2.

Albus:

Naszedł dzień wyjazdu do szkoły, przenieśliśmy się wszyscy na peron dziewięć i trzy czwarte. Od razu dał się słyszeć jeden wielki szum. Rozejrzałem się w poszukiwaniu moich przyjaciół, nie dostrzegłem ich nigdzie, może siedzieli już w środku. Swoją drogą nie mogłem się doczekać powrotu do szkoły, miałem dość spędzania czasu z rodziną, z którą nawet niezbyt potrafię się dogadać.

- Albus - powiedziała łagodnie mama i wzięła mnie na stronę - Uważaj na siebie. Uważaj na siebie podczas gry w quidditcha żeby ci się nic nie stało. Staraj się zachowywać w porządku, powodzenia - powiedziała i mnie przytuliła. Nic nie odpowiedziałem tylko się uśmiechnąłem lekko. Krótko pożegnałem się z ojcem, który również mnie pouczył bym się dobrze zachowywał i wsiadłem do pociągu, minąłem przedział w którym siedział Scorpius i Rose, tuż obok siedzieli Fergus i Lucas.

- Cześć, nie mogliście siąść jakoś dalej od tej glisty? - spytałem zamykając drzwi.

- Nie było już miejsca - wyjaśnił Lucas. Westchnąłem z niezadowoleniem, wolałem być jednak dalej od Malfoya, który panoszył się po całym wagonie świecąc odznaką prefekta i mając się za króla.

- Spoko. Pora się przyzwyczaić, będziemy przecież dzielić wspólnie dormitorium - westchnąłem. 

- Też mi się coś robi na tych kujonów. Do tego ten dziwak Amery - powiedział Fergus.

- Jeszcze tylko dwa lata i nasze drogi z nimi się rozejdą. W ogóle miałem wczoraj styczność na pokątnej z Granger - Wesleyami, oczywiście udawałem, że nie znam Rose. Na szczęście nie byliśmy z nimi na wakacjach, a był taki plan. Ale zrobiłem awanturę, nie będę spędzał z nią ani minuty - powiedziałem poirytowany na samo wspomnienie tamtego zajścia.

- Awanturę? Dlaczego mnie to nie dziwi - powiedział Lucas.

- Nie będę udawał, że coś mi pasuje jak mi nie pasuje - powiedziałem. 

Droga w pociągu upłynęła w spokoju, nie miałem do czynienia z moim wrogiem numer jeden, bo był zajęty przechadzaniem się po przedziale i upominaniem młodszych. Oczywiście dziewczyny się w nim kochały, nie wiem co w nim widziały, jak dla mnie był przemądrzałą blond kanalią. Miał swoje koło adoratorek tak czy inaczej, nie mam pojęcia dlaczego.

Po dojechaniu na miejsce udaliśmy się tłumnie do Wielkiej Sali na kolację oraz ogłoszenia, i przydzielenie pierwszaków do poszczególnych domów. Usiedliśmy z chłopakami jak zawsze przy stole w miejscu najbliżej drzwi wejściowych, aby mieć widok na całą salę. Na dokładnie drugim końcu stołu po przeciwległej stronie usiadł nasz prefekt ze swoim przyjacielem. Zawsze tam siadał, za każdym jebanym razem. Nałożyłem sobie trochę ciasta dyniowego i obserwowałem gwar na sali, moje spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Rose, natychmiast przeniosłem wzrok gdzie indziej. Plotkowaliśmy z chłopakami na temat tego co się dzieje na Sali, profesor McGonagall zaczęła coś mówić, ale byliśmy zajęci rozmowami.

- Cicho! - usłyszałem głos Scorpiusa skierowany wprost do nas niosący się po całej Sali, to jego cwaniackie spojrzenie, że nas upomina, widziałem je aż nazbyt często. Profesor popatrzyła z wdzięcznością na Scorpiusa i kontynuowała przemowę, a ja wywróciłem oczami i przedrzeźniłem chłopaka na co moi przyjaciele ledwo się powstrzymali od śmiechu. 

Do końca kolacji nic się już nie odzywałem, nie chciałem dawać blondynowi satysfakcji z upominania nas. Zająłem się jedzeniem i obserwowaniem ludzi na Sali. Po kolacji poszliśmy do dormitorium i zaczęliśmy wypakowywać rzeczy, Scorpiusa i Raphaela jeszcze tu nie było, blond kanalia oprowadzał zapewne pierwszaków po zamku, a jego przyjaciel nie chciał z nami pozostać sam. Zacząłem wypakowywać rzeczy z kufra, a Lucas włączył radio żeby nam się milej rozpakowywało. 

Rzuciłem książki w kąt koło drzwi, szatę rzuciłem na fotel stojący naprzeciw mojego łóżka. Chłopaki nie robili aż takiego burdelu jak ja, ale też nie potrafili utrzymać porządku. Po jakimś czasie drzwi od dormitorium się otworzyły, stanął w nich Scorpius i Raphael, blondyn popatrzył karcąco na bałagan który już zdążyłem wytworzyć i pokierował się w stronę swojego łóżka, gdzie obaj zaczęli się rozpakowywać i starannie składać ubrania do szafy. Zerkałem na nich znad książki do zaklęć, w której potrzebowałem coś znaleźć. Jakiś czas później poszedłem się umyć do łazienki, która znajdowała się obok dormitorium, wróciłem do pomieszczenia i rozpakowywałem się w dalszym ciągu, nagle Malfoy wstał i usłyszałem huk dobiegający z łazienki. Wytrzeszczyłem oczy ze zdziwienia i popatrzyłem na Fergusa, po chwili do dormitorium wbiegł jak strzała Malfoy.

- Potter, do cholery jasnej! - ryknął chłopak i trzasnął drzwiami podchodząc do mojego łóżka, popatrzyłem na niego z dołu - Nauczy się myć do kurwy nędzy, w łazience nalane jest tyle wody, że się wyjebałem! - krzyknął. Wstałem z łóżka i stanąłem naprzeciw niego.

- Jak ci coś nie pasuje to idź sobie do łazienki dla prefektów - powiedziałem złośliwie i dźgnąłem go palcem w odznakę. Chłopak zacisnął pięści i widziałem jak powstrzymuje się przed przyłożeniem mi.

- Będę korzystał z tej łazienki z której mam ochotę, a że ty się nie potrafisz myć to już druga sprawa, w łazience jest mokro jakby przeszło tsunami - wycedził.

- No to lepiej uważaj, bo ci się fryzurka popsuje Malfoy - powiedziałem i się złośliwie uśmiechnąłem. Widziałem jak Malfoyowi puszczają nerwy, po chwili podbiegł Raphael i pociągnął Scorpiusa w swoją stronę, myślałem, że on wybuchnie. 

- Uważaj z kim zadzierasz - warknął do mnie i wskazał na odznakę. 

- Ty też uważaj - powiedziałem z uśmiechem i podszedłem bliżej, nagle zerwał się Lucas i w obawie, że rzucę się na Malfoya odciągnął mnie od niego.

- Któregoś dnia roztrzaskam ci twoją miotłę na tym pustym łbie - warknął i wyszedł z całej siły trzaskając drzwiami.

- Jeśli będziesz w ogóle wiedział jak ją złapać! - krzyknąłem na wychodne, chłopak był fatalny z quidditcha i miał nawet problem z lataniem na miotle, latać latał, ale fatalnie i zajęło mu dużo czasu zanim się w ogóle tego nauczył.

- Albus - powiedział mierząc mnie wzrokiem Fergus - Uspokój się już - pouczył mnie.

- Nie będzie na mnie wrzeszczał, palant - powiedziałem oburzony. W głębi duszy poczułem satysfakcję, że to akurat blond kanalia się poślizgnęła w łazience, i dobrze mu tak. 

Reszta wieczoru upłynęła spokojnie, rozmawialiśmy z chłopakami siedząc u mnie na łóżku i nie wchodziliśmy sobie w drogę z kujonami. Malfoya nadal chyba trzymały nerwy, ale starał się mnie ignorować i nie skomentował nawet bałaganu, który zdążyłem wytworzyć w pokoju.

Scorpius: 

Pierwszy wieczór spędzony z dormitorium, a między mną i Potterem musiał się już zrobić jakiś kwas. Nie moja wina, że ten debil nie potrafi się myć, przecież jak wszedłem do łazienki to się poślizgnąłem i wyjebałem uderzając głową o wannę. Coś we mnie pękło, nie raz była z tego powodu kłótnia, że narozlewał wody w łazience, trochę sobie brał to do serca i sprzątał po sobie, ale czasem znowu zdarzało się, że łazienka była zalana, możliwe że robił to po złości. Gdzie się nie pojawił tam powstawał burdel, kiedyś nawet swoje gacie trzymał na parapecie, a gdy otwierał szafkę wszystko z niej wypadało, brał z niej to czego szukał i wpychał wszystko z powrotem bez w ogóle jakiegoś układania, segregowania, ja tak nie potrafiłem. U mnie wszystkie ubrania były poskładane w kostkę, wszystkie rzeczy były ułożone logicznie i starannie. Także ciężko było mi wtrzymać z nim w pokoju, w którym siał totalny rozpierdol. 

Obudziłem się rano i wyłączyłem budzik, który zaraz miał mnie budzić na zajęcia. Dziś zaczynaliśmy zajęciami z eliksirów. Wyszykowałem się i zszedłem do pokoju wspólnego, kilka pierwszaków pytało mnie gdzie znajdują się poszczególne sale, więc wskazałem im drogę wraz z Raphaelem i udaliśmy się na śniadanie. Po drodze spotkaliśmy Rose z którą zamieniliśmy parę słów i po zjedzonym śniadaniu udaliśmy się do lochów na lekcje. Gdy profesor Fernsby otworzył salę od razu weszliśmy z Raphaelem siadając w jednej w jednej z ostatnich ławek, wolałem mieć zawsze salę i ludzi w niej na widoku. Przed nami usiadła Rose z Jennifer, a po przeciwnej stronie Potter ze swoimi głupimi kolegami. 

- Dzień doby - powiedział profesor Fernsby, był opiekunem Slytherinu i przy tym bardzo w porządku nauczycielem. Jego wadą było to, że za bardzo pobłażał uczniom i nie raz takiemu Potterowi upiekło się jakieś zachowanie i jedyne co dostawał to pouczenie.

- Drodzy uczniowie, dzisiaj zajmiemy się wywarem bardzo trudnym do uwarzenia, nazywa się on wywar śmierci. Czy ktoś mi powie co to dokładnie jest?  - spytał profesor, a ja natychmiast podniosłem rękę. Uśmiechnął się w moją stronę i wskazał gestem bym mówił.

- Wywar Żywej Śmierci powoduje u pijącego go bardzo mocny sen, z którego może się już nie obudzić. Głównymi składnikami są rzadkie zioła. Zawierający tujon, stymulujący układ nerwowy, często używany również jako środek łagodzący ból. Nadmierne, lub nieostrożne jego spożycie powoduje uszkodzenie mózgu lub nawet śmierć - powiedziałem na jednym wydechu odszukując definicję w głowie.

- Pięknie Malfoy, pięć punktów dla Slytherinu - powiedział z uśmiechem. Zerknąłem kątem oka na Pottera, który właśnie mnie przedrzeźniał do kolegów. Zignorowałem to, wyprostowałem się i dumny z siebie słuchałem profesora ignorując zachowanie tego debila. Potem naszym zadaniem było uwarzenie tego wywaru, rozłożyliśmy się ze wszystkimi przyborami. Profesor zostawił nam kilka istotnych wskazówek i wyszedł na chwilę po coś do schowka. 

- Ej, Potter - powiedziałem do równoległego stolika, chłopak się odwrócił w moją stronę - U ciebie to każdy eliksir jest jak Wywar Żywej Śmierci, nawet jakbyś robił eliksir spokoju to można się po nim przekręcić - powiedziałem prześmiewczo, kilka osób się odwróciło i zaczęło śmiać, Raphael starał się powtrzymać od śmiechu, ale mu to nie wychodziło. Musiałem mu coś powiedzieć za to, że mnie przedrzeźniał. 

- Ty.... Ty... - powiedział wkurzony chłopak, wziął kociołek do ręki i zaczął się do mnie zbliżać z chęcią chyba przyjebania mi tym kociołkiem, gdy w sali nagle zjawił się profesor Fernsby.

- Potter! - krzyknął, chłopak popatrzył i cofnął się do swojej ławki - Co ty wyprawiasz, chciałeś znowu coś wywinąć? Dopiero się rok szkolny zaczął - powiedział oburzony profesor.

- On mnie sprowokował - powiedział oburzony Albus. Popatrzyłem na chłopaka i puściłem mu oczko po czym się złośliwie uśmiechnąłem.

- I wiecznie to samo. Nie wnikam kto kogo, po prostu się uspokójcie, jak chcecie konkurować to róbcie to chociaż w jakiejś poważnej sprawie, na przykład teraz, macie okazję się wykazać komu uda się zrobić wywar - powiedział poirytowany profesor.

- Też mi konkurencja - powiedziałem pod nosem przeglądając w książce przepis, ale mój komentarz chyba nie dotarł do uszu Pottera, bo nic nie skomentował i nawet nie spojrzał w moją stronę. 

Zaczęliśmy robić wywar, w głębi duszy miałem nadzieję, że uda mi się go przyrządzić, jednak wiedziałem że będzie ciężko i większych nadziei sobie nie robiłem, mało kto umiał go prawidłowo wykonać. Po dodaniu kilku składników wiedziałem, że raczej się nie uda. Profesor zerknął do mojego kotła.

- Chyba nic z tego - powiedział przyglądając się wywarowi. Zajrzał do kociołka Raphaela, u którego również nie wyglądało to dobrze. Następnie podszedł do kociołka Pottera.

- Albus, wyhodowałeś tu jakąś nową formę życia - powiedział profesor, wychyliłem głowę i zobaczyłem w kotle Pottera jakąś dziwną ciemnozieloną galaretowatą maź, zasłoniłem usta ręką, bo nie mogłem powtrzymać śmiechu. 

- Co ty płaczesz? - spytał Raphael.

- To co uwarzył Potter mnie tak rozbawiło - powiedziałem śmiejąc się cicho. Po zajęciach sprzątaliśmy po sobie, finalnie nikomu nie udało się zrobić Wywaru Żywej Śmierci, a profesor powiedział, że mocno by się zdziwił gdyby się to komuś udało. 

Wyszliśmy z sali, większość uczniów udała się na przerwę, bo przed nami były zajęcia z obrony przed czarną magią, jednak ja poszedłem w stronę dormitorium, bo zostawiłem tam książkę. Nagle poczułem jakby czymś we mnie rzucono, odwróciłem się i zobaczyłem Pottera. który w ręku trzyma kociołek i rzuca we mnie tą ohydną mazią z której się tak śmiałem.

- Potter, pojebało cię?! - krzyknąłem na cały korytarz usiłując wyjąć tę wstrętną maź z moich włosów.

- Jak zwykle mnie sprowokowałeś! - krzyczał chłopak rzucając we mnie mazią, to było takie obrzydliwe, wziąłem kawałek mazi która przyczepiła się do mojej szaty i rzuciłem w twarz chłopaka. Potter się chyba nie spodziewał mojego ataku, bo się cofnął, w efekcie podbiegłem do niego wyrwałem mu kociołek i zacząłem rzucać w niego tą wstrętną mazią, którą uwarzył, on zaczął zbierać z podłogi to czym rzucałem po czym rzucił mi tym w twarz. Musieliśmy wyglądać jak debile, byliśmy prawie dorośli, a na środku korytarza rzucaliśmy się jakimś obrzydlistwem, ale nie mogłem tego zignorować, musiałem mu przecież oddać. On mnie zawsze potrafił wyprowadzić z równowagi.

- Potter, Malfoy! - usłyszeliśmy nagle, popatrzyliśmy na schody prowadzące do lochów z których wynurzyła się profesor McGonagall - Co się tutaj dzieje?! - krzyknęła, a echo jej głosu poniosło się po całych lochach. 

- Zaczął we mnie rzucać tym świństwem! - powiedziałem i rzuciłem kocioł Pottera, który pofrunął do jego rąk.

 - On mnie sprowokował pani profesor! - wydarł się Potter. Zerknąłem z obrzydzeniem na kawałki mazi, które zwisały mi z włosów i poczułem się obrzydzony jeszcze bardziej.  Rozejrzałem się dookoła, po korytarzu walała się ta obrzydliwa maź. 

- W tej chwili to sprzątacie, jasne? Potem idziecie się umyć i wracacie spóźnieni na zajęcia, a po zajęciach widzę waszą dwójkę u mnie w gabinecie, tego już za wiele! - krzyknęła rozwścieczona. 

Świetnie, pierwsze zajęcia w tym roku, a my już wylądujemy na dywaniku u dyrektorki. Lepiej ten rok szkoły rozpocząć się nie mógł.

.

.

Mam nadzieję, że rozdział w miarę spoko, dajcie znać co sądzicie 🙏❤️ proszę ślicznie o gwiazdki i komenatrze ❤️😍

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top