1.

Syknął cicho, gdy igła po raz kolejny wbiła się w jego poranione ciało. Męczyło go to, bardzo go to męczyło, ale wolał się się tym zająć, niż ryzykować zakażenie, czy szpetną bliznę. Chociaż blizna...? Czemu nie? Będze wyglądał jak twardziel...

Znużone westchnienie przy uchu przywołało go do porządku. Wyrwał się z durnych myśli i zerknął w bok, na jej zmęczoną twarz. Pracowała w milczeniu, sumiennie zszywając brzegi rany na jego barku. Milczała odkąd tu przyszli. Jej jedynymi słowami było szybkie, oschłe polecenie, gdy kazała mu zdjąć zniszczoną koszulę i usiąść na łóżku. Później wzięła się do pracy i od tego momentu nie uraczyła go nawet jednym spojrzeniem.

Była na niego obrażona, przynajmniej tak to odbierał. Nie wiedział tylko, czym podpadł. Przecież nie zrobił nic złego.

Prawda...?

- Ach, to był cholernie męczący dzień. - rzucił, niby zdawkowo, próbując jakoś wybadać teren. - Jak tylko mnie pozszywasz, zasnę jak zabity. - zaśmiał się cicho.

I wtedy to zauważył. Drgnęła. Zmarszczyła nieznacznie brwi, a jej usta zacisnęły się ledwie zauważalnie, gdy starała się powstrzymać jakiś szorstki komentarz. Była zła. Zdecydowanie była na niego wściekła.

Tylko dlaczego!?

Olśniło go. Niespodziewanie i sensownie. Przecież podczas dzisiejszej misji został ranny. Nie bardzo, obyło się na sporym rozcięciu na barku oraz kilku siniakach. Moment, w którym nabawił się tych nowych obrażeń, wyglądał naprawdę przerażająco, tak słyszał od innych. Sam nie pamiętam, co dokładnie się stało, ale na pewno nie był to miły widok. Chyba tytan zahaczył o jego linkę ze sprzętu do manewru, a on jakoś drastycznie uderzył w mur budynku. Chyba. Naprawdę nie wiedział, bo możliwe, że stracił na moment przytomność.

Tak więc, sam moment, w którym to się stało, wyglądał naprawdę źle. Lecz rany, które odniósł były śmieszne. Widział na własne oczy, co dzieje się z ludźmi, którzy mają jakikolwiek problem ze sprzętem, szczególnie z linkami złapanymi podczas lotu. To, że przeżył i wyszedł z tego w tak dobrym stanie, było zadziwiające. Miał więcej szczęścia niż rozumu.

Gdy wrócili z misji, zrezygnował z pójścia do szpitala, bo uznał, że nie będzie zajmował czasu pielęgniarek, które i tak były przepracowane. Jego rany nie wymagały pilnej uwagi i opieki. Z tej misji wróciło wielu rannych. Zbyt wielu. A niektórzy nie wrócili wcale...

Mikasa złapała go na korytarzu, gdy niemal naciskał klamkę drzwi swojego pokoju. Był wyczerpany i nie marzył o niczym innym niż długi sen, lecz ona oznajmiła mu, że zajmie się jego raną. Ona sama oczywiście wyszła z walki bez szwanku, co bardzo go cieszyło.

I tak siedzieli od kilkunastu minut, w niezręcznej, groźnej ciszy, a Mikasa bez pośpiechu, dokładnie i idealnie, zszywała rozcięcie na jego barku. Jej palce pracowały bardzo lekko, ich dotyk na jego skórze przynosił ukojenie w bólu i powodował, że stawały mu włoski na karku. Byli razem już tak długo, a ona dalej doprowadzała go do granic wytrzymałości najsłabszym gestem.

Przyłapał się na tym, że wpatruje się w nią, odkąd się odezwał. Nie zdawał sobie sprawy, że to robi, lecz Mikasa najwyraźniej doskonale to wiedziała, ponieważ jej twarz pokryła się rumieńcem, a ruchy stały się bardziej nerwowe.

Poczuł nieodpartą chęć dotknięcia jej policzka. Tak więc zrobił.

- Nie ruszaj się. - syknęła tylko, gdy wyciągnął drugą rękę.

Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech. Była taka piękna. Te zawstydzone policzki. Zgrabny nosek, mięciutkie usta, które tak uwielbiał całować. Mała blizna, która ani trochę nie szpeciła jej idealnej twarzy.

No i oczy. Jej zmęczone, skupione oczy, zwierciadło jej pięknej duszy.

- Jean! - prychnęła ze złością, gdy dotknął delikatnie jej policzka.

Nie przejął się i, zanim zdążyła powiedzieć coś więcej, nachylił się, po czym bardzo powoli musnął jej usta swoimi. Początkowo cała zesztywniała i już prawie się od niego odsunęła, lecz chyba zmieniła decyzję, bo pozostała blisko i ani drgnęła. Gdy Jean upewnił się, że ma przyzwolenie na kontynuowanie pieszczoty, odważył się na nieco więcej. Jego usta tańczyły spokojnie z jej ustami, zachęcając je do większego zaangażowania. Lecz Mikasa nie oddawała pocałunku tak chętnie, jakby on tego chciał. Mimo tego, nie poddawał się, wciąż mając nadzieję na coś więcej niż tylko leniwe odwzajemnienie jego ruchów.

Nagle coś się zmieniło, Mikasa bez ostrzeżenia przygryzła jego dolną wargę, sprawiając, że na ramiona wstąpiła mu gęsia skórka. Przytrzymała go przy sobie. Przez chwilę bawiła się jego ustami, a on pozwalał jej na wszystko, na co tylko miała ochotę. Każdy jej ruch sprowadzał go na granice szaleństwa, dlatego bał się jakkolwiek odpowiedzieć na te miłe prowokacje.

A gdy w końcu znalazł w sobie odwagę, Mikasa zatrzymała się niespodziewanie, jakby coś sobie przypomniała, czy uświadomiła. Zaklął w myślach, błagając, aby zaprzestała tej zabawy i wróciła do przyjemności. Ich usta ocierały się o sobie bez ładu przez kilka chwil, ciężkie oddechy mieszały się ze sobą, wypełniając wyciszony pokój szybkim dyszeniem.

Mikasa odsunęła się nieco, chrząknęła głośno, z zakłopotaniem i, nie patrząc mu w oczy, jak gdyby nigdy nic, wróciła do przerwanego zajęcia. Jean westchnął cicho, gdy jej głowa odsunęła się od jego głowy, a czarne włosy musnęły jego gorący policzek, kiedy dziewczyna znów nachyliła się nad raną. Jean wyprostował się nieco, odsuwając się od niej z bólem w sercu. Odwrócił wzrok i wbił go w podłogę przed sobą, próbując uporządkować szalejące myśli, które śmigały mu w czaszce, poruszone przez jej obecność.

Gdy w końcu nieco ochłonął i odzyskał zdrowy rozsądek, zerknął na Mikasę, wciąż skupioną na jego obrażeniach. Szybko jednak zauważył, że to jej skupienie jest tylko pozorne, że jest nieopanowana i rozkojarzona. Wpatrywała się w igłę zdecydowanie zbyt intensywnie, jej place pracowały odrobinę chaotyczniej i szybciej, jakby straciła zimną krew. Policzki miała czerwone, a usta ściśnięte minimalnie mocniej niż zazwyczaj.

Były to tak delikatne znaki, że dla postronnego obserwatora byłyby nie do zauważenia. Lecz Jean ją znał. Znał ją tak dobrze, jak nie znał siebie samego. Codziennie chłonął jej osobę, codziennie spędzał godziny na lustrowaniu jej ślicznej twarzy oraz idealnego ciała. Pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy, jak on doskonale zna każdy jej najdrobniejszy gest, ruch czy zmianę w mimice. On sam nie wiedział, jak wiele czasu spędza na obserwacji. Wiedział natomiast, że każda chwila spędzona z nią uświadamia mu więcej. Uczył się jej w każdej sekundzie, gdy była blisko i powtarzał nieskończenie każde wspomnienie, gdy była daleko. I co chwila odkrywał coś nowego.

Tak więc, dostrzeżenie, że coś jest nie tak, przyszło mu z łatwością.

Nie dał po sobie poznać, że zauważył. Obserwował ją dyskretnie kątem oka, czerpiąc ciepłą przyjemność z jej zakłopotania. Uwielbiał ją w takich momentach, gdy była mała i zawstydzona. I myślała, że nikt jej nie widzi. Zachowała się wtedy tak uroczo, że ciężko mu było ukrywać to, że na nią patrzy. I najczęściej zdradzał się po, najdłużej kilku minutach, jakimś mocnym uściskiem lub spontanicznym pocałunkiem.

Ciężko mu było powstrzymać uśmiech, gdy Mikasa zerknęła na niego kolejny raz. Szybko, szybciej niż się mruga. On jednak to zauważał. Nie umiała się skupić, po prostu nie umiała. I jej wzrok nieustannie uciekał na jego twarz, zwróconą do niej profilem. I gdy dostrzegł, że dziewczyna coraz częściej spogląda na jego usta, postanowił trochę się z nią podroczyć.

Niby przypadkowo oblizał wargi, gdy znów na niego zerknęła. Dostrzegł kątem oka, jak jej głowa pochyliła się bardziej nad jego ramieniem, a czarne włosy zafalowały i musnęły ciepłą skórę.  Pozwolił sobie na lekki uśmiech. Udało się. Złapał ją na gorącym uczynku i zawstydził. Widział, że Mikasa najchętniej zrezygnowałaby z udawania medyka i wróciła do przerwanych pocałunków, lecz wytrwała w swojej pracy, ku niezadowoleniu Jeana.

I tak w końcu rana została zszyta. Mikasa westchnęła ciężko i wstała, aby odłożyć medykamenty na niską komodę stojącą pod ścianą. Jean zerknął na swój bark i dostrzegł końcówkę długiego rozcięcia oraz kilka szwów. Mikasa całkiem nieźle sobie poradziła.

Nie poświęcił jednak zbyt wiele czasu na swoją ranę i niemal natychmiast zwrócił wzrok na dziewczynę. Właśnie szła w jego kierunku, najpewniej z zamiarem wzięcia i wyrzucenia zakrwawionych wacików, którymi oczyściła jego ranę oraz skórę dookoła. Jean jej na to nie pozwolił.

Zanim się zorientowała, wyciągnął ręce, ignorując ból barku i złapał ją. Wydała z siebie cichy, zaskoczony jęk, gdy otoczył ramionami jej biodra i przyciągnął do siebie, a następnie wtulił się policzkiem w jej brzuch. Poczuł na rękach jej drobne dłonie, gdy próbowała się uwolnić. Nie była w tym jednak zbyt stanowcza i szczególnie zdeterminowana.

- Jean, puść mnie. - poprosiła ze znużeniem, jakby była zmęczona jego zachowaniem.

- Nie chcę... - mruknął przeciągle, wyczerpany całym dniem. Marzył tylko o tym, żeby ona zawsze była blisko, żeby nigdy się od niego nie odsuwała. Mógłby spędzić w tej pozycji resztę życia. - Zostań dzisiaj na noc. - objął ją nieco mocniej i wtulił się wygodniej w jej ciało, ocierając policzek oraz czoło o jej brzuch.

Odetchnął głęboko, gdy jej dłonie, do tej pory zaciśnięte lekko na jego ramionach, powędrowały delikatnie wzdłuż jego rąk, zatańczyły na karku chłopaka, a następnie wsunęły się przyjemnie w jego włosy. Zaczęła głaskać go po głowie, przeczesując powoli jasne, matowe kosmyki brązowych włosów. Z jego gardła wydobył się głośny pomruk satysfakcji, choć próbował go powstrzymać.

- Chciałabym, ale nie mogę. - powiedziała cicho, bezustannie błądząc smukłymi palcami wśród rozkopanych kosmyków. - Przecież jutro rano wyruszamy na kolejną ekspedycję...

- Tym bardziej zostań. - przerwał jej cicho, podnosząc nieco głowę i patrząc jej w oczy. - Proszę, Mika... Zostań ze mną.

Milczała przez chwilę, odwzajemniając jego zmęczone spojrzenie. W końcu westchnęła ciężko i pokręciła głową, zamykając oczy. Gdy je otworzyła, jej dłonie zniknęły z jego włosów, pozostawiając po sobie zimną pustkę.

- Mika...?

- Puść mnie. - poprosiła łagodnie, klepiąc go w ramię. - Muszę tu posprzątać.

Jean odetchnął głęboko i jeszcze chwilę trzymał ją blisko, lecz w końcu jednak rozluźnił chwyt, a jego ramiona opadły bezsilne na materac. Mikasa odsunęła się od niego, po czym natychmiast zabrała się za sprzątnie. Nie było tego dużo, wystarczyło tylko zebrać brudne waciki oraz bandaże i wyrzucić je do kosza. Gdy uporała się z tym prostym zadaniem, skierowała się do komody i wzięła z niej świeży opatrunek, który przyniosła wcześniej.

Uśmiechnęła się lekko, podchodząc do Jeana, a on niemrawo odwzajemnił gest, zbyt zasmucony tym, że niedługo zostanie sam.

Mikasa usiadła na materacu, bardzo blisko niego. Zabrała się za nieśpieszne owijanie rany oraz szwów świeżym bandażem, wędrując z materiałem wokół jego barku, przechodząc pod pachą oraz dookoła nagiej piersi. Jej dotyk był tak kojący i usypiający, że Jean zamknął na moment oczy.

W końcu rana została zabezpieczona, a Mikasa odsunęła się nieznacznie, aby odrzucić na komodę nadmiar bandaży. Jean odetchnął ciężko, wiedząc, że czas rozstania jest coraz bliższy.

Lecz zamiast wstać, Mikasa przysunęła się jeszcze bliżej, a jej ciepłe ciało wtuliło się w niego troskliwie. Drobne ramiona otoczyły jego klatkę piersiową, sprawiając, że niemalże zaczął drżeć z przyjemności. Delikatne palce gładziły jego skórę, odpychając wszelkie problemy daleko poza świadomość. Ułożyła głowę na jego ramieniu jakby szukała schronienia. Jej monotonny oddech łaskotał go w szyję. Rzęsy zamkniętych oczu drażniły skórę. Miękki policzek rozpalał ciało, o które się opierał. Jean przechylił nieznacznie głowę i ułożył policzek na jej włosach, zamykając oczy. Jej pierś ocierała się o jego ramię, gdy brała głębokie wdechy, zgrane z jego wdechami. Wyraźnie czuł bicie jej serca i z satysfakcją stwierdził, że jego własne wybija identyczny rytm.

Siedzieli tak bez ruchu, zatopieni w sobie, idealnie zgrani. Byli jednym. Byli tylko dla siebie nawzajem i to sprawiało, że Jean czuł się jak najszczęśliwszy mężczyzna na świecie.

- Zostanę. - szepnęła, gładząc delikatnie jego nagie ramię.

- Zostaniesz? - powtórzył cicho, ponieważ to jedno słowo zasłyszane z jej ust było tak nierealnie piękne, że nie mógł w to uwierzyć.

- Yhym... - mruknęła, nieco odchylając głowę, a jej głos musnął jego szyję.

Jean odetchnął głęboko i całkowicie się rozluźnił, mocniej wtapiając się policzkiem w jej czarne, aksamitne włosy. Pachniały jak maliny. Jego nos zanurzył się wśród lśniących kosmyków, a on zaciągnął się zapachem świeżości oraz owoców. Gdy czuł tę mieszankę, gdy Mikasa była blisko niego, wiedział, że jest w domu. Marzył tylko o tym, żeby przeżyć to piekło i zamieszkać z nią w jakimś małym domku na przedmieściach. Mieć przytulny ogródek pełen kwiatów i miejsce do wspólnego spędzania czasu w letnie wieczory. Pragnął grzać się zimą przy kominku i pić gorącą czekoladę, zawinięty z Mikasą w puszysty kocyk. Chciał czytać jej opowiadania i śpiewać piosenki. A pewnego dnia wsunąć na jej zgrabny palec równie zgrabny pierścionek z czerwonym diamentem. Widział taki na jakiejś wystawie, podczas patrolu na mieście.

I od tamtego momentu nie umiał przestać o nim myśleć.

Wybiegał marzeniami nawet dalej, lecz bardzo nieśmiało. Nie chciał wyobrażać sobie zbyt wiele, bo im więcej sobie obieca, tym więcej straci, jeśli coś się stanie. I wtedy w głowie rozbrzmiał mu cichy, dziecięcy chichot oraz wesoły śmiech Mikasy.

Zacisnął gwałtownie powieki i jeszcze mocniej objął dziewczynę wtuloną w niego, niczym mały ptaszek. Odetchnął głęboko jej słodkim zapachem, próbując odepchnąć od siebie wizję rodziny, której może nie mieć. Jutro wyruszają na kolejną ekspedycję... Nikt nie wie, co się wydarzy...

- Jean...? - cichy głos Mikasy wyrwał go z jego myśli. - Wszystko dobrze? Cały drżysz... - podniosła delikatnie głowę, chcąc się odsunąć i najpewniej spojrzeć mu w oczy.

Nie chciał jej wypuścić. Nie mógł pozwolić jej odejść, nawet jeśli miałaby odsunąć się choćby o centymetr. Nie teraz. Objął ją mocno i przechylił się spontanicznie do tyłu. Padł ciężko na materac, ciągnąc za sobą zaskoczoną Mikasę, która pisnęła cicho i wbiła palce w jego ramiona. Sapnął ciężko, gdy świeża rana na plecach dała o sobie znać, lecz nie przejął się. Czuł się dobrze. Czuł się naprawdę dobrze, ponieważ ona była przy nim. Leżała na jego piersi, jej miękki policzek idealnie pasował do zagłębienia jego szyi, sypkie włosy łaskotały skórę. Już się rozluźniła, jej oddech był spokojny, a serce biło miarowo.

Wyciągnęła rękę, a jej palce musnęły, niby przypadkowo, jego pierś, kreśląc delikatny wzorek na obojczyku, następnie szyi oraz szczęce. Jej dłoń ostatecznie spoczęła na jego policzku, a Mikasa odwróciła powoli jego głowę do siebie i następnie podniosła się lekko na łokciu, żeby spojrzeć mu w oczy.

- Jean, coś się stało...? - spytała cicho. - Dobrze się czujesz?

- Wszystko dobrze. - zapewnił z lekkim uśmiechem, zamykając na moment oczy. - Po prostu... Cieszę się, że cię mam... - mruknął.

Mikasa milczała przez chwilę.

- Głuptas. - zachichotała cichutko i cmoknęła go w usta. Otworzył leniwie oczy i napotkał jej lśniące tęczówki, bardzo blisko. - Nawet nie wiesz, jak mnie dzisiaj wystraszyłeś. - szepnęła poważnie w jego usta, odwracając wzrok. - Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo się bałam. Nigdy więcej tak nie rób, rozumiesz? - powiedziała nerwowo, znów patrząc mu w oczy.

Jean wyciągnął rękę, aby zamknąć jej dłoń, spoczywającą na jego policzku, w swojej. Pochwycił jej drobne palce, a następnie uniósł jej rękę do swoich ust i złożył na niej ciepły pocałunek, znów zamykając na moment oczy. Gdy je otworzył, odnalazł spojrzenie Mikasy, niezmiennie skupione na nim.

- Przepraszam. - mruknął, zataczając kciukiem małe kółka na jej dłoni. - Przepraszam, że
się przeze mnie bałaś. - szepnął. - To więcej się nie powtórzy, obiecuję.

- Ale nie kłamiesz? - spytała szybko, jak wystraszona dziewczynka.

Jean westchnął ciężko, z lekkim uśmiechem na ustach. Mikasa może i była niepokonana na polu bitwy, lecz przy nim pokazywała prawdziwą siebie. Panikowała przed każdą ekspedycją i zamartwiała się tym, co może pójść nie tak. Ciężko jej się spało, ponieważ męczyły ją koszmary. Jej przerażony krzyk budził go wielokrotnie w środku tych nocy, które spędzali razem. Dlatego tak bardzo zależało mu na tym, aby dzisiaj została z nim. Chciał nad nią czuwać. I zapomnieć, choć na moment, o swoim własnym, panicznym przerażeniu.

Gdy tylko wpadali w wir walki, zapomniali o strachu. Lecz dopóki nie ujrzeli przeciwników, oboje byli tylko dwójką przerażonych nastolatków, którzy nie umieli poradzić sobie ze światem, w którym żyli. Dlatego Jean cieszył się, że może być przy niej, gdy jest przerażona. Że nie musi zmagać się z tym sama.

Jego mała, wystraszona Mikasa.

- Oczywiście, że nie kłamię, głuptasie. - powiedział szczerze, odgarniając czarne włosy z jej policzka. - Skąd w ogóle taki pomysł, hm? Przecież wiesz, że nie byłbym w stanie cię okłamać.

Dziewczyna spuściła wzrok.

- Po prostu boję się, że coś ci się stanie... - wyznała przez łzy. Jean westchnął ciężko, objął ją z całych sił i przyciągnął do siebie. Jej twarz zniknęła w zagłębieniu jego ramienia, a cichy szloch, który rodził się w jej piersi, został stłumiony przez jego ciało. Odwrócił się na bok, aby móc otoczyć ją całą, ukryć w ramionach i ochronić przed całym światem. - Straciłam tak wiele, Jean... A gdy już nic nie miało sensu, pojawiłeś się ty... - jęknęła, zwijając się w drżący kłębek. Jean oparł brodę o czubek jej głowy i po prostu wpatrywał się w ścianę, gładząc Mikasę po plecach. Dał jej mówić. Czuł, że była już bliska całkowitego załamania. Nie zamierzał jej przerywać. Potrzebowała tego. - Po prostu nie mogę stracić jeszcze ciebie! Nie chcę! Jesteś jedyną osobą, która widzi we mnie coś więcej, niż tylko niezwyciężonego wojownika albo denerwującą siostrę! - wyrzuciła nagle, a Jean westchnął ciężko, słysząc to.

Nie rozumiał, jak Eren może traktować ją tak beznadziejnie, gdy ona tak się o niego troszczyła. Tyle dla niego zrobiła, tyle poświęciła i codziennie ryzykowała, a ten idiota nawet jej nie podziękował.

Jean poczuł nieodpartą potrzebę uderzenia tego kretyna w twarz, ale szybko to od siebie odepchnął, ponieważ Mikasa zadrżała w jego ramionach i zaczęła mocniej płakać. W tym momencie nic nie było ważniejsze od niej.

Objął ją jeszcze mocniej i poczuł, jak jej drobne place wbijają się w jego plecy, gdy zacisnęła je, wpadając w panikę. Zaczęła histerycznie płakać, doprowadzając go na granicę rozpaczy. Przerabiał to tak wiele razy, że nie umiałby zliczyć ile jej łez wsiąknęło w jego koszule, swetry czy skórę. Powinien być przyzwyczajony do jej szlochu, po tylu godzinach trzymania jej w ramionach, gdy była załamana. Powinien być gotowy...

Lecz nie był... I nigdy nie będzie.

Był tak samo zrozpaczony, jak ona. I to go dobijało, bo nie umiał jej pomóc. Mógł jedynie obejmować ją kurczowo i oddychać powoli zapachem jej włosów. Mógł ogrzewać jej drżące ciało swoim drżącym ciałem, nucić pod nosem ciepłą kołysankę i gładzić Mikasę po plecach.

Mógł też szlochać razem z nią... I często to robił...

Zamrugał szybko, gdy jego oczy zapiekły niespodziewanie. Obraz rozmył się na moment, gdy pod powiekami zebrało się zbyt wiele łez, które po chwili przelały się i spłynęły bezgłośnie w dół jego policzków. Poddał się. Nie miał już siły na walkę. Na udawanie. Chciał po prostu znaleźć ukojenie oraz ulgę w jej ramionach, pragnął wyrzucić ten ból przerażenia, który ściskał brutalnie całe jego ciało.

I leżeli tak bez ruchu na małym, jednoosobowym łóżku, w męskiej części kwater, wtuleni w siebie oraz załamani. Oboje byli słabi i wystawieni na ciosy od życia, lecz przynajmniej byli w tym razem. Mieli siebie nawzajem.

- Obiecaj mi, że będziesz jutro na siebie uważał. - szepnęła Mikasa, ukrywając się desperacko w jego ramionach.

- Obiecuję. - odparł cicho i zamknął oczy, chętnie przyciągając ją jeszcze bliżej. - Nie zrobię niczego głupiego, kochanie... - ucałował ją delikatnie w czubek drżącej głowy. - To będzie szybki wypad, uporamy się z tytanami i wrócimy bezpiecznie do domu, uwierz mi. - kontynuował, próbując dodać jej otuchy. - Za najdalej dwa dni będziemy z powrotem w mieście i odpoczniemy od tego całego chaosu, przyrzekam ci to. - z każdym jego słowem, Mikasa drżała coraz słabiej. Odetchnął w duchu, czując ulgę, ponieważ jego proste obietnice pomagały jej się uspokoić. - Może wybierzemy się na obiad albo jakiś deser, jak wrócimy z tej misji? - spytał spontanicznie, a dziewczyna nieco się odsunęła i odchyliła głowę. - Co ty na to? - uśmiechnął się lekko, gdy spojrzała mu w oczy.

Mikasa wpatrywała się w niego w milczeniu.

- Zapraszasz mnie na randkę? - spytała w końcu, a Jean poczuł, jak jego twarz zaczyna płonąć od rumieńców. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak zabrzmiała jego propozycja.

Był z Mikasą już tak długo, dobrze znał smak jej miękkich ust, znał jej spojrzenie oraz dotyk, znał jej ciało. Spędzał z nią każdą wolną chwilę i nie miał przed nią tajemnic. I mimo tego, fakt zaproszenia jej na randkę sprawił, że o mało nie umarł z zakłopotania.

Ich związek umacniał się z każdym dniem w bojowych warunkach, w ciągłym stresie oraz przerażeniu. Ich relacja opierała się na wzajemnej pomocy oraz trosce. Każda wspólna chwila wypełniona była strachem o życie ukochanej osoby, ponieważ kolejna misja mogła skończyć się tragicznie. Oboje egzystowali w świecie rozkazów i reguł, które utrzymywały ich przy życiu. Każdy dzień, czy noc spędzone wspólnie w pokoju Jeana były przepełnione stresem, bo gdyby ktoś wyższy rangą złapałby ich razem, kara na pewno byłaby surowa. I nie chodziło tu o jakieś niedwuznaczne sytuacje, lecz sam fakt przebywania razem za zamkniętymi drzwiami.

Reguły były rygorystyczne oraz bezwzględne. Lecz Jean doskonale je rozumiał, bo czuł na własnej skórze, jak związek osłabia i jego, i Mikasę na polu bitwy, ponieważ gdy dochodziło do starcia, do jego serca wkradał się strach o życie dziewczyny. Dowództwo po prostu chciało, aby ich żołnierze byli całkowicie skupieni na misji oraz własnym przetrwaniu. Wojna to nie miejsce na miłość.

On nie zamierzał jednak rezygnować z tego gorącego uczucia, które odzywało się w jego sercu, gdy był blisko Mikasy. Nie ma szans. Nie podda się nawet za cenę własnego życia.

Dlatego zaproszenie jej na obiad wywołało w nim tak silne zakłopotanie. Zawsze byli obserwowani, zawsze byli przerażeni i gotowi do walki. Żyli w pułapce wojny, oddani rozkazom. To był ich świat i rzeczywistości. Przy tym wszystkim, z czym zmagali się na codzień, randka brzmiała niedorzecznie normalnie. Nierealnie beztrosko. Jak... Jak typowe życie, coś nieosiągalnego dla nich, żołnierzy oddanych sprawie.

Czy... Czy oni w ogóle mogą marzyć o czymś takim...? Mogą rozpraszać się wspólnym obiadem, czy wyjściem na lody? Czy zasługują na odrobinę normalności...?

Jean natychmiast uznał, że tak.

- Tak. - odpowiedział cicho na jej pytanie. - Tak, zapraszam cię na randkę. - szepnął, patrząc jej w oczy. Była bardzo blisko niego, jej głową leżała na jego ramieniu, dłonie spłynęły z pleców na nagą pierś i zahaczył o świeży bandaż. Przez chwilę odwzajemniała jego ciepłe spojrzenie, aż w końcu spuściła wzrok i zacisnęła usta w wąska linię.

Jean wyraźnie widział intensywne rumieńce na jej policzkach, po których nagle spłynęło kilka sporych łez.

- Mika...? - spytał cicho, wystraszony tym, że doprowadził ją do płaczu.

- Nigdy... Nigdy nie byliśmy na randce... - jęknęła przez łzy i wtuliła się skronią w jego obojczyk. - Ja... Ja nie wiem, co powiedzieć... - wyznała zawstydzona, pochylając głowę jeszcze bardziej.

Na twarzy Jeana pojawił się smutny uśmiech. Westchnęł ciężko i wyciągnął rękę, aby delikatnie musnąć opuszkami palców policzek oraz szczękę Mikasy. Ostatecznie jego dłoń uniosła łagodnie jej podbródek, zmuszając dziewczynę do podniesienia głowy. Wbiła w niego zapłakane, wzruszone spojrzenie czarnych oczu, milcząc i nie wiedząc, co zrobić. Była taka urocza i niewinna. Taka delikatna i wymagająca opieki. Jego mała Mikasa.

- W takim razie nie mów nic. - szepnął ledwie słyszalnie, a następnie przysunął swoją twarz bliżej jej twarzy i skradł jej troskliwy pocałunek.

To miał być krótki buziak, mały gest pocieszenia. Lecz nagle Mikasa, gdy Jean już zaczął się od niej odsuwać, ujęła jego twarz w dłonie, przyciągając go bliżej i przedłużając pocałunek. Nie zamierzał narzekać. Zamknął oczy, gdy jej usta igrały z jego ustami, sprawiając, że ani ten dzień, ani jutrzejszy, nie wydawały się tak okropnie straszne.

- Błagam cię, uważaj na siebie jutro. - szepnęła w jego usta. - Błagam cię, nie rób jutro niczego głupiego. Nie poradzę sobie bez ciebie. Nie możesz zostawić mnie samej, rozumiesz? - jęknęła płaczliwie, odsuwając się minimalnie, aby spojrzeć mu w oczy.

- Rozumiem... - odparł cicho.

- Kocham cię. - przerwała mu desperacko, sprawiając, że serce zakołatało mu w piersi, a w brzuchu zerwały się kolorowe motylki. Doskonale wiedział, co Mikasa do niego czuje, lecz wypowiadała te słowa bardzo rzadko. Zbyt rzadko. Dlatego każde "kocham cię" zasłyszane z jej ust wprawiało go w stan najwyższego zakłopotania. - Kocham cię i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Nie wyobrażam sobie budzenia się każdego poranka bez twojego ciepłego ciała obok mnie. Nie wyobrażam sobie śniadań bez twojego śmiechu. Dnia bez twojego wsparcia oraz troski. Nocy bez twojego oddechu przy uchu... - urwała nagle i pociągnęła nosem. - Twój dotyk mnie uspokaja i sprawia, że czuję się bezpieczna. Twój głos usypia mnie, kiedy nie umiem spać. Uwielbiam, jak nucisz mi kołysanki. - uśmiechnęła się lekko. - Nie chcę myśleć o tym, że musiałabym żyć bez tego wszystkiego... Dlatego proszę cię, nie daj się jutro zabić... - jęknęła, a po jej twarzy znów spłynęły wielkie łzy, a niedawny uśmiech został zatarty przez płaczliwy grymas.

Jean słuchał tego wszystkiego z zapartym tchem. To on był tym wylewnym typem osoby, to on zasypywał ją komplementami i na każdym kroku mówił jej, jak bardzo ją kocha. To on ją całował, on wychodził z inicjatywą, on dbał o to, aby była szczęśliwa. I nie wymagał niczego w zamian, naprawdę. Zasługiwała na największe pochwały oraz najsłodsze czułości na świecie, a on chciał i mógł jej je zapewnić. Samo jej szczęście było dla niego odpowiednią nagrodą i pieszczotą dla wszystkich zmysłów. Przywykł do tej niepewnej w okazywaniu uczuć Mikasy, do tej małej istotki, która dopiero uczyła się, jak kogoś kochać. Dlatego jej czuły oraz szczery do bólu monolog sprawił, że Jean chwilowo zaniemówił, zbyt zszokowany uczuciami, którymi właśnie został przysypany. Nigdy nie spodziewałby się, że jego głupie żarty przy śniadaniu, czy lekki uśmiech podczas codziennego treningu, tyle dla niej znaczą.

Dlatego chwilę zajęło mu przyjęcie tych wszystkich informacji oraz masy miłości, która o mało nie zatrzymała bicia jego serca. Lecz w końcu doszedł do siebie i coś sobie uświadomił.

Jak bardzo Mikasa musiała być przerażona, że powiedziała tak wiele? Jak bardzo bała się jutra, że wyznała mu takie cudowne rzeczy...?

- Nie dam się zabić. - szepnął w końcu, przyciągając ją do siebie. Przesunął się nieco wyżej i ułożył głowę na poduszce, wciąż trzymając szlochającą Mikasę w ramionach. Następnie sięgnął po rozkopaną od rana pościel i przykrył siebie oraz dziewczynę, dbając o to, aby na pewno była dobrze otulona ciepłą kołdrą. - Nie dam się zabić, Mika... - powtórzył stanowczo. - Ale ty też mi obiecaj, że będziesz uważać. - powiedział, a ona skinęła energicznie głową, przyrzekając bez słów. - Mimo, że jesteś cholernie silna i stanowisz dziewięćdziesiąt dziewięć procent sił naszego oddziału... - uśmiechnął się, gdy przerwało mu ciche parskięcie stłumionego śmiechu. - ... pamiętaj, że też masz swoje granice... I nigdy nie przewidzisz, co może się stać, dobrze? - spytał cicho, a Mikasa skinęła głową. - Poza tym... Pamiętaj też, że pewien znajomy dupek zaprosił cię na obiad. - dodał jeszcze, trochę nerwowo, wciąż niepogodzony z wizją randki.

Kamień spadł mu z serca, gdy znów usłyszał jej śmiech. Cichutki, złocisty śmiech, balsam na wszelkie smutki.

- Och, nie jesteś dupkiem. - odparła ze zmęczoną, chwilową wesołością. - Aktualnie

- Aktualnie? - zaśmiał się, a Mikasa odpowiedziała tym samym.

- Zmieniłeś się. - doprecyzowała z uśmiechem na ustach. Ta uwaga bardzo mu schlebiała. - Już nie udajesz kogoś, kim nie jesteś. Pokazujesz, jaki jesteś wrażliwy...

- A jak myślisz, czyja to zasługa, hm? - przerwał jej i poczuł, jak zadrżała nagle. Uśmiechnął się.

Mikasa chrząknęła cicho i nie odpowiedziała, najpewniej zbyt zawstydzona jego słowami.

Westchnął ciężko i pogłaskał ją po głowie, przyciskając usta do jej miękkich włosów. Była wyczerpana, oboje byli. Nadszedł najwyższy czas, aby odpocząć przed jutrem. Jean oczywiście najchętniej droczyłby się z nią do rana, wprawiając ją w zakłopotanie swoimi komplementami, lecz wiedział, jak ważne jest bycie wypoczętym na misji. Dlatego z bólem serca podjął tę decyzję.

- Hej Mika, może chodź już spać, co? - szepnął, a ona mruknęła tylko w odpowiedzi, na wpół świadomie. Była tak wyczerpana, że prawie zasnęła, mimo tego, że przed chwilą chichotała. Och, biedactwo.

- Dobranoc, Jean... - wymamrotała jeszcze, układając się wygodniej w jego ramionach. - Kocham cię...

Uśmiechnął się szeroko, również znajdują bardziej komfortową pozycję. Mikasa ewidentnie go dzisiaj rozpieszczała swoimi słowami.

- Ja ciebie też. - odszepnął, zamykając oczy. - Dobranoc, Mika...

W normalnych warunkach, noc przed misją byłaby jednym wielkim niczym, bezsennym wpatrywaniem się w sufit i pytaniem samego siebie, czy przeżyje się nadchodzcy dzień.

Lecz gdy czuł ciepłe ciało Mikasy, wtulone w niego troskliwie, gdy jej oddech muskał jego skórę przy każdym monotonnym, głębokim oddechu dziewczyny, senność przychodziła niespodziewanie oraz kojąco.

Nie bał się jutra, bo wiedział, że rano budzi się przy niej. A cała reszta nie miała już większego znaczenia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top