13.
Scorpius:
Turniej czterech domów zbliżał się wielkimi krokami. Tak jak się tylko dało ćwiczyliśmy na zmianę quidditcha i szachy. Dziś była sobota, odbywał się mecz Slytherinu z Hufflepuffem. Oczywiście cały zamek żył meczem, i może się to wydawać nie do uwierzenia, ale ja się również na mecz wybierałem, z uwagi na to że w końcu była to jedna z konkurencji na turnieju. Wspólnie z Raphaelem usiedliśmy na trybunach, koło nas usiadła Rose z Jennifer i Lily.
- Na mecz przyszłaś? - spytałem, nie grał jej dom przecież więc zdziwił mnie jej widok.
- Popatrzeć. Wiesz, jak jedną z konkurencji na turnieju ma być quidditch to wiesz... A jak ci się dogaduje z Albusem? - spytała.
- Wiesz... Nawet może być. Obydwu nam zależy na wygranej i chyba to przyćmiewa cały konflikt - powiedziałem, i w tym właśnie momencie zobaczyłem, że zawodnicy wylecieli na boisko z dumnym jak paw Potterem na czele.
- Nie spodziewałam się. Ale wiesz, że i tak wam skopiemy tyłki? - spytała i zaczęła się śmiać.
- Zobaczymy - powiedziałem i zwróciłem wzrok na mecz, czułem na sobie spojrzenie Jennifer, która była we mnie nadal zadurzona i żałowałem trochę, że one tak blisko nas usiadły. Starałem się skupić na grze i myśleć o zasadach, których musiałem się w przyspieszonym trybie nauczyć.
Gdy szukający naszej drużyny był coraz bliżej złapania złotego znicza doszło do faulu na Potterze, a dokładniej Herman, ten osiłek był na tyle zdesperowany, że zdzielił Pottera pałką, bo miał taką samą pozycję jak on, oczywiście Potter nie został dłużny i mu oddał, aż w efekcie Potter na skutek silnego uderzenia spadł z miotły i z hukiem wylądował na trawie. Wszyscy na trybunach wstali i przyglądali się chłopakowi, ale chyba nikt go nie doceniał, bo gdy pomogli mu wstać to on mimo zapewne bolącego ciała zaczął się wyrywać z chęcią przyłożenia Hermanowi, starałem się nie śmiać, ale było ciężko, Potter był taki wkurzony i prawie się pobili z puchonem. Potem zaprowadzono ich do skrzydła szpitalnego. Miałem tylko nadzieję, że Potterowi nic nie będzie, za kilka dni miał się rozpocząć turniej.
- Ja mam nadzieję, że on nie odjebie czegoś takiego podczas turnieju, przecież jego się nie da uspokoić - powiedziałem do Raphaela.
- No nie wiem. On jest narwany i zaraz z pięściami skacze, więc mam nadzieję że go nikt nie sprowokuje - westchnął chłopak.
- Wstydu by tylko narobił. Chodźmy do zamku, jestem ciekawy czy coś mu jest, oby nie, po co mi kontuzjowany Potter na turnieju - powiedziałem zmartwiony. Wróciliśmy do dormitorium, za pamięci podlałem roślinę i przestawiłem na parapet ze słońcem bo brunet tego pewnie dziś nie zrobi, bo będzie chodził wkurwiony na puchona i rzucał się tutaj. Po chwili przyszedł Lucas.
- Wiesz co z Potterem? - spytałem.
- Żyje. Pani Pomfrey go ogarnia, ale nic mu się większego nie stało - wyjaśnił. Odetchnąłem z ulgą, czyli nie jest kontuzjowany.
- Rzuca się do Hermana, więc jest zdrowy - powiedział. No tak, jak Potter prowokuje awanturę, to wszystko jest w jak najlepszym porządku. Za jakąś godzinę wpadł i nasz poszkodowany niczym huragan do dormitorium.
- Kurwa - powiedział oburzony i trzasnął drzwiami - Ten debil celowo mnie chciał sfaulować, żeby mi się coś stało i nie mógł startować w turnieju.
- Skąd wiesz? - spytał Lucas.
- Powiedział mi gdy wyszliśmy ze skrzydła szpitalnego - powiedział oburzony.
- Może to gdzieś zgłosimy - zaproponowałem, zagranie puchona było nie fair.
- Nie nie. Ja sam wyznaczę sprawiedliwość - powiedział i chciał już wychodzić z pomieszczenia, szybko podbiegłem i oparłem się o drzwi.
- Nigdzie nie idziesz - rozkazałem.
- Chyba cię pojebało. On próbował mnie sfaulować żebym nie mógł brać udziału w turnieju, przecież jemu trzeba dać nauczkę! - krzyknął rozwścieczony chłopak.
- Pójdziesz, dasz mu w ryj, i co? I wylądujesz u McGonagall za zaatakowanie go, nikt nie słyszał, że mówił że zrobił to celowo. I tylko debila z siebie zrobisz, dostaniesz punkty karne i może jeszcze cię wywalą z turnieju i będziesz mógł pomarzyć o byciu kapitanem drużyny - wyjaśniłem.
- On ma rację - powiedział Lucas
- Przyznajesz Malfoyowi rację zamiast mnie? - oburzył się brunet.
- Stary, zastanów się. Narobisz sobie przypału, jemu obity ryj nie przeszkodzi we wzięciu udziału w turnieju. A tobie napaść na niego może już przeszkodzić - wyjaśnił spokojnie Lucas, dobrze że i on się włączył do tej rozmowy, bo Potter był tak narwanym człowiekiem, że czasem nie dało się mu w ogóle przemówić do rozsądku. Potter popatrzył na nas i usiadł obrażony na łóżku.
- To co, ma mu to ujść płazem? - spytał.
- Może jeszcze będzie okazja do zemsty, sama się pojawi. Ale nie odpierdalaj nic - nakazał Lucas. Odetchnąłem z ulgą, już się obawiałem, że czeka mnie szarpanina z tym narwańcem.
Poniedziałek zaczęliśmy zajęciami z obrony przed czarną magią. Myślałem, że nie dam rady pójść. Byłem tak cholernie zmęczony, całą niedzielę graliśmy w szachy i quidditcha i oprócz tego było jeszcze trzeba napisać wypracowanie i się pouczyć, więc weekend był pracowity.
Weszliśmy do sali, jak zwykle zajęliśmy ostatnią ławkę, a przede mną usiadła Rose.
- Jak tam? Jak przygotowania do turnieju - spytała.
- Nawet dobrze, a u was?
- Nawet. Quidditcha ogarnęłam, transmutacja to wiadomo, z eliksirów też mnie nic nie zagnie, pojedynkowanie banał - powiedziała.
- Mieliśmy dostać zakres z eliksirów i transmutacji - powiedziałem.
- A wiem. Ale ja i tak umiem wszystko - powiedziała zadowolona i się odwróciła przodem do nauczycielki, bo akurat przyszła. Popatrzyłem na Raphaela, który posłał mi porozumiewawcze spojrzenie mówiące "Nie macie z nią szans".
Będę musiał pogadać z Potterem na ten temat, czy tylko my jesteśmy tak w tyle? Myślałem, że będziemy ogarniać wszystko na bieżąco, a słowa Rose mnie zaniepokoiły, byliśmy w tyle.
- Dzisiaj będziemy ćwiczyć zaklęcie Protego - powiedziała nauczycielka - Kto mi powie...
- Zaklęcie Protego należy do zaklęć obronnych, wyczarowuje tarczę która ma za zadanie chronić przed urokami i zaklęciami - powiedziałem jak w transie mimo, że nawet nie zostałem wyznaczony do odpowiedzi. Wszyscy na mnie popatrzyli, że się tak raptownie wyrwałem.
- Tak, bardzo dobrze - powiedziała pani Dankworth i kontynuowała monolog. Ciągle po głowie mi chodził turniej.
- Kto spróbuje? - spytała nagle. Oczywiste było, że zaraz na środek wyjdzie Potter by pochwalić się swoimi zdolnościami, ale tylko on dziś miał się popisać, a tak to raczej o tym rozmawialiśmy i robiliśmy notatki. Gdy tylko wyszliśmy z sali podbiegłem do chłopaka i opowiedziałem mu, że nasze rywalki mają już wszystko raczej opanowane.
- Cholera - powiedział chłopak - Chyba musimy więcej ćwiczyć. Nie mówię o eliksirach czy transmutacji, bo z tego dostaniemy zakres no to na cholerę. Ale pojedynek. Trafi ci się taka Rose, która rzuca zaklęcia z szybkością światła i co wtedy.
Przede mną stanęła wizja pojedynkowania się z Potterem, który był chyba z tego najlepszy wśród uczniów i chyba znał wszystkie zaklęcia jakie istnieją, nie wiem skąd skoro był takim głąbem, ale tak właśnie było. Znowu się pogrążę.
- Halo - powiedział przypatrując mi się, zamyśliłem się o tym, że znowu to on będzie mnie czegoś uczył.
- Tak... Musimy poćwiczyć - powiedziałem niepewnie.
- To może zaraz? - zaproponował. Nie byłem psychicznie na to gotowy, miałem wrażenie, że się ośmieszę, ale musiałem się zgodzić. Poszliśmy do pokoju życzeń, aby nikt nam nie przeszkadzał.
Popatrzyłem na Pottera aż obawiając się co on wymyśli.
- To co mieliśmy na zajęciach, Protego, umiesz? - spytał.
- Nie do końca - powiedziałem.
- Może się przydać, typowe zaklęcie pojedynkowe. Spróbuj - powiedział i stanął za mną. Peszyła mnie jego obecność i świadomość z tyłu głowy, która mówiła, że jeśli mi się nie uda to pewnie będzie się ze mnie śmiał.
- Protego - powiedziałem i zamachnąłem się, jednak nie dostrzegłem tej lekkiej poświaty tworzącej tarczę. Chłopak stanął tuż za moimi plecami i złapał mój nadgarstek.
- Pokieruję cię - powiedział, przeszedł mnie dreszcz bo on stał strasznie blisko mnie. Chłopak pokierował moją rękę w charakterystyczny ruch.
- Protego! - krzyknąłem, przede mną pojawiła się delikatna poświata świadcząca o wytworzeniu tarczy obronnej.
- Dzięki - powiedziałem speszony, Potter chyba też poczuł się nieswojo i odsunął się ode mnie.
- Spoko - powiedział i się lekko uśmiechnął.
W pokoju życzeń spędziliśmy dobre kilka godzin pojedynkując się, było to nawet przyjemne, oczywiście brunet przewyższał mnie zdolnościami ale też i mnie wiele nauczył, także do naszej rutyny do której należały szachy i quidditch trzeba było dodać również pojedynki. W planach mieliśmy też zacząć transmutację, byłem pewny, że będziemy musieli wykonać transmutację ludzką, a nie było to łatwe do opanowania.
Albus:
Siedzieliśmy z chłopakami na kolacji, byłem w sumie zadowolony z pojedynku z Malfoyem, w końcu miałem z kim powalczyć, bo moi koledzy bali się ze mną mierzyć, a on nie miał wyjścia.
- Już coraz bliżej te jebany turniej, i mam nadzieję wygrana - powiedziałem.
- Tak się martwiłeś, a widzisz, jakoś się dogadujecie z Malfoyem - powiedział Fergus.
- No nawet. Zależy nam na wygranej, zresztą wiecie, że jak ja sobie coś postanowię to zrobię choćbym miał na głowie stanąć - powiedziałem.
- Uparty jesteś. Nawet szachów się trochę nauczyłeś - powiedział Lucas.
- No, dokładnie. Mogę wszystko dosłownie - powiedziałem.
- Wszystko? - spytał Fergus i się cwaniacko uśmiechnął. Popatrzyłem na niego pytająco.
- A co ty na... Zakład? - spytał tajemniczo.
- No co ty, przecież gadaliśmy tak dla jaj. To niewykonalne - powiedział Lucas.
- O czym mówicie? - spytałem.
- Żartowaliśmy ostatnio, że by było śmiesznie jakbyśmy się założyli, że poderwiesz Malfoya - wspomniał Lucas. Popatrzyłem na nich czekając, aż powiedzą że to jakiś żart, jednak nic takiego nie zostało powiedziane.
- Ale co, sugerujecie że jest coś czego ja bym nie zrobił? - spytałem.
- No z całym szacunkiem, ale poderwanie Malfoya jest niemożliwe, pała do ciebie taką nienawiścią jak mało kto - wyjaśnił Lucas.
- O wy mendy. Wątpicie w moje zdolności? - spytałem i wyciągnąłem na środek rękę - Tak nie może być. Zakładamy się o dwadzieścia galeonów - powiedziałem z uśmiechem. Chłopaki z radością przyjęli zakład pewni tego, że zbiednieję o dwadzieścia galeonów, i że jest rzecz której ja nie podołam. Ja czegoś nie zrobię? Chociaż perspektywa poderwania Malfoya wydawała się arcy trudnym zadaniem, bo faktycznie chłopak mnie nie cierpi, ale spędzamy teraz dużo czasu, więc miało to jakiś potencjał.
- A jak to chcecie niby sprawdzić? - spytałem.
- No nie wiem. Ustawimy się w jakieś miejsce, że na przykład ty wyznasz mu że się w nim bujasz i jak on też coś takiego powie, że mu się podobasz czy coś to kasa jest twoja - powiedział Fergus.
- Hm... No to poprzeczka jest wyższa, bo nie tyle mam go poderwać co w sobie rozkochać... Jak...
- Mówiłeś, że nie ma rzeczy której nie zrobisz - wspomniał Lucas.
- A bo nie ma - powiedziałem pewny siebie. Swoją drogą będzie to też dobry sposób na wzbogacenie się i kompromitację Malfoya. To zadanie zaczęło mi się podobać, tym bardziej że relacja między nami była nawet znośna, więc przekonanie go do siebie będzie dużo łatwiejsze. Chcę już zobaczyć miny chłopaków gdy Malfoy wyznaje mi miłość, a oni wyskakują z kasy i są pod wrażenie tego czego dokonałem.
Po kolacji wróciliśmy do dormitorium, zatraciłem się w czytaniu o zaklęciach, bo faktycznie mnie to interesowało, wszyscy po kolei zaczęli się przygotowywać do snu. Zerknąłem na Malfoya i dotarło do mnie w co się wjebałem, jak ja mam go poderwać. Ale przecież ja jestem taki, że jak ktoś podważy moje umiejętności to choćbym miał się zajebać to coś komuś udowodnię.
W pomieszczeniu zapanowała ciemność, wszyscy już zapewne byli w fazie zasypiania. Z wyjątkiem mnie. Wyobrażałem sobie jak podrywam blondyna czy mówię do niego jakieś typowe teksty... Przecież to nie podziała. W co ja się wjebałem. Ale dobra, choćbym miał zrobić z siebie największego głupka na świecie wyrwę chłopaka.
Cel na najbliższe dni: rozkochać w sobie Malfoya.
.
.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top