*01*
W domu głównym panował chaos, wieść o zbliżającym się wrogu wywołała panikę wśród wilków. Samce niespokojnie warczały wokół swoich partnerek, a one próbowały uspokoić swe potomstwo, czy koleżanki obok. Alfa wraz z betami w gabinecie omawiali sytuację, próbując zanaleźć coś, co da im przewagę.
- Sprowadźcie mi tu Lunę i jej straż! - powiedział w połowie zwierzęcym głosem. Jego zazwyczaj opanowany ton, dziś przepełniony był furią spowodowaną strachem o stado.
Po chwili do pomieszczenia wpadła jego partnerka z małym zawiniątkiem w rękach. Zaraz za nią szła czwórka zmiennych o umięśnionych posturach. Były to dwie kobiety i dwuch mężczyzn. Alfa Trevor roztrzęsiony przygarną do siebie Mayę oraz dziecko. Zaciągną się ich zapachem, by choć trochę uspokoić swoją wilczy duszę.
- Taylor podejdź proszę - zwrócił się do dowódczyni strażników jego partnerki. Zmienna zbliżyła się do swego alfy i schyliła głowę, trochę ją przekrzywiając, by w geście poddania pokazać szyję. - Masz zabrać Mayę do chaty nad stawem, gdy wyczujesz niebezpieczeństwo, masz ją natychmiast zabrać do jej rodzinnej watahy. Zrozumiano?! - warkną na swoją poddaną. Taylor przytaknęła, nie zwracając uwagi na zmieniony głos przywódcy. Spojrzała tylko wyczekująco na swoją lunę z niemym pytaniem o gotowość do podróży.
- Poczekajcie na mnie za drzwiami - rzekła Maya ze szklącymi się oczami. Gdy Taylor przechodziła przez próg, jeszcze kątem oka zobaczyła jak jej alfa i luna zastygają w namiętnym pocałunku. Dowódczyni straży spojrzała na swych pobratymców i zaczęła wydawać rozkazy:
- Gale, ty pójdziesz przodem, Stephen sprawdzasz tyły, a Rose będzie krążyć wokół. - spokojny głos Taylor odbijał się od ścian korytarza, tworząc przyjemną atmosferę opanowania, która powoli wpływała na umysły jej towarzyszów.
- Nie rozumiem jak można być gburem nawet w chwili grozy Tay - powiedziała Rose, obejmując się ramionami. W ich zespole była zwana ścigaczem. Jej smukła budowa ciała oraz zdolności sprawiały, że przeciwnik nie zauważał skąd przychodzi atak.
- Myślę, że dawno nie bawiła się w porządną imprezę i dlatego widzi świat jako nudne miejsce naszej egzystencji - przewrócił oczami Gale, który ze swoim niezwykle czułym węchem, miał rolę zwiadowcy.
- A co jesteś chętny do zabawy? - odgryzła się Taylor, patrząc na niego z niebezpiecznym błyskiem w oku. To właśnie dla tej drapieżnej iskierki niesparowani samce tracili głowy. Samiec tylko posłał jej znaczące spojrzenie i zalotnie mrugnął.
- Od bardzo dawna czekałem na to pytanie.
- Sądzę, że na wypowiedzi Gale'a wpływa siedząca w nim niewyżyta i przerośnięta łasica. Wybacz mu. - wtrącił Stephen. Jak zawsze przywraca ich wszystkich do porządku. Jego wilk obdarzony był niesamowitym instynktem, który nie raz uchronił ich tyłki od ataków wroga.
Przekomarzanie się czwórki delt przerwała luna, która z lekkim rumieniem wyszła z gabinetu.
- Możemy ruszać.
***
Taylor jako jedyna z ich czwórki zachowała ludzką postać. Teraz lunie potrzebna była jako wsparcie psychiczne, a czasem i fizyczne. Pomagała matce watahy nieść dziecko, wyszukać odpowiednią drogę wśród gęstwiny, czy po prostu prowadziła rozmowę o letnich zbiorach. Gdy partnerka alfy zachowywała spokój, to całej watasze również było lżej. Jej samopoczucie bardzo oddziałowywało na stado, dlatego należało zapewnić jej odpowiednią opiekę. Głos Taylor, który miał senna barwę idealnie nadawał się do przekonania luny o tym, że nie ma się czym przejmować.
Gdy dotarły do celu, reszta dołączyła do nich, a ich nagie sylwetki w świetle zachodzącego słońca rzucały złowrogi cień na puszczę. Ktokolwiek spróbuje się tu zbliżyć, będzie miał do czynienia z nimi. Tay posłała ostatnie porozumiewawcze spojrzenie kompanom i otworzyła drzwi chaty. Drewniany domek miał tylko dwa pomieszczenia: łazienkę oraz kuchnię oddzieloną wysepką od salonu, który także pełnił funkcję sypialni.
- Skromnie, a praktycznie - stwierdziła strażniczka. Rozejrzała się jeszcze raz po pomieszczeniu. Swoją lunę posadziła na wygodnej sofie, a przyszłego alfę owinęła kocem i położyła obok. Sama ruszyła do kuchni. Sięgnęła do szuflady ze sztućcami, by znaleźć coś co może ocalić życie partnerce oraz dziecku alfy. Pod fałszywym denkiem krył się klucz, który teraz stał się najcenniejszym przedmiotem. Niemal z nabożną czcią, Taylor przeniosła wiekowy żelazny przedmiot i podniosła dywan. Tylko osoby, które wiedziały o tym fakcie, dostrzegły by lekko ruchome deski. Delta wyjeła je z posadzki odsłaniając żeliwny właz. Otworzyła go za pomocą klucza, jednak tam nie ujrzała widoku jakiego się spodziewała.
Zamiast ciemnego tunelu, dostrzegła w połowie zasypaną drogę, ponadto dzieło zniszczenia wieńczyły dwa martwe ciała.
- Tojad...- warknęła zdenerwowana pod nosem. Trucizna zabójcza dla zmiennych, trudna do wykrycia. Nie miała zapachu, a dokładniej, pochłaniała jakąkolwiek woń niwelując ją. Stwierdzenie zgonu z jej przyczyny wynikało z ciemnych plam w kolorze tego kwiatu, pojawiających się w okolicach krtani zmarłego. Wilkołaki inaczej reagował na tę roślinę niż ludzie. Mimo, że była ona zabójcza dla wszystkich istot to tylko na zmiennych oddziaływała tak silnie.
- Szybko, mamy zdrajcę. Nie jesteś tu bezpieczna pani. - rzekła otwierając okno od strony stawu. Jak przypuszczała, woda z pewnością była nasączona esencją trującej rośliny, a strażnicy tunelu zapewne zostałi nią napojeni. Taylor potwierdziła swe przypuszczenia gdy dojrzała zielonkawy osad na brzegu.
Chciała już przekazać wiadomość o zdrajcy alfie, jednak sylwetki intruzów przerwały jej działania. Na wybrzeże wylała się fala wrogów. Nie czekając pognała z przeznaczoną przywódcy na pomost i posadziła ją z jej synem do łódki. Podała swej lunie wiosło i już miała wypchnąć ją na wodę...
- Niech Pani Księżyca czuwa nad tobą dzielna delto - rzekła przywódczyni i szybko nakreśliła półksiężyc na obojczyku strażniczki. Błogosławieństwo Boginii z ust samej luny miało wielkie znaczenie dla wilków. Oznaczało ono wdzięczność, przjaźń i wiarę w możliwości drugiej osoby. Był to zaszczyt, którym pochwalić się mogło niewiele wilków.
Tay nie zwlekając schyliła głowę i posłała łódź na wodę. Szczęście, że jej luna potrafiła wiosłować, a zatruta woda skutecznie powstrzyma wroga. Wcześniej gdy Maya nie patrzyła, Tay wrzuciła jej na dno transportu pakunek z wodą i jedzeniem. Nie wiadomo kiedy będzie mogła przybić do brzegu.
Wilczyca zwróciła się do pobratymców walczących z intruzami. Zawyła donośnym głosem informując swego alfę o sytuacji i meldując swą gotowości do boju. Zaraz rzuciła się z ogniem w już zwierzęcych oczach w mrowie wojowników.
Wielkie istoty napadały na siebie kłapiąc szczękami i siecząc pazurami. Zdarzały się jak żywe tarany, które nie znały takiego słowa jak litość. Trochę większa niż delta, lecz wciąż nie dorównująca masywnością becie wilczyca prowadziła swój niewielki oddział na grupę intruzów. Jej ciemnoszara sierść posklejana była od krwii, ale dalej parła na przód. Gale pędził po jej prawej, a Rose po lewej stronie. Setha usłyszała już na moście, a właściwie nie tyle jego co należący do niego pękający kręgosłup. Dźwiękowi łamanego szkieletu towarzyszyło krótkie, płaczliwe skomlenie Rose.
Wtedy to usłyszała, cichutki w gwarze bitwy dźwięk chlupoczącej wody. Znalazł się wilk, który zaryzykował przeprawę przez truciznę, by spełnić polecenie swego alfy i skrócić życie obcej lunie. Taylor nie mogła na to pozwolić. Składała przysięgę przed księżycem w pełni i dziś sprawi, że stanie się ona rzeczywistością.
"Jestem, by bronić i służyć, życie poświęcić za Lunę i stado"
Tay gwałtownie odskoczyła od wilka, z którym teraz walczyła i pognała pomostem. Nie zważywszy na odniesione rany, wykonała susa do zatrutej wody, celując w przeciwnika. Przypływ adrenaliny spowodował, że nie odczuwała dotychczas odniesionych obrażeń, jednak musiała się śpieszyć. Zaczęła się gra o to czyj oddech będzie tym ostatnim. Dwa wilki nie toczyły walki jak zwykle z użyciem kłów lecz tylko podtapiając się i od czasu do czasu sunąc pazurami po cielsku drugiej istoty. Otwarcie pyska mogło grozić połknięciem trucizny, a zaraz potem utratą władzy nad ciałem. Boki zwierząt krwawiły obficie, a szkarłatna ciecz mieszała się z trucizną.
W pewnym momencie Taylor wykonała gwałtowny ruch, przerzucając cały swój ciężar na obcego wilka. Dwójka zwierząt zaniknęła pod powierzchnią. Zaskoczony intruz nie zdążył nabrać wystarczającej ilości powietrza i starał się teraz wyrwać spod szponów delty. Jednak zaponiał o najważniejszej zasadzie przetrwania - nie wolno panikować. Przestraszony zmienny rzucał się w odmętach jeziora nie wiedząc gdzie jest góra, a gdzie dół. Ciecz pełna tojadu wlała mu się pod powieki i przedostała do nozdrzy. Ciało obcego zwiotczało w zielonkawej toni, a prawie dusząca się strażniczka szybko wynużyła się na powierzchnię. Nie zauważyła, kiedy ostatkiem sił zmienny rzucił się w stronę łódki i wykonał w jej dnie dziurę, przez którą coraz szybciej przedostawała się woda.
Taylor podpłynęła do ledwo utrzymującej równowagę luny i nakazała jej gestem wsiąść na swój grzbiet. Maya przyciskając syna do piersi wykonała polecenie starając się zachować spokuj. Jednak lunie trudno było zignorować wypływającą z boku jej strażniczki gęstą czerwoną posokę, która mieszając się z wodą tworzyła wokół nich rubinowe kwiaty. Gdy dopłynęły do brzegu przywódczyni zeszła z Tay, a ta czujnie rozejrzała się po gęsto zarośniętym brzegu. Mimo, że bitwa toczyła się po drugiej stronie jeziora, wolała zachować ostrożność. Delta na trzęsących się z wysiłku łapach zjeżyła się gotowa do skoku.
Krzewy się poruszyły, a z nich wyskoczył beta ich stada przygotowany, by przegryźć tchawicę intruza. Zaraz za nim pojawił się alfa równie groźnie szczerząc kły. Gdy dostrzegli na kogo natrafili, zaraz przybrali ludzką postać. Alfa z rozszarpanym ramieniem porwał w objęcia rodzinę, natomiast jego zastępca czujnie węszył i skanował wzrokiem otoczenie.
Taylor wyczerpana legła na boku nasłuchując, bo obraz zaczynał już się jej rozmazywać. Nie mogła ustać na łapach ani się zmienić, jednak niektóre jej zmysły wciąż były sprawne. Oddychała głęboko z wywalonym jęzorem. Otwarte rany nie zasklepiały się przez truciznę, która dostała się przez nie do krwiobiegu. Taylor wiedziała, że ją uratować może tylko sama Boginii, co jest nierealne. Luna jakby wyczuwając stan delty, przekazała dziecko w ręce przeznaczonego i uklęknęła przy umierającej strażniczce.
Tay posłała jak zwykle spokojne spojrzenie do swej przywódczyni. Ona natomiast delikatnie głaskała mokrą sierść. Umierający zmienny nigdy nie powinien być samotny. Przed oczami Taylor ukazało się całe jej życie. Pierwsza przemiana, treningi, pełnia spędzona w towarzystwie przystojnego zmiennego (do tej pory żałowała, że nie okazał się jej mate) oraz służba lunie. Służba, która się właśnie teraz kończyła. Delta poczuła lekki smutek z powodu końca jej krótkiego życia, ale takie miała przeznaczenie. W wieku dwudziestu dwóch lat śmierć była prawie normą u wilków służących w wojsku watahy.
Spojrzała ostatni raz zamglonym wzrokiem na roniącą łzy lunę oraz alfę, który skiną jej głową w geście szacunku i podzięki za spełnioną służbę. Wtedy zwykle iskrzące się złote oczy, zamknęły się. Wilczyca czując ulgę z powodu wykonanego zadania, rozluźniła ciało, które po chwili opuścił duch łącznie z długim pożegnalnym wyciem.
***
(1664 słowa)
I pierwszy rozdzialik za nami :3
Jak wrażenia?
Widzimy się niebawem! :D
SE
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top