ColexReader

To też jest nagroda, za rozwiązanie tej samej zagadki, którą tym razem wygrała 1LastMoment. 

Nie znoszę, gdy widzę w opowiadaniu kwadratowe nawiasy [Twoje Imię].

Mam szalony pomysł na nie szablonowy sposób napisania xReader bez tych okropnych nawiasów. 

Czy to musi być shiping?

Trudno. Zobacz co wyszło. I powiedz czy się podoba. Zmienię wszystko, co uważasz za złe. 

A więc, a więc, a więc... 

Z dedykacją dla 1LastMoment! 

Przedstawiam wam ColexReader! 

Moja cholerna narracja drugoosobowa! 

Czas start!

(podłogapodłogapodłogapodłogapodłogapodłogapodłogapodłoga)

 " Cole uczył się tańca w szkole artystycznej Marty'ego Oppenheimera... przez dwa dni.  " 

- źródło Legopedia.

Szkoła artystyczna Marty'ego Oppenheimera to najlepsze liceum na świecie! Nienawidziłaś szkoły, odkąd tylko musiałaś do jakiejś chodzić... ale ta jest super! Jak można jej nie kochać? Sympatyczni nauczyciele, wspaniali przyjaciele, nowe, zadbane sale, fantastyczna atmosfera, przepyszne jedzenie na stołówce, wielki, niedawno wyremontowany internat, dziesiątki różnych sal do nauki tańca, śpiewu, gry na instrumentach i aktorstwa. Przesławna szkoła w Nukai. Ciężko się tu dostać, ale jak już się uda, to to miejsce staje się twoim drugim domem. Bo jak można jej nie kochać?

- Najwyraźniej można... - powiedział Jeff, wskazując kogoś przy wejściu głównym.

Przed drzwiami stali dwaj mężczyźni i głośno się ze sobą kłócili.

- Nie będę tu chodził tato! - krzyczał ten dużo młodszy. - Mam już prawie 18 lat i sam będę decydował, do jakiej szkoły pójdę!

- Do pełnoletności ci jeszcze daleko - odparł chłodno starszy. - Cole, od pokoleń Brookstone'owie uczyli się tańca, występowali na największych scenach, wygrywali wszystkie zawody taneczne. 

- Ale ja nie chcę tańczyć! Nie umiem tańczyć!

- Umiesz i idzie ci to świetnie, jak każdemu Brookstone'owi.

- Tato...

- Cole, ja się już starzeję - westchnął ciężko. - Kto przejmie rodzinne dziedzictwo i weźmie na swoje barki odpowiedzialność za sławne nazwisko najlepszych w całym Ninjago tancerzy? Jesteś moim jedynym synem, Cole.

- Tato, to nie moja droga...

- Zrób to dla mnie, synu...

- Tato.

- Zrób to dla twojej matki.

Chłopak patrzył głęboko w oczy ojca, zaciskając zęby.

- Czemu on tak się opiera? - szepnęła do ciebie Nubo. - Co takiego strasznego jest w tańcu?

- Nie wiem - odpowiedziałaś. - Nie powinniśmy podsłuchiwać tej rozmowy.

- Tak, zresztą ja mam już lekcje - powiedział Jeff, zerkając na zegarek na ręce. - Cześć, dziewczyny.

- Ja też muszę już iść - rzekła Nubo. - Widzimy się na następnej przerwie.

- Cześć - mruknęłaś, nadal wpatrując się w chłopaka. Na korytarzu zrobił się już lekki rumor i nie było słychać co brunet mówił. Po za tym i tak musiałaś już iść, przecież ty też miałaś lekcje.

Odwróciłaś się na pięcie, nie odrywając od niego wzroku. Wpadłaś na kogoś, co było do przewidzenia.

- O, dobrze cię widzieć - powiedział dyrektor Yello Beez, masując sobie głowę. Dziwnie jest być głową szkoły nosząc nazwisko jednego z największych wojowników ninja w historii Ninjago. Ale fakt, jeśli już ktoś zasługiwał na to nazwisko, to właśnie on. Był dość młody, życzliwy i mądry, uczniowie lubili spędzać całe przerwy na rozmowy z im, często pytając się o różne rzeczy, prosząc o coś lub po prostu żartując. Dodatkowo jego nazwisko w połączeniu ze stanowiskiem dawało najsłynniejszej szkole świata pewnej mistyczności. Był żywą legendą, sam prezydent odnosił się do niego z wielkim szacunkiem i życzliwością.

A ty na niego wpadłaś.

- Jak już się spotkaliśmy, miałbym do ciebie pewną prośbę... - oznajmił.

Poczułaś się wyróżniona, że wybrał właśnie ciebie. 

- Zrobię, wszystko, co w mojej mocy, panie Yello - zapewniłaś.

- Nie, to nic szczególnego - uśmiechnął się, widząc twoją reakcję. - Chciałbym tylko, żebyś zaprowadziła naszego świeżaka do swojego pokoju - powiedział, wskazując na chłopaka przy drzwiach, który teraz stał już zupełnie sam. - Trzeba się nim zaopiekować. Weź go pod swoje skrzydło, zwolnię cię z tej lekcji. Tu masz kluczyk. Pokaż mu po drodze szkołę, nie jest zbyt... przekonany, co do niej. Może tobie uda się coś zdziałać.

- Eee... Tak. Z przyjemnością.

Uśmiechnął się jeszcze raz i zostawił mnie samą z kluczykiem w dłoni i czarnowłosym problemem 4 metry przed sobą. 

Wzięłaś głęboki wdech i podeszłaś do niego.

- Cześć, Cole.

Spojrzał na ciebie niepewnie.

- Cześć... Znamy się?

- Słyszałam jak się kłóciłeś z ojcem - po chwili zastanowienia doszłaś do wniosku, że jednak nie powinnaś się do tego przyznawać. - I on nazwał cię "Cole".

- No tak - westchnął, przewracając oczami.

- Mam cię zaprowadzić do twojego pokoju.

- Dobra.

- Po drodze możemy zwiedzić szkołę...

- Nie, nie trzeba.

Zmierzyłaś go wzrokiem ze zdziwieniem.

- Okeeejj... No to chodźmy.

Internat był w oddzielnym budynku. Musieliście wyjść na zewnątrz i przejść kawałek drogi. Spacer był dość długi, szliście w milczeniu. To było krępujące. W końcu nie wytrzymałaś i spytałaś:

- Nie lubisz swojego ojca?

Znowu westchnął.

- Lubię, ale on w ogóle mnie nie rozumie. I nie chce rozumieć.

- Macie różne pasje, prawda?

Spojrzał na ciebie szeroko otwartymi oczami.

- Masz wyjątkowo wrażliwy słuch.

- Darliście się na cały korytarz. Nawet głuchy by usłyszał.

Zaśmiał się.

- Taak, ojciec ma niezły głos.

- Nie lubisz tej szkoły, co?

Skrzywił się.

- Ale to jest najgenialniejsza szkoła do jakiej chodziłam! - mówiłaś. - Naprawdę ci się tu spodoba, to miejsce ma jakiś swój urok...

- Tu nie chodzi o szkołę! - przerwał ci. - Ja wiem, ona jest świetna i te pe najlepsza w Ninjago, ale mi nie chodzi o szkołę. Ja po prostu nie lubię tańczyć. To nie moje rewiry. Fakt, dobrze mi to idzie, ale nie wyobrażam sobie spędzenia całego życia w sali baletowej - uderzył się w swój opakowany w pomarańczowy T-shirt sześciopak. - Ja chcę się wspinać! Wspinaczka górska - to moja pasja! Jestem w tym najlepszy, lepszy od wszystkich znanych mi osób. Gdy tylko widzę góry czuję w rękach jakąś nieznaną siłę...

Patrzył chwilę na swoje dłonie, po czym z westchnieniem włożył je do kieszeni.

- Pewnie mi nie wierzysz...

- Nie, wierzę ci, wierzę - zaprotestowałaś, patrząc na jego godną podziwu rzeźbę. Gdy tylko to sobie uświadomiłaś, odwróciłaś wzrok, rumieniąc się. Nagle coś sobie uświadomiłaś i wróciłaś spojrzenie w to samo miejsce.

- "Cole bez kolacji"?  - przeczytałaś na głos biały napis na koszulce chłopaka.

Zamrugał. Spojrzał na swoją koszulkę i roześmiał się.

- Tak, tak mnie koledzy  przezywali w podstawówce. To były fajne czasy. Gdy ojciec jeszcze nie zmuszał mnie do tańczenia, paczką chłopaków chodziliśmy po górach, nazywaliśmy siebie Wędrowcy po kolacji - zaśmiał się. - Byłem w końcu liderem grupy. 

- Ale skąd wszędzie ta kolacja? - spytałaś, ciesząc się, że Cole nareszcie zaczął się uśmiechać.

- Bo po szkole graliśmy często w piłkę - wspominał. - Wiesz, jak to chłopaki. A ja zawsze w połowie meczu przerywałem grę i biegłem szybko do domu drąc się, że spóźnię się na kolację - zachichotał. - We wtorki mama robiła wspaniałe tacos...

Posmutniał. Zapadła cisza.

- To tutaj - powiedziałaś.

Weszliście do budynku. Zaprowadziłaś go pod drzwi jego pokoju na piętrze. Stał tam chwilę z kluczami w ręku, wpatrując się w klamkę.

- A ty gdzie masz pokój? - zapytał, gdy już miałaś odejść.

- Na drugim piętrze. Dokładnie nad tobą.

Milczał jeszcze przez chwilę, ale ty czułaś, że chce jeszcze coś powiedzieć.

- Można wychodzić z internatu? - spytał.

- Tak, ale musisz mieć pozwolenie kierownika internatu albo dyrektora. A gdzie chcesz iść?

- Powspinać się. To odludzie jest otoczone pięknymi, stromymi górami, a tak się składa, że wziąłem ze sobą sprzęt - uśmiechnął się. - Myślisz, że dyrektor zgodzi się na coś takiego?

- To zbyt niebezpieczne...

- Nie dla mnie - ten jego bananowy uśmiech... - Mógłbym to robić nawet przez sen. Choć dawno się nie wspinałem. Gdyby mama żyła, mógłbym pewnie to robić co weekend.

Uśmiechnął się gorzko do ciebie. Jego szczerość i otwartość była niesamowita i pociągająca, choć bardzo cię też krepowała. Jeszcze nigdy nie widziałaś, żeby ktoś tak bardzo zaufał nowopoznanej osobie. Ale nie przeszkadzało ci to. On miał w sobie coś takiego, co sprawiało, że miałaś ochotę opowiedzieć mu o sobie wszystko, nawet jeśli oznaczało to zdradzenie kilku sekretów Nubo i Jeffa. Ale nie, nie powinnaś ufać nieznajomemu, choćby nie wiem jak ciepły, życzliwy i przystojny ci się wydawał.

- Przykro mi z powodu twojej matki - odparłaś. - Przepraszam, ale nie mogę już dłużej z tobą rozmawiać, bo spóźnię się na następną lekcję. Ja w przeciwieństwie do ciebie, bardzo lubię tą szkołę. 

- Rozumiem - skinął głową. - Do zobaczenia.

- Cześć.

Gdy dotarłaś do szkoły przy wejściu głównym czekała już zniecierpliwiona Nubo. 

- Co tak długo? - poskarżyła się. 

- Skąd wiedziałaś, że mnie tu znajdziesz?  - spytałaś.

- Pan Yello mi powiedział - uśmiechnęła się. - To jak tam ten świeżuch? 

- Miły jest - odparłaś. - Fajny gościu. 

- Bardzo fajny, skoro się tak rumienisz - zaśmiała się. 

Zmarszczyłaś brwi, dotykając dłonią policzka. 

- O czym ty mówisz? - oburzyłaś się. 

-Nic, nic. Tak tylko cię wrabiam. 

- Myślałam, że tego typu żarty zostawiłyśmy w podstawówce. 

Wzruszyła ramionami.

Nagle ni stąd ni zowąd pojawił się Jeff.

- Hejka - sapnął zdyszany. - Sora za spóźnienie, ale coś mi wypadło... A co ona taka rumiana? 

Nubo wybuchła śmiechem, a ty miałaś ochotę zatłuc ich obojga.

Nubo śmiała się z ciebie całą lekcję języka. Biedny Jeff siedział przed wami i próbował się dowiedzieć o co chodzi, ale ty nie miałaś zamiaru mu niczego mówić, a przyjaciółka w ławce dostała właśnie głupawki piątego stopnia i ciężko było cokolwiek z niej wyciągnąć. 

Pod koniec lekcji wszyscy zostali zarażeni chorobliwą głupawką Nubo. Cała klasa - łącznie z nauczycielem - tarzała się ze śmiechu po podłodze. 

Następną lekcję miałaś już oddzielnie. Każdy miał po prostu co innego - Nubo uczyła się teraz rysunku, Jeff dykcji i śpiewu, a ty miałaś drugą lekcję języka - tym razem rozszerzonego. Szczerze zajęcia rzadko się wam pokładały, byliście na kilku różnych kierunkach artystycznych.

Z dobrym humorem pd pachą usiadłaś z powrotem w ławce, w której lekcję temu Nubo zaraziła wszystkich niepowstrzymywanym śmiechem. Teraz była pusta, bo Satsue, która pod nieobecność twojej przyjaciółki zwykle siadała na tym miejscu, była chora, ale nie za bardzo się tym przejęłaś. Często siedzisz sama.

Siedziałaś sobie chwilę, śmiejąc się jak chora psychicznie sama do siebie, gdy nagle ktoś dosiadł się do ciebie. Z początku myślałaś, że to Satsue, ale nie, przecież jeszcze wczoraj przynosiłaś jej notatki z lekcji do pokoju. Gdy wróciłaś do rzeczywistości zobaczyłaś wpatrujące się w ciebie z rozbawieniem ciemne oczy. Zanim dotarło do ciebie, kto jest właścicielem tych czarujących tęczówek, usłyszałaś jego głos:

- Wyglądasz, jakbyś się upiła.

Teraz już wiedziałaś, kto to.

- Cole! Co ty tu robisz?!

- Nie pozwolili mi pójść w góry. Nudziłem się, więc przyszedłem na lekcje.

- Ale to są moje lekcje!

- Moje też - zaśmiał się.

- Wcale nie - jęczałaś jak dziecko, które kłóci się o czerwoną łopatkę w piaskownicy. - To moja lekcja!

- Ale ja też mam ją w planach.

- Ale to nie znaczy, że jest twoja! To moja lekcja!

- Dziecko, uspokój się! - śmiał się, a tobie z jakiegoś powodu coraz bardziej się to podobało.

Po lekcjach wróciliście razem do internatu. Twoi przyjaciele kończyli lekcję dopiero za godzinę, więc mogłaś sobie pozwolić na odprowadzenie nowego znajomego do pokoju.  Rozmawialiście głośno, śmialiście się, droczyliście, wygłupialiście - jak starzy, dobrzy przyjaciele.

- A co z twoją wspinaczką? - spytałaś, gdzieś w środku rozmowy.

- Jutro z samego rano się wybiorę na tą skalistą górę - powiedział, uśmiechając się do srebrnego szczytu na przeciwko. - Wymknę się z internatu o 2 i wrócę przed 6. Nikt nie zauważy. Żebyś ty wiedziała jak piękny jest wschód słońca z takiej wysokości.

Skrzywiłaś się trochę słysząc, że chce złamać zasady.

- Nadal jesteś pewien, że to takie bezpieczne?

- Robiłem to już miliony razy. Co złego może się zdarzyć?

*       *       *

Obudziło cie pukanie.

- Kto tam? - wymamrotałaś spod grubej, cieplutkiej kołdry.

- To ja....

Stojąc na granicy między światem snu a rzeczywistością nie byłaś w stanie rozpoznać czyj to głos.

- ... Cole - dodał głos.

Ziewnęłaś. Spojrzałaś leniwie na drzwi.

- Czego?

- Mogę wejść?

Spojrzałaś na biurko, na którym leżały klucze. A potem na drzwi. To tak daleko...

- A musisz?

- Muszę. To pilne. Proszę pośpiesz się.

Jęknęłaś. Opatulona kołdrą odbiłaś się od poduszki i usiadłaś na łóżku. Czułaś jak włosy sterczą ci na wszystkie strony. Spojrzałaś na biurko. I jeszcze raz na drzwi.

- A żeby cię, Cole... - mruknęłaś, wstając. - Oby to było warte tego wysiłku...

- Tylko się pośpiesz.

- No już, już 

Szurając kołdrą po pokoju dotarłaś wreszcie do biurka. Wysunęłaś dłoń przez wąską szczelinę pierzyny i zacisnęłaś palce na kluczu, czując jak metal pochłania z nich tak starannie magazynowane ciepło.

- Ty masz pojęcie, która jest godzina? - mruknęłaś, sunąc do drzwi.

- Tak, tak, wiem. Pośpiesz się.

Dziurka od klucza przez noc chyba zmniejszyła się kilkukrotnie, bo nagle trafienie w nią stało się niewykonalne.

- A właściwie... - powiedziałaś, gdy udało ci się w końcu otworzyć przed brunetem drzwi pokoju. - ...to która jest godzina?

- Szósta - rzucił. Wyglądał, jakby miał za chwilę wybuchnąć śmiechem. - Fajna fryzura

- Dzięki. Układałam ją całą noc.

- To mogę wejść?

- No, chyba nie powiesz mi, że po to otwierałam te cholerne drzwi byś sobie przed nimi postał.

Zaśmiał się. Wszedł.

Zamknęłaś za nim drzwi i wróciłaś na swoje miejsce na łóżku. Mimo swojej półprzytomności uświadomiłaś sobie, że Cole jest tylko w krótkich spodenkach, a przez ramię ma przepasaną linę.

- No powiem ci jak tak sobie siedzę i cię skanuję to powiem ci, że bez koszulki twoja klata rysuje się jeszcze efektowniej...

- Kobieto, ty jeszcze śpisz

- Ale błyskotliwością to już nie grzeszysz...

Złapał cię za ramiona.

- Posłuchaj mnie. Rozbudź się, słyszysz. Musisz mi pomóc stąd uciec. Jeszcze dzisiaj, słyszysz?

- Słyszę, sły... - właśnie dotarły do ciebie jego słowa. - Jak to? Czemu? Nie podoba ci się tu?

- Podoba nawet, ale... Słuchaj, tam na szczycie spotkałem staruszka, który zaproponował mi pewną ofertę. I mam zamiar z niej skorzystać. Ale najpierw musisz mi pomóc.

- Skoro uciekłeś o 2 w te góry, to czemu nie możesz zrobić tak jeszcze raz? - spytałaś.

- Złapali mnie, jak wracałem. Teraz pilnują internatu jak więzienia. Musisz mi pomóc.

- Ejejejej! Nie będę przekupywać strażników!

- Co? Nie! O czym ty mówisz? Obudź się!

- No okej. Uciekasz. Dobra. Pomogę ci.

- Dobra. Dziś po szkole, po ciszy nocnej.

- Czemu nie teraz?

- Mówiłem, pilnują. Zobaczą, że nie ma mnie w szkole i zaczną mnie szukać. A wieczorem będę miał całą noc na ucieczkę. Będziesz im ściemniać cały dzień, że jestem chory i siedzę w pokoju, to zyskana czasie.

- Skąd ten pośpiech?

Nagle rozpromienił się.

- Bo chyba nareszcie wiem, kim będę w przyszłości. W całkiem niedalekiej przyszłości.

                              *   *   *

- Dlaczego ja się na to zgodziłam? - mruknęłaś, idąc z tacką pełną jedzenia do stolika przyjaciół.

Usiadłaś kolo Nubo, naprzeciw Jeffa. Jak zawsze. Cole usiadł obok ciebie.

- Ale trzeba przyznać... - mówił z pełnymi ustami. -... że jedzenie tu mają niezłe. 

- Jeszcze nie usiadłeś, a już jesz! - krzyczała Nubo. - Jesteś gorszy od Jeffa!

- Nareszcie jestem od kogoś lepszy - uśmiechnął się Jeff.

- Pycha - mruknął Cole, nie zwracając na nich uwagi.

- Olał was wszystkich! - zaśmiałaś się. 

- Nie, wcale nie - burknął Cole. - Po prostu strasznie to dobre! 

- Jedz, nie gadaj - odparła Nubo. - I tak już się nie wybronisz.

- Cieszę się, że się polubiliście - powiedziałaś.

- Ej! Jak na razie tylko ty go tu lubisz- rzekła Nubo. 

- Ja się nawet do niego nie przyznaje- mruknął Jeff. - To twój znajomy.

- I nawzajem - burknął Cole. 

 - Nie każę wam się od razu kochać - powiedziałaś. - Ale się chociaż tolerujcie!

Chwilę jedli w ciszy. 

- Dobra, przepraszam - nie wytrzymała Nubo. - Nie powinnam tak naskakiwać.

Cole mruknął coś tylko, nie przerywając jedzenie.

- Co ty tak właściwie wcinasz? - zainteresował się Jeff.

- Spaghetti.

- Świeżuchy zawsze sięgają najpierw po spaghetti - śmiał się. - A to akurat najgorsze, co tu serwują.

- Mi smakuje.

- Bo jeszcze nie próbowałeś tego - powiedział, podsuwając mu pod nos swój talerz.

Cole spojrzał nieufnie na jego zawartość.

- Co to jest?

- A co? Nie widać? Ryba.

- Ale jaka?

- Pstrąg. Grillowany. Z warzywami.

- Na szkolnej stołówce?

- Tu dają takie rzeczy, zupełnie ja w restauracji. Nie gadaj tylko spróbuj!

Cole oderwał widelcem niewielki kawałek kruchego rybiego mięsa i spróbował. Źrenice mu się rozszerzyły, gdy ryba po prostu rozpłynęła mu się w ustach.

- Ale to dobre - powiedział, pakując sobie do ust większą porcję.

- Ej! To moje! - krzyknął Jeff, zabierając mu talerz. - Idź, weź sobie własną!

- Nie, Cole - powiedziałaś. - Nie idziesz po dokładkę.  Masz jeszcze pełny talerz. Po za tym po przerwie mamy dwie godziny lekcji tańca, nie możesz ćwiczyć z pełnym żołądkiem, bo wyhaftujesz nam pół sali!

- Kończ to, przerwa się kończy - dodała Nubo. - Musimy jeszcze dojść pod salę.

- Zdążę.

- Ale to na drugim końcu szkoły! - wkurzyłaś się

Cole zaczął napychać sobie buzię makaronem, chlapiąc dookoła sosem.

- Pasuje do niego ta bluzka - zachichotała Nubo.

Kwadrans później byliśmy już na sali do tańca ustawieni wszyscy w szeregu przed nauczycielem. Brakowała tylko Cole'a.

- A gdzie ten świeży? - spytał trener.

- Już idę!

Cole wybiegł z męskiej szatni ubrany w swój pomarańczowy T-shirt i dżinsy. Ustawił się na końcu szeregu.

- A gdzie twój strój?! - zirytował się nauczyciel.

- To do tańca potrzebny jest jakiś strój? - zdziwił się.

Trener przejechał sobie ręką po twarzy.

- Zabierzcie go stąd. Nie mogę na niego patrzeć.

- Chodź - powiedział Jeff, ciągnąc Cole'a z powrotem do szatni. - Chyba mam jakiś zapasowy.

Śmiejąc się zaczęliście się rozgrzewać.

Tak gdzieś w środku rozgrzewki wrócili chłopcy. Cole wyglądał przekomicznie - strój Jeffa był dla niego za mały, przez co bardzo do niego przylegał. Można było zobaczyć bardzo wyraźnie wszystkie jego mięśnie. 

- Wygląda jak te manekiny, na których uczą nas budowy ciała - śmiała się Nubo, po czym zaczęła przedrzeźniać nauczycielkę. - Popatrzcie, dzieci, tu jest triceps, a tu mamy mięśnie skośne zewnętrzne...

- U, a tu mamy pośladkowy wielki - dołączył Jeff.

- Przestańcie! - krzyknął Cole, choć sam nieźle się bawił. - Albo nie, czekaj... zapomnieliście o bicepsie - powiedział, napinając wysoko uniesione w górę ramiona.

Wyliście wszyscy ze śmiechu.

- Prawdę mówiąc, nieźle w tym wyglądasz - chichotałaś. - Jak jakiś ninja!

- Brakuje tylko maski! - krzyknął Jeff.

Z jakiegoś powodu Cole potraktował te słowa na poważnie. Odwrócił się powoli w stronę lustra i przyglądał się sobie chwilę.

- No dobra, koniec rozgrzewki! - wrzasnął trener. - Przećwiczymy nasz układ. Mamy niecałe dwa tygodnie do zawodów, wszystko musi być zapięte na ostatni guzik!

Ustawiliście się sprawnie na swoje pozycje. Cole stał z boku,trochę zamyślony.

- Ty też, dryblasie - rzucił w jego stronę nauczyciel.

- Ale... - ocknął się. - Ja nie znam układu!

- To się go nauczysz. Zobaczymy, czy naprawdę jesteś taki 'niesamowity' jak cię ojciec opisywał. Stań na miejscu Satsue.

Cole przekręcił oczami na wzmiankę o ojcu. Stanął na miejscu, które uprzejmie wskazali mu wszyscy uczniowie.

Trener kliknął guzik na pilocie. Po sali rozlała się muzyka. Szybka, energiczna, coś pomiędzy funky a Street dance. I taki był też układ. Brunat wyraźnie go nie znał, gubił się, potykał. Z czasem jednak zaczął wchodzić w rytm, a w połowie utworu tańczył już jak jeden z was. To było niesamowite. Tańczył, jakby robił to od dziecka. Naprawdę miał talent. Na końcu, gdy przyszedł czas na solówki, po na widok popisów Cole'a nawet trener był pod wrażeniem.

Układ skończyliśmy klaszcząc i wiwatując. Kłaniał się wam i dziękował lekko się rumieniąc.

- No dobra - powiedział trener. - Niezły jesteś.

- Dziękuję... - ukłonił się jeszcze raz.

- Sprawdźmy, co jeszcze potrafisz.

Zamrugał.

- Słucham?

- No nie myśl sobie, że cię tak po prostu zostawię. Nie pozwolę ci być lepszym ode mnie - zaśmiał się, a klasa wraz z nim. - Spróbuj zatańczyć do tego - rzekł, klikając coś na pilocie.

To było tango.

- O nie... - jęknął Cole.

- O tak... - szepnął trener, rzucając mu wyzywające spojrzenie.

On wiedział, jak przekonać ucznia, by coś zrobił. Nawet jeśli tego nienawidzi.

Cole skinął głową. Przyjął wyzwanie. Odwrócił się i spojrzał na pierwszą lepszą dziewczynę, która stała nieopodal.

Na ciebie.

Ukłonił się, wyciągając ku tobie rękę. Podałaś mu niepewnie dłoń. I od razu tego pożałowałaś.

Przyciągnął cię blisko ku sobie. Te nieliczne centymetry od jego twarzy i czarny, obcisły strój nie dodawały ci pewności siebie. Cofnął się o krok, a ty wyuczonym krokiem pozwalałaś mu sobą kierować. W końcu w tango to mężczyzna prowadzi. Nagle sobie przypomniałaś, dlaczego tak nienawidzisz tego tańca.

Opuścił cię gwałtownie do przodu, potem z powrotem wyprostował. Energicznie prowadził każdym twoim ruchem nie dając ci nawet pomyśleć. Obrót, skręt, znowu w tył i do przodu. Jego dłonie biegły sprawnie po trochu plecach zostawiając za sobą nieprzyjemny dreszcz. Ale najbardziej krępujące było to, że musiałaś trzymać nogę cały czas pomiędzy jego nogami.

Muzyka przyspieszała. Odsunął cię od siebie, znów przyciągnął.. Skręcił, podniósł cię wysoko i obrócił się z tobą. Klasa wiwatowała. Splótł szybko z tobą palce i obrócił cię, obrót, obrót, obrót.... Oklaski. Oddech wypadł ci z ust. Wszystko się rozmazało. Obrót, obrót i obrót i nagle wylądowałaś w jego objęciach. Bardzo blisko. Muzyka zwolniła. Schylił się z tobą i przy ostatnim dźwięku gwałtownie wyprostował ku ogromnej radości obserwatorów. Nawet trener gwizdał radośnie, klaszcząc w obie ręce jak małe dziecko.

Pokaz już się skończył, a on nadal trzymał cię w objęciach, przerażająco blisko. Oddychał ciężko, zresztą jak ty. Już miałaś powiedzieć, że może cię puścić, gdy ten nachylił się lekko nad twoim uchem i szepnął: 

- Wyjdź na korytarz godzinę po ciszy nocnej. Zagadasz woźnego. 

- Czyli nadal nie zmieniłeś zdania?

- Zaufaj mi. Czuje, że tak będzie lepiej dla nas wszystkich.

- Jak odejdzie?

- Nie. Jak pójdę za tym staruszkiem.

                            *     *     *

Wyszłaś na bosaka, by nikt nie usłyszał, jak idziesz przez korytarz. Zamknęłaś drzwi najciszej jak umiałaś i rozejrzałaś się. Było ciemno, ale i tak powinnaś zauważyć, gdyby ktoś stał na holu. Ale brunet nigdzie nie było.

- Cole? - szepnęłaś.

- Tu jestem. 

Stał tuż za tobą. Ale jak?

- Cichy jesteś - uśmiechnęłaś się choć nie byłaś pewną czy widać to w ciemnościach. - I szybki. Jak ninja.

Nie odwzajemnił uśmiechu. 

- Idź na dół. Pogadaj z woźnym zanim kogoś wyśle, by pilnował budynku dookoła. Powiedz mi jeszcze raz, gdzie jest to tylne wyjście ewakuacyjne? 

- Tu w lewo, schodami w dół i prosto.

- Dzięki. Miło było Cię poznać - odwrócił się, by odejść, a ty dopiero teraz zauważyłaś, że ma na plecach duży, czarny plecak.

- Czekaj!

Zatrzymał się. 

- Ciszej trochę - szepnął. 

- Tak po prostu sobie idziesz?

- Eee...tak?

Zawahałaś się. Co jeszcze chciałaś powiedzieć? 

- Co właściwie zaoferował ci ten staruszek? - próbowałaś działać na zwłokę. 

Myślał przez chwilę. 

- Chce mnie trenować. Uważa, że mam jakiś ukryty dar. Będę ninja. Będę w drużynie ninja.

Cisza. Dzwoniąca w uszach, nieznośna cisza.

Odwrócił się i pobiegł ledwie słyszalnie korytarzem. Chciałaś go jeszcze zatrzymać,  ale nie wiedziałaś, po co. Nie rozumiałaś, dlaczego twoja znajomość z Cole'm tak szybko się skończyła. Tak... nienaturalnie.

Stała jeszcze przez chwile. Potem odwróciłaś się i ruszyłaś w stronę dyżurki. Poczułaś na policzku jedną, samotną łzę, nie rozumianą przez świat i przez jej właścicielkę. Otarłaś ją i pobiegłaś.

*          *         *

Minęło trochę czasu odkąd poznałaś Cole'a. Szczerze to już ledwie o nim pamiętałaś. Rozwinęłaś swoją karierę zawodową - teraz sama byłaś trenerką tańca w szkole artystycznej Marty'ego Oppenheimera. I kochałaś tą pracę, tak jak kiedyś naukę w niej.

Teraz wyjechałaś z skromnego miasteczka Nukai do samej stolicy państwa - Ninjago City - by spotkać się z rodziną. W całym kraju trwało zamieszanie spowodowane powrotem Garmadona, a Ninjago City było w samym jego centrum. Postanowiłaś wywieźć stamtąd rodziców, zanim stanie się coś naprawdę niebezpiecznego. W internacie było dużo miejsca spokojnie znalazłby się dla nich jakiś pokój.

Twój pociąg został nagle zatrzymany stację przed. Gdy wysiadłaś na Dworcu Centralnym trwała już ogólna panika. Wszyscy biegali dookoła, wrzeszczeli, potykali się, jak pijani. Pomyślałaś, że może już być za późno.

Pobiegłaś szybko do najbliższej ulicy, ale ruch był wstrzymany. Nie mogłaś zatrzymać taksówki, pojechać autobusem ani nic z tych rzeczy. Jak masz się teraz dostać do rodziców, którzy mieszkali na skraju miasta?

Nagle usłyszałaś jakiś głośny hałas. Ludzie dawno już uciekli, a ty stałaś na środku ulicy i zastanawiałaś się, czemu nie zrobiłaś tego samego. Hałas potęgował z każdą sekundą. Coś ogromnego sunęło ulicami miasta. W twoją stronę.

Nagle zza zakrętu wynurzył się gigantyczny wąż. Ogromna bestia ze stalowych łusek i jadowitym spojrzeniu sunęła prosto na ciebie. Próbowałaś uskoczyć w bok, zaczęłaś biec. Szybciej, szybciej, szybciej. Już czułaś jego toksyczny oddech, już widziałaś jego skórę tuż przed oczami, już czułaś jak zgniata cię jego masywne cielsko...

Raptem pochwyciły cię czyjeś ramiona i z wielką siłą i prędkością odciągnęły cię w bok. Upadliście razem centymetry od sunącego ogona węża.

Gdy potwór się oddalił, mężczyzna podniósł się i pomógł ci wstać.

- Nic ci nie jest? - spytał.

Przebiegł po tobie dreszcz. Znałaś ten głos.

- Cole?

Oczy mu błysnęły. Poznał cię. Choć trzeba było przyznać, że gdyby się nie odezwał nie zgadłabyś, że to on. Miał na sobie czarny strój wojownika ninja, a całą twarz zasłaniała mu maska. Było mu widać tylko oczy. I teraz te oczy błyszczały nieodgadnionym zdziwieniem.

To nie zdziwienie. To łzy.

Coś znowu huknęło. Ktoś krzyczał jego imię.

- Musisz iść - powiedziałaś. - A ja muszę uciekać.

Już miałaś pobiec, gdy wtem poczułaś znów rękę na swoim ramieniu.

- Poczekaj chwilkę - mówił szybko. - Nie mamy wiele czasu, ale muszę ci coś powiedzieć. Byłaś pierwszą i ostatnią osobą w moim życiu po śmierci matki i przed wstąpieniem do drużyny, która pokazała mi, że mogę normalnie żyć, mieć przyjaciół i być cenionym... bez tego wszystkiego. Bez żadnych szczególnych zasług. Ja wiem to była tylko chwila, ledwie dzień, ale chcę, żebyś wiedziała, że ta chwila mimo wszystko była dla mnie ważna i pomogła mi w późniejszym życiu szybciej się w sobie zebrać i wrócić do normalnego funkcjonowania. Ja... Dziękuję ci. Naprawdę ci dziękuję.

Przytulił cię. Potem znowu coś huknęło. 

- Musisz już iść - szepnęłaś.

Odsunął się od ciebie i skinął głową.

- Uważaj na siebie - powiedział jeszcze, po czym pobiegł gdzieś.

- Jakby co, to wiesz gdzie mnie znaleźć - krzyknął jeszcze, zanim zniknął. Odwróciłaś się i zaczęłaś biec z powrotem na peron, gdzie policja ewakuowała ludzi z miasta czynnymi radiowozami.

Czułaś jak po policzkach lecą ci łzy. Tak jak wtedy, na korytarzu szkolnego internatu. Z tym, że teraz wiedziałaś, co one oznaczają.

Ulgę. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top