11.

Scorpius:

Dzisiejszy dzień zapowiadał się stresująco, w największej mierze przez to, że Potter miał mnie uczyć gry w quidditcha, a ja naprawdę tego nie chciałem, ale przecież braliśmy udział w turnieju i musiałem coś ogarniać.

- Spałeś dziś? - spytał Raphael widząc jak grzebię łyżką w owsiance.

- Niewiele. Potter ma mnie dziś uczyć quidditcha - powiedziałem, tak bardzo bałem się kompromitacji przez nim, że to było niepojęte.

- Może nie będzie tak źle - próbował pocieszyć mnie przyjaciel, jednak ja byłem dziś osobą której raczej pocieszyć się nie dało. Czekam tylko aż się skompromituję, Potter to podłapie i zaraz rozgada wszystkim że nie jestem taki idealny jak mi się wydaje, do tego bez odznaki prefekta czułem się źle, miałem wrażenie że uczniowie nie mają wobec mnie takiego respektu i wszystko było beznadziejne na daną chwilę.

Po zajęciach wróciłem do dormitorium z Raphaelem. Siedział tam Potter z Lucasem, niestety teraz więcej czasu spędzaliśmy razem.

- Pewnie nawet do niej nie zaglądałeś - powiedziałem do Pottera wskazując roślinę, dotknąłem ziemi i była bardzo sucha. Albus podszedł bliżej, wyjął różdżkę.

- Aguamenti - powiedział, z różdżki wydobyła się krystalicznie czysta woda, która podlała roślinę. Uśmiechnąłem się krótko i zacząłem szukać ubrań na zmianę, prawda była taka, że nie znałem tego zaklęcia, wiem że mieliśmy się go uczyć dopiero za miesiąc, i zrobiło mi się głupio że on je znał, a ja nie. Raphaelowi chyba nie umknęła ta sytuacja. 

- To co lecimy na boisko - zarządził Albus. Z niechęcią przebrałem się w jakieś dresowe ubrania, wziąłem miotłę, która była jak nowa, bo nie często jej dosiadałem i poszliśmy na boisko. Chłopak po drodze wziął skrzynię z piłkami i poszliśmy na miejsce. Stanąłem na środku boiska z miotłą w ręku i z niezadowoleniem patrzyłem na chłopaka.

- Ochraniacze - powiedział i mi podał.

- Po co - zapytałem głupio.

- Wiesz, serio mnie nie ruszy jak spadniesz z miotły i dostaniesz jakiegoś wstrząśnienia mózgu, ale jednak obawiam się, że to ja poniosę za to odpowiedzialność - powiedział. Nie protestowałem, założyłem ochraniacze. 

- Wiesz w ogóle o co chodzi w tej grze? - spytał brunet.

- Niezbyt - przyznałem.

Chłopak dokładnie z pasją i zainteresowaniem opowiadał o piłkach, pozycjach na boisku faulach i przyznawanych punktach. Trochę zapamiętałem, trochę nie. Dla mnie to była kompletna nowość i przy tym głupota, naprawdę są lepsze sposoby na spożytkowanie czasu.

- Ale że my gramy w wersji okrojonej, no to będzie pałkarz, szukający, ścigający i obrońca. James mówił, że my mamy mieć w drużynie pałkarza i szukającego. Pałkarzem jestem akurat ja, ale wydaje mi się, że już lepiej żebym to ja był szukającym, małe są szanse, że złapiesz znicza - powiedział.

- Niech będzie. To co miałbym robić? - spytałem zestresowany spoglądając z niepokojem na znajdujące się w kufrze piłki.

- No to to będzie twoje narzędzie - pałka. Brzmi dwuznacznie, wiem - powiedział, zaśmiałem się lekko, jakoś mnie to rozbawiło - Musisz odbijać tłuczki, czyli to, to są tłuczki - powiedział wskazując na piłkę w kufrze. 

- Ale niestety nie można uderzyć pałką gracza przeciwnej drużyny, nie raz próbowałem ale nie wolno. Odbij tłuczka tak, żeby pierdolnął z całej siły z gracza przeciwnej drużyny - wyjaśnił chłopak.

- Mam w kogoś celowo tym walnąć? - spytałem z niedowierzaniem, no co za durna pełna nienawiści i przemocy gra.

- No tak. A myślisz, że czemu zostałem pałkarzem. Ty przejmiesz te rolę, nie możesz być szukającym, bo nie latasz podejrzewam tak szybko na miotle - wyjaśnił - To teraz wskakuj na miotłę, będziesz odbijał trochę tłuczka dla poćwiczenia. 

Z lękiem wszedłem na miotłę, złapałem ją kurczowo, ale bałem się oderwać od ziemi. Miałem wrażenie, że gdy oderwę się od gruntu to już w ogóle resztki gromadzonej we mnie odwagi mnie opuszczą i upadnę. 

- Co jest? - spytał Potter widząc moją nietęgą minę.

- Dawno nie latałem - przyznałem ze wstydem.

- Tego się nie zapomina, dawaj, oderwij się od ziemi - zachęcił mnie Potter. 

- A jak spadnę - powiedziałem wystraszony, miałem trochę lęk wysokości. Chłopak popatrzył na mnie i zmarszczył brwi.

- Boisz się? - spytał. Nie wiedziałem jak mam ubrać w słowa to, że mam trochę lęk wysokości i wstydzę się latać, nigdy nie byłem z tego świetny. 

- Ja po prostu... - powiedziałem speszony - Zajebiście, tak, to już ten moment. Możesz się ze mnie śmiać, boję się latać na tej jebanej miotle, po prostu nie wiem, boję się i tyle - wybuchłem nagle, rzuciłem miotłę i zacząłem kierować się do zamku, byłem wkurzony na to wszystko i byłem pewny, że Potter zaraz zacznie się ze mnie wyśmiewać, że nie umiem latać, że on jest lepszy, a ja nie umiem tak banalnej rzeczy.

- Scorpius, czekaj!  - krzyknął i podbiegł do mnie. Starałem się powstrzymać łzy, które zeszkliły mi oczy, niczego tak nie przeżywałem jak porażki i ośmieszenia. 

- No co, czemu się jeszcze nie śmiejesz - powiedziałem załamującym się tonem.

- Nie będę się śmiał. W tym nie ma nic śmiesznego. Ty nie umiesz zbytnio latać, ja nie umiem... Wielu innych rzeczy, które umiesz ty. Gramy w jednej drużynie, obydwu nam zależy na wygranej. Pomogę ci - powiedział chłopak. Patrzyłem przez moment na niego w osłupieniu, myślałem, że to może jakiś podstęp. Przecież niemożliwe, żeby on chciał mi pomóc i jeszcze do tego żeby się nie śmiał na moje wyznanie. 

- Chodź, spróbujemy razem - powiedział Potter i podał mi miotłę. Wziąłem głęboki wdech, miałem w tej chwili pierdolnik w głowie, niemożliwe że w tym nie ma podstępu i on zaraz mnie nie zrzuci z tej miotły lub nie zrobi czegoś innego. 

Krok po kroku Albus instruował mnie jak umiejętnie latać na miotle, nie spaść, utrzymać równowagę. Czułem się jak totalny debil, nie byłem nauczony tego, że ktoś mnie czegoś uczył. To zazwyczaj ja komuś w czymś pomagałem i uczyłem, a nie ktoś mi. Dlatego tak mnie wtedy rozzłościło, gdy on miał mnie uczyć tych zaklęć niewerbalnych, bo nienawidzę jak mnie ktoś uczy, ale w quidditchu nie miałem akurat nic do powiedzenia. Przez resztę wieczoru oprócz nauki latania jeszcze raz tłumaczył mi zasady gry i co dokładnie będzie należało do moich obowiązków. Wróciliśmy do dormitorium.

- I jak tam? - spytał Fergus. Czekałem tylko aż Potter mnie ośmieszy.

- Myślę, że w porządku - powiedział i puścił mi oczko. Zdziwiło mnie jego zachowanie, chyba serio był zaćmiony zdobyciem posady kapitana drużyny, bo tak to między nami by była wojna, a on serio starał się mnie nauczyć. Chociaż oczywiście pewnie powie swoim kolegom na osobności jak to nie potrafię w quidditcha, ale trudno. Jutro to ja miałem się wykazać i zacząć go uczyć grać w szachy. 

Jednak mnie dzisiejszy wieczór strasznie dobił, nie mogłem się pogodzić z tym, że ktoś jest ode mnie lepszy w czymś i to do tego tak drastycznie lepszy. Nie wyobrażam sobie, jak mam rozegrać mecz przed publicznością, przecież chyba umrę ze strachu. Kręciłem się na łóżku, nie dawały mi spać myśli o tym, że będę musiał się ośmieszyć przed innymi ludźmi, co za kompromitacja. Wiedziałem, że próba zaśnięcia nie ma sensu, zszedłem do pokoju wspólnego gdzie nikogo nie było, usiadłem przy kominku i zastanawiałem się nad tym wszystkim. W efekcie wygrzebałem w pokoju wspólnym jakąś książkę o quidditchu i zacząłem czytać o zasadach tej durnej gry, bo nadal nie wszystko ogarniałem i czułem się jak debil. 

Poranek był ciężki, byłem nieprzytomny. Obudził mnie Raphael z informacją, że pora wstawać na śniadanie i zajęcia. Na samą myśl o kolejnym ciężkim dniu odechciało mi się czegokolwiek, dobrze że nie będziemy dziś chociaż trenować tego durnego latania i grania.

Siedzieliśmy na zielarstwie, ale ja byłem oderwany od rzeczywistości. Nawet gdy profesor Longbottom zapytał o coś to nie wyrwałem się do odpowiedzi, a zrobiła to Rose. Rudowłosa powiedziała mi też, że ona również musi się uczyć gry w quidditcha, i że już w sumie w jeden dzień wszystko opanowała, co mnie dodatkowo załamało. Ona była przeciwniczką tej gry tak samo jak ja, a jej jakoś poszła nauka, a mi oczywiście nie bardzo. Całe szczęście, że Potter nie wygadał jeszcze wszystkim o mojej nieumiejętności co do tego sportu, robiliśmy sobie takie rzeczy i toczyliśmy taką wojnę, że dziwiło mnie to, że on jeszcze tego przeciw mnie nie wykorzystał, ale to pewnie tylko kwestia czasu i gdy skończy się turniej to będzie pierwszy by wypaplać to wszystkim. Serio z uwagi na tego jebanego quidditcha miałem jakiegoś doła, i nie mogłem się odnaleźć.

Nawet Raphael zauważył mój chujowy nastrój i mnie zbytnio nie zaczepiał i nie dopytywał.

Po zajęciach i zjedzeniu obiadu postanowiliśmy, że pora nauczyć Pottera grać w szachy. Jego koledzy z dormitorium poszli się zająć czymś innym, a Raphael stwierdził, że idzie poczytać coś w bibliotece.

- Grałeś kiedyś w szachy? - spytałem wyjmując planszę i pionki z szafy.

- Ojciec mnie uczył, ale nie nauczyłem się - powiedział.

- No dobra - powiedziałem i rozejrzałem się po pomieszczeniu - Siądźmy może u mnie na łóżku - zaproponowałem.

- Na łóżku? - spytał.

- No nie ugryzę cię. Tu nie ma gdzie, a chyba nie chcesz się uczyć gdzieś, gdzie jest więcej ludzi, tu się trzeba skupić - powiedziałem.

- No tak - powiedział i usiadł po turecku na moim łóżku. Tak, to był ten pierwszy raz gdy usiadł na moim łóżku i jakiś dystans między nami, który rygorystycznie obowiązywał w naszym pokoju został zmniejszony. Jak wiadomo już na pierwszym roku zostało zarządzone, że trzymamy się swoim połówek pokojów i bez potrzeby staramy się nie wchodzić sobie w drogą, co oczywiście było niemożliwe. Już na pierwszy roku gdy się nie dogadaliśmy co do przydziału łóżek Potter zdzielił mnie z całej siły miotłą w głowę, że wylądowałem w skrzydle szpitalnym, a ja nie pozostałem mu dłużny podmieniając mu na lekcji eliksirów składniki, które po zmieszaniu wybuchły w kociołku i wszyscy sarkastycznie ochrzcili go "mistrzem eliksirów". Ta wojna toczyła się od początku i naprawdę potrafiliśmy sobie robić okropne rzeczy. 

Położyłem między nami szachownicę i rzuciłem pionki, które same się poustawiały na pozycje.  Zacząłem mu po kolei tłumaczyć jak wszystkie figury się poruszają, jednak chłopak wyglądał na trochę zmieszanego, domyślałem się, że niezbyt ogarnia.

- Tych figur jest tak dużo - westchnął patrząc na planszę.

- Niby tak, ale wystarczy, że opanujesz jak one się poruszają. Musisz mieć myślenie wybiegające w przyszłość, staraj się przewidzieć jakie ruchy wykona przeciwnik, bo twój jeden ruch może wiele cię kosztować - powiedziałem.

- Eh... Obawiam się, że będzie ciężko - powiedział zakłopotany. 

Gdyby nie to, że mi quidditch sprawiał takie trudności, to pewnie nie powtrzymałbym się przed jakimś komentarzem typu, że to dla gra mądrzejszych niż on, ale sam w tej chwili czułem się głupio, że nie potrafiłem opanować tego z czego on był dobry.

- No dobra, to rozegramy sobie rundę - powiedziałem i podałem chłopakowi książkę, gdzie dokładnie było rozpisane jak które figury się poruszają. Oczywiście brunet przegrał, to jego pierwsza rozgrywka. Ustaliliśmy, że pożyczę mu tę książkę aby mógł się z tym bardziej zapoznać i poczytać i będziemy na zmianę każdego dnia ćwiczyć quidditcha oraz szachy, aby jakoś się zaprezentować. 

.

.






Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top