Jeden dzień; cz.2

          Lekcje minęły wyjątkowo szybko. Przed pójściem na salę gimnastyczną, zaszłam do pobliskiego sklepiku po butelkę wody. W drodze powrotnej, natrafiłam na Imayoshi'ego. Ugh... Miejmy pierwszy szkok już za sobą.

— Hej, Ichinen – odezwał się do mnie po imieniu – a ty nie na sali?

— Hej, Imayoshi-kun, byłam po wodę. – Starałam sie zachowywać tak jak zawsze. Przecież do niczego miedzy nami nie doszło. – A ciebie mogłabym o to samo zapytać.

— Goniłem Aomine. – Podniósł rękę w celu poprawienia okularów. – Od dwóch tygodni nie był na treningu.

—Jakiś efekt?

— Wszedł na najbardziej zatłoczoną ulicę i tak mnie zgubił.

— Eh, byłam pewna, że dzisiaj przyjdzie – westchnęłam.

— Niby dlaczego?

— Umówiłam się z nim, że po treningu wpadnie do mnie po mangi.

— Kto miał wpaść do ciebie po mangi? – zapytał Wakamatsu pojawiając się znikąd i obejmując mnie za szyję ramieniem.

— Nasz Ahomine – odpowiedziałam z uśmieszkiem. – Ej, mam pytanie.

— Tak? – zaciekawiła się owa dwójka.

— Czy ktoś w ogóle przyszedł punktualnie na trening?

          Nie odpowiedzieli, gdyż w tamtym momencie przekroczyliśmy próg sali gimnastycznej. Naszym oczom ukazało się zaledwie pięć osób ćwiczących z piłkami.

— Co tu się dzieje? – zapytał zdziwiony kapitan. – Gdzie jest reszta?

— Połowa drugiego składu się rozchorowała, Imayoshi-kun – odpowiedziała stojaca już przy nas Satsuki. – Spokojnie, dacie radę.

— Nie mamy wyboru... Ale jeśli ktoś ściemniał z chorobą, to ma przerąbane. Podwójny trening ich nie ominie – zaśmiał się szyderczo Schoichi.

          Gdy rozdzielali się między drużynami, do sali, z wielkim hukiem, wpadł Aomine. Wzrok wszystkich wylądował na granatowowłosym.

— Oo, widzę, że nasz "As" stęsknił się za grą – odezwał się z lekka kpiną Wakamatsu.

— Nie teraz! Z drogi! – odkrzyknął i zaczął się przepychać w stronę szatni. Gdzie sekundę po tym, zniknął za jej drzwiami.

— A temu co teraz? – odezwałam się zdziwiona. – Wyglądał jakby przed kimś uciekał.

— To nie podobne do niego – powiedziała Momoi.

          Wtedy drzwi otworzyły się ponownie, a w drzwiach pojawił się wysoki, zielonowłosy chłopak. Kojarzyłam go z meczów koszykarskich, ale jego imię nadal było dla mnie zagadką. Wydawał się zarazem spokojny i mocno wkurwiony. Gdybym tego nie zobaczyła na własne oczy, to nigdy bym nie pomyślała, że taka kombinacja emocji jest możliwa.

— Oo, cóż za niespotykana wizyta Shintaro. – Usłyszałam głos Imayoshi'ego. – Co cię do nas sprowadza?

— Sprowadza mnie tu Aomine, nanodayo... I nie mów do mnie po imieniu – powiedział i poprawił okulary tym denerwującym gestem.

— Ale jak widzisz, Aomine-kun tu nie ma. Nie przyszedł na trening od dwóch tygodni.

— Właściwie, to co się stało, że go szukasz? – zapytałam zaciekawiona, co ten palant znów odwalił.

          Chłopak spojrzał na mnie nieznacznie spod okularów. Dopiero teraz wyraźnie mogłam zobaczyć po jego oczach, że naprawdę jest zdenerwowany, ale stara się tego nie okazywać.

— Stłukł moją szczęśliwą żabę.

— Co takiego?! – nie mogłam powstrzymać śmiechu. – Szczę-szczęśliwą ża-żabę? - zająkałam się przez moje rozbawienie. Wiedziałam też zarazem, że po tym mogę szykować sobie miejsce w piekle.

— Wdług Oha-Asy to mój szczęsliwy przedmiot na dziś.

          Zaczęłam wręcz turlać się ze śmiechu po podłodze. W czasie mojego napadu, zielonowłosy zdążył wyjść. Gdy się ogarnęłam, Imayoshi pomógł mi wstać. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie na siebie nawzajem i wiedzieliśmy już, co trzeba zrobić. Dopadliśmy do szatni jak jakieś dzikie zwierzęta. Aomine zaś znaleśliśmy siedzącego w kącie pod stertą ubrań.

— Poszedł sobie? – zapytał z nadzieją w głosie.

— Yhym – mruknęłam oglądając swoje paznokcie – ale wiesz, że masz u nas dług?

— Zacznisz go spłacać od tej chwili. Na przykład uczestnicząc w treningu – powiedział z chytrym uśmieszkiem kapitan – i zostając na nim troszeczkę dłużej.

— Ale potem miałem jechać do Utsu-chan po mangi. Nie zostanę dłużej.

— W takim razie, może zawrócę Midorimę?

— Yhh...

— Tak jak myślałem. Dobry chłopiec.

          Po naszej grupce rozniósł się stłumiony śmiech. Zaraz po tym trening został wznowiony. Czterdzieści minut później, gdy wszyscy mogli już się rozejść, Aomine został na sali, tak jak mu rozkazał Imayoshi. Dołaczyli do niego jakiegoś pierwszaka, żeby go poduczył.

— To ja już lecę, cześć wszystkim! – wykrzyczałam.

— Ej, Utsu! – Usłyszałam Daikiego. – A co z moimi mangami?

— Wybiorę kilka i przyniosę ci jutro do szkoły. Może być?

— Tak, zdecydowanie – odpowiedział za niego Schoichi, który nagle pojawił się za mną. – Teraz już chodź. Masz jeszcze wiele pracy.

          Po tych słowach objął mnie ramieniem i odwrócił w stronę wyjścia. Ostatecznie odwróciłam głowę w stronę granatowowłosego i pomachałam mu.

          Wracając do Imayoshi'ego. Cholera, uparł się, żeby jechać do mnie, mimo mojego tłumaczenia, że nie mam żadnych szczególnych uwag na temat treningu. Kłóciliśmy się całą drogę na autobus. Ostatecznie postawił na swoim, i tak oto wylądowaliśmy w moim domu.

          Mieszkam ze starszym bratem, który ostatnio częściej bywa w domu swojej dziewczyny niż w naszym. Ale cóż ja na to poradzę? Przynajmniej mam ciszę i spokój.

          Po wejściu do domu, powiedziałam czarnowłosemu, żeby poczekał w salonie albo u mnie w pokoju, gdy ja w tym czasie pójdę do łazienki. Schoichi był już u mnie nie raz, więc jest rozeznany w położeniu pomieszczeń.

          W łazience szybko uwinęłam się z tym co powinnam, ale ostatecznie zawiesiłam się przy lustrze. Wpatrywałam się w siebie, jak w jakiś obraz. Zdałam sobie sprawę, jak dawno się sobie nie przyglądałam. Delikatna blada twarz, duże szare oczy i długie, brązowe związane w kucyka włosy.

          Byłam totalnie przeciętna z wyglądu. Dlaczego Imayoshi miałby się mną zainteresować? Ugh! Skąd w ogóle u mnie takie myśli?!

          Szybko uspokoiłam się, wzięłam porządny oddech i wyszłam z łazienki. Skierowałam się do mojego pokoju, gdzie, jak się okazało, nie było ani śladu chłopaka. Pewnie siedział w salonie. Gdy miałam już wybrać się do owego pomieszczenia, w drzwiach pojawił się Imayoshi.

— To co robimy? – zapytałam i usiadłam na łóżku.

— Może najpierw przyszykuj mangi dla Aomine. W sumie jestem ciekawy, co wy tam czytacie.

—Ja jestem wszechstronna. Od zwykłych szkolnych, po yuri i yaoi. A jak już wiemy, Aomine-kun ma fioła na punkcie piersi, więc yuri z elementami ecchi powinno mu odpowiadać.

— A to co? – Pokazał mi pomarańczowy notatnik.

          W jednej chwili przeszły mnie dreszcze. Moja twarz zalała się rumieńcem. Serce zaczęło walić jak pojebane. Myślałam, że zaraz eksploduję. On trzymał mój pomarańczowy notatnik od zapisywania wspomnień. Jeśli to przeczyta, to pomyśli, że mam jakąś obsesję na jego punkcie i całe życie będę miała pozamiatane.

— A to, to nic takiego – powiedziałam poddenerwowana. Wyciagnęłam rękę, żeby mu zabrać przedmiot, jednak Imayoshi był szybszy. – Mógłbyś mi to oddać?

— Oho, skoro tak bardzo chcesz to odzyskać, to musi być w tym coś ciekawego – zakpił ze mnie. Ja natomiast byłam wściekła na samą siebie, że tak szybko spanikowałam i się odkryłam. Trzeba było wzruszyć ramionami i nieokazywać zainteresowania.

— Schoichi, proszę cię, nie denerwuj mnie i oddaj ten notatnik.

— Hehe, nie chcesz, żebym to przeczytał? – zapytał retorycznie. – Yare yare, oddam ci to pod jednym warunkiem.

          Przestałam podskakiwać w celu zabrania mu mojej własności. Wystraszyłam się na myśl, co on może wykombinować. Jednak chyba nic nie może być gorszego, niż danie mu tego do przeczytania.

— Jakim warunkiem? – zapytałam i spojrzałam na niego przymrużonymi oczami.

— Pójdziesz ze mną na bal bożonarodzeniowy. – Wiedziałam, cholera, wiedziałam. Jak ja go nienawidzę za to nadzwyczajne wyczuwanie sytuacji.

— Ugh... – Toczyłam w sobie wewnętrzną walkę.

— Liczę do trzech... Raz... Dwa...

— Uh, tak, pójdę na ten durny bal, tylko już mi to oddaj.

— Jak my się rozumiemy – zaśmiał się i oddał mi notes prosto w moje ręce.

          Chociaż i tak nadal nie bardzo wiedziałam, dlaczego aż tak mu zależało na tym, żebym poszła. Jego wcześniejszy argument nie był na tyle mocny i istotny, żeby nalegać i naciskać w takim stopniu, w jakim to właśnie zrobił.

          Po przyszykowaniu mang dla Aomine, poszliśmy do salonu. Schoichi wybierał film, a ja zrobiłam popcorn. Tak więc poniedziałkowy wieczór minął na oglądaniu filmu. I wszystko toczyło się całkiem spokojnie. Aż do piątkowego ranka...

          Z powodu balu bożonarodzeniowego, który miał się odbyć o godzinie osiemnastej, lekcje w tym dniu były odwołane. Miałam wielką nadzieję, że w końcu się wyśpię. Jednak o dziewiątej zadzwonił Imayoshi. Chciał się spotkać. Zaskoczył mnie tą decyzją, gdyż tak czy siak, miałam z nim iść na tę durną imprezę.

          Umówiliśmy się na dziesiątą przy fontannie w parku niedaleko mnie. Było dość chłodno, więc ubrałam się ciepło. Owinięta po uszy szalikiem, wyszłam z domu. Całą drogę zaprzątałam sobie głowę najróżniejszymi myślami. Nie wiedziałam, co było aż tak ważnego, że nie mogło poczekać do popołudnia.

          Jak się okazało, przyszłam pierwsza. Spojrzałam jeszcze raz na godzinę w telefonie - punkt dziesiąta. Zaczęłam przyglądać się fontannie. Patrzyłam jak woda wypływa mocnym strumieniem ku górze. Aż dziwne, w końcu mamy połowę grudnia.

          Nagle przede mną wyrosła jakaś postać. Ze zdziwienia aż podskoczyłam. To był Schoichi.

— Imayoshi-kun, wystraszyłeś mnie – fuknęłam na niego.

— Już drugi raz w przeciągu tygodnia. Coś z tobą nie tak Utsutsu – zaśmiał się.

— Mniejsza o to. – Machnęłam na niego reką. – Co było na tyle ważne, żeby wywalać mnie z łóżka o dziewiątej rano?

           Zadałam pytanie, jednak odpowiedzi nie dostałam. O co mu teraz chodzi? Co on zaczyna za grę? Zaczęłam się w głębi niepokoić, chociaż na zewnątrz starałam się pozostać bez zmian.

— Hmm? Co jest?

— Eh, nie będę obijał w bawełnę. – Że jak?! – Jesteś we mnie zakochana, prawda?

          Autentycznie wbiło mnie w podłoże. Jak? Nikomu o tym nie mówiłam. Zachowywałam się jak zawsze, a przynajmniej bardzo się o to starałam. Nawet jeśli jest na tyle dobrym obserwatorem i odgadnął moje uczucia, to dlaczego mi to robi? Przecież nic nie zrobiłam w tym kierunku. Milczałam, a w niektórych momentach trzymałam się na dystans. Nie chciałam wchodzić mu w drogę. Więc dlaczego zaczął swój plan destrukcji? Tak, właśnie. Zaczęło się. Jestem skończona.

— Ichinen, nie ma sensu kłamać. Twoje zmiany w zachowaniu są dla mnie zbyt widoczne.

          Czułam jak rozpadam się na miliony małych kawałeczków. Patrzyłam na niego wystraszonym wzrokiem. I co ja miałam zrobić? Chciałam coś z siebie wykrztusić, jednak głos ugrzązł mi w gardle. Żadne słowo nie chciało zaistnieć w przestrzeni pomiędzy nami. Cisza. Nogi też postanowiły przestać funkcjonować po mojemu. Były jak z waty. Wylądowałam na kolanach na zimnej ziemi.

— Przepraszam... – wydusiłam w końcu z siebie jakieś słowo. W dodatku totalnie żałosne
– Imayoshi-kun... – Ledwo powstrzymywałam się od płaczu. W końcu nic mi on nie da. W dodatku mógłby być to kolejny argument do pogrążenia mnie. –Ja... Zrobię co zechcesz. Zmienię szkołę, misato. Co zechcesz. Tylko błagam, nie rób mi z życia piekła - wydusiłam z siebie w końcu i czekałam na swój osąd ostateczny.

          Jednak w jednym momencie wszystkie emocje we mnie puściły i zwyczajnie w świecie się rozpłakałam. Czekałam na potwierdzenie "końca" mojego życia, jednak on przez dłuższą chwilę milczał, aż w końcu usłyszałam westchnienie.

— Ej, Utsu – powiedział i uklęknął na przeciwko mnie – po pierwsze, zatruwam życie tym, co mi coś zrobili, a ty nie zrobiłaś mi nic. Po drugie... Dlaczego od razu zakładasz najgorsze scenariusze? Skąd możesz wiedzeć, czy przypadkiem nie czuję tego samego?

— Co... – wyszeptałam, ale nie podniosłam wzroku. Nadal za bardzo się bałam. I jeszcze w dodatku miałam wrażenie, że się z tego stresu przesłyszałam.

— Zmiana szkoły? Wyprowadzka? O czym ty mówisz, Ichinen? Ja bez ciebie dnia nie przeżyję – W tamtym momencie chwycił mnie za ręce, które drżały niemiłosiernie, nawet nie wiem czy z emocji, czy z zimna.

— Skąd... skąd mam mieć pewność, że... że to nie jest kolejna twoja gra... – wyjąkałam wbijając wzrok w nasze złączone dłonie. Przecież to mogła być jedną z najprostszych zagrywek na świecie.

— Spójrz na mnie – rozkazał. Gdy tego nie zrobiłam, chwycił mnie ręką pod brodę, tym samym zmuszając mnie do spojrzenia w jego oczy. – To prawda, lubię przekręty, ale nie w takich sprawach.

          Powoli zaczynałam się uspokajać. Przede wszystkim przestałam płakać. Imayoshi delikatnie otarł ostatnie łzy z mojego policzka. Ja natomiast nadal wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem. I wtedy Schoichi zdecydowanym ruchem zbliżył swoją twarz do mojej i pocałował mnie. Byłam na tyle zszokowana, że nie zrobiłam nic. Był to krótki pocałunek, jednak przesiąkniety emocjami. Nigdy nie myślałam, że można tyle przekazać w jednym, prostym czynie. Ale naprawdę - czułam to. Schoichi mnie kocha.
Gdy oderwał się od moich ust, wstał z ziemi, tym samym ciagnac i mnie ku górze.

— Utsu, odpowiedz coś – powiedział chwytając mnie w pasie.

Ja jednak milczałam. Brakło mi słów do opisania tego, co czuję. Wyraźnie było widać, że mimo iż zna moje myśli, sam się nieco denerwuje moim brakiem jakiejkolwiek odpowiedzi. Po chwili przytknął swoje czoło do mojego i znów nasze twarze były bardzo blisko siebie.

— Ichinen, kocham cię, wiesz? – wyszeptał. – Jak wariat.

          Wtedy to ja odważyłam się w końcu na krok do przodu. Moją odpowiedzią był pocałunek, ze wszystkimi emocjami, które we mnie siedziały. Od miłości do niego, po ulgę w dobrym rozwiązaniu tej sytuacji. Delikatnie muskałam jego usta moimi. Współpracując wyprowadziliśmy od siebie najlepsze całowanie w moim życiu.

          Gdy się oderwaliśmy od siebie, niepewnie spojrzałam na Imayoshi'ego. Chyba pierwszy raz widziałam go takiego szczęśliwego i pełnego ulgi.

— Schoichi, ja też cię kocham.

— To chyba na ten bal pójdziemy już jako para? – zapytał i przytulił mnie mocno.

— Tak – odpowiedziałam, chodź wiedziałam, że było to zbędne. Obydwoje dobrze znaliśmy odpowiedź na to pytanie.

/ / / / / / / / / / /

*KONIEC*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top