II
(rozdział sprawdzony przez @swiercz)
Próbowałam znaleźć usprawiedliwienie dla roztargnienia, które powoli rujnowało mi życie, ale nic z tego. Cały dzień czułam się rozbita, przytłoczona szarym niebiem i zupełnie niegotowa na kolejny nudny poniedziałek.
Spójrzmy prawdzie w oczy, nie miało się zdarzyć nic fascynującego. Meteoroid nie trafi w szkołę, matematyczka nie zachoruje, pożar nie wybuchnie, chyba że sama podejmę się podłożenia ognia w kotłowni. Czekało mnie za to kilka powtórkowych sprawdzianów z materiału przerabianego dwa lata temu, do których nie zdążyłam się po premierze przygotować.
Nigdy nie byłam typową marudą. Przywykłam do ciągłego ukrywania emocji, w tym także nieustającego zmęczenia, zarówno przed rodzicami jak i młodszym bratem. Wszystko dusiłam w zarodku, więc codzienne funkcjonowanie powinno wydawać się łatwiejsze, ale nie było. Zdecydowanie nie było.
To dopiero trzecia klasa gimnazjum. Świat dopiero zaczyna rzucać mi kłody pod nogi i pluć w twarz, a nauczyciele już zaczynają powszechną histerię odnośnie egzaminów końcowych, szykując tym samym całą armię powtórek.
Jakby więcej ich matka nie miała.
Usiadłam po prostu w trzeciej ławce, tuż obok Magdy, która właśnie bazgroliła coś niezbyt sensownego w swoim kajeciku i co chwila wymieniała mazaki. Miała ich pokaźny zapas w czarnym, sztywnym piórniku i nigdy nie była skłonna, by podzielić się tą lśniącą magią brokatowych pisaków.
Nie próbowałam nawet dociekać, na jaki błyskotliwy pomysł wpadła tym razem. Fanfiction? Replika "Damy z łasiczką"? Dopóki jej twory nie zagrażały mojemu zdrowiu psychicznemu, pozostawałam obojętna.
Sobota i niedziela trwały pod znakiem troski, niepokoju o skacowanego Franka. O ile byłam zmartwiona już po nocnych atrakcjach, to możecie sobie wyobrazić moją histerię, gdy w piątkową noc nieszczęsny chorowitek zwrócił zawartość żołądka na dywan. Dziękowałam sile wyższej, że naiwnego Norbiego nie było w domu! Uwielbiałam młodszego brata nad życie, był pomniejszoną, męską wersją mnie, a gdybym ja kilka lat temu była świadkiem takiej sceny rzygańska... nie wiem, jakie wysunęłabym wnioski. Pewnie przestałabym wierzyć w ludzi o wiele wcześniej niż normalnie.
Kochałam Franka mocno, ale ziarno nienawiści zostało zasiane.
Nie wiem czy Franek, z którym mijając się po lekcji przybiłam piątkę, był świadomy, że przez jego upojenie alkoholowe musiałam zwinąć zakurzony dywan w środku nocy i szorować go w wannie cifem, by pozbyć się smrodu. Szeroki uśmiech nie pozostawiał wątpliwości co do jego nastroju, ale mało obchodził mnie jego wspaniały dzień. Musiałam wiedzieć tu i teraz, co stało się w piątek.
Chwyciłam przyjaciela za łokieć i pociągnęłam go pod tablicę ogłoszeń, odrywając go tym samym od grupy kolegów w przepoconych koszulkach. Chyba właśnie skończyli lekcję wychowania fizycznego. To dobrze. Franek będzie w dobrym humorze.
- Obiecaj, że się nie wymigasz - zastrzegłam.
- Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego. - Położył dłoń na sercu, co skwitowałam cichym chichotem.
- Nie było w tym ani grama sensu, ale okej. Zezwalam. Zadam ci teraz bardzo poważne pytanie i muszę mieć pewność, że nie uciekniesz jak struś pędziwiatr. Zostałeś związany wieczystą przysięgą.
Kiwnął głową, ale zaniepokoiła mnie jego mowa ciała. Poprawił plecak na ramieniu i rzucił melodramatyczne spojrzenie w kierunku drzwi od klasy, w której miał mieć lekcje. Zastąpiłam mu drogę, żeby zawrócić jego myśli z tego toru.
Wydawało mi się, że rozmawiam z w pełni ucywilizowanym człowiekiem, a nie małpą z nad wyraz rozwiniętym instynktem. Franek przeczuwał pytanie dotyczące Lidki, więc szybko poderwał mnie z ziemi i przycisnął do siebie tak, że mój policzek dotykał jego spoconej koszuli.
Krzycząc jak dzika małpa, pobiegł przed siebie, tratując Bogu ducha winne pierwszoklasistki.
- Ale z ciebie dziecko! - wrzasnęłam za nim, czym zwróciłam uwagę paru osób w pobliżu.
Zreflektowałam się i ruszyłam na górę, w stronę sali geograficznej. Przeciskałam się między gniewną falą uczniów przyciśnięta do poręczy, starając się dotrzeć do klasy w jednym kawałku. Gdybym była odrobinę bardziej znudzona, nie zauważyłabym niepokojącej sytuacji, która rozgrywała się pod jednym z kaloryferów.
Nigdy nie byłam świadkiem nękania. Oczywiście słyszałam to i owo, czytałam różne historie, widziałam kampanie społeczne przeciw przemocy, ale dotychczas nie zdarzyło się, bym bezpośrednio obserwowała konflikt tego typu.
Ale jak można przejść obojętnie obok płaczącej dziewczyny, kiedy widzi się w niej samą siebie sprzed lat?
Podeszłam do pierwszoklasistki, gdy tylko dręczycielka zniknęła za rogiem. Miałam ochotę za nią pobiec i wsadzić jej kosz pełen starych drożdżówek na tę pustą głowę.
Nie spytałam co się stało, bo nie widziałam takiej potrzeby. Chyba wiadomo dlaczego kolejne łzy płynęły po jej policzkach, rujnując makijaż, którego w tym wieku w ogóle nie powinna mieć. Gdybym miała na to jakiś wpływ, udzieliłabym jej paru rad.
- Przestań płakać. Cokolwiek ci powiedziała, nie ma sensu. Uspokój się.
Twardo wpatrywałam się w smutne, przekrwione oczy i wciąż nie mogłam wyzbyć się potwornego deja vu, ale jeśli teraz nikt nie postawi jej do pionu, później żaden człowiek tego nie zrobi, a dziewczyna przestanie odzywać się na lekcjach, uczestniczyć w życiu szkoły. Stanie się biernym uczestnikiem swojego życia, chociaż powinna pisać własną historię z dumą.
- No już, przecież poszła - mruknęłam, wyciągając z plecaka chusteczki. - Nie rycz, bo ja też zaraz zacznę.
Wydawało się dla mnie niepojęte, jak można świadomie krzywdzić drugiego człowieka i na dodatek czerpać z tego radość? Jakby niewystarczająca była świadomość, że ktoś znajduje się niżej w szkolnej hierarchii, jakby nie wystarczał nieuzasadniony podziw wszystkich dookoła - trzeba wyeliminować potencjalne niebezpieczeństwo, wgniatając je w błoto.
Oddałam dziewczynie całą paczkę chustek i odeszłam bez słowa, cała spięta. Zanim doszłam pod klasę, emocje zostały upchnięte w malutkim sejfie w mojej głowie.
Franka udało mi się go złapać dopiero po lekcjach. Oboje kończyliśmy po piętnastej, bo ja miałam dodatkowe zajęcia z angielskiego, więc gdy tylko wypadłam z sali na piętrze, wzięłam z szatni żółtą kurtkę i opatuliłam się dwoma szalikami. Czapki nie nosiłam. Wszyscy dookoła straszyli mnie zapchanymi zatokami, mówili, że będę żałować. Zupełnie jakbym nie ubierając czapki, popełniała błąd życia.
- Jak mogłeś złamać przysięgę? - spytałam, gdy staliśmy pod szkołą.
- Bywam niewierny. A ty byłaś kompletnie subiektywna. Nawet nie powiedziałaś, co chciałaś wiedzieć.
- Bo uciekłeś - stwierdziłam dobitnie. - Wcześniej wsmarowując okropny pot w moją twarz. Dzięki, Franek.
Pokręcił głową, jak zwykle udając, że tamta rozmowa nic nie znaczyła. W tym względzie byliśmy podobni. Ja chciałam wiedzieć, a on nie chciał odpowiadać. I tak na zmianę. Było to niemal tak samo zawiłe jak spaghetti albo składanie zamówienia w McDonaldzie.
Minęliśmy wężyk świeżo odrestaurowanych kamienic i zatrzymaliśmy się na chwilę na przystanku, by Franek mógł wyjąć telefon z plecaka. Oparłam się o słup, gdzie przytwierdzono małą tabliczkę z rozkładem jazdy, gdy zauważyłam, że przyszła pora na wszczęcie alarmu.
- Lidka! Samozniszczenie za trzy, dwa...
W popłochu rozejrzał się wokół, szukając kryjówki, aż w końcu schował się na przezroczystą szybą, stanowiącą tylną ścianę przystanku autobusowego.
- Błagam cię, człowieku, to nie Meduza. Nic ci się nie stanie, jeśli na nią spojrzysz.
Darowałam sobie kolejny złośliwy komentarz, chociaż zacięcie tłukł się w mojej głowie.
Wszystkiego bym się spodziewała po tej dwójce, ale na pewno nie tego, że miną się bez słowa. Lidka wbiła wzrok w chodnik przed sobą i nie odpowiedziała mi na entuzjastyczne powitanie, którego i tak często nie słyszy, a Franek wpatrywał się we wciąż otwarty plecak.
- Wytłumacz mi tok swojego myślenia. Uważałeś, że Lidka nie zobaczy cię zza szyby? Nie jest z ciebie Stuart Malutki, kochany ty mój. Z jakiegoś powodu grasz w koszykówkę, przynajmniej do tego masz predyspozycje...
- Daruj sobie tym razem. Nie potrzebuję twojej ironii do szczęścia.
- Ale potrzebujesz mnie, a to robi różnicę - odparłam, siadając obok niego na zimnej ławce. - Co się tak właściwie między wami stało?
- Nic ciekawego.
- Właśnie widzę. I w ogóle nie jestem ciekawa - podmuchałam na zmarznięte dłonie.
- Nic a nic?
- No, prawie. Nie obraziłabym się za kilka soczystych szczegółów tej kłótni. O ile to była kłótnia - przyjrzałam mu się. Niestety, Franek był przyzwyczajony do moich małych, aktorskich zagrań i właśnie sprytnie ukrywał twarz w zaczerwienionych rękach.
Westchnęłam. No cóż, przynajmniej próbowałam, a tego dnia akurat nie miałam ochoty irytować go na tyle, by wykrzyczał mi wszystko w twarz. Poza tym, byliśmy w miejscu publicznym. Parę staruszek oczekujących na autobus mogło przecież zrobić Frankowi krzywdę, gdyby podniósł na mnie głos.
Z troską wyjęłam z kieszeni jego kurtki rękawiczki, pochylając się nad nim niezgrabnie. Zamknęłam jego dłonie w swoich i podałam rękawiczki.
- Chyba umiesz je zakładać - burknęłam.
Nie umiałam inaczej. Nawet, gdyby Franek zabił kota mojej babci wałkiem do ciasta, a potem użył go do zrobienia pierogów, pewnie najpierw wyczyściłabym mu nos z mąki i dopiero wyrzuciła przez okno. To przychodziło naturalnie, w takich chwilach nie potrafiłam nie patrzeć na niego troskliwie, jak niedźwiedzia matka opiekująca się swoimi misiami.
- Jesteście niemożliwi - podsumowałam i odepchnęłam się od słupa, nie czekając na Franka. Gdyby chciał, z łatwością by mnie dogonił. Lecz gdy zerkałam przez ramię, zobaczyłam, że mój przyjaciel ciężko westchnął i przytulił plecak do piersi.
Co tak złego mógł zrobić, że wiecznie uśmiechnięta Lidka wyglądała jak skwaszona cytryna, z której zrobiono tartę? Co mogło się stać, że tą szczęśliwą parę zastał kryzys?
Zwolniłam kroku, bo od razu zrobiło mi się smutnej, gdy Franek nie szedł ze mną. Nie powinien cierpieć przez jakąś głupią femidziundzię.
Chciałam naprawić, co on zepsuł, ale najwyraźniej nie mogłam tego zrobić. Nie do mnie należał ten obowiązek, nawet jeśli byłam blisko z jednym z podmiotów własnej wewnętrznej rozprawy.
Mogłam tylko odejść z poczuciem niedosytu.
Wszystko na zewnątrz było zamarznięte: samochody, płaskie nawierzchnie, doniczki wystawiane na wiosnę przed kwiaciarniami, o których właściciele zapomnieli.
Nawet ludzie.
I może moje serce.
☆
Późnym wieczorem leżałam na zaścielonym posłaniu, podtrzymując laptop lewą ręką, by się nie przegrzał. Lampka nocna usytuowana na szafce obok dawała nikłe, żółtawe światło, tak samo jak latarnie za oknem, które rzucały trochę jasności na zaspy.
Zamierzałam pobyć w cichej samotności, rozmyślając nad wydarzeniami tego dnia, nikomu nie przeszkadzać, ewentualnie znowu przebiec znużonym wzrokiem po przepełnionej liście castingów umieszczonych na stronie internetowej jednej z agencji. Jednak te wszystkie plany runęły z trzaskiem w chwili, gdy Norbi nieśmiało zajrzał przez szparę w uchylonych drzwiach i spytał cicho, czy może ze mną posiedzieć.
Nie miałam mu za złe wtargnięcia na teren prywatny. Odchyliłam brzeg kołdry i poklepałam puste miejsce obok siebie. Stęskniłam się za nim, bo weekend spędził samotnie u babci jak Gollum w swojej jaskini, oczekując na powrót rodziców ze szkolenia. Choć nie powinien marudzić, bo dwa dni w małym mieszkaniu na pierwszym piętrze równały się drogiemu pobytowi w SPA, trudno dziwić się niezadowoleniu ośmiolatka. Jedynymi jego towarzyszami były kredki, stary blok rysunkowy, nadopiekuńcza babcia i dziadek, który w tej rodzinie pełnił funkcję kabareciarza.
Ja wyjątkowo dostałam pozwolenie na pozostanie samej w domu, chociaż po wybiciu północy najchętniej pobiegłabym w podskokach do babci, dziadka i Aslana, który na pewno jednym miałknięciem przegoniłby Krwawą Mary.
- Co robisz?
Norbi zajrzał mi w oczy z zaciekawieniem, kładąc głowę na moim ramieniu i okrywając się kołdrą po sam nos.
- Zależy. Dla ciebie, sprawdzam stronę szkoły.
- Ale wcale nie, Kina! - Pogroził mi palcem jak ośmioletni przywódca mafii. - Przecież widzę.
- Powiem ci, jeśli nie wygadasz się mamie. Ostatnio powiedziałam ci w sekrecie, że podoba mi się Franek, a w ciągu dwóch dni cała twoja klasa śpiewała tę głupią rymowankę.
- Ale mamie nie powiedziałem...Czyli stalkujesz Franka? - roześmiał się, podskakując na miejscu.
Moja twarz pokryła się buraczaną czerwienią, słysząc takie przypuszczenie.
- Halo, przepraszam bardzo, skąd ty znasz takie słowa? - spytałam, by odwrócić uwagę brata od plam na moich policzkach. - Tata znowu uczył cię z zakazanego słownika?
Norbi pokręcił głową i powiedział, że to jego wychowawczyni często opowiada smutne historie o swoim byłym chłopaku...
Powinnam szepnąć o tym rodzicom?
- Powiedz mi, co robisz.
- Nie. Jesteś małą paplą. Kiedy pani Strzyżyk opowiada wam coś w sekrecie, to nie wolno wszystkim tego rozpowiadać. Nawet najlepszym starszym siostrom.
Norbi zerwał się jak oparzony, łapiąc mnie za nos.
- Uważaj na komputer!
- Powiedz mi, to cię puszczę!
Westchnęłam z rozdrażnieniem.
- Norbert, to mnie boli.
- Nie wysmarkałaś nosa? - zdziwił się autentycznie. - Mnie mama każe przed snem.
Odepchnęłam delikatnie ośmiolatka na bok, a on teatralnie wydął policzki.
- Nie powiem mamie - mruknął pod nosem i trącił mnie stopą w bok.
Nie chciałam mu mówić. Byłam dla młodszego brata wzorem do naśladowania. Jeśli ja wybiję dziurę w drzwiach, on też, i na dodatek usprawiedliwi się słowami "Ale Kinga też tak zrobiła". To, co robiłam, musiało przejść przez kontrolę, by w oczach brata pozostać rozsądną, "dużą" siostrą.
Moje małe marzenie było wbrew pozorom niebezpieczne. Norbi powinien zarabiać na życie jako prawnik, architekt albo lekarz. Dobrze, jeśli zdobędzie stały zawód, który w przyszłości pozwoli mu utrzymać rodzinę. I siostrę aktorkę, bo ile taki marny człowieczek jak ja zdoła zarobić?
Jeśli Norbi zacznie marzyć, może być nieprzyjemnie.
- Nie powiem ci. Idź do siebie.
Westchnęłam ciężko, gdy Norbi zasypał mnie kolejną serią pytań o pracę na planie, na które nie znałam odpowiedzi. Z żalem wpatrzyłam się w monitor, choć od jaskrawego światła bolały mnie przesuszone oczy.
Marzyciele są ludźmi z marginesu, gorszymi od was. Rozproszonymi po świecie jednostkami, które muszą mierzyć się z kpiną najbliższych. Nie mają nic, dopóki ich pragnienia nie zaczynają się spełniać.
A gdy już lśnią, myślicie, że to jedni z was.
Kochacie słownikową definicję marzyciela. Wielbicie inspirujące fotografie z Tumblra i wzruszające kawałki Eda Sheerana. Powtarzacie rzeczy, które słynni ludzie również powtarzają od jeszcze słynniejszych.
Nienawidzicie tych, którzy potrafią oderwać się od smartfona i próbują.
- Przygotowujecie jasełka w tym roku? - spytałam cicho, chcąc zrekompensować bratu tę oschłość choć odrobinką zainteresowania.
Ale Norbi już spał. Spokojnie oddychał z rękami podłożonymi pod lewy policzek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top