wy.
Eddie spiął się, widząc jak po tych słowach okularnik dostaje w twarz.
Chciał pobiec do niego, odwracając jakoś uwagę oprawców, jednak strach był zbyt duży.
Kiedy zebrał się w sobie, robiąc szybki krok w tamtą stronę, poczuł jak czyjeś ręce przygniatają go do podłoża.
– Dokąd się wybierasz, mikrusie? – głos należący do Patricka wyszeptał mu do ucha.
Kaspbrak naprawdę z całych sił starał się zrozumieć sytuację.
Wszystko było jednak...
Zbyt szybkie.
Jedyne co pamiętał to jak Henry wziął ten młotek.
Richie zrobił unik...
A...
Szyba pękła.
– Eds! – pamiętał jego krzyk oraz to, jak próbował go złapać, by uchronić młodszego przed nadciągającą katastrofą.
Pamiętał jak wszystko znikło mu z oczu.
Jak próbował utrzymać się na powierzchni.
Jak siła z jaką wypływała woda i silne stworzenia, które rozbijały kolejne szyby przytłaczały go swoim ciałem.
To miał być taki cudowny dzień...
Kto wie...
Może złapie mnie za rękę?
Może obejmie..?
Może poczochra włosy, nazywając ,,Edsem"..?
Może pierwszy raz pocałuje..?
❦❦❦
Eddie siedział otulony kocem.
Wszędzie było pełno lekarzy, straży, dziennikarzy oraz ciekawskich ludzi, którzy za wszelką cenę chcieli dowiedzieć się co się stało.
Dopiero co otwarte oceanarium, które miało wywołać tyle radości - przyniosło tyle nieszczęścia.
Chłopiec siedział po ,,niebezpiecznej'' stronie taśmy policyjnej, ignorując wołania przyjaciół oraz zrozpaczonej matki, która chciała mieć już Eddie'go przy sobie.
On czekał.
Nie mógł go zostawić.
Prosił...
Musiał tu być.
Trafił na bardzo wyrozumiałych ludzi, którzy obiecali sprowadzić Richie'go.
Od tragedii minęły ponad trzy godziny.
Ze środka, wyprowadzano wiele ludzi w dobrym stanie bądź trochę gorszym.
Czasami wynoszono też martwe osoby.
On jednak nie tracił nadziei.
To miał być przecież idealny dzień...
Po kilku minutach, strażak stanął przy nim patrząc smutno.
Odnalazł wzrok rodziców chłopca w okularach, którzy to niespokojnie cały czas wypytywali o swojego syna.
Na spojrzenie strażaka, kobieta zaniosła się płaczem, wtulając twarz w ramię męża.
Mężczyzna ostrożnie położył bruneta przy astmatyku.
Eddie zerwał się, przenosząc wzrok na jego ciało.
Nie miał okularów.
Włosy były mokre - zupełnie tak jak podczas tych dni, gdy radośnie bawili się nad jeziorem.
Jego ubrania były tak mocno przemoczone, że jeszcze bardziej przywierały do ciała.
Wyglądał jakby spał.
Jego skóra była jedynie trochę bardziej blada.
– Richie... – odezwał się słabo. – Hej, to nie pora na drzemki. Wiem, że udajesz. – wyszeptał lekko łapiąc jego dłoń.
Była przeraźliwie chłodna.
Serce Kaspbraka zabiło na to szybciej.
– H-hej... – lekko pogładził jego policzek, zaraz próbując wyczuć puls.
Poczuł jak zaczynają płynąć mu łzy.
– Ale przy-przynajmniej już nie śmierdzisz... – spróbował zażartować, z nadzieją, że ten zaraz się odgryzie. – W końcu się umyłeś...
Cisza.
– Richie... – poczuł, że głos grzęźnie mu w gardle.
Nie wytrzymał.
Wybuchnął płaczem.
Zaczął rozpaczliwie wtulać się w jego zimne ciało.
Próbował przywrócić go do życia.
Chciał ogrzać chłopaka, by znowu poczuć jego ciepło.
To na nic...
Po pół godzinie, kiedy to ciało robiło się jeszcze bardziej zimne i drętwe - a działania Eddie'go nic nie dawały - otarł swoją czerwoną od płaczu twarz, na krótki moment przywierając do jego zimnych i mokrych warg.
Jego ręce z lekkim drżeniem, zatrzymały się na kołnierzu jego koszuli, po chwili wędrując w suche już włosy.
Odsunął się czując więcej łez.
To nie miało być tak...
Nie on...
Tylko nie on...
Otwarcie oceanarium okazało się jego zamknięciem,
Pierwszy pocałunek okazał się tym ostatnim...
~~~~~~~~~
Przepraszam jeśli są błędy, poprawię jutro - ale nie dość, że już przysypiam to jak pisałam było...
Dość głośno xD
Branoc!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top