Rozdział 2
───── ❝ Zapanuj nad słodyczami ❞ ─────
Abigail
Dzwoniący budzik wyrywa mnie ze snu. Zdezorientowana próbuje na oślep wyłączyć wyjący wniebogłosy alarm leże na samej krawędzi łóżka co wcale, nie pomaga. Gdy uderzam z otwartej dłoni w urządzenie, moja pozycja daje o sobie znać. Tracę równowagę i z hukiem ląduje twarzą na podłodze. Jedno wielkie AUĆ !
Za sobą słyszę miauczenie a później parsknięcie. Brawo Abigail ! Twój własny kot się z ciebie naśmiewa. Wnerwiający futrzak. Mam ostatnio coraz częstszą ochotę wystawienia go za drzwi.
Przekręcam się na plecy. Łapie się rękami krawędzi łóżka, po czym podnoszę się do siadu. Jerry to wykorzystuje i rozkłada się na moich kolanach. Spogląda w moją stronę po czym znów miauczy. Tak się kończy rozpieszczenie zwierzaków domowych. Mimowolnie zaczynam głaskać jego rudawe futerko.
Chociaż jego ciało trochę mi ciąży. Swoją masą i wyglądem bardzo przypomina kota Garfielda. Jednak tamtej doprowadził się do takiego stanu sam, przez ciągłe obżeranie. Mój chorowity biedaczek tyje w skutek uboczny po lekach.
Układam sobie pieszczocha na ramieniu. Wstaje na równe nogi, by przejść od razu do mojego salonu połączonego z kuchnią. Wynajmuję to studio od czasów studiów i jak na początku przerażała mnie jego wielkość. Tak teraz widzę sporo plusów między innymi oszczędność miejsca.
Po przeprowadzce do Nowego Yorku chciałam być niezależna i samodzielna. Oczywiście moja starsza siostra Emma proponowałabym zamieszkała razem z nią, jednak nie chciałam jej się zwalać na głowę. Sama mieszka razem z mężem i córką w niewielkim domu jednorodzinnym.
Na pewno razem z Robertem nie pozwoliliby mi się dokładać do rachunków. Pomimo że ich sytuacja finansowa jest średnia przez zaciągnięty kredyt na budowę własnego domu, jak mówią, nie chcą całe życie mieszkać w wynajmowanym.
Stawiam mojego grubaska na podłodze, a on zaczyna się przymilać do moich nóg. Wiem, że chce wymusić moją uwagę, aczkolwiek nie mam teraz na to czasu. Za dwie godziny muszę być w pracy.
Swoją drogą za niecałe trzydzieści minut muszę wyjść, inaczej nie zdążę na metro. Jeszcze tego by mi brakowało z samego rana nie będę bulić holendernie wysokich pieniędzy za taksówkę. Może i dobrze zarabiam, ale mam na co wydawać wypłatę.
Podchodzę do biurka i pakuje wszystkie projekty ilustracji do teczki, po czym na siłę wciskam ją do torebki. Od razu notuje w głowie, że powinnam w niej, posprzątać.
Wzdycham mimowolnie na ten pomysł, kupka paragonów i wielu innych niepotrzebnych drobiazgów urosła do ogromnych rozmiarów. Jednak moje roztrzepanie oraz nieumiejętność utrzymania porządku zmusza mnie do tego.
Szafa jest tego ewidentnym przykładem. Lepiej jej nie otwierać, może cię zalać lawina ubrań.
Jakiś czas później ubrana wybiegam z łazienki. Zgarniam z blatu kuchennego termos z herbatą oraz śniadanie, przygotowane wczoraj. Chwytam torebkę i wychodzę. Czas zacząć kolejny pracowity dzień.
☆☆
Wjeżdżam windą na moje piętro w wydawnictwie. Rysując ulubione postacie z kreskówek w dzieciństwie. Czy później w okresie bycia nastolatką portretów aktorów lub piosenkarzy. Nigdy bym nie pomyślała, że zostanę ilustratorką książek dla dzieci w dodatku w jednej z lepszych firm wydawniczych tego typu w Nowym Yorku.
Życie czasami potrafi nas zaskoczyć i to pozytywnie. Oby tylko takie niespodzianki stawały nam na drodze.
— Abigail ! – słyszę krzyk Becky
Gdy ledwie zdążę postawić krok na korytarzu. Odwracam się i widzę uśmiechniętą złotowłosą. Trzymającą w rękach pokaźnych rozmiarów pudełko z pączkami, kręcę głową z rozbawieniem.
Dziewczyna co chwilę zerka na słodycze a jej szare oczy, świecą się jak lampki na choince w Boże Narodzenie. Po dzisiejszym dniu muszę jej stanowczo zrobić detoks od cukru to już uzależnienie.
— Kolejny prezent od cichego wielbiciela?
Sugestywnie ruszam brwiami przy tym pytaniu. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki na jej policzkach pojawiają się rumieńce.
Przez ostatni tydzień dzień w dzień kurier przynosi jakiś podarunek dla niej. Wiem tylko tyle, że to forma przeprosin od chłopaka, który wpadł na nią w kawiarni, wylewając na nią kawę. Na szczęście sprawca preferuje mrożoną formę tego napoju, inaczej byłoby kiepsko.
Becky na pewno jak zawsze zareagowała bardzo gwałtownie, przez co on nawet nie doszedł do głosu. Nie miał szansy przeprosić wtedy, więc próbuje teraz. Jakimś sposobem dowiedział się, gdzie pracuje i jak ma na imię. Chociaż to nie było trudne w tej sytuacji.
Właściciel Mike na bank mu powiedział, zna każdą z nas, odkąd tu pracujemy. Serwuje najlepszą kawę obok naszej firmy, śmiem twierdzić, że nawet w całym Nowym Yorku. Dobrym Latte macchiato nigdy nie pogardzę.
Śmiał się kiedyś nawet, że będzie naszym osobistym kupidynem, gdy siedzieliśmy razem po zamknięciu, oblewając mój awans. Niestety nie chciał nam pokazać swoich strzał ani wdzianka.
Byłyśmy bardzo zawiedzione tym faktem. Kazałyśmy mu obiecać, że na nasze śluby skoczy w swoją pieluchę, by rozsypywać kwiaty. Zgodził się! Ktoś chętny się ze mną ożenić?
— Tak, ale karteczka się zmieniła – mówi podekscytowana
Przyjmuje od niej żółtą karteczkę samoprzylepną.
„Siedem razy powiedziałem, przepraszam. Za Ósmym razem chcę zadać pytanie. Czy jestem godny proponować spotkanie ? „
Czytam tekst i muszę przyznać, stara się chłopak. Na niezłego romantyka trafiło się mojej przyjaciółce.
— Jaka jest twoja odpowiedź?
— Oczywiście, że się zgadzam – wykrzykuje
Przy czym podskakuje a pudełko i pączki lecą w górę. W ostatniej chwili wysuwam ręce i łapie cały karton, zanim zaliczy bliskie spotkanie z wykładziną. Czasami jej radość przybiera postać jak u małego dziecka. Chociaż ona nie piszczy w jakiś mega głośnych decybelach jak one na widok nowej zabawki. Można by było ogłuchnąć.
☆☆
Roztrzęsiona biegnę schodami szpitala, szukając wejścia na oddział pediatryczny. Jednocześnie jestem wściekła na Em, że nie poinformowała mnie wcześniej o stanie Mia. Do cholery jasnej jestem jej ciotką i matką chrzestną. Gdyby im z Robertem coś się stało, ja lub nasi rodzice przejmujemy opiekę nad młodą.
Jeszcze to tłumaczenie. „Nie chciałam cię dodatkowo stresować. Wiedziałam, że masz przed sobą ciężki dzień." Mimo wszystko powinna wczoraj do mnie zadzwonić.
Poniedziałek to ogólnie znienawidzona przeze mnie doba. Niemniej jego dzisiejszy ciężar był spowodowany informacjami, na które nie byłam gotowa.
Choroba Mia to tylko wisienka na tym brzydkim torcie podpisanego słowem „KATASTROFA" przy użyciu tęczowego lukru.
Mijam kolejne drzwi, zatrzymuje się gwałtownie, orientując się, że minęłam właściwe. Nie zwracając większej uwagi na swój wygląd, wpadam do środka. Chociaż wiem, że raczej nie wyglądam jak modelki z okładek kolorowych czasopism.
Czuje, że cały tusz mi spłynął po policzkach a włosy przypominają coś na kształt orlego gniazda. Co ma być, to będzie.
⁺˚⋆。°✩₊✩°。⋆˚⁺
Drugi rozdział za nami i poznanie Abigail
Kto bardziej przypadł wam do gustu? Czekam na wasze komentarze :)
Pozdrawiam VerEvieEm
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top