34.

Albus:

Wydawało mi się, że zarywanie do Scorpiusa szło mi nieźle, rano gdy jeszcze spał położyłem mu kwiaty koło szafki nocnej i zostawiłem kartkę z moimi inicjałami. Mam nadzieję, że się ucieszy. Już naprawdę próbowałem przereklamowanych zalotów, ale nie wiedziałem jak inaczej mam to rozegrać by się wkupić w jego łaski. 

Ogólnie wszyscy jeszcze spali, bo było dość wcześnie, ale ja jakoś nie mogłem i postanowiłem pójść już na śniadanie i przejrzeć Proroka Codziennego, bo nie wiedziałem nawet co się działo w świecie czarodziejów.

W Wielkiej Sali siedzieli już nieliczni uczniowie, a ja w spokoju przeglądałem gazetę. Po chwili dosiadł się do mnie James, było to dziwne, bo on zazwyczaj jadał z nauczycielami. Jego widok z rana niezbyt mnie ucieszył. 

- Co jest? - spytałem odkładając gazetę obok.

- Jak ze Scorpiusem? - spytał jak gdyby nigdy nic. I właśnie dlatego nie podobało mi się, że on wiedział że coś kręcimy ze sobą, tak z dupy sobie przyszedł z samego rana i mnie zagaduje o to na Sali, gdzie praktycznie każdy może coś usłyszeć.

- Może być - odparłem ściszonym głosem - Nie musisz poruszać takich tematów tutaj.

- Ah, no spoko. Wolałem się upewnić, że jest wszystko okej - powiedział z uśmiechem i wstał po czym pokierował się do stołu nauczycieli.

James był dziwną osobą. Nie wyglądał teraz jakby pytał ze złośliwości, dlatego nie wiedziałem jak mam interpretować jego zachowanie i dociekliwość. Na szczęście po krótkim wywiadzie środowiskowym odszedł ode mnie i zostałem sam na sam z gazetą, a za jakiś czas przyszli moi przyjaciele, którzy opowiedzieli mi, że Malfoy zdziwił się tymi kwiatami i chyba ucieszył. No naprawdę, starałem się jak mogłem. Gdy chłopaki skończyli jeść udaliśmy się na transmutację.

- Mam nadzieję, że o nic mnie dzisiaj nie zapyta - westchnąłem, bo oczywiście nie zajrzałem nawet do książki. Wolałem w tajemnicy przeglądać mapę huncwotów, tak, to było zdecydowanie ciekawsze oglądanie kto i gdzie się szlaja oraz z kim. 

- Też nie chciałbym być pytany, McGonagall bywa upierdliwa - wytknął Lucas, aż zaszliśmy pod salę i dojrzałem od razu Raphaela, który przeglądał książkę. 

- Gdzie jest Scorpius? - spytałem Raphaela, gdy już wszyscy byli zgromadzeni pod salą od transmutacji, a wokoło kwitły liczne rozmowy.

- Zapodział się gdzieś po śniadaniu, pewnie poszedł do opiekuna, bo coś tam mówił ostatnio że musi coś załatwić więc ten go pewnie zwerbował - wyjaśnił chłopak. 

Zazdro, że nie musi siedzieć na tej cholernie nudnej lekcji, swoją drogą fajnie być prefektem, bo czasem nie chodziło się na zajęcia jak były jakieś zebrania no i w ogóle, gdybym ja był prefektem poczułbym się jakbym rządził całą szkołą. Gdybym kogoś nie lubił na siłę bym go upominał i odejmował punkty, do tego miałem mapę huncwotów, więc by to było jeszcze prostsze by przyłapać kogoś na czymś.

Znudzony na lekcji wgapiałem się w okno za którym szalała deszczowa i wietrzna pogoda jeszcze pogłębiająca moje zaspanie i znudzenie wszystkim dookoła. Zapisywałem w zeszycie jakieś wyrwane z kontekstu zdania wypowiedziane przez McGonagall, ale nie wiedziałem nawet o co chodziło.

Po lekcji transmutacji mieliśmy już na dzisiaj wolne. Wraz z moimi przyjaciółmi oraz Raphaelem udaliśmy się do Wielkiej Sali na obiad. Przez zażegnanie konfliktu między mną i Malfoyem zaczęliśmy nawet normalnie rozmawiać z Raphaelem, nie okazał się taki zły. 

Szliśmy sobie spokojnie i rozmawialiśmy o dzisiejszej lekcji. Byliśmy już prawie przy wejściu, w oddali ujrzeliśmy dwie postury przylegające do siebie i całujące się. Na pierwszy rzut oka myślałem, że to mój słodki blondynek, ale natychmiast odrzuciłem tę myśl, jednak blade światło rzuciło obraz na te blond tlenione włosy. 

Stanąłem w miejscu i aż wypuściłem torbę z książkami z ręki, która upadła robiąc przy tym nie mało hałasu. Dodam, że wokół stała masa osób, bo była pora obiadowa i ludzie szli na obiad, lub sobie stali wokół urządzając pogawędki.

 Pozostała trójka moich towarzyszy też stanęła w osłupieniu i chyba nie bardzo wiedziała co ma zrobić. Aż w końcu przyciągnięty hałasem zaszczycił nas swoim zimnym spojrzeniem on - Scorpius Malfoy obejmując Jennifer, która wyglądała jak w niebie po pocałunku z miłością mojego życia. Zapadła głucha cisza, Lucas instynktownie przytrzymał mnie za rękę w obawie, że zaraz się rzucę i zacznę okładać pięściami tę dwójkę. 

Wyrwałem rękę i zacząłem iść w ich stronę, Lucas, Fergus i Raphael poszli szybko za mną, a wszyscy dookoła obserwowali sytuację widząc mnie poddenerwowanego. 

- Co to ma być? - warknąłem przyglądając się to jemu to jej i zaciskając pięść, miałem ochotę wprowadzić tu jakieś akty przemocy do cholery. Dwójka się od siebie łaskawie oderwała, Scorpius objął dziewczynę i popatrzył na mnie wrednie, dokładnie tak samo patrzył, gdy przez te lat robiliśmy sobie świństwa. To było to samo jebane spojrzenie, wredne, zimne, pełne nienawiści. 

- A co Potter, myślałeś, że tak łatwo wybaczam? - spytał z nutą satysfakcji w głosie.

- Dlaczego ty z nią... ? - spytałem i czułem jak łamie mi się głos, byłem jednocześnie wściekły jak i zawiedziony, miałem ochotę ich zabić, a jednocześnie uciec, bo poczułem się jak jakiś kretyn z którego ktoś sobie zadrwił, dodatkowo wzrok wszystkich osób wokół, była cisza i każdy przyglądał się naszej potyczce słownej.

- Umawiamy się ze sobą - powiedział blondyn z wyższością i się wrednie uśmiechnął - A myślałeś, że będę chciał z tobą być? Przykro mi, ale wiesz Potter, wolę dziewczyny, nie to co ty. Należy ci się taki cios prosto w serce. Raz ty sobie ze mnie zadrwiłeś, więc przyszedł czas na rewanż. Nie zarywaj do mnie więcej, no i nie przepraszaj.

- I odczep się od nas, nie szukamy osoby do trójkąta - dodała dziewczyna, która nadgorliwie objęła w pasie mojego blondynka.

Nie masz prawa go tam do cholery dotykać, tylko ja mogę! Albo raczej... Mogłem...

Stałem w osłupieniu, nic nie byłem w stanie powiedzieć. Targały mną przeróżne emocje. Scorpius wziął pod rękę Jennifer i wyszli stąd zostawiając mnie na środku z resztą chłopaków, i tymi hienami dookoła żądnymi sensacji. 

Osunąłem się na ziemię i patrzyłem tępo w miejsce w którym przed chwilą stała ta dwójka. Słyszałem rozmowy osób wokół, chyba wszyscy byli zszokowani, bo nie spodziewali się, że między mną i chłopakiem coś jest, a wyszło raczej że to ja mu się narzucam. Teraz wszyscy już wiedzieli, czułem się jak kretyn.

- Albus, chodź, pójdziemy do dormitorium - powiedział Lucas i próbował pomóc mi wstać. 

Słyszałem ich rozmowy jak przez mgłę, w mojej głowie ciągle krążył fragment "należy ci się taki cios prosto w serce". Oj tak Scorpiusie, zadałeś cios prosto w serce, cios który je przebił jak kołek - dosłownie na wylot. Teraz jest już do niczego. Teraz już nikogo nie pokocha.

Rozmowy nie milkły, wszyscy się ekscytowali widowiskiem, które się tu właśnie odbyło, uczniowie zaczęli się schodzić i przekazywać sobie co tu się właśnie wydarzyło. 

- Nic nie wiedziałeś? Uknuliście to?! - krzyknął Fergus do Raphaela.

- Przysięgam... On mi nic... - zaczął usprawiedliwiać się chłopak.

- To zobacz co twój przyjaciel zrobił z Potterem, no zobacz! - ryknął Lucas wskazując na mnie, a ja nadal klęczałem na zimnej posadzce i czułem się jak prawdziwy śmieć. Patrzyłem ciągle w miejsce, gdzie stała miłość mojego życia, która mnie tak zraniła, czy to karma za to jaki jestem?

- Chłopaki, spokojnie... - zaczął mówić Raphael, na co Fergus go wziął na stronę a Lucas siłą zaciągnął mnie do dormitorium. Pomógł mi wstać, wziął moje rzeczy i zaczął prowadzić przez hol. Wszyscy patrzyli się i śmiali, wytykali palcami, a mój przyjaciel kazał im się zamknąć i zaczął mnie bronić. Sam nie miałem siły się bronić, nie chciałem nawet, co to da? Nic nie byłem w stanie powiedzieć. Kompletnie nic. 

Weszliśmy do lochów, czułem okropny uścisk w gardle, chciałem płakać. Lucas prowadził mnie i podtrzymywał, miałem wrażenie, że mam nogi jak z waty. 

Przeszliśmy przez pokój wspólny bez większych komplikacji, bo wszyscy byli na obiedzie. Lucas dosłownie wciągnął mnie po schodach widząc moją niemoc. 

- Albus? On widocznie nie był tego wart - powiedział Lucas i pogłaskał mnie po ramieniu gdy weszliśmy już do naszego dormitorium. Pomógł mi usiąść na łóżku i zamknął cicho drzwi po czym usiadł obok mnie.

- To ja nie byłem wart - powiedziałem cicho.

- Popełniłeś błąd, ale to nie jest powód by robić takie przedstawienie i ośmieszać cię. Każdy popełnia błędy, a ty się dla niego starasz cały czas, zobacz jak go traktujesz, widać że jest bliski twemu sercu. A on widząc to zrobił coś takiego? To chyba pokazało jaki on jest naprawdę - zbulwersował się Lucas i podał mi chusteczkę, byłem cały zapłakany. 

Otarłem łzy i wysmarkałem nos czując lekką ulgę, ale to było chwilowe, znowu wrócił płacz i rozpacz. Lucas głaskał mnie po plecach i próbował uspokoić. Nagle szybko wstałem z chęcią ucieczki stąd, jak najdalej. Zarzuciłem na siebie jedynie bluzę. 

- Gdzie idziesz? - spytał przerażony chłopak. Nic nie odpowiedziałem, wybiegłem z dormitorium, Lucas biegł za mną i prosił bym nigdzie nie uciekał, ale ja nie umiałem tam spędzić ani sekundy dłużej. Zarzuciłem kaptur na głowę, by nikt mnie nie rozpoznał i biegłem ile sił w nogach do tajnego wyjścia z Hogwartu, które znałem dzięki magicznej mapie.

Zgubiłem Lucasa w tajnym wejściu do Hogsmeade, o którym nie miał pojęcia. Zacząłem iść ciemnym korytarzem oświetlając sobie drogę różdżką. Tu było ponuro i przygnębiająco, czyli ta jak się właśnie teraz czułem.

Stanąłem jakoś w połowie drogi i usiadłem na zimnej posadzce, skuliłem się i płakałem. Było mi zimno, trząsłem się z tego wszystkiego. Byłem tak bardzo zdenerwowany, on mnie ośmieszył przed całą szkołą. Jego zimny wzrok przeszywał mnie na wylot, dawno tak na mnie nie patrzył, z tak ogromną nienawiścią. Nie mogłem wyrzucić z głowy jego spojrzenia, tak bardzo mnie to zabolało.

Zasłużyłem sobie na to wszystko. Karma wróciła. Cała szkoła będzie o tym mówić, wszyscy się dowiedzą. Już się tam nie pokażę. 

Scorpiusie, zagrałem na twoich emocjach, zachowałem się tak okropnie. I wiesz, chyba nigdy w życiu wcześniej tego nie powiedziałem, ale należało mi się. Byłem zapatrzonym w siebie dzieciakiem wyjaśniającym sprawy z pomocą siły lub wulgaryzmów. Nie dziwię ci się, że wybrałeś ją, ona przynajmniej nie jest tak problematyczna jak ja, nie zrobi ci scen zazdrości na środku korytarza, i nie jest tak złośliwa jaki ja jestem. Spotkała mnie najgorsza kara z możliwych, utraciłem kogoś na kim mi tak bardzo zależało. Przepraszam, że pojawiłem się w twoim życiu. Kochałem cię szczerze, może nie potrafiłem tego pokazać? Może starałem się za mało, i na samym starcie złamałem ci serce pokazując, że nie jestem osobą wartą zaufania. Teraz ty złamałeś moje serce, i jesteśmy kwita. 

.
.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top