8.

Albus:

W sobotę graliśmy mecz z Gryffindorem, który oczywiście wygraliśmy. Jednak po meczu dwójka puchonów zaciągnęła mnie na korytarz i chciała spuścić wpierdol za wygrany mecz, grozili mi ostatnio że mamy przegrać, bo przewaga między naszą drużyną a innymi była coraz większa. Miałem z nimi kosę, bo rok temu też grali i byliśmy boiskowymi rywalami, więc stwierdzili że zastraszą mnie. Ratunek nadszedł w postaci blond kanalii, która wybawiła mnie z opresji, nie wiem czy poradziłbym sobie sam. Jednak po czasie stwierdziłem, że wolałbym dostać wpierdol, iż żeby ratował mnie Malfoy, który pewnie był zadowolony z obrotu akcji i zawstydzenia mnie.

Wróciłem ze spaceru z chłopakami, weszliśmy do pokoju wspólnego i zobaczyłem jak kilka osób siedzi w pomieszczeniu i się śmieje, a ich uwagę przykuwało coś na co moje serce zaczęło bić szybciej. Mianowicie po pokoju latały jak gdyby nigdy nic moje majtki, zamarłem na chwilę.

- Ej Albus - powiedział Fergus ledwo powstrzymując się od śmiechu. Szybko wyjąłem z kieszeni spodni różdżkę.

- Finite Incantatem! - ryknąłem wkurwiony, na co moja latająca bielizna spadła na podłogę i w pośpiechu zacząłem ją zbierać spotykając się przy tym ze śmiechem innych uczniów obserwujących moje poczynania. Widziałem, jak chłopaków również bawi sytuacja, złość narosła we mnie do tego stopnia, że miałem ochotę rozpierdolić Malfoya. Zebrałem bieliznę i szybki krokiem udałem się do dormitorium trzymając przed sobą różdżkę.

- On go zabije - usłyszałem za sobą głos Lucasa, z impetem otworzyłem drzwi do dormitorium gdzie stał Malfoy trzymając różdżkę skierowaną na mnie jakby oczekując, że zaraz tu wpadnę jak burza.

- Sectumsempra! - ryknąłem rozwścieczony, jednak Malfoy był szybszy i odskoczył, nagle poczułem jak Lucas wyrywa mi różdżkę.

- Pogięło cię?! - spytał Lucas, rzuciłem się na niego chcąc wyrwać różdżkę.

- Oddawaj - rozkazałem rozwścieczony.

- Pojebało cię do reszty? Nie rzuca się takich zaklęć - powiedział Malfoy, nie spodziewał się pewnie, że będę usiłował potraktować go takim zaklęciem, zasłużył sobie.

- Zasłużyłeś sobie ty blond wstrętna żmijo, ośmieszyłeś mnie! - krzyczałem jak opętany, a chłopaki mnie trzymali.

- Tak jak ty nie wczoraj! Też mnie wczoraj ośmieszyłeś, było kurwa chociaż raz sprzątnąć rzeczy swoje! - krzyknął Malfoy. Po kilku intensywnych minutach uspokajania nas w końcu nastał lekki spokój, obraziłem się na cały świat i leżałem w łóżku do nikogo się nie odzywając i myśląc o tym jakie zaklęcia bym rzucił jeszcze na Malfoya i patrzył na jego męki.

W niedzielę postanowiliśmy odbyć z chłopakami szlaban, czyli posprzątać sowiarnię. Było to bardzo nieprzyjemne i obrzydliwe zajęcie, zajęło nam to praktycznie cały dzień.

Poniedziałek zaczęliśmy od zajęć eliksirów. Usiedliśmy w ławkach, po chwili przyszedł profesor Fernsby i przyniósł nam coś w kociołku.

- Dzisiaj porozmawiamy o amortencji - powiedział i spojrzał na mnie, aż mi się coś zrobiło, kilka osób odwróciło się by spojrzeć na mnie i na Malfoya.

- Potter, ty jesteś bardzo zaznajomiony z tym eliksirem - zwrócił się do mnie profesor i wskazał bym wyszedł na środek. Niechętnie wyszedłem z ławki spotykając się z wrednym uśmiechem Malfoya i Raphaela. Stanąłem na środku czując na sobie wzrok wszystkich ludzi.

- No to mów Potter, wszystko co wiesz o amortencji - nakazał profesor.

- Mmm... Amortencja to eliksir miłosny, który nie wzbudza prawdziwej miłości ale raczej... Obsesję na punkcie pewnej osoby - wyjaśniłem.

- Co, i tyle tylko? Wydaje mi się, że jesteś na tyle zapoznany z tematem, że coś nam jeszcze powiesz - powiedział profesor. Westchnąłem głośno i próbowałem zebrać myśli, jednak ciągle czułem na sobie złośliwy wzrok Malfoya.

- Ktoś powie? - spytał profesor zwracając się do reszty, natychmiast do odpowiedzi wyrwał się Malfoy.

- Charakteryzuje się perłowym połyskiem, i jego zapach jest dla każdego inny, w zależności od tego co kto lubi - powiedział przemądrzałym tonem Scorpius nie spuszczając ze mnie wzroku i robiąc wredną minę.

- A ty co czułeś Malfoy? - spytałem wrednie. Malfoy wciągnął powietrze by coś mi odpyskować, ale w słowo wszedł mu profesor.

- Ty lepiej powiedz Potter co czujesz - powiedział wskazując na kociołek. Nachyliłem się nad naczyniem, przymknąłem oczy i lekko zaciągnąłem, na początku nawet zakręciło mi się delikatnie w głowie.

- Czuję... Czuję zapach lasu, trochę kremowego piwa i... Asfodelus - powiedziałem zamyślony i oczarowany zapachem. Po chwili profesor wskazał bym wrócił do ławki. Usiadłem nadal lekko omamiony tym cudownym zapachem.

- Dobrze wszystko? - spytał Lucas widząc moje zamyślenie.

- Tak - powiedziałem nadal rozczulając się nad tamtym zapachem.

Potem profesor kazał mi pomóc poprzynosić składniki do wykonania eliksiru, oczywiście ciągle podkreślając, że jestem bardzo zaznajomiony z tematem, zaczynało mnie to wkurzać, mimo tego że chłopaki też mieli przypał, to ja miałem największy, oczywiste było przecież, że byłem prowodyrem tego wszystkiego.

Stanęliśmy przy kociołkach i krok po kroku z pomocą podręcznika staraliśmy się wykonać eliksir.

- Co, pewnie podałeś mi amortencję, bo chciałeś się pierwszy raz w życiu poczuć adorowany - zagadnął Malfoy ze stolika obok.

- A co Malfoy spodobało ci się trzymanie mnie za rękę i wyznawanie miłości? Może amortencja na ciebie nie podziałała, i udałeś jej działanie tylko po to, żeby mi wyznać uczucie i potrzymać za rękę przez chwilę - powiedziałem i posłałem mu cwaniacki uśmiech.

- Chciałbyś - warknął i wrócił do przeglądania przepisu w książce.

Finalnie wykonanie eliksiru mi się nie udało, to było do przewidzenia, w końcu nie wykonałem go całkiem sam, pomagał mi wtedy Hugo i chłopaki, rzecz jasna nie wkopałem mojego kuzyna w to i nie wspomniałem, że był zamieszany w tę intrygę.

Na przerwie między zajęciami pomyśleliśmy, że odpoczniemy na dworze i się przejdziemy, jednak nie spodziewałem się kogo tu spotkam. Moim oczom ukazał się James, który rozmawiał z McGonagall.

- Albus - zawołał mnie, minę zrobiłem nietęgą, chłopak do mnie podszedł.

- Co tu robisz? - spytałem.

- Ministerstwo mnie wysłało w sprawach papierkowych, a reszty dowiesz się w swoim czasie. Pogadamy na osobności? - spytał. Popatrzyłem z politowaniem na moich przyjaciół i poszedłem z bratem na spacer przed zamek.

- Słyszałem co przeskrobałeś - powiedział, wywróciłem oczami, nie chciało mi się z nim gadać.

- No i - powiedziałem olewczo.

- Ojciec się tak wkurzył, że ci nawet nie napisał listu z opierdoleniem cię, Matka to samo. Przegiąłeś - powiedział podniesionym tonem i szarpnął mnie za ramię abym do niego popatrzył.

- Gówno wiesz co tu się dzieje - powiedziałem wkurzony, gówno wie o moim życiu i wojnie z blond kanalią, a będzie się tutaj mądrzył.

- A co się niby takiego dzieje? To, że nie dorastasz a się cofasz w rozwoju? Wstyd przynosisz - powiedział z wyrzutem.

- Słuchaj - powiedziałem i go lekko popchnąłem, czułem jak narasta we mnie agresja - Zajmij się sobą, co? A ode mnie się odpieprz, już wystarczy że ty jesteś wielką dumą rodziców i całe życie mnie do ciebie porównywali. A ja nie jestem taki jak ty, i mam to gdzieś że masz do tego problem - powiedziałem wkurwiony i wróciłem do zamku, we mnie się dosłownie gotowało, nigdy z Jamesem nie żyłem w zgodzie, zawsze był inny niż ja i dlatego byłem tak wrogo nastawiony do rozmów z nim, a już szczególnie do upominania mnie.

Szedłem pewnym i szybkim krokiem po prostu przed siebie, ludzie schodzili mi z drogi, każdy widział jak szybkim i wkurwionym krokiem idę, nagle zderzyłem się z osobą którą najmniej bym teraz chciał spotkać, czyli z Mafoyem, który energicznym krokiem zbiegł ze schodów.

- Jak łazisz - warknąłem na blondyna.

- Chyba raczej ty - powiedział oburzony, gdy go zobaczyłem wkurzyłem się jeszcze bardziej, przyparłem go do ściany.

- Zejdź mi dziś z oczu - zagroziłem.

- Bo? - spytał cwaniacko, nie wytrzymałem i się na niego rzuciłem z pięściami, dałem mu w mordę z całej siły, że jego idealna ułożona blond fryzurka się zruszyła, Malfoy wpadł w furię i mi oddał z całej siły prosto w twarz, zebrał się tłum gapiów i nagle usłyszałem Jamesa, który przybiegł i mnie odciągnął od Malfoya, a blondyna przytrzymał Lucas, obydwoje się wyrywaliśmy z chęcią mocniejszego przyłożenia sobie.

Nagle pojawił się profesor Fernsby, wyglądał na tak wkurzonego, że lepiej nie mówić.

- Już nie mam do was siły - powiedział wkurzony i wziął nad obydwu za szaty i poszedł z nami do dyrektorki, nie wiem po co, ale za nami pognał James. Gdy McGonagall zobaczyła nas prowadzonych przez profesora, na jej twarzy dostrzegłem załamanie.

- Boże, co znowu - powiedziała na nasz widok.

Opowiedzieliśmy mniej więcej co się stało, czyli że po prostu na siebie wpadliśmy, a że obydwaj byliśmy wkurzeni to doszło do bijatyki.

- Ja mam już dosyć, czy nadejdzie taki tydzień, że obydwaj nie wylądujecie u mnie na dywaniku? - zapytała.

- On mnie zaatakował - poskarżył się blondyn.

- Bo na mnie wpadłeś, pewnie zrobiłeś to specjalnie bo widziałeś, że idę zły - oburzyłem się powstrzymując pięści przed wymierzeniem mu ciosu.

- To co wy wyprawiacie jest chore, czy nie możecie po prostu się nie odzywać do siebie, ignorować? Przecież to nawet nie wiadomo jaką karę wam wymierzyć, bo wszystko po was spływa - stwierdził profesor. Nic nie mówiliśmy zerkając na siebie nienawistnie.

- Mam pomysł. Niech wezmą razem udział w turnieju czterech domów - powiedział James, który nie wiadomo po jakiego chuja tam stał.

- Zamknij się, nie dotyczy to ciebie - burknąłem.

- James, oni się zabiją - powiedziała McGonagall.

- A jeśli ja bym ich pilnował trochę? - zaproponował chłopak. Popatrzyłem na niego, co miał na myśli pod słowami pilnować.

- Od dzisiaj tu będzie moje miejsce pracy, jestem specjalistą do spraw organizacyjnych Hogwartu - powiedział z dumą. Czyli to oznaczało, że James będzie tu pracował, byłem w takim szoku, że nic nie powiedziałem.

- Świetnie. Ja nie będę startował z żadnym turnieju w parze z Potterem - powiedział oburzony blondyn.

- I wzajemnie - burknąłem.

- Myślę pani profesor, że dla nich byłaby to idealna kara. Bo co, znowu listy do rodziców, odejmowanie punktów czy sprzątanie sal? - spytał James. McGonagall przez chwilę myślała i patrzyła na nas.

- Przecież on jest za głupi, nie będę z nim brał udziału w jakimś turnieju - lamentował blondyn.

- A ja nie chcę mieć do czynienia z tą blond kanalią - powiedziałem wkurzony.

- Potter dobrze gra w quidditcha, świetnie rzuca zaklęcia. Malfoy ma wszystkie książki wykute na pamięć, umie grać w szachy... W sumie - zaczęła się zastanawiać nauczycielka.

- Mielibyście szansę na wygranie całkiem fajnej sumki, oraz certyfikatu, który może być wam bardzo przydatny po szkole - wspomniał profesor Fernsby.

- Nigdy w życiu - powiedziałem wkurzony tą całą sytuacją, do tego ten durny James, który tak z dupy zatrudnił się w Hogwarcie i jeszcze wymyślił nam jakąś zjebaną karę.

- Potter, Malfoy, zostajecie reprezentantami Slytherinu w turnieju czterech domów - powiedziała McGonagall - James, jako że to twój pomysł w razie jakichś problemów będę ich kierowała do ciebie, bo ja już nie mam siły.

- Dobrze, już ja się nimi zajmę - powiedział mój zadowolony z obrotu akcji brat, wstałem, zmierzyłem wszystkich spojrzeniem i wybiegłem z gabinetu kopiąc po drodze wszystko co się nawinęło, miałem ochotę krzyczeć, płakać, zwyzywać wszystkich. Co to za jakiś chory pomysł żebym z tym pojebem tworzył parę do turnieju? W dupie mam ten turniej, nie chciałem w nim brać nawet udziału, a już szczególnie z Malfoyem którego nienawidziłem. Dlaczego on musiał mi się napatoczyć po drodze i z tego powstała bójka, dlaczego James sobie tak po prostu oznajmia, że będzie pracował w Hogwarcie i będzie jakimś kurwa specjalistą do spraw organizacyjnych Hogwartu, dlaczego to mi się to wszystko przytrafiło.

Wpadłem do dormitorium i dosłownie wszystko wykrzyczałem do chłopaków, nie byłem w stanie nic powiedzieć normalnie, ja wrzeszczałem i się rzucałem po pokoju jak w jakimś transie.

- Pięknie nas twój brat wkopał - powiedział Malfoy wchodząc do pomieszczenia.

- Ja tego tak nie zostawię. Jak się uspokoję pójdę do McGonagall i pogadam z nią, ale na spokojnie - powiedziałem do blondyna.

- Spoko. Pójdę z tobą, ale też muszę ochłonąć - powiedział chłopak, ale wyglądał raczej nie na wkurzonego, ale przygnębionego, zobaczyłem że nie ma odznaki prefekta. Domyśliłem się, że pewnie go zawiesiła zachowanie, w głębi duszy się ucieszyłem, może w końcu nie będzie się tu tak panoszył i wywyższał skoro stracił swoje stanowisko.

Po jakimś czasie atmosfera w dormitorium lekko się uspokoiła, postanowiliśmy z Malfoyem we wspólnym interesie pójść do dyrektorki i porozmawiać, by odwołała nasz udział w turnieju. Szliśmy przez ściemniony korytarz, jednak nie mogłem się oprzeć by nie poruszyć tematu jego odznaki.

- Przez tę aferę zawiesiła cię w pełnieniu funkcji prefekta? - spytałem. Chłopak zerknął na mnie i z niechęcią się odezwał.

- Tak. Możesz się cieszyć - westchnął.

- Cieszę - powiedziałem złośliwie, nie mogłem się oprzeć, chłopak nic mi już nie odpowiedział bo znaleźliśmy się przed wejściem do gabinetu dyrektorki.

- Pani profesor - zaczął spokojnie blondyn skupiając na sobie wzrok kobiety, która nie była zbyt zadowolona z naszej wieczornej wizyty - To nie jest zbyt dobry pomysł żebyśmy wspólnie brali udział w turnieju.

- Uważamy, że się nie dogadamy i wyjdzie z tego więcej szkód niż korzyści, ale gwarantujemy poprawę w naszym zachowaniu i... Zakopanie toporu wojennego - powiedziałem, oczywiście nie było to prawdą, ale stwierdziliśmy wspólnie, że tak właśnie powiemy aby tylko dała nam spokój.

- Skoro gwarantujecie zakopanie toporu wojennego to się chyba dogadacie. Zresztą profesor Fernsby jest zachwycony waszą drużyną pod względem intelektualnym i tym jak się dopełniacie, uważa że macie duże szanse na wygraną, byłby dumny gdyby jego dom wygrał - powiedziała.

- Nie dogadamy. Nie - powiedział blondyn, który był wkurzony i zerkał na mnie nerwowo bym coś powiedział.

- Scorpius ma rację. Nie dogadamy - westchnąłem.

- Widzicie jak się między sobą zgadzacie? No. To mamy tę kwestię wyjaśnioną, teraz z łaski swojej idźcie do siebie. A i coś jeszcze Malfoy, gdybyście się ładnie zaprezentowali byłyby większe szanse na odznakę prefekta, a dla ciebie Potter na objęcie posady kapitana drużyny quidditcha. Tak coś słyszałam. Dobranoc - powiedziała i patrzyła wyczekująco aż wyjdziemy. Wzmianka o zostaniu kapitanem drużyny przeniosła mnie w wyobrażenia, gdy w końcu jestem najważniejszy w drużynie, wszystkimi dyryguję i w końcu cała strona taktyczna jest po mojemu, a nie tak jak teraz że kapitan nie bierze zbytnio mojego zdania po uwagę.

Opuściliśmy jej gabinet i popatrzyliśmy po sobie.

- Wszystko poszło się jebać, przez twoje rzucenie się na mnie dzisiaj straciłem odznakę, i teraz jedną z metod odzyskania jej jest wzięcie udziału z tobą w tym zjebanym turnieju - powiedział blondyn.

- To co robimy? - spytałem. Poczułem się lekko zachęcony, do tego mógłbym pokazać Malfoyowi, że nie we wszystkim jest taki świetny i musi się kilku rzeczy nauczyć ode mnie abyśmy dobrze wypadli. No i objęcie posady kapitana drużyny... W sumie certyfikat i dodatkowa kasa. Jedynym minusem wzięcia udziału w tym turnieju było tworzenie drużyny z Malfoyem.

- No nie mamy chyba wyjścia. Musimy się jakoś dogadać i wziąć w tym udział. Muszę odzyskać odznakę - powiedział chłopak.

Ustaliliśmy, że nazajutrz ustalimy jakieś szczegóły, plan działania, a na daną chwilę postanowiliśmy się przespać w ogóle z myślą, że między nami ma zapanować jakaś w miarę ludzka współpraca.
.
.

Hmm.. Zaczyna się.. 👉👈

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top