I

A/n
Nie zjedzcie mnie. Pięknie proszę. Obiecywałam, że rozdziały nie zmienią się bardzo, ale w paru momentach po prostu nie dało się inaczej niż wprowadzić drastyczne zmiany. Czasem, żeby człowiek mógł zrobić coś lepiej, musi zacząć od zera.

"Wątp, czy gwiazdy lśnią na niebie;
Wątp o tym, czy słońce wschodzi;
Wątp, czy prawdy blask nie zwodzi;
Lecz nie wątp, że kocham ciebie."
William Szekspir, Hamlet

Nigdy nie planowałam stać się ani desperatką, ani karierowiczką, a tym bardziej podglądaczką. Wszystkie te rzeczy na pozór były brudne i skrajnie niewłaściwe jak obserwowanie sąsiadów zza firanki w kuchni, a tu okazuje się, że dosyć łatwo się przyzwyczaić.

Po prostu grzejesz mleko w rondelku, wlewasz je do kubka z dwiema łyżeczkami kakao, a na twardym stołku kładziesz poduszkę. Obserwowanie planu dnia sąsiadów okazało się niemal tak łatwe, jak wyjście na scenę.

W pewnym momencie moje życie przestało być proste jak kołek od płotu.

Gdy zaczęło mi zbyt bardzo zależeć na rzeczach i osobach, które nigdy w moim życiu nie były stałe, najwyraźniej zaczęłam robić wszystko co w mojej mocy, by je zatrzymać, ukryć w zamkniętych dłoniach, trzymać tak pasję i Franka już zawsze. Ale nie mogłam. Ja tylko z całej siły chciałam, żeby kolejne godziny szły po mojej myśli.

Każdego dnia życie wymagało ode mnie stawiania czoła rzeczywistości, jak od każdej piętnastolatki. Nie popadałam w skrajnie depresyjne humory, ale wciąż istniało we mnie przekonanie, że ktoś lepszy może pozbawić mnie tytułu Królowej Dramatu, a ja stanę się równie ważna jak żwir na szkolnym parkingu. Ponadto, Franek - moja niespełniona miłość, od trzech lat miał dziewczynę.
Co gorsze, ona była miła. I to tak naprawdę koleżeńska, chętna do pomocy. Nawet jeśli spadłabym ze schodów, Lidka nie zawahałaby się i podałaby mi nawilżoną, szczupłą dłoń (nie, żebym ja takich nie miała, ale...). Gdybym jakimś cudem zajęła jej miejsce, dam sobie rękę uciąć, że dobiłabym ją na zapiaszczonej wycieraczce, by już nigdy nie stanowiła konkurencji.

Gdybyśmy wszyscy żyli w bajkowym świecie, Lidka odzwierciedlałaby czyste dobro zamknięte w wysokiej wieży. Pewnie spędzałaby godziny w lesie na rozmowach z wiewiórkami.

Co ze mną? To ja byłabym czarnym charakterem, bo właśnie ja liczyłam na rozpad ich związku. Ja chciałam zająć jej miejsce. Ja pragnęłam mieć Franka tylko na wyłączność. Gdybym mogła, podrzuciłabym jej spleśniały majonez do tortilli.

Oczami wyobraźni widziałam siebie jako zakapturzoną postać, rozprowadzającą zatrute owoce po czarnym rynku. Nie wiem, czy powinnam być dumna z takiego obrotu spraw, ale na pewno nie było mi z tym źle. Zostałam obsadzona w takiej roli, więc show must go on.

Łatwo domyślić się, że nie klaskałam uszami, gdy widziałam razem tę parę.

Tym razem nie położyłam na stołek poduszki, by umilić sobie te niewesołe chwile. Usiadłam od razu na stole pokrytym zaschniętymi plamami z herbaty, założyłam nogę na nogę i oparłam się o chłodny bok lodówki. Franek doskonale wiedział, że nagminnie dużo czasu spędzałam na tym stole, a jednak zachowywał się, jakby nie zwracał na to moje zboczenie uwagi. Opierał się o latarnię z rękami schowanymi w obszernych kieszeniach. Żółtawe światło, które padało głównie na jego jasne włosy oraz przygarbione plecy, w duecie z płatkami śniegu sprawiało, że wyglądał jak ze złota - połyskujący i statyczny. Był jak stara rzeźba w muzeum.

Gdybym stała tam razem z nim, już dawno byłabym zmarznięta, a w stopach straciłabym czucie. Znając Franka, oddałby mi swoje skarpetki.

- Kiniu... - usłyszałam za plecami męski głos, ale nie odwróciłam głowy. Cierpliwie czekałam, aż mój policzek wreszcie przymarznie do lodówki i spełni moje największe w tej chwili pragnienie: żebym nigdy nie musiała się stąd ruszać.

Nagle jedna para rąk złapała mnie za nogi, druga w talii. Pisnęłam zaskoczona, a Franek za oknem obejrzał się przez ramię. Cholerne uchylone okno.

Mimo wszystko, nie próbowałam się wyrywać.

Arek wraz z Krzyśkiem przenieśli mnie do salonu.

Obraz zaśnieżonej ulicy oddalał się coraz szybciej, aż w końcu Franek opierający się o latarnię był już tylko plamą zlewającą się z granatowym niebem i ciemną ulicą.

Zaprotestowałam dopiero, gdy jeden z chłopców na chwilę się rozproszył i przez jego nieuwagę uderzyłam ramieniem o framugę białych, drewnianych drzwi.

- Odzyskaliśmy ją. - Krzysiek oplótł mnie ramieniem jak starego dobrego przyjaciela, 'ziomka', kumpla od wódki.

Wyswobodziłam się z jego uścisku i o własnych siłach usiadłam na starej, zdewastowanej kanapie. Jedna ze sprężyn uparcie działała mi na nerwy. Próbowałam się przesunąć i w lewo, i w prawo, a nawet usiąść na oparciu, ale zwyczajnie nie było na takie fanaberie miejsca. Całe kółko teatralne zebrało się w moim domu, świętując premierę naszego spektaklu. Luiza oraz Iza, bliźniaczki jednojajowe, siedziały na dywanie, instruując Arka, który nieporadnie podłączał do telewizora zestaw karaoke. Alina, niska brunetka, która od początku naszej znajomości każe nazywać się Jessicą, kursowała co chwila do łazienki, bo wydawało jej się, że dostała miesiączki, ale wszyscy oprócz Miśka (otwierającego kolejne paczki chipsów) domyślali się, że lata jak kot z pęcherzem, żeby kontrolować stan swojego makijażu. Podbijała do wyżej wymienionego od czasu, gdy na próbie z głośnym trzaskiem zawalił się pod nią składany stół, a chłopak w ostatniej chwili złapał ją w swoje ramiona.

Dodatkowo cztery osoby kręciły się na środku pokoju, asekurując dziewczynę ubraną w długą, bawełnianą sukienkę, która właśnie próbowała zamontować disco żarówkę pod szerokim kloszem żyrandola. Był to dosyć niekonwencjonalny sposób na organizację imprezy, ale czego można spodziewać się po grupie ludzi, z których trzy czwarte odstaje od reszty społeczeństwa?

Niektórzy już zaczęli rozkręcać atmosferę. Na ich twarzach gościły szerokie uśmiechy, zwykle występujące dopiero pod koniec imprezy. Tak właśnie działał na nas wszystkich teatr: instruktor przypominał nam o tempie, jakie powinien mieć aktor, o energii, a przede wszystkim o chęci. Dzięki temu, w świecie naszej pasji, byliśmy uznawani za petardy, a w szkołach/rodzinnych miastach/na uczelniach za lekko trzepnięte świry. Czasami jednak mieliśmy problem z tempem. Większość naszej grupy przychodziła na poranne, niedzielne próby półprzytomna, a kiedy instruktor próbował wyciągnąć z nas jakimi kolorami jesteśmy, padały odpowiedzi jak: szary, przezroczysty, czarny w białe paski, co nie było takie złe, jeżeli ktoś chce być zebrą.

Próbowałam cieszyć się razem z nimi. Ja: karierowiczka, kompletna psycholka, utalentowana, uparta wieśniara. Naprawdę chciałam móc odłożyć Franka na drugi plan choć na chwilę, nie rozmyślać o nim przy każdym posiłku dnia, w czasie spotkań ze znajomymi i chwilach, gdy przed lustrem ćwiczyłam rolę. Zawsze kończyło się to tym, że zmieniałam dramat Szekspira albo którykolwiek utwór Aleksandra Fredra w beznadziejną szopkę o strefie przyjaźni. Dotykałam lustra jakbym mogła dotknąć ręki kumpla, patrzyłam w oczy sobie samej i wypowiadałam słowa, które nigdy nie przeszłyby mi przez gardło. Jednocześnie obserwowałam każdą cząstkę swojej twarzy, próbując doszukać się najmniejszej oznaki rozpaczy, wahania, zalążka płaczu, ale pozostawałam spokojna, bo wiedziałam, że nigdy nie przyjdzie mi z nim o tym porozmawiać.

- To poważny przypadek.

- Może ściągniemy Franka z jego randki, żeby wyciągnął ją z dołka?

- Wygląda co najmniej przerażająco... Dorysujmy jej coś markerem permanentnym! Ale czad!

Ocknęłam się z głębokiej zapaści emocjonalnej i zaskoczona rozejrzałam się po twarzach wokół mnie.

- Witamy w rzeczywistości, śpiąca królewno. - Kamila zeskoczyła z pufy i ukłoniła się przede mną. - Chcieliśmy już dzwonić po twojego boya.

- Niepotrzebnie - uśmiechnęłam się. - Arek, zgasisz światło w przedpokoju?

Chłopak kiwnął głową i z ulgą odłożył plastikowy mikrofon na szafkę, skąd zabrały go bliźniaczki. Gdy przedpokój pogrążył się w ciemności, Jessica, która właśnie wracała z łazienki pstryknęła światło w salonie. Po podłodze zaczęły tańczyć różnokolorowe smugi, układając się w określone sekwencje ruchowe. Westchnęłam z podziwem.

- Czemu nie cieszysz się z premiery?

Spojrzałam na Kamilę. Przyglądała mi się podejrzliwie spod doczepianych rzęs. Była zupełnie niewrażliwa na piękne światełka. Bez szans. Nie mogła mi odpuścić.

Odgarnęła platynowe włosy z czoła i policzków, a potem związała je w luźny kucyk na karku.

- Cieszę się. Było niesamowicie, serio. - Na samo wspomnienie o spektaklu płonęły mi policzki. Kurtyna, stroboskop, owacje na stojąco. Bukiet róż od Franka. Trochę poraniłam się kolcami, ale liczą się intencje. Efekt psuł fakt, że od razu po spektaklu pobiegł do domu, by przygotować się na randkę.

Kamila pokręciła energicznie głową i kiedy parę osób ruszyło się z kanapy, by potańczyć, zajęła miejsce obok mnie. Zaraz jednak wstała, bo najwyraźniej przypomniała sobie, że ochrzan na siedząco to kompletnie nie jej bajka.

- Jasna cholera! Myślisz, że uwierzę ci w takie bajdurzenie? "Było niesamowicie, serio". - Zaczęła mnie przedrzeźniać. Podskoczyła, gdy ktoś w kuchni wstawił popcorn do mikrofali. - Gdzie Kinga, która nigdy nie potrafi wysłowić się, gdy pytają ją o jakikolwiek występ? Gdzie te wszystkie emocje, które targają tamtą Kingą? Zjadłaś ją?

Wyprostowałam się z uśmiechem.

- Jeśli tak, to teraz nie dorówna mi już nikt. Podwójny talent. - Rozłożyłam ręce, jak ptak szykujący się do lotu i wstałam.

- Podwójny narcyz z ciebie. Nie jesteś prawdziwą aktorką, jeśli jeden chłopak tak na ciebie działa.

- Oj nie, to tylko maska.

Przywołałam najpiękniejszy z moich uśmiechów - numer pięć, ale wszystko się we mnie zagotowało z oburzenia. Ja nie byłam aktorką? Ja?

Kamila westchnęła ciężko, po czym zmrużyła oczy i podobnie jak ja, wysunęła podbródek.

- Nie warto myśleć o Franku w takiej chwili. Ciesz się z premiery oraz imprezy tak bardzo, jak on cieszy się ze swoją dziewczyną - powiedziała, po czym podniosła się z wersalki i dołączyła do tańczącego Arka. Strzeliły jej kolana, ale nie zwróciła na to najmniejszej uwagi.

Chwilę jeszcze posiedziałam, a gdy tylko obraz Franka oraz jego dziewczyny wyfrunął z mojej podświadomości, dołączyłam do reszty. Chciałam się świetnie bawić, wymazać wszystkie zmartwienia, a czystą tablicę zapisać zdecydowanie weselszymi wspomnieniami.

Pod koniec naszej małej balangi sąsiadka z góry zaczęła walić szczotką w kaloryfery, więc zmusiliśmy Miśka, żeby ściszył muzykę. Co prawda, przytulił się z całej siły do czarnego dekodera, a pilot schował w spodniach, i całą swoją postawą sprawiał wrażenie zdecydowanego, by osiągnąć ten swój cel w nieznany nam sposób. Alinie/Jessice udało się go stamtąd wywabić, a w końcu nawet zmusić do oddania pilota. Chciałabym wmówić wam, że Misiek był pijany, ale wcale nie byłabym tego taka pewna. Wypił jedno piwo, a wątpię, żeby miał taką słabą głowę, by świrować po znikomej ilości alkoholu.

Kiedy zarządziłam wielkie sprzątanie przed powrotem rodziców ze szkolenia, już nawet nie pamiętam kto, ale ktoś podał mi mój telefon ze słowami "lovelas pisze".

Lekko zdezorientowała wzięłam komórkę do ręki. Nie musiałam tak naprawdę wpisywać zabezpieczającego kodu. To, co zobaczyłam na zablokowanym ekranie wcale mnie nie uspokoiło, ale uwolniło wszystkie czarne myśli i niepomyślne scenariusze, które nagromadziły się w mojej głowie tego wieczoru. Nie pomógł nawet naprawdę słodki wygaszacz z lamą.

"Tutaj Fredek, nie martw się..."

Bar Fryderyka znajdował się naprzeciwko ratusza, na równoległej ulicy. To niewielkie lokum z wydzielonymi trzema pomieszczeniami: knajpą, łazienką oraz zadymioną salą dla palaczy. Byłam tam może trzy razy i zawsze coś gubiłam: klucze, czapkę, lewą japonkę. Właściciel miał w zwyczaju korzystać z telefonu Franka, który lubił tam dłużej posiedzieć i posłuchać tandetnych dowcipów o blondynkach, by przypomnieć mi, że muszę odebrać zaginione fanty.

A skoro Fryderyk skorzystał z komórki Franka, którego w ogóle nie powinno tam być, bo wyszedł z dziewczyną cały elegancki i spryskany wodą kolońską, znaczy to mniej więcej tyle, że mój przyjaciel nie był w stanie sam z niej skorzystać.

Opuściłam rękę i zerknęłam na przyjaciół z kółka. Każdy z nich czymś był zajęty: sprzątaniem kubków oraz kieliszków, poszukiwaniami odkurzacza, poprawianiem poduszek. W tym momencie nie potrzebowałam wielkiej motywacji, by wymknąć się po cichu jak kreskówkowy ninja.

Chciałam niezauważenie schować telefon do kieszeni i wyjść pod pretekstem wyniesienia śmieci, które Arek układał w chwiejny stosik pod ścianą, ale czyjaś ręka chwyciła mnie za przegub i zabrała komórkę.

Najpierw spojrzałam na rękę, na której zostały ślady po zaostrzonych paznokciach, a dopiero potem na Kamilę.

- Kama - szepnęłam nagląco. - Oddaj mi to.

Ona jednak w najlepsze czytała moje prywatne wiadomości. I wiedziałam, że nie pozwoli mi wyjść, gdy tylko podniosła wzrok znad ekranu. Wyglądała dosyć strasznie, bo niebieskie światło padało na jej podbródek, co w połączeniu z rozmazanym tuszem oraz przymrużonymi oczami sprawiało, że miałam ochotę uciec gdzie pieprz rośnie (czyli kierunek Indie!).

- Ubierz się cieplej i weź kurtkę - poinstruowała mnie, karcąc spojrzeniem za ubranie czarnej, błyszczącej bluzeczki na cienkich ramiączkach. - Sama ich nie okłamiesz.

Zabrałam jej telefon. W moim pokoju wyjęłam z szafy gruby sweter oraz bawełniane getry. Słyszałam jak rozporządza całą grupą.

- My idziemy do Tesco po nowy zestaw kieliszków, które ktoś pobił. - Byłam pewna, że w tym momencie rzuciła znaczące spojrzenie Arkowi. - A wy nie rozwalcie mieszkania, bo rodzice Kingi nas zabiją.

- Obetnij te pazury - syknęłam, trzymając się za przegub, gdy tylko spotkałyśmy się na przedpokoju. - Jestem pewna, że zostawiły ślad na kości.

- Hoduję je, żeby w razie czego wyeliminować niepożądaną jednostkę. Ale do kształtu się nie przyczepisz. Są ładne i estetyczne - zaoponowała. Ubrała rękawiczki jak typowa średniowieczna dama, palec po palcu, a na koniec pomachała wszystkimi po kolei.

Kamila specjalizowała się w postaciach subtelnych, zadziornych, a gdy graliśmy współczesną wersję Sherlocka Holmesa, wcieliła się w przestępcę z ukrytymi motywami. Tajemnicze uśmiechy opanowała do perfekcji, tak samo jak odrzucanie włosów na plecy. Uwielbiała przechadzać się po scenie jakby należała tylko do niej: każda deska, każdy gwóźdź, każda drobinka kurzu unosząca się z kolejnym krokiem.

Włożyłyśmy kurtki, a Kamila zarzuciła jeszcze torebkę na ramię. Arek wcisnął mi do rąk cztery puste pudełka po pizzy, żebym wyrzuciła je po drodze.

Najbliższy śmietnik znajdował się przy następnym bloku, tuż za zakrętem, więc jak zawsze zapomniałam że w ogóle coś niosę. Typowe.

Gdy dotarłyśmy na miejsce, ręka zdrętwiała mi od trzymania kanciastych pudeł i z przyjemnością przekazałam je Kamili. Ruszyłam w stronę lady, gdzie Fryderyk z szerokim uśmiechem kombinerek nalewał komuś soku w kolorze burgundu do kufla pełnego piwa. Piana prawie wylewała się z naczynia, ale Fredzio nigdy przenigdy nie uronił żadnej kropli. Gdy tylko mnie zobaczył, kiwnął głową i wskazał na drzwi przy łazienkach. Zanim udałam się w tamtym kierunku, podeszłam do baru i wzięłam od mężczyzny komórkę przyjaciela.

Franek siedział w niewielkiej salce dla palaczy. Ze szklanką w dłoni wypełnioną bursztynowym napojem, opierał się o mocno zarysowany parapet. Z trudem przedarłam się do niego przez siwy dym, gęsty jak śmietana. Czułam się więcej niż otumaniona – zaczadzona do granic możliwości. Przez te kilka metrów smród papierosów podrażnił mi gardło, które i tak było w kiepskiej kondycji po marszu na mrozie.

- Przez ciebie moje włosy nie będą się jutro do niczego nadawały - szepnęłam Frankowi do ucha, gdy ten zaczął głaskać mnie po głowie jak miniaturowego kota, a on obdarzył mnie szerokim uśmiechem. - Będą przetłuszczone.

- Chyba zrobiłem coś złego – mruknął, opierając się na moim ramieniu.

Zamarłam.

Żal mi było na niego patrzeć. Najwyraźniej coś się wydarzyło - coś, czego w tej chwili nie był świadomy, a doprowadził się do opłakanego stanu, by zapomnieć. Nie chciałam być przy nim, gdy będzie cierpiał, ale równocześnie pragnęłam zabrać ten ból i wywieźć go pociągiem choćby za ocean. By tylko nie musiał tego przeżywać.

Kochałam w nim prawie wszystko, ale jeśli jakaś jego cecha mi nie pasowała - nie znosiłam jej całym sercem. Tym razem była to wściekłość. Franek nie miał problemów z napadami złości, nigdy nie nazwałabym go agresywnym, ale gdy ktoś podniósł mu ciśnienie, to albo nie odzywał się przez długi czas, albo warczał na wszystkich. Nawet na mnie oraz swoją dziewczynę. Trzaskał drzwiami, mocno i głośno tupał, siedział naburmuszony, często skupiony do granic możliwości na wykonywanej czynności. Gdy tylko ktoś go ruszył, próbował pomóc z najbardziej szlachetnymi intencjami - nie było szans. Franek musiał swoje przemyśleć, ochłonąć, a gdy był gotowy, wracał do towarzystwa jak nowo narodzony.

Od rozpoczęcia naszej imprezy mróz sprawił, że wszystko, dosłownie wszystko pokryło się lodem. Zamarznięte okiennice nie dawały już tak wyraźnego i przejrzystego obrazu na świat, który i tak spał.

Właściwie, cały mój świat leżał pijany na kanapie w pustym salonie. Do tego chrapał na cały regulator.

Rozluźniłam krawat i zdjęłam Frankowi buty, które wstawiłam do szafki w przedpokoju, potem rozpięłam kołnierzyk białej koszuli, bo marudził pod nosem, że coś go uwiera.

Te części garderoby, które mogły się pognieść, powiesiłam na wieszakach, a te zahaczyłam o klamkę.

Nie mogłam się powstrzymać i usiadłam na chwilę obok przyjaciela. Mimo że śmierdział ohydnymi drinkami Fryderyka, nadal udawało mi się wyczuć lekką nutę wody kolońskiej. Odruchowo wzięłam go za rękę i ścisnęłam palce na nadgarstku. Nie wiem które z nas chciałam pokrzepić.

Rodzice dawno spali. Uprzedziłam ich już na początku tygodnia, że po premierze zleci się tu koło teatralne, a skoro nie przeszkadzała im obecność lekko trzepniętych umysłowo ludzi, do Franka już dawno byli przyzwyczajeni.

Szczerze mówiąc, po tym spotkaniu spodziewałam się ewolucji w związku Franka i Lidki. Bałam się zmian. Mogłam stracić szanse, które i tak nigdy nie były po mojej stronie, a w najgorszym przypadku - za kilka lat zostać druhną na jego ślubie. Na samą myśl o tym mój żołądek zrobił fikołka. Odgoniłam tę straszną wizję. Natychmiast wstałam, otworzyłam okno na oścież i skierowałam się w stronę drzwi.

W pewnym momencie jednak Franek pierwszy raz wybełkotał coś, co miało sens.

- Fajnie, że przyjechałaś.

Zatrzymałam się.

Miał zamknięte oczy i nie byłam pewna, czy uważa mnie za tę osobę którą jestem, czy sądzi, że to jego dziewczyna odebrała go z baru.

Wolałam nie sprawdzać, bojąc się, że odpowiedź przyniesie mi więcej bólu niż mogę znieść.

W łazience zmyłam resztki makijażu, który prawie w całości wylądował na policzkach i zaplotłam ciemnobrązowe włosy w dwa warkoczyki. Zajęłam się czysto higieniczną stroną wieczoru. Nałożyłam na twarz peeling, by pozbyć się martwego naskórka, potem przemyłam cerę mydłem antybakteryjnym. Dopiero tuż przed położeniem się do łóżka wyciągnęłam z szuflady krem i przed lustrem w pokoju wklepałam go w policzki.

Nie miałam siły na kąpiel, na całe to szorowanie i mycie włosów, więc ledwo przytomna poczłapałam do łóżka.

Byłam wyczerpana. Najpierw nadrabianie lekcji po premierze, by w poniedziałek zacząć tydzień bez zbędnych zaległości, potem przygotowywanie jedzenia i napojów dla przyjaciół, a na dodatek przetransportowanie Franka do domu. Już pisanie pracy w formie mapki mentalnej dla nawiedzonego profesora Zielińskiego było lepszą formą spędzania wolnego czasu niż wdychanie papierosowego dymu w barze i czekanie na Kamę, która wreszcie wróci z nowymi kieliszkami.

Gdy leżałam na najwygodniejszych poduszkach jakie udało mi się znaleźć, dopiero dopadły mnie nieprzyjemne myśli.

Okryta kołdrą po samą szyję przewróciłam się na drugi bok i wtuliłam nos w poszewkę. Mimo przeważającego zmęczenia, nadal odczuwałam nierówne bicie serca. Wystarczyło, że przypomniałam sobie moment, w którym Franek opierał dłoń na moim biodrze, by nie upaść. Samo myślenie o nim jako o kimś więcej niż przyjacielu bolało jak diabli, ale nie potrafiłam przestać. Czułam się wtedy ważna, potrzebna. Czułam, że beze mnie Franek może upaść w sensie zarówno metaforycznym jak i dosłownym.

Znałam go od piątego roku życia, od czasu gdy rozwalił sobie kolano na starym trzepaku za blokiem, a ja jako świadek całego zdarzenia pobiegłam po jego rodziców. Gdy Franek musiał przez trzy tygodnie siedzieć w domu, z zagipsowaną nogą, wymieniałam się z nim karteczkami z Barbie i Winx, choć tego nie znosił. W końcu nie mógł mi uciec, a sam za bardzo się nudził w mieszkaniu naprzeciwko mojego. On natomiast uczył mnie grać w kapsle i gdy tylko jego tata pomógł mu usiąść na podłodze okrytej miękkim dywanem, ogrywał mnie skurczybyk tak bardzo, że nieraz wracałam do domu z płaczem.

To zwyczajnie nie fair. Czułam się okropnie traktując przyjaciela w tak materialny sposób, ale jakby nie patrzeć - miałam do niego pełne pierwszeństwo. Pierwsza dowiedziałam się, że jego ulubionym owocem jest pomarańcza, jak ja uwielbia kreskówki i ponad wszystko nie cierpi nowoczesnej muzyki. Lidka wiedziała to wszystko ponad sześć lat później, a jednak Franek to ją zauważył i właśnie w niej postanowił się zakochać.

Czasami budzisz się wczesnym rankiem z pięknego snu i uświadamiasz sobie, że to było... niczym. Rzeczywistość jest inna niż to sobie wymarzyłeś, a konsekwencje bujania w chmurach są bezlitosne. Tak samo bywa ze wspomnieniami. Niektóre są tak słodkie i niewinne, że zastanawiasz się, jak bardzo musisz być wypełniony miłością, by mimo bólu rozpamiętywać niezastąpione chwile wciąż na nowo z nadzieją, że one ci wystarczą.

Przeczuwałam, że rano to ja będę miała kaca, a nie Franek.

W tamtej jednak chwili zamknęłam oczy, zgasiłam lampkę i obiecałam sobie, że chociaż spróbuję zasnąć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top