Akt I

Zaczynał się właśnie jeden z tych dni, których - choćby się chciało tego z całego serca - nie dało się znienawidzić. Słońce od samego ranka ogrzewało świat swoimi ciepłymi promieniami, przeganiając zalęgłą od kilku długich miesięcy zimę. Dorośli wybierali się na długie, przyjemne spacery ze swoimi pociechami, zaś zwierzaki beztrosko hasały po okolicznych łąkach i dróżkach.

Obudziłem się tego dnia nieco szybciej niż to miałem w zwyczaju. Z pod przymrużonych powiek zerknąłem na niewielki elektroniczny zegarek na komodzie i jęknąłem, gdy zdałem sobie sprawę, że jest dopiero siódma rano. Dlaczego zawsze gdy zdarzy mi się popić więcej niż zazwyczaj, mój mózg wybudza mnie z tak przyjemnego i błogiego snu?

Podniosłem się do pozycji siedzącej i rozprostowałem kości, a przyjemne chrupnięcie w kręgosłupie i karku przerwały głuchą ciszę w pokoju. Czułem lekkie pulsowanie w głowie i brało mnie na wymioty. Z tyłu głowy świtała mi myśl, że przesadziłem poprzedniego wieczoru. Czekał mnie dzisiaj ciężki dzień, a pozwoliłem sobie na zbyt dużą ilość procentów. No ale skoro była okazja, to czemu nie, prawda?

Poczułem jak na drugim krańcu łóżka kołdra się ruszyła. Nadal nieco otępiały i przymulony zerknąłem w bok i, nawet się nie zmuszając, uśmiechnąłem się od ucha do ucha. Moja dziewczyna, Lynn, spała jak zabita, zaś na jej twarzy błąkał się lekki, uroczy uśmiech. Kasztanowe włosy sięgające zazwyczaj do łopatek rozlały się w tej chwili na całej poduszce, na twarzy z kolei pojawił się lekki rumieniec. Wyglądała tak słodko i niewinnie gdy spała...

Ostrożnie, tak żeby jej nie obudzić, wygrzebałem się z łóżka i na palcach zacząłem się kierować do drzwi. Mijając jednak kolejne metry dzielące mnie od wyjścia nie potrafiłem się powstrzymać i zacząłem się chichotać. Po wczorajszej kolacji, którą uczciliśmy dwa lata naszego związku, pomiędzy nami doszło do kolejnego szalonego zbliżenia. Choć jak sięgam pamięcią, nie zdarzyło mi się jeszcze, by po seksie znaleźć majtki na żyrandolu.

Na szczęście udało mi się dotrzeć do drzwi i wyjść na korytarz, a później oddalić się od sypialni, gdzie mogłem bez obaw się zaśmiać. Ciekawiło mnie jak zachowa się Lynn, gdy w końcu przebudzi się ze swojego snu. Jeśli chodzi o jej rzeczy, była strasznie wrażliwa na tym punkcie.

Otworzyłem nieśpiesznie drzwi do łazienki i wszedłem do środka, stąpając boso po kafelkach. Przeszedł mnie krótki, acz wyjątkowo wyraźny dreszcz nim dotarłem do lustra. Szklana powierzchnia odbiła moją twarz, a ja sam omal nie odskoczyłem. Czarne włosy sterczały niemal na wszystkie możliwe strony, zaś pod zielonymi oczami zalęgły się niewielkie wory. Wydawałem się też nieco bledszy niż zazwyczaj, a zarost - który zazwyczaj dodawał mi nieco męskiego uroku - teraz szkaradnie paskudził twarz.

- Cholera... - mruknąłem cicho pod nosem mocząc rękę zimną wodą i przejeżdżając sobie po twarzy. - Trener mnie zabije, jeśli stawię się na treningu w takim stanie!

Po krótkim, ale ciężkim dylemacie decyzja zapadła. Trzeba się jak najszybciej oporządzić do wyjścia, jeśli nie chce stracić pracy i miejsca w drużynie piłkarskiej. Choć nie był to szczyt marzeń i grałem tylko w mało znaczącej, regionalnej drużynie, sprawiało mi to niewyobrażalną radość i nie chciałem tego za nic stracić.

Nie wiem ile dokładnie zajęła mi sama kąpiel, ale nim wyszedłem z łazienki, zegary wskazywały już ósmą. Lynn nadal spała, więc postanowiłem jej nie budzić i napisać tylko kartkę, że wrócę nieco później niż zawsze. Zdając sobie doskonale sprawę z tego, że pierwsze co zrobi moja dziewczyna to wielki kubek kawy, zostawiłem liścik nieopodal ekspresu do kawy i pognałem do salonu, gdzie czekały na mnie przygotowane dzień wcześniej ubrania.

Ciuchy leżały na fotelu przy komputerze. Na chwile zatrzymałem się przy nim zastanawiając się, czy warto zgrać moje rękodzieło na dysk i zawieźć do jakiegoś wydawcy. Od najmłodszych lat pisywałem opowiastki, fan fiction do różnych universów, aż w końcu powstała moja autorska opowieść w klimatach fantasy. Pierwsza część Trylogii Ducha została zakończona i, choć naprawdę chciałem ją wydać, miałem cholerne obawy przed odrzuceniem.

W końcu jednak zrezygnowałem z pomysłu i zostawiłem komputer w spokoju.

Pozwoliłem sobie dzisiaj na trochę luzu pod względem ubioru, bo w tak ciepły i przyjemny dzień nie zamierzałem wychodzić w długich spodniach i koszuli. Spodenki do kolan i czarna bokserka bardziej mnie kusiły.

Przeczesałem szybko włosy przed lustrem w przedpokoju i, chwyciwszy na prędce kluczyki od samochodu, wyszedłem z domu.

Rye było pięknym, zabytkowym miastem, zwłaszcza w okresie wiosennym. Leżało w hrabstwie East Sussex, w dystrykcie Rother. Pamiętam, jak przed kilkoma latami wprowadziłem się tutaj wraz z Lynn. Zachwyciła nas ta błoga, sielska cisza, piękne widoki, zabytkowe budowle i wspaniali ludzie. Życie tutaj toczyło się innym rytmem, można było odetchnąć pełną piersią i dać się ponieść wewnętrznej wolności.

No i nie znajdowało się wcale tak daleko od Londynu, bo raptem niecałe dziewięćdziesiąt kilometrów na wschód od stolicy.

Odetchnąłem pełną piersią, wdychając potężną dawkę świeżego powietrza i uśmiechnąłem się. Powolnym krokiem skierowałem się do samochodu stojącego na podjeździe. Stary, wysłużony Opel Astra z dziewięćdziesiątego ósmego służył mi wiernie od zdania prawa jazdy. Choć brała go rdza, a sam silnik wymagał gruntownego remontu, bryka nadal była w stanie podróżować niemal codziennie do Londynu i z powrotem. Kochane autko.

Wsiadłem do środka i odpaliłem, wsłuchując się w błogi warkot silnika. Nigdy nie byłem pasjonatem motoryzacji, ale dźwięk silnika potrafił mnie uspokoić jak mało co. Sam nie wiedziałem dlaczego tak jest, ale miło było mieć coś, co koi nerwy, gdy te osiągną próg wytrzymałości.

Włączyłem radio i, upewniając się, że nic mi nie wpadnie pod koła, wycofałem samochód z podjazdu w rytmie "She Doesn't Mind" autorstwa Seana Paula.

Wjechałem na Regent Street znajdującą się w dzielnicy West End, ulicę nazwaną na cześć Księcia Regenta, będącą największym zbiorowiskiem handlowym, cieszącym się popularnością zarówno turystów z całego świata, jak i nas, mieszkańców stolicy i okolicznych miejscowości.

Samochód zostawiłem na parkingu przy All Souls Church, ogromnym kościele o charakterystycznej okrągłej budowie i wielkiej kamiennej iglicy. Wysiadłem szybko z samochodu i, zamykając go szczelnie, ruszyłem przed siebie biegiem. Nie martwiłem się, że auto zostanie skradzione. Kościół był patrolowany przez policję, a każda próba kradzieży na parkingu zawsze kończyła się fiaskiem.

Pognałem na miejsce pracy. Już z daleka widziałem, jak przed wejściem do biurowca, który jednocześnie służył jako jeden z większych sklepów w dzielnicy, zbiera się tłum ludzi. Uśmiechnąłem się pod nosem na ten widok. Choć jeszcze jakiś czas temu zarząd obawiał się, że będzie musiał zamknąć ten oddział i sprzedać budynek, po pewnym czasie zaczęły zbierać się tam ogromne tłumy ludzi. Zyski skoczyły w górę, pracownicy dostali niewielkie premie i wszyscy mogli odetchnąć.

- Ted! - Czyjś melodyjny głos, dobiegający z całą pewnością ze zbiorowiska ludzi zwrócił moją uwagę. - Zaczekaj!

Spomiędzy tłumu wyszła moja koleżanka z działu. Alice, bo o niej mowa, była blondynką o włosach sięgających niemal do zakończenia pleców, o błękitnych jak niebo oczach i wiecznie uśmiechniętej twarzy. Miała też całkiem zgrabną figurę, z całą pewnością przyciągającą wzrok niejednego mężczyzny. Nie znałem nikogo innego, kto wiecznie chodziłby uśmiechnięty, kto pocieszałby i rozchmurzał, gdy coś się działo. Zachowywała się czasami tak, jakby od urodzenia poili ją energetykami.

- O, hej! - odpowiedziałem, posyłając jej ciepły uśmiech. - Szykuje nam się dzisiaj ciężki dzień, prawda?

- Sądząc po tłumach, to nie będziemy mieli dzisiaj odpoczynku. Czuję, że Carlos z chłopakami będą mieli masę roboty przy ochronie. - Mrugnęła i zaśmiała się w moją stronę.

Nim się odezwałem, zlustrowałem ją wzrokiem. Jak zawsze gdy była w mojej obecności, nieco się rumieniła się, zaś jej oczy błyszczały. Wiedziałem, że od samego początku jest we mnie zauroczona, zresztą wiele osób z pracy mi o tym wspominało. Ona sama też nie raz wyrażała chęć spędzenia ze mną kilka chwil sam na sam, wyjścia na jakąś kolację, może na dyskotekę. Kto wie, może gdybym dwa lata temu nie poszedł na ten koncert i nie spotkał Lynn, w tej chwili byłbym z Alice.

- Pewnie tak - odpowiedziałem po chwili ciszy. - Chodźmy lepiej, nim szefostwo się nie zorientowało, że jeszcze nas nie ma.

Skinęła głowa na znak zgody i wraz ze mną przedarła się przez tłum, później na tył budynku gdzie znajdywały się drzwi dla personelu. Weszliśmy do środka, do niewielkiego holu, w którym w tej chwili stacjonowało dwóch ochroniarzy. Po okazaniu odpowiednich dokumentów przepuścili nas, by zaś ruszyliśmy żwawym krokiem w stronę schodów.

W biurze znajdowaliśmy się po trzech minutach. Było to przestronne pomieszczenie o żółtych ścianach, z wielkimi oknami przez które wpadały promienie słońca. Umeblowane było pięcioma biurkami rozstawionymi po całym pokoju, w kącie stała stara - ale za to przestronna - mahoniowa szafa, w kątach zaś kwitły kwiaty.

Po krótkim spojrzeniu wiedziałem, że spóźniliśmy się tylko my. Dimitrij, wysoki i szczupły brunet o czarnych oczach już siedział za komputerem, z zawziętością tworząc nowe grafiki promujące nasz sklep, Clint - rudowłosy, piegowaty mężczyzna o posturze dziecka, ale umyśle geniusza - skrobał sprawozdanie z działu sprzedaży, zaś Jonathan grzebał w starych aktówkach z nadzieją znalezienia jakichkolwiek pomocy. Wcale im się nie dziwiłem. Odkąd tutaj pracujemy, nie zdarzyło nam się, by zarząd zwalił trzy czwarte pracy na nasz dział. Byliśmy tylko od marketingu lokalnego, a wydawałoby się, że dzisiejszego dnia odwalaliśmy fuchę za kilka oddziałów.

Zasiadłem do swojego miejsca pracy i uruchomiłem komputer. Nim zdążył się uruchomić dostrzegłem, że szef zostawił mi kilka kartek z poleceniami na dzisiejszy dzień, na co westchnąłem głucho w przestrzeń. Napisać projekt na kampanie reklamową, wystawić na stronę internetową odpowiednie przedmioty na sprzedaż i zaznaczyć, że to wszystko jest w rabacie. Boże, dlaczego?

Skupiłem się więc w stu procentach na pracy. Założywszy słuchawki na uszy i puszczając swój ulubiony kawałek, oddałem się w wir pracy. Kto wie, może akurat szefostwo puści nas szybciej jeśli zdołamy przetrwać nawał materiału i ukończyć go przed regulaminowym czasem?

Pracę skończyliśmy dopiero o piątej po południu. Sklep zarobił dzisiaj dwa razy tyle, ile zazwyczaj w normalny dzień. Nie mogłem się już doczekać tego, aż wrócę do domu, przytulę się do Lynn, jak razem pooglądamy jakiś film i zjemy pizze na kolacje. Wiedziałem jednak, że czeka mnie jeszcze trening drużyny. Na ten weekend szykowały nam się zawody i trener dosyć ostro nas cisnął, byśmy spięli pośladki i zagrali najlepiej jak potrafimy.

Opuściłem biurowiec piętnaście minut po piątej. W drodze do samochodu napisałem SMS'a do przyjaciela z drużyny z zapytaniem, czy trening nadal jest aktualny, ale nie dostałem żadnej odpowiedzi. Stwierdziłem jednak, że wolę pojechać na miejsce spotkania niż później tłumaczyć się czemu mnie nie było.

Skorzystałem z okazji, że na ulicach nie panował aż tak duży ruch jak zazwyczaj i przyśpieszyłem, dobiegając do samochodu w kilka krótkich chwil. Wsiadłem szybko do środka i, upewniając się, że nikogo nie ma, włączyłem silnik i odjechałem z piskiem opon.

Krążyłem po bocznych uliczkach wiedząc, że główna ulica będzie w tej chwili zapchana po brzegi samochodami, jak to zwykle bywało w Londynie. Mknąłem na zachód, do niewielkiej, ale niezwykle uroczej dzielnicy Hammersmith and Fulham, gdzie znajdywał się nasz rodzimy stadion, Loftus Road. Queens Park Rangers F.C był w poprzednim stuleciu potężnym klubem, wygrywał mistrzostwa, ale z czasem zaczął nieco podupadać. Dopiero od kilkunastu lat wstawał z kolan i zdobywał coraz wyższe miejsca w tabeli.

Na miejscu byłem grubo po szóstej wieczorem. Z tego, co zdołałem dostrzec, na parkingu podległym boisku zgromadziły się już samochody pozostałych członków zespołu. Czyli trening jednak będzie, przemknęło mi przez myśl.

Zaparkowałem na jednym z wolnych miejsc i wyszedłem z samochodu, zamykając go i kierując swe kroki w stronę bramy wejściowej. Cóż, gdybym wtedy się obrócił, być może dostrzegłbym przed czasem czarne chmury, które za mną podróżowały. Zwiastun nieszczęść i smutku zawisł nad Londynem, zaś nici przeznaczenia zaczęły oplatać niewinnych niczemu ludzi.

Tylko jak długo będziemy musieli czekać, aż stanie się pierwsza krzywda?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top