3. Koszmar

Czuł ciemność. Otaczała go ze wszystkich stron. Wdzierała się do serca.

Wdech...

Wydech...

Nie czuł rąk. Nie tylko tej prawej, którą utracił za głupotę podczas feralnego pojedynku z hrabią Dooku na Geonosis. Nie czuł także lewej.

Nie czuł nóg. Tuż powyżej miejsca, gdzie powinny być kolana czucie się urywało.

Wdech...

Wydech...

Cała skóra go paliła. Jakby zanurzył się w kwasie. Odległe wspomnienie lawy wdziera się do umysłu.

Wdech...

Wydech...

Otworzył oczy. Cały świat pływał w czerwieni. Przed oczami przelatywały dane dotyczące atmosfery, ciśnienia, składu powietrza.

Wdech...

Wydech...

Leżał na metalowym stole. Coś blokowało mu nadgarstki i kostki u nóg.

Wdech...

Wydech...

- Lordzie Vader, czy mnie słyszysz?

Głos. Tak znajomy, a zarazem nie potrafił go rozpoznać. Nie zamierzał odpowiadać. To nie jego imię wołał. Ale potem poczuł, że jego usta ruszają się bez udziału jego woli. Głos, który się z nich wydobywa jest niski, mechaniczny i pozbawiony emocji.

Wdech...

Wydech...

- Tak, mój mistrzu.

Wdech...

Wydech...

-Co z Padmé? Jest zdrowa? Bezpieczna?

- Wygląda na to, że zabiłeś ją w gniewie.

Moc się burzy. Ciemność wiruje. Huragan emocji pochłania resztki jego człowieczeństwa. Narodził się smok krayt w ludzkiej postaci. Biada tym, którzy staną mu na drodze...

Anakin zerwał się ze zbyt miękkiego łóżka, cały spocony. W umyśle wciąż odgrywało się echo snu. Prawdziwą ręką przeczesał mokre włosy.

Co to było? Moc nigdy nie wysyłała mu tak poważnych ostrzeżeń. Chociaż, nie, raz to się zdarzyło. Wtedy, gdy wymordował wioskę tuskenów za zakatowanie mu matki. Dotknął kawałka japoru, ukrytego pod wewnętrzną tuniką. W dniu w którym dostał go z powrotem na rewersie pojawił się napis.

"Zawsze dwóch ich jest. Ni mniej, ni więcej"

- Ani?

Oprócz niej tylko jedna osoba go tak nazywała. Odwrócił głowę, łapiąc zamglone snem szaroniebieskie tęczówki Obi Wana.

- Obudziłem cię?

- Nah, gdybyśmy wciąż byli u siebie to usłyszałym cię z Corusant aż na Kamino. Co się stało? Koszmar?

Anakin nieśmiało pokiwał głową. Obi Wan potarł twarz. Potem rozchylił kołdrę.

- Chociaż jesteś już na to za duży, to ten jeden jedyny raz zrobię wyjątek. Mam twardszy materac.

Ani wskoczył mu do łóżka, ciesząc się znajomym zapachem. Gdy był mały i obaj cierpieli, po stracie Qui Gona i matki, Obi Wan pozwalał mu ze sobą spać. Ostatecznie z tego wyrósł, ale nigdy nie zapomniał.
Zawinął się dookoła dawnego mistrza, otwierając więź i pozwalając by ten zobaczył jego sen. Obydwaj wiedzieli, że nie był zwykły.

- Wszystko będzie dobrze. - zapewnił go, psychicznie przysięgając sobie, że znajdzie sposób by Anakin nigdy nie wylądował w tej sytuacji. Za żadne skarby Huttów.

Splótł swoją rękę z jego protezą, wysyłając mu pocieszenie przez ich więź w Mocy. Wkrótce obaj zasnęli.

Tymczasem Harry starał się jak najbardziej przekonująco udawać, że śpi.
Śniło mu się, że oswaja smoka, jakiego nigdy nie widział. Był cały czarny, jedno oko było znajomo niebieskie, drugie, czerwone, przecinała blizna. Skrzydła były tak duże, że przy złożeniu wyglądały jak peleryna.
Nie wiedział, dlaczego chce go oswoić. Czuł, że musiał. Ale właśnie wtedy, gdy nawiązali kontakt wzrokowy, coś go szturchnęło, krzycząc, że musi się obudzić. Więc się obudził.

W sam raz, by usłyszeć rozmowę Anakina z Obi Wanem.

Najwyraźniej Skywalker też miał koszmary. Ale miał też kogoś, kto by go pocieszył. To brzmiało, jakby Obi Wan bardzo długo się nim opiekował.
Cóż, Harry też znalazł kogoś, kto chciał go wysłuchać. Gdy w zeszłym roku cała szkoła się na niego wypięła, zadziwiająco on nie. Tylko musiał udawać publicznie, że dalej Harry'ego nienawidzi, bo jego tak zwani "przyjaciele" zaraz nakablowaliby gdzie trzeba.

W pokoju rozniosły się ciche oddechy Anakina i Obi Wana, mówiące mu, że zasnęli.
Lekko uniósł głowę, chcąc ich zobaczyć. Przedstawiali naprawdę słodki widok. Skywalker owinięty wokół Kenobiego na misia koalę. Co dziwne, nawet do spania nie zdjął rękawicy. A druga ręka była goła.

Decydując, że zastanowi się nad tym rano, Harry schował głowę w zbyt miękkie łóżko. Mógł zrozumieć Anakina. Sam spał na cienkim materacu albo na gołej podłodze, w zależności, czy dał radę dojść do drewnianej imitacji łóżka. A w tej puchowej pościeli dosłownie mógł się utopić. Jakby spał na chmurze.

Po chwili zasnął. I na szczęście już nie dręczyły go żadne smoki. Jeden Rogogon Węgierski wystarczy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top