Rozdział 45


Na przystanku stwierdziłam z furią, że komórka dycha na ostatniej kresce, więc postanowiłam ją wyłączyć, żeby zachować resztki energii do autobusu. Niepokoił mnie bardzo brak wiadomości od młodego. Zaczęłam strasznie za nim tęsknić i uświadomiłam sobie, że w tej chwili był moją jedyną podporą. Powoli kiełkowała we mnie panika i długo tak nie wytrzymałam. Włączyłam z powrotem telefon i na widok pojawiającej się koperty od razu mi ulżyło...

Jednak uczucie to rozpłynęło się tak szybko, jak się pojawiło, a nawet gorzej. Nadawcą wiadomości był Jacek, ale dopiero gdy przeczytałam ją kilkakrotnie, zrozumiałam jej sens i to, że nie on ją napisał.

Przyjdź nad strumyczek, zanim się udusi.

Krew uderzyła mi do głowy.

...

https://youtu.be/mXi8RyAkUg4

Do domu matki wtargnęłam jak burza, a na miejscu stwierdziłam, że zdążyła się porządnie zalać. Nie minęło nawet pół godziny! Jak mogła? - panikowałam.

Miałam ochotę coś rozwalić i zrobiłabym to nawet na jej głowie, gdyby mojej złości nie zaczął hamować paniczny strach. Nie miałam pojęcia, co się działo. Wybrałam numer Adama i w tej samej chwili padła bateria, na co omal nie rzuciłam telefonem o ścianę.

Nie znałam na pamięć jego numeru, a telefonu matki nie mogłam znaleźć. Stacjonarnego też sobie nie założyła, bo po co? Głupia pijaczka! - klęłam na nią w duchu.

Za mało czasu na szukanie, za mało czasu na jej budzenie. Na dodatek wzięła jakieś tabletki na sen...

Panikowałam dalej i nie byłam w stanie jasno myśleć.

Zanim się udusi.

- Boże, nie pozwól, żeby coś się stało Sebastianowi - wydusiłam i, dłużej nie czekając, wybiegłam z domu.

Z trwogą spojrzałam na pociemniały w oddali las. Nie było jeszcze tak ciemno, więc ruszyłam pędem do furtki, a potem pobiegłam przez pole. W połowie drogi do lasu niestety złapała mnie kolka, więc musiałam zwolnić. Nasłuchiwałam, spodziewając się jakichkolwiek odgłosów, ale jedyne, co do mnie docierało, to śpiew drozda i cichy szum drzew. Tuż przed ścieżką do lasu, z drzewa nade mną poderwał się jakiś duży, drapieżny ptak. Wystraszył mnie, ale musiałam biec dalej. Gałęzie drapały po twarzy, a pędy jeżyn szarpały za nogawki, jakby chciały mnie zatrzymać...

Instynktownie skierowałam się do miejsca, w którym to wszystko się zaczęło. Zbiegając nad strumień, jednocześnie przeczesywałam wzrokiem zarośla także po drugiej stronie oraz brzeg, ale nikogo nie zauważyłam w pobliżu. Bardzo chciałam, żeby ta wiadomość okazała się tylko głupim żartem.

Ostatni raz wytężyłam wzrok i ponownie przeczesałam zarośla za strumieniem. Wówczas dopiero zauważyłam za jednym z drzew coś dziwnego.

- Hej, jest tam kto? - zapytałam, ale nie było odzewu.

Byłam niemal pewna, że ktoś ukrywał się za pniem. Przeszłam kawałek wzdłuż strumienia i wtedy zauważyłam, wiszące na drzewie ubranie. Wstrząsnął mną silny dreszcz, po którym nastąpił wyrzut adrenaliny.

Bez zastanawiania rzuciłam się ślepo przez wodę. Następnie podbiegłam pod wzniesienie i dopadłam do drzewa. Na wierzchu wisiała czarna koszulka, a gdy ją zdjęłam i rozłożyłam, okazało się, że była podarta i zakrwawiona. Pod nią znajdowała się wojskowa kurtka moro, nieco wilgotna, ale nie była to krew, tylko woda i błoto. Zbliżyłam koszulkę do twarzy i powąchałam. Krew była świeża, ale zapach z pewnością nie należał do Sebastiana. Czułam woń siana, koni i...

Jacek.

- Jacek! - zawołałam, rozglądając się dookoła.

Po chwili usłyszałam gdzieś przed sobą stłumiony dźwięk komórki i poświata zamajaczyła w jednej z kieszeni kurtki na drzewie. Szybko ją wyciągnęłam i w tym samym momencie sygnał ucichł. Rozpoznałam telefon Jacka i omal nie wypuściłam go z ręki, kiedy nadeszła wiadomość...

Możliwe, że się spóźniłaś.

- Jak to się spóźniłam?! - wrzasnęłam.

Co to do cholery miało znaczyć? Bateria była w połowie naładowana. Szybko przeszukałam listę kontaktów i, znajdując „ojca", wykonałam połączenie. Nie odbierał, więc zostawiłam wiadomość na poczcie.

- Adam... - wydyszałam. - Coś jest nie tak. Ktoś wysłał mi wiadomość i ściągnął nad strumień w waszym lesie. Znalazłam rzeczy Jacka, wisiały na drzewie, a w kurtce był jego telefon. Mój się rozładował. Jest tu dużo krwi. Nie wiem, czy mam dzwonić na policję, czy ty to zrobisz, ale coś mi mówi, że jak zadzwonię na policję...

Telefon wypadł mi z drżących rąk. Zakończyłam połączenie i chciałam wybrać ponownie, ale zdążył oddzwonić Adam.

- Tak?

- To nie jest żart prawda?

- Żaden żart! - wrzasnęłam ponownie.- Przyjedź albo wezwij policję!

- Dobrze, nie ruszaj niczego i czekaj.

Kiedy rozłączył się, schowałam aparat do swojej kieszeni, powiesiłam koszulkę z powrotem i zaczęłam przeszukiwać teren dookoła. Niestety innych rzeczy nie znalazłam, za to po przejściu kilku kroków w głąb lasu, mój wzrok przyciągnął nienaturalny bałagan i zryta ziemia. Ruszyłam po śladach, dostrzegając po drodze coraz więcej krwi na ściółce, świeżych liści i połamanych gałęzi, aż wreszcie zatrzymałam się przy kolejnym drzewie, pod którym ktoś zostawił jakieś narzędzia. Gdy kucnęłam, rozpoznałam siekierę, kawałki liny i sznurka do snopowiązałki. Sama obecność siekiery wzbudziła we mnie taki strach, że włosy na ciele stanęły dęba i pojawiła się gęsia skórka. Kiedy podniosłam się i spojrzałam nieco wyżej, zauważyłam też między gałęziami naciągniętą linę.

- Boże, co się tu stało? - jęknęłam pod nosem, po czym podążyłam za liną do gęstych krzewów naprzeciwko.

Gałęzie były połamane i tworzyły coś na kształt daszku, pod którym coś wisiało.

Na drżących nogach zbliżyłam się do znaleziska i zamarłam. To coś owinięte było plastikowymi workami i dość niedbale związane sznurkiem, a kształtem przypominało...

Boże najświętszy! - spanikowałam i najpierw cofnęłam się z przerażenia, ale zaraz potem sięgnęłam drżącą ręką po telefon i ponownie zadzwoniłam do ojca. Odebrał niemal natychmiast.

- Tato, znalazłam coś. Wisi na drzewie, a krajobraz dookoła wygląda tak, jakby odbyła się tu jakaś rzeźnia - załkałam, bliska płaczu.

- Co ty mówisz?

- To, co słyszysz...

- Jestem w drodze. Niczego nie ruszaj i zostań na miejscu - nakazał to samo i się rozłączył.

Zanim się udusi.

Muszę to sprawdzić, inaczej zwariuję - pomyślałam, po czym odwróciłam się i popędziłam z powrotem do narzędzi. Nie miałam pojęcia, jak odwiązać linę, ponieważ węzłów było za dużo, a lina zbyt gruba. Wreszcie chwyciłam siekierę i zaczęłam uderzać nią o pień. Tak długo, zanim lina nie wystrzępiła się i nie pękła, a z naprzeciwka nie dobiegł mnie głuchy łoskot...

Z siekierą w ręku, dopadłam do pakunku, uklęknęłam i przez chwilę miałam wrażenie, że coś wewnątrz lekko się poruszyło. Ostrożnie wyciągnęłam rękę i dotknęłam. Worek był jeszcze ciepły. Najpierw zaczęłam rozrywać paznokciami folię w miejscu, gdzie jak podejrzewałam, znajdowała się głowa. Folia okazała się zbyt mocna, jednak gdzieniegdzie miała pęknięcia, więc rozrywałam ją tak szybko, jak tylko mogłam, aż pozadzierałam paznokcie. Działałam jak w amoku i nie panowałam nad ruchami. Gdy wreszcie dostałam się do głowy, poczułam pod palcami wilgoć i jakieś strzępki. Przeraziłam się jeszcze bardziej i ledwo zdobyłam na to, żeby odgarnąć włosy i odszukać usta. Dzięki bogu oddychał, choć ciasne więzy musiały mu to bardzo utrudniać. Bez zastanawiania się chwyciłam za sznurki, z którymi poszło o wiele łatwiej i uwolniłam go. Był nagi do pasa, cały zakrwawiony i zupełnie niepodobny do siebie. Czułam też mocz. Nie było dobrze i cudem zwalczyłam w sobie odruch wymiotny, ale zostałam przy nim, bojąc się, że może przestać oddychać.

Jedno z ramion, które wsunięte było pod głowę, miał nienaturalnie wykręcone, a kiedy próbowałam chwycić go za rękę, okazała się wiotka i też niezbyt na miejscu. Podejrzewałam, że całe ramię miał połamane.

- Jacek, słyszysz mnie? - zapytałam, pochylając się nad nim.

Przez moment zdawało mi się, że z jego ust wydobył się cichy charkot, albo po prostu chciałam, żeby tak było. Odgarnęłam resztę włosów, odsłaniając całą twarz i ułożyłam się obok, śledząc jego oddech. W każdej chwili mógł go stracić, więc musiałam być przygotowana na wykonanie sztucznego oddychania. Nie mógł umrzeć, nie pozwolę mu na to - obiecałam sobie w duchu. Kto ci to zrobił i dlaczego?

Wsłuchiwałam się w każdy odgłos, zastanawiając się, czy napastnicy nadal byli w lesie. Nie wiedziałam, ile czasu upłynęło, bo bałam się oderwać wzrok od klatki piersiowej Jacka, nawet po to, by spojrzeć na komórkę. Dopiero gdy usłyszałam nawoływania, a potem blask migających między drzewami latarek, coś we mnie pękło, zabolało i wstrząsnął mną głośny szloch.

...

Adam załatwił Jackowi najlepszą opiekę, ale nie udało się skrócić czasu. Obrażenia były zbyt poważne i powoli traciliśmy nadzieję. Dopiero po trzech tygodniach wybudzono go ze śpiączki farmakologicznej. To był wielki dzień dla wszystkich, choć ja starałam się trzymać na uboczu. Najbardziej obawiałam się matki Jacka, która zrobiła w szpitalu potężną awanturę, wyzywając mnie i Maryśkę od najgorszych, grożąc przy tym, że skończę podobnie. Kolejny raz ktoś obwiniał mnie za coś, o czym nie miałam pojęcia i gdyby nie Adam, z pewnością nie obyłoby się bez interwencji policji, która zresztą i tak koczowała wokół sali Jacka, a nawet przed wejściem do szpitala.

...

- Więc chodźmy. - Sebastian podniósł się z fotela i wyciągnął do mnie rękę.

Spojrzałam na nią z obawą, nadal nie ruszając się z miejsca.

- Nie będziesz zły? - zapytałam.

- Na co miałbym być zły?

- Chciałabym najpierw wejść do niego sama - oznajmiłam.

Westchnął tylko i usiadł z powrotem. Wiedziałam, że miał mi to za złe, ale musiałam porozmawiać z Jackiem na osobności. Wciąż dręczyły mnie obawy, o których wolałabym w tej chwili nie mówić młodemu. Nie chciałam pogarszać i tak już napiętej sytuacji.

- Jak uważasz. Ojciec i Maria są już w drodze, więc lepiej się pospiesz.

...

- Muszę ci o czymś powiedzieć, zanim będzie za późno - odezwał się i przełknął z trudem, uchylając wolną powiekę.

Wyglądał jak mumia, cały w bandażach i rusztowaniach. Kto by pomyślał, że będzie mi go tak żal.

- Odpoczywaj, to nie jest czas na...

- Muszę, bo nie wiem, ile go jeszcze mam - uciął mi i spojrzał na mnie przekrwionym okiem. - Od początku byłem świnią i cholernie mi przykro, że tak fatalnie zaczęliśmy, ale chciałbym, żebyś wiedziała... - Jego głowa opadła na poduszkę i wykrzywił się z bólu. - Bardzo żałuję, że tak się stało. Kurwa, jesteś moją siostrą, a ja...

- Nie masz czego żałować. Sam wiesz, że ja też nie byłam w porządku - wcięłam się. - Zawsze możemy zacząć od początku - dodałam naprędce.

- Nic nie rozumiesz... - jęknął. - Daj mi to powiedzieć i nie przerywaj... proszę...

Widziałam, jak trudno mu było mówić, a to, co za chwilę usłyszę, mogło na nowo obudzić demony. Bałam się tego i nie wiedziałam, czy chcę, ale w końcu chwyciłam go za wystające z gipsu palce. Jęknął z bólu, więc chciałam cofnąć rękę, ale sam ją przytrzymał.

- Tamtego dnia grałem z chłopakami z miasta w podchody. Na początku to były tylko wygłupy, ale później zorientowałem się, że zmówili się przeciwko mnie i uciekli do lasu. Poszedłem za nimi aż nad strumień... - jęknął ponownie i zaczął się trząść. - Tak mi źle z tym, tak kurewsko źle... - Wykrzywił usta i po jego policzku potoczyły się łzy. - Nie widzieli mnie wtedy, ale tam byłem i widziałem wszystko, rozumiesz? Widziałem, co ci zrobili i nie zareagowałem. Bałem się... - Wstrząsnęło nim ponownie i zaczął się obśliniać. - Potem chciałem o tym komuś powiedzieć, ale dowiedziałem się, kim byłaś i że ojciec spotykał się z twoją matką. Nakryłem ich razem kilka razy i tego też nikomu nie powiedziałem. Byłem wściekły i zły na niego, a najbardziej na ciebie...

- Dosyć - wydusiłam przez nos i sama się rozpłakałam.

Zaskoczył mnie, a ja byłam przygotowana na zupełnie coś innego i to o wiele gorszego. Był tylko dzieciakiem, który na szczęście nie brał w tym udziału, jak wcześniej podejrzewałam. Aż dziw, że udało mu się ukrywać to przez tyle lat. Przecież miał prawo być zły, bo które dziecko przyłapując na zdradzie jednego z rodziców, na jego miejscu by nie było?

- Dlatego, nie powinnaś tu teraz być. - Zacisnął palce na moich. - Jeśli kiedyś stąd wyjdę...

- Przestań - przerwałam. - Tym razem to ja cię proszę, żebyś przestał. Wyjdziesz stąd na pewno, a wtedy skupimy się na sprawcach. Znasz ich i wiem też, że mój mąż także ich znał - wypaliłam.

Jego ręka straciła napięcie i opadła na kołdrę, wypuszczając moją.

- Nie mogę, bo jeśli to zrobię, następnym razem może trafić na kogoś innego. To było tylko ostrzeżenie i dostałem nauczkę. Gdybym nie rozmawiał wtedy z tamtym detektywem, do niczego by nie doszło - odparł gorączkowo.

- Z jakim detektywem? - zdziwiłam się i nie wiem dlaczego, ale od razu pomyślałam o Czajkowskim.

- Ty też z nim rozmawiałaś. Nazywa się Czajkowski...

Niespodziewanie drzwi otworzyły się i jak na złość do środka wszedł Adam a za nim moja matka. Sebastian natomiast zatrzymał się za progiem...

Szybko podniosłam się i przybliżyłam do odsłoniętego ucha Jacka.

- Zrób dla mnie jedną rzecz - szepnęłam tak cicho, żeby tylko on mógł mnie usłyszeć - nie mów im, że to widziałeś i że w ogóle tam byłeś, proszę cię.

...

Nie pachniało już kredkami, plasteliną ani żadnymi przyborami szkolnymi. W dodatku gabinet wydawał się niewielki i nie było w nim niczego, co bym zapamiętała. Jedynie leżąca przede mną na biurku teczka, z numerem oraz moim panieńskim nazwiskiem, zdołała lekko pobudzić wspomnienia.

Odwiązałam tasiemkę i zajrzałam do środka. Wewnątrz znajdowała się tylko jedna wycinanka, dwa arkusze testów i cztery rysunki.

- To wszystko? - zapytałam, zdziwiona, wyciągając zawartość na biurko, po czym spojrzałam pytająco, na siedzącą naprzeciw mnie młodą psycholog w okularach, która bacznie mi się przyglądała.

- Niestety tak. I tak mamy szczęście, że po tylu latach to się jeszcze zachowało - oznajmiła.

- Tak, ma pani rację - przyznałam.

- Natomiast jeśli chce pani przejrzeć dokumenty z przebiegu spotkań z doktorem Wcisło, musi pani złożyć stosowny wniosek, ponieważ ja nie jestem upoważniona.

- A gdzie mogę go zastać?

- Nie pracuje tu od dawna - odparła, spoglądając na zegarek i wyraźnie się niecierpliwiąc.

Lekki podmuch wiatru wydął za nią firankę w wesołe misie i lekko zmierzwił jej długie, rude włosy. Kiedy wstała, by zamknąć okno, chwyciłam za pierwszy rysunek, który wpadł mi w rękę. Wystarczyło, że tylko na niego spojrzałam i nie musiałam oglądać reszty.

Las nie wiedzieć czemu, narysowałam wówczas czarną kredką i tą samą zaznaczyłam pole, znajdujące się za brązowym płotem. Szopka natomiast była tak samo czerwona, jak okalający ją ogień, a pod daszkiem brakowało kaloszy ojca.


Wkrótce epilog.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top