❤ Stanley ❤

To będzie jedno z trudniejszych opowiadań jakie napiszę, więc z góry przepraszam za jakieś niedociągnięcia w temacie itp.

I umieściłam to bardziej w naszych czasach bo tam ten wątek telefonu komórkowego xD

Dziękuję, Richie0412 za pomoc w wymyśleniu fragmentu xD

Początek dialogu w bazie frajerów to jej teksty.

Iii...

Przepraszam jeśli są błędy ale jestem zbyt zmęczona by sprawdzać kolejny raz xD

I jeśli ktoś zgadnie gdzie pojawia się Penek to dam paczkę żelków temu komuś.

Z góry też dziękuję za przeczytanie, bo...

To jedna z tych prac do których się bardzo przyłożyłam xD

I już was nie męczę moim gadaniem



Dla moich przyjaciół

Dziękuję 

❤❤❤

– Ja już nie chcę... – słowa same wyszły z jego ust.

Stał spokojnie, natomiast rysy twarzy były jeszcze spokojniejsze. Obserwował się w lustrze, czując, że jego twarz lekko się zmienia.

– Nie chcę... – wziął gwałtowny wdech. – Nie chcę, nie chcę... – z każdym słowem oddech przyspieszał.

Po krótkiej chwili, która wydawała się trwać dość długo, poczuł jak do jego oczu napływają łzy.

Gromadziły się w jego brązowych oczach, powoli zaczynając spływać po policzkach.

– Kurwa, nie chcę już! – krzyknął, bezradnie uderzając dłońmi w lustro. – Nie chcę, nie chcę, nie chcę. – z każdym słowem, czuł jak dławi się łzami, których z każdą sekundą było więcej.

Osunął się, lekko skulając się na kolanach.

Spojrzał na swoją lekko zapuchniętą twarz.

Wsunął dłoń w swoje zawsze idealnie ułożone loki.

Spojrzał prosto w swoje brązowe oczy.

Cholerne brązowe oczy, których nie powinno tu być.

Oczy, które tak naprawdę nie były potrzebne.

Oczy, na których nikomu nie zależało.

Oczy, z których płynęły łzy.

Oczy, które były tak żałosne jak ich właściciel.

– Nienawidzę Cię. – powiedział, nie spuszczając wzroku z oczu. 

Na te słowa mimowolnie, zaczęło płynąć więcej łez.

– Nienawidzę! – wrzasnął, spoglądając sobie groźnie w twarz.

Zaraz jednak, uczucie to ustało.

Poczuł do siebie ogromny żal.

Może to był też strach?

Ciężko stwierdzić.

Dlaczego to robisz, Stan?

Rodzice zaraz wrócą.

Musisz się uspokoić...

Wstał, ostatni raz spoglądając na tak znienawidzone przez siebie oblicze.

Usiadł na łóżku, chowając twarz w kolana.

Pozwolił sobie na tą chwilę słabości.

Pozwolił sobie na łzy.

Zaraz jednak zacisnął dłoń na swoim ramieniu.

Poczuł jak paznokcie wbijają się w skórę, dając chwilowe ukojenie.

Zacisnął mocniej - chciał ślad, chciał by coś zostało.

Zaraz jednak jego dłoń, mimowolnie powędrowała po leżący na stoliku telefon. 

Zerknął na listę aktywnych osób.

Każdy jego przyjaciel był online.

Jego palce śmignęły po ekranie, pisząc krótką lecz tak ważną wiadomość.

Nie chcę być teraz sam...

Po chwili jednak, skasował napisany tekst - czując, że nie może tego wysłać.

W końcu ile można robić z siebie kozła ofiarnego?

Westchnął cicho, ponownie chowając twarz w kolana, starając się opanować emocje.

W chwilach, gdy człowiek potrzebuje obecności drugiej osoby, zazwyczaj zostaje sam.

❤❤❤

Stan, brodził widelcem po zieleninie znajdującej się na talerzu.

Westchnął cichutko, chcąc już udać się do swojego pokoju i po prostu położyć się spać.

– Nie smakuje Ci, Stanley? – zapytała Andrea z wyczuwalną troską w głosie.

Chłopak podniósł wzrok na kobietę, przez chwilę próbując wyczytać z jej twarzy jakieś złe emocje.

Ona uśmiechała się jednak, delikatnie spoglądając w oczy swojego syna.

Oczy, które tak kochała.

Oczy, które należały do najważniejszej osoby w jej życiu.

Oczy, których mimo wszystko nie rozumiała - mimo  że tak bardzo chciała.

Czy to znaczyło, że była złą matką?

Stan już chciał otworzyć usta, zapewniając przy tym swoją mamę, że wszystko jest pyszne.

Wypowiedź jego uprzedził głos starszego mężczyzny.

– Przecież wiesz, jak on jest niewdzięczny. – odezwał się, spoglądając na syna.

Przez ułamek sekundy spojrzał w oczy swojego jedynego syna.

Oczy, które przynosiły jedynie zawód.

Kędzierzawy chłopak momentalnie stracił chęć do rozmowy, ponownie zaczynając badać swój posiłek.

– Przeglądałem twoje oceny. – odezwał się ponownie Donald. – Muszę przyznać, że ta czwórka minus nie jest zadowalająca.

Chłopiec otworzył usta.

Nie wydobył się z nich jednak żaden dźwięk, ponieważ mężczyzna odezwał się znowu.

– Poza tym, dzisiaj znowu nie pojawiłeś się na próbie. Pewnie znowu cały dzień czytałeś ten głupi atlas, bądź robiłeś coś równie bezużytecznego? 

Blondyn poczuł, jak bardzo znowu zawodzi.

Czy było jednak coś złego w jego zainteresowaniach?

Sam już nie wiedział.

Z każdym jednak słowem, mówiącym o tym jak jego pasja jest beznadziejna, czuł jakby ktoś wbijał w niego ostrze.

Zniechęcał się...

Może faktycznie to dziecinne zainteresowanie nad którym nie warto spędzać czasu?

Przymknął oczy, starając się opanować.

– Mógłbyś zająć się w końcu czymś pożytecznym. Tobie tylko i wyłącznie te głupie ptaszyska w głowie. – mruknął. – No i jakieś wyjątkowo nieodpowiednie zabawy z tymi twoimi znajomymi. Przynosisz nam wstyd, Stanley.

Młody Uris spuścił wzrok, patrząc jedynie na posiłek.

Zawsze tylko wstyd...

Choćby zrobiło się tak wiele.

– Nie wiem, kiedy w końcu się na coś przydasz. Jesteś - ale dajesz tyle, że równie dobrze mogłoby Cię nie być. – dodał jeszcze, zaraz skupiając uwagę na swojej żonie.

Chłopak uśmiechnął się gorzko.

Faktycznie - przecież nie ma z niego żadnego pożytku.

To przykre, kiedy wiesz... 

Że wszyscy ludzie na których Ci zależy...

Poradziliby sobie bez Ciebie.

❤❤❤

Sikorka modra, kowalik zwyczajny, strzyżyk, szpak, szczygieł, kardynał...

Chłopak dokładnie przyglądał się obrazkom znajdującym się w atlasie, przy okazji zerkając również na swoje zapiski.

Uśmiechnął się cierpko.

Ile czasu zmarnował na faktycznie tak bezużyteczne hobby?

Każdy z jego...

Przyjaciół?

Tak...

Chyba tak mógł ich nazwać.

Wracając.

Każdy z jego przyjaciół miał hobby, które mogło przynieść coś światu.

Bill ćwiczył rysowanie.

Każdy jego rysunek był lepszy od poprzedniego, a jego dłoń sunąc ołówkiem po papierze zawsze wyglądała tak profesjonalnie. 

Mógł kiedyś zmienić świat swoimi rysunkami. 

Mógłby zostać artystą.

Pewnie za kilka lat jakieś z jego prac będzie można znaleźć w muzeum sztuki.

Ben miał smykałkę do majsterkowania, ale również do literatury.

To było pewne, że dzięki takiemu zainteresowaniu osiągnie wiele.

W końcu to dzięki niemu powstał ich domek klubowy!

Mike miał smykałkę do ogrodnictwa ale i do opieki nad zwierzętami.

To hobby mogło pomóc mu dokonać dobre uczynki.

Wielokrotnie pomógł już przecież jakiemuś zziębłemu na ulicy szczeniakowi, czy rannemu kotu, który potrzebował oparcia. 

Richie miał talent do robienia tych swoich denerwujących głosów.

Może nie był to talent do niesienia dobra...

Jednak był na pewno oryginalny.

Mało tego - zawsze wywoływał uśmiech na twarzy tych, którzy akurat tego potrzebowali.

Beverly z jej wyczuciem stylu na pewno za kilka lat wyląduje w Paryżu jako słynna projektantka mody.

Nawet Eddie, który miał wbrew wszystkiemu unikać sportu, był najlepszy z drużyny młodzików Derry w baseballu.

Na co ludziom były jednak ptaki Stana?

Jedyne co mógł dzięki temu osiągnąć, to stanie się jakimś nudnym przewodnikiem, którego i tak nikt nie będzie słuchał.

Spojrzał na atlas o który tak dbał.

Przejechał palcem po kardynale.

Stronie, która była na wagę złota.

Zaraz jednak ją przewrócił.

Obserwował przez chwilę kowalika, którego ostatnio udało mu się zaobserwować.

Zerknął na notatki, które tak starannie zapisywał.

Zmarszczył brwi.

W pokoju dało się słyszeć odgłos, który co prawda drażnił jego uszy - jednak tym razem dał satysfakcję.

Po chwili strona znajdowała się już poza książką.

Notatki zaś zostały podarte na strzępy.

Teraz nikt nie będzie czepiał się jego zainteresowań.

Teraz już nie będzie miał żadnych.

Bernikla,  świstun, cyranka, kobczyk, zimorodek, żołna, kraska, dudek, dzięcioł, krętogłów, dymówka, górniczek, świergotek, pliszka, szczygieł, rudzik, paszkot, a nawet zaganiacz wylądowali podarci na podłodze.

To była tylko część, ponieważ chłopak z coraz większym zapałem rwał każdą stronę i swoją notatkę, powodując przy tym coraz więcej papierowego śniegu na swojej podłodze.

Po niecałej godzinie, w książce trzymała się już tylko jedna strona.

Czerwony ptaszek, z czarną obwódką wokół dzioba bacznie przyglądał się swojemu przyjacielowi.

Chłopcu, który tak często obserwował i podziwiał jego piękno.

Chłopcu, który zawsze gdy był smutny otwierał tą pamiętną stronę osiemdziesiąt dwa, podziwiając uroki stworzenia.

Uris włożył pozostałości książki do miski, zaraz odpalając zapałkę. 

Włożył ją tam, po chwili z satysfakcją przyglądając się jak jego największe szczęście zmienia się w ciemną kartkę, by zaraz się rozpaść.

Po zakończonej czynności spojrzał na podarte strony, rozrzucone po całym pokoju.

Poczuł ścisk, a w jego oczach ponownie pojawiły się lekkie łzy.

Położył się wśród stron o które tak dbał.

Stron, których już nigdy nie będzie w stanie przeczytać.

Zacisnął dłoń na swojej koszuli, pozwalając pochłonąć się emocjom.

Jego oczy wpatrywały się w sufit.

Oczy, człowieka który właśnie zrezygnował ze swojej pasji.

Oczy, człowieka któremu wmówiono, że jest beznadziejny w tym co robi.

– Będę musiał tu sprzątnąć... – mruknął do siebie.

Bo, żeby być mistrzem...

Musisz wierzyć w siebie i swoje cele...

Nawet kiedy inni już przestali.

Szkoda tylko, że mało kto tak potrafi...

❤❤❤

– Nie możesz być wiecznie tak poważny, Stan. – Richie, poprawił swoje okulary sięgając po komiks leżący na ziemi.

– Ani się waż dotykać m o j e g o komiksu. – najniższy chłopiec, wyszarpał dopiero co wziętą przez okularnika zdobycz. 

– Niby dlaczego przywłaszczasz moje rzeczy, Eds? – burknął Tozier.

Chłopak zmarszczył brwi, zaczynając kolejną bezsensowną kłótnie.

Stan jednak już nie słuchał.

Nie chciał tu dziś być.

Zazwyczaj spotkania z przyjaciółmi były jedynym momentem, kiedy to czuł się naprawdę dobrze.

Dzisiaj jednak...

Nie czuł się zbyt potrzebny.

Po godzinie, kiedy to jedyne słowo jakie wypowiedział to krótkie ,,cześć wszystkim", Bill, Richie i Eddie zaczęli wyczuwać, że coś jest nie tak.

– Wszystko dobrze, S-Stan? – zaczął Bill, spoglądając na oczy przyjaciela.

Oczy, które tyle przed nimi ukrywały.

Oczy, które wydawały się takie smutne.

– Właśnie. –  Richie oparł się o ramię Jąkały. –  Coś ty dziś taki nie w sosie, Staniel?

– Może to jakaś choroba? –  Eddie przyłożył dłoń do czoła Stana. – Wyglądasz blado, ale chyba nie masz gorączki. Może to jakieś zatrucie? Albo może grypa?

Stan nie mógł tego wytrzymać.

Zacisnął dłonie w pięści odpychając od siebie astmatyka.

– Przestańcie udawać, że wam zależy. – szepnął niepewnie. 

Chłopiec na ziemi, wstał szybko z pomocą okularnika.

– O czym ty mówisz? – zapytał astmatyk.

– Właśnie, Uryna, nie możesz się nie odzywać, a później sapać do nas z pretensjami. 

Kędzierzawy chłopiec zmarszczył brwi.

– Po prostu skończcie. Dość! – podszedł do Wodza, tykając go w klatkę piersiową. –  Przestań udawać, że się nami martwisz. – przeniósł wzrok na Richie'go – Ty mógłbyś być mniej wkurzający, a ty... – zatrzymał wzrok na najniższym. – Przestań w końcu pieprzyć. 

Zapadła cisza.

Stan stał w ciszy, jednak emocji było za dużo.

Zaczął się trząść.

– A wy... – zerknął na pozostałą trójkę. – Wy nawet w najmniejszej gównianej części mnie nie rozumiecie. Nawet nie wiem jak mogłem nazywać was przyjaciółmi - nawet za dużo nie rozmawiamy.

Cisza.

Długa cisza, z której wyczuć można było jedynie ból.

– Stan... – odezwał się Richie. – Co ty mówisz... Przyjaźnimy się... Jeżeli... – zaczął, jednak Eddie wszedł mu w słowo.

– Coś się dzieje to my zawsze pomożemy. – dokończył.

Blondyn zaśmiał się drętwo.

– Nie było was. – poczuł jak zaczynają spływać mu łzy, które szybko otarł.

Nie mógł pozwolić sobie, by widzieli, że jest słaby.

– Za każdym pieprzonym razem gdy was potrzebowałem was nie było. Byliście tylko, kiedy potrzebowaliście mojej pomocy. – zastanowił się chwilę. – Mało tego - jak było mi źle to obracaliście to na swoją stronę.

Cisza.

Niedowierzanie.

Cisza, która w tym momencie cholernie go bolała.

Mogliby coś zrobić.

Mogliby wyciągnąć w jego stronę pomocną dłoń.

Nie mógł wytrzymać.

Ruszył w stronę wyjścia.

Ktoś jednak złapał jego nadgarstek.

– S-Stanley. – Bill delikatnie złapał chłopaka, na co ten momentalnie się spiął.

– Nie mów tak na mnie.

– Wiesz, że z-z-zawsze Ci p-pomożemy, prawda? – zerknął w jego oczy. – N-nawet, g-gdy cz-cz-czasem zawodzimy. M-mimo wszystko jesteśmy p-p-p-przyjaciółmi i chcemy dla Ciebie d-dobrze. Z-z-zależy nam na Tobie, S-Stan.

Młody Uris spuścił wzrok, czując że kiedyś te słowa byłyby czymś co właśnie chciał usłyszeć.

Jednak teraz...

Wydawały się nic nie warte.

– Nie jesteście moimi przyjaciółmi. – powiedział, zabierając dłoń i wychodząc z ich klubowego domku.

Bo czasem jest już za późno...

Czasem słowa, które mają dać radość mogą zaboleć...

Czasem ktoś cichutko wylewa morze łez...

Czasem ktoś cierpi, czekając na pomoc...

Lecz kiedy łzy zbierane do szklanki się przeleją...

Nic już się nie liczy.

Nic nie pomoże.

Bo o najbliższych trzeba dbać.

Codziennie, a nie wtedy...

Gdy rozstanie jest już bliskie...

❤❤❤

Siedział pod ścianą skulony.

Czuł jak to boli.

Czuł jak jest mu źle.

Jednak...

Udało się.

Pozbył się wszystkiego co mogło go tu trzymać.

Rodzice i tak stwierdzili, że lepiej jest bez niego.

Pasja czy szukanie kardynała już go nie będzie trzymać.

Przyjaciół się pozbył.

Wstał.

Podszedł do miski wyciągając resztki atlasu.

Dopiero teraz, patrząc na to poczuł ogromne łzy.

Bo dopiero po wyschnięciu studni, docenimy jej zawartość...

Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że pierwszy raz jest sam.

Zawsze miał przyjaciół - pozbył się ich jednak w sposób niewybaczalny.

Stanął przed lustrem, spoglądając w oczy.

Oczy przepełnione strachem.

– Po co ci to było, Stan? – zapytał sam siebie. – Tego chciałeś? 

Zaczął myśleć.

Wspominać.

Nienawidzić siebie...

A później...

Wpadł w największą w swoim życiu histerię. 

Dobrze, że był wtedy sam w domu...

Chociaż może gdyby nie był sam...

Płakał, krzyczał, niszczył.

– Nie chcę być sam! – uderzył dłońmi o podłogę. – Kurwa, nie chcę być sam!

Wstał, rzucając się w stronę szafy.

Zaczął wyrzucać koszulę, targając je.

Po skończonej czynności chwycił nożyczki zaczynając ucinać loki, które za bardzo opadały na twarz.

Później zaczął rozdrapywać strupy, ciąć rękaw swojej koszulki, ciąć spodnie.

Przewrócił półkę z książkami, nie przejmując się, że naraził się Bogu, kiedy to Tora wylądowała na podłodze w niefortunny sposób.

Zdjął ramki, zaczynając targać zdjęcia z przyjaciółmi, rodziną, a nawet zdjęcia ptaków.

– Nienawidzę! Nienawidzę! – zaraz jednak złość ustała, a na twarzy pojawiły się łzy. – Nienawidzę...

Jego głos był cichy.

Był słaby. 

Skończ to, Stanny.

– Nienawidzę... – wsunął twarz w kolana, czując jak dużo łez spływa po jego policzkach.

Nikomu nie zależy.

– Nie chcę być sam... – szepnął przez łzy.

Będziesz sam.

– Chcę być potrzebny...

Nie jesteś i nigdy nie byłeś, Stanley.

– Chcę coś znaczyć...

Po prostu skończ to, Stan. Nie warto tego ciągnąć. Wiesz przecież, że zostałeś sam. Nie opieraj się temu. Działaj.

Podniósł się, powoli wlokąc się do kuchni.

Nie minęło kilka minut, gdy stał już ponownie przed lustrem, obserwując swoje oczy.

Nikt nie chce twoich oczu, Stan.

Są piękne, jednak zbędne. 

Dłoń powędrowała ku szyi.

Ostrze noża lekko musnęło jego skórę.

– Nie chcę być sam... – spojrzał ponownie na odbicie.

Czy tymi słowami chcesz sobie udowodnić, że kogoś masz?

– Nie chcę... – spojrzał na zapuchnięte oczy.

Kiedy jesteś, Stanny. Zakończ już to.

– Nie jestem... – szepnął sam nie wiedząc dlaczego.

Jesteś. Nikomu na tobie nie zależy.

Przyłożył nóż, mocniej jednak dłonie bardzo drżały. 

Tak, Stanley... Dobrze. Zrób to.

Chłopiec zamknął oczy.

Po ułamku sekundy wykonał gwałtowny ruch.

Nóż wylądował na biurku.

– Nie jestem sam! – krzyknął.

Jesteś! Nie zależy. Zakończ to! Teraz! 

Blondyn nie słuchał jednak, podbiegając do drzwi od pokoju.

W momencie gdy chciał wyjść, drzwi otworzyły się pierwsze.

W pomieszczeniu pojawiła się szóstka osób.

– O kurczaczki. – Richie rozejrzał się po pomieszczeniu. – Czy tutaj przeszło jakieś pierdolone tornado?

Inni posłali mu wrogie spojrzenie.

Kiedy Frajerzy ujrzeli w jakim stanie znajduje się nie tylko pokój, ale i chłopak momentalnie otulili kędzierzawego.

Dwanaście rąk* mocno zaczęło otulać drżącego chłopaka, który zaraz wybuchnął ogromnym płaczem.

– J-ja wcale was n-nie nienawidzę! –  zaczął szlochać mocno się w nich wtulając. – P-przepraszam... Ja was kocham i-i wcale tak nie m-myślę... P-po prostu cz-czułem się s-sam...         I j-jeszcze wszystko co r-robiłem źle... I c-cały czas o-on mówił, że n-nie jestem p-potrzebny.       N-no i a-atlas... R-rodzice... – wybuchnął większym płaczem. – N-nie chcę być s-sam... N-nie chcę was tracić... B-boję się...

– Nigdy nie będziesz sam, Stanny. –  Eddie złapał dłoń chłopaka.

– My będziemy zawsze, Stanielos. Nie pozbędziesz się nas. – Richie otulił go od tyłu opierając się o jego włosy.

– Może nie jesteśmy idealni... –  Ben niepewnie przytulił go od lewej strony.

– Przepraszamy, że nie wiedzieliśmy. Teraz postaramy się dać więcej uwagi. –  Mike otulił go od prawej.

– Nie pozwolimy, abyś chociaż na pięć minut był sam. – Beverly złapała jego drugą dłoń.

– No chyba, że będziesz chciał dwójkę. – Richie poklepał jego policzek.

– Nie ważne co będzie się działo. – Eddie przytulił go od przodu, nadal trzymając jego dłoń. – Nigdy Cię nie zostawimy bo jesteś naszym przyjacielem i kochamy cię.

Stan nie mógł powstrzymać łez, tym razem były to jednak łzy szczęścia.

Bill ujął jego twarz w dłonie, lekko ocierając łzy na jego twarzy. 

– G-gdybyśmy mogli dać Ci j-jedną rzecz na ś-świecie, w-wiesz co by to b-było? – zapytał patrząc na niego uważnie.

Stan słabo pokręcił głową.

– Umiejętność patrzenia n-n-naszymi oczami. – powiedział. – W-wtedy zobaczyłbyś, że jesteś dla n-nas najważniejszy na ś-świecie.

Po tych słowach również przytulił swojego przyjaciela.

Stan mocno się w nich wtulał, zaraz spoglądając w lustro.

Już nie był sam.

Otaczała go szóstka, kochających go osób.

Przeniósł wzrok na swoje brązowe oczy.

Oczy, które w końcu były szczęśliwe.

Oczy, które były potrzebne.

Oczy, które były kochane...

Przyjaźń to nie słowo ani relacja.

Przyjaźń to cicha obietnica.

Obietnica, która mówi: byłam, jestem i będę.

Będę w każdej chwili, kiedy będziesz potrzebować...

❤❤❤

*Nie mogę ze śmiechu xDD

Właśnie napisałam jedenaście rąk xDD

To tak jakbym amputowała jednemu Frajerowi rękę xDDD

Dobrze, że się zorientowałam xDDD



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top