Rozdział 43


Staruszek podniósł alarm, ponieważ około pół godziny po naszej rozmowie, zaczął dobijać się do mnie młody, ale oczywiście nie odbierałam, a po tym, jak wróciła ze sklepu matka, zjawił się też napuszony Jacek.

Byłam akurat w łazience, zdejmowałam z suszarki ubrania bąbla i pakowałam je do reklamówki, gdy usłyszałam jego wtargnięcie.

- Gdzie ona?

- W łazience, pakuje się - odpowiedziała, poddenerwowana Maryśka.

Po chwili uchylone drzwi za moimi plecami, zaskrzypiały, a następnie zderzyły, ze stojącym w kącie wiaderkiem od mopa. Miałam w gdzieś jego porywy i złość, mógł mi naskoczyć. Nie przerywając tego, co robiłam, nawet nie zerknęłam na niego, ani nie odezwałam się słowem.

- Mamy do pogadania - mruknął, po czym zamknął drzwi i oparł się, blokując wyjście.

- O czym? Głowa cię boli, czy może inna część ciała? - zakpiłam.

- Masz rację, dobrze robisz. Pakuj się i znikaj stąd, jak najprędzej. Sam nawet cię zaraz odwiozę - zaproponował poważnie.

- Obejdzie się, mamy niedługo autobus - wyjaśniłam, po czym sięgnęłam po papierosy i zapaliłam drugiego, przy otwartym oknie.

Ostatnio tak dobrze mi szło, drastycznie zmniejszyłam palenie, ale nerwy mnie zżerały i znowu zaczęłam kopcić, jak pociąg.

- Nie obejdzie, musimy po drodze pogadać i lepiej się streszczaj, zanim wparuje tu Sebastian.

- Jemu też możesz przekazać, żeby się nie wysilał, bo i tak nic z tego nie będzie, więc... - Głos mi się załamał i chciałam, żeby Jacek już sobie poszedł.

- Świetnie, zrobię to z przyjemnością. Bardzo się cieszę, że w końcu to zrozumiałaś - oznajmił, wyraźnie zadowolony.

- Niczego nie zrozumiałam, ale mam was już po dziurki w nosie, a nawet życzyłabym sobie, żeby żaden z was nie zbliżał się nigdy więcej do Marcina i mnie. Możesz to powtórzyć ojcu. Dam sobie radę bez niego, tak, jak dawałam wcześniej - zakomunikowałam, po czym chwyciłam za torbę i stanęłam przed nim, czekając, aż mnie wypuści.

Zmierzył mnie dziwnym wzrokiem, ale zamiast się przesunąć, wykonał krok w moją stronę i bezczelnie wyciągnął mi z ust papierosa.

- Najlepiej będzie dla ciebie, jeśli zapomnisz, co wczoraj widziałaś... - szepnął, wykrzywiając się po cwaniacku, a następnie wziął macha i wyrzucił niedopałek do umywalki.

- Żartujesz? - parsknęłam. - Wiem więcej, niż ci się wydaje i na pewno tego tak nie zostawię. Nie próbuj mnie zastraszyć, bo kiedy się za ciebie wezmę, to nawet ojciec ci nie pomoże - ostrzegłam i odepchnęłam go, by dopaść do klamki.

- Nie wierzę, grozisz mi? - usłyszałam za plecami jego śmiech.

- Nie grożę, zrobię tylko porządek - odpowiedziałam na odchodnym.

...

Bąbel był obrażony i nie chciał jechać, ale w końcu udało mi się zaciągnąć go na przystanek. Na nasz widok ludzie zaczęli szeptać, ale miałam ich gdzieś. Postanowiłam nawet, że w tym roku odpuszczę sobie rocznicę i odwiedzę grób siostry dopiero na Wszystkich Świętych. Musiałam odpocząć od tego miejsca. Zapomnieć o nim i sama dać się zapomnieć.

Telefon dzwonił i dzwonił, a gdy autobus wyjechał zewsi, zauważyłam mijający nas samochód Adama. Dla świętego spokoju wyłączyłamtelefon i schowałam w bocznej kieszeni plecaka. Bąbel wpatrywał się zawiedzionyw niebieskie autko i zrobiło mi się go żal. Być może tym wyjazdem tylkowszystko popsułam, ale bałam się o niego. O siebie mniej, bo w tej chwili byłamza bardzo wściekła i myślałam tylko o tym, jak dobrać się Jackowi do dupy.Dobrze wiedziałam, że dzieci były łatwym celem dla takich oprychów.

...

Zostało mi dość pieniędzy, żeby z dworca zamówić taksówkę, dzięki czemu w kilka minut dojechaliśmy pod kamienicę. Na miejscu, kiedy tylko weszłam do kuchni, spotkała mnie kolejna przykra niespodzianka. Lodówka znowu stała w kałuży wody i w dodatku nie było prądu. Klęłam i załamałam ręce. Coś mnie jednak tknęło i wyszłam na korytarz, spojrzeć na licznik. Był odłączony.

Super. Tylko tak można było mnie teraz dobić. Nawet wewnętrzny upierdliwiec siedział cicho i przestał brzęczeć mi w głowie.

- Baj...kaaa... - jęczał bąbel, chodząc za mną jak cień.

- Na razie nie będzie bajki, bo nie ma prądu. Chodź zemną, wypakujemy się, znajdziemy twoje klocki i pobawisz się w pokoju, a ja gdzieśzadzwonię.

...

Bardzo nie chciałam tego robić, ale po przemyśleniu wszystkiego, ostatecznie stwierdziłam, że nie mam zbytnio wyjścia i tak będzie dla bąbla bezpieczniej. Wyłam, gryząc się w rękę, gdy Marcin pobiegł za mną i uwiesił się na dzielącej nas bramie, chcąc wracać razem ze mną.

Nic nie mówił, tylko patrzył na mnie przez metalowe drążki takim dorosłym wzrokiem, aż serce rozrywało mi się na milion kawałków.

- Wrócę po ciebie bąbelku, obiecuję. Mama bardzo cię kocha, najbardziej na wiecie i wróci, jak tylko załatwi, co trzeba - wydusiłam i pomachałam do niego, a następnie odwróciłam głowę, bojąc się nawet spojrzeć dyrektorowi w twarz i przebiegłam, na drugą stronę ulicy, czując się jak najgorsza matka na Ziemi.

Tak było trzeba - usprawiedliwiałam się w myślach,siedząc już w autobusie powrotnym. Poinformowałam dyrektora, by miał na niegooko i nie wpuszczał do niego nikogo z mojej niby-rodziny. Uspokajał mnie, żeMarcin i tak niedługo wyjedzie, i na szczęście nie wypytywał mnie o szczegółymojej nagłej decyzji.

...

- Pani Różo... - Westchnął z rezygnacją Czajkowski. - Szkoda, że pani tak późno zadzwoniła, bo najwcześniej mogę być w mieście około siedemnastej. Jeśli to coś naprawdę ważnego, to proszę iść na komendę i zostawić informację na...

- Tak, to nawet bardzo ważne, ale wolałabym nie iść z tym na komendę - weszłam mu w słowo. - Chciałabym porozmawiać o... - zacięłam się. - To może dotyczyć tamtej zamordowanej dziewczynki, ale nie są to na sto procent potwierdzone informacje. Wiem jednak, że ma pan kontakty i możliwości, żeby samemu to sprawdzić. Najlepiej będzie, jak spotkamy się gdzieś na mieście - wyjaśniłam.

To była krótka rozmowa, a Czajkowski, wyczuwając moje zdenerwowanie, od razu przystał na propozycję. Było nieciekawie, nie miałam prądu i na dodatek komórka mi się rozładowywała.

...

Dzień mijał w miarę spokojnie, jeśli nie liczyć ciągle dzwoniącego telefonu. Wciąż odrzucałam połączenia i kasowałam wiadomości, nawet ich nie czytając, aż wreszcie go wyłączyłam, gdy zostały mi dwie kreski na baterii. Musiałam się skupić i zapomnieć o rzeczach, które mogły mnie rozproszyć.

Najbardziej rozczarował mnie Sebastian, zresztą nie pierwszy już raz. Miałam ochotę upić się do nieprzytomności i nie wracać do żywych, dopóki wszystko się nie uspokoi. Wykąpałam się w resztkach letniej wody, a kiedy weszłam do sypialni, natknęłam się na niebieski samochodzik, który bąbel zostawił po drugiej stronie łóżka. Zawyłam i uspokoiłam się dopiero pół godziny później. Moje dziecko z pewnością mnie teraz nienawidziło, ale może kiedyś, kiedy dorośnie, wybaczy to wszystko swojej głupiej, nierozgarniętej matce.

Tak, jak na początku z niepokojem zareagowałam nawieść o jego wyjeździe za granicę, tak teraz chciałam, by stało się to jaknajprędzej. Może niepotrzebnie panikowałam, ale wciąż miałam jakieś złeprzeczucia.

...

- Więc Adam Jastrząb jest pani biologicznym ojcem, a Jacek przyrodnim bratem... - powtórzył drugi raz Czajkowski, jakby mu coś nie pasowało. - Myśli pani, że... przepraszam. - Zaczął wiercić się na krześle, po czym sięgnął po coś do swojej pokaźnych rozmiarów torby. - Czy zgodzi się pani, żebym nagrywał tę rozmowę?

- Nie, proszę tego nie robić. Wolałabym, żeby pan to zachował w pamięci. Poza tym to tylko domysły i nie chciałabym, by to ktoś potem... rozumie pan... - zająknęłam się - nawet domysły mogą zostać przekręcone - wyjaśniłam, zdenerwowana.

- W porządku. - Wpakował urządzenie z powrotem do torby i pociągnął łyk kawy. - Dlaczego pani sądzi, że pani przyrodni brat ma coś wspólnego ze zdarzeniem sprzed tylu lat? Był chyba wtedy dzieckiem, z tego, co się orientuję, prawda? - Spojrzał na mnie uważnie zza grubych szkieł.

- Miał prawie czternaście albo piętnaście lat, a ja niecałe dziewięć, więc kto był wtedy dzieckiem? Poza tym mógł być z nim jeszcze jego starszy kolega albo nawet dwóch. Czy to brzmi niewiarygodnie? - zapytałam nerwowo.

- Czternaście, piętnaście... cóż... a jego drugi brat?

- Wykluczone - zaprzeczyłam od razu. - Został adoptowany i pojawił się w rodzinie niedługo przed ich przeprowadzką do miasta - wyjaśniłam.

- Zna pani nazwiska tych chłopców, kolegów Jacka?

- Nie. Prawdę mówiąc, nigdy ich wcześniej nie widziałam, a przynajmniej nie pamiętam, ale ostatnio miał miejsce pewien incydent. Kiedy wróciłam na miejsce zdarzenia, chcąc sobie coś jeszcze przypomnieć, jeden z jego kolegów się tam pojawił, a potem po ich rozmowie wywnioskowałam, że są zorientowani w sytuacji.

- W jakim sensie?

- Po prostu z kontekstu rozmowy. Tamten był wyraźnie zdezorientowany i miałam wrażenie, jakby mnie rozpoznał - odpowiedziałam.

- Hm... rozumiem - mruknął i zamyślił się ponownie. - Do morderstwa doszło w sąsiedniej wsi, więc nie zaszkodzi dowiedzieć się też czegoś więcej na temat zamieszkującej tam wówczas młodzieży. Kto się wyprowadził i tak dalej - dodał, opadając plecami na oparcie krzesła.

- A co z Ludwikiem?

- A Ludwikowi przyjrzę się w najbliższym czasie. I to się nawet dobrze składa, bo zamykam też inną sprawę i będę miał widzenie z pewną osobą, która przebywa w tym samym zakładzie karnym. Być może to jest jakiś trop, ale prawdę mówiąc, wolałbym porozmawiać o tym osobiście z Jackiem. Jak się domyślam, to będzie raczej trudne...

- On i tak nic panu nie powie - wcięłam się. - Ostrzegł mnie, żebym o wszystkim zapomniała i to mnie jeszcze bardziej utwierdziło w przekonaniu, że ma z tym coś wspólnego. Czuję to po prostu i nie wiem, jak wytłumaczyć. Mówił takie rzeczy i w taki sposób, że... - urwałam, gdy do kawiarni weszła większa liczba osób i zrobił się hałas.

- W takim razie spróbuję sam się czegoś dowiedzieć, ale jakby pani miała jakieś informacje, najlepiej potwierdzone, to proszę dzwonić, albo nagrać się na pocztę, gdybym nie odbierał lub był poza zasięgiem.

- Oczywiście. Dziękuję panu za spotkanie.

- Ja również. Do zobaczenia.

- Do widzenia.

Spojrzeliśmy na gromadę stojących obok nasjazgoczących Niemców, a potem rozeszliśmy się w przeciwnych kierunkach.

...

Jeszcze nigdy ciemność tak mi nie przeszkadzała. Ostatni kawałek świecy dopalał się w moim ręku, a ja stałam, jak zamurowana, patrząc na zawaloną kartonami sypialnię i miałam ochotę ją spalić.

Niespodziewane walenie do drzwi, nawet mnie nie zdziwiło, ale w końcu i tak musiałam otworzyć, zanim głupek zbudziłby połowę kamienicy.

- Co się stało? Dlaczego tak ciemno? - zapytał młody, jakby nigdy nic.

- Nowy właściciel właśnie zaczął swoją misję, wykurzania mnie stąd i wyłączył prąd - odpowiedziałam. - Po co przyjechałeś?

- A Marcin gdzie? Nie boi się ciemności? - spytał i szybko ruszył do pokoju, świecąc po drodze latarką z komórki.

Po chwili wrócił, usiadł i oparł się o ścianę, nawet tego nie komentując.

Postawiłam ogarek na podłodze i zrobiłam to samo. Nie miałam siły się kłócić, po prostu... Dość już tego cyrku - obiecałam sobie. Nie byłam tak głupia, żeby ciągnąć to dalej z kimś tak mało odpowiedzialnym, kto potrzebował kopniaków w głowę i zadawał się z podejrzanym towarzystwem.

- Wiem, że wczoraj nas widziałaś, więc chciałem to wytłumaczyć - zaczął niepewnie. - Potrzebuję kasy. To łatwy szmal, a kolesie są nadziani. Wszystko, co miałem, łącznie z kasą przeznaczoną na wyścig, wydałem na samochód i części do niego. Kiedy go skończę, zacznę normalnie pracować i to się skończy, obiecuję...

- Nic się nie skończy, bo nic już nie ma - powiedziałam cicho.

- Nie rób tego, proszę. Jeśli nie chcesz tego auta, to sprzedam je w takim stanie, w jakim jest i...

- Nie, nie musisz tego robić. Nie musisz nic robić, tylko ze względu na mnie, bo to mnie już nie interesuje, rozumiesz?

Głos miałam spokojny, ale w piersi zaczął kiełkować żal, strach, aż poczułam ból. Z jednej strony chciałam go ukarać za zatajenie przede mną tylu rzeczy, a z drugiej, było mi go żal. Tego, że Adam hołubił Jacka, a jego traktował, bo musiał. Był zachcianką rozkapryszonej żony i tylko to go ratowało przed tym, że nie wyrzuciłam go jeszcze ze swojego życia na kopach. Nadal go kochałam i wiedziałam, że po rozstaniu będę cierpiała, ale nie potrafiłam mu już zaufać.

- Mogę z tobą zostać? Jest ciemno.

- Wracaj do domu. Nie jestem małą dziewczynką i nie boję się ciemności.

- Cholera, pozwól mi! - podniósł głos, czego się nie spodziewałam. - Chyba nie zostawisz mnie przez tę głupią walkę? Co ja mówię, to nawet nie była walka, tylko ostry sparing. Miałem na sobie ochraniacze i kask! - dodał jeszcze głośniej.

- Widziałam i dla mnie wcale nie wyglądało to na trening. A co by się stało, gdybyś to ty zrobił któremuś krzywdę? Ten drugi nie miał, pomyślałeś o tym?

- Oni trenują od dawna i biorą udział w zawodach. To nie są świeże kolesie, znają się na rzeczy i...

- Nie chcę tego słuchać - ucięłam, podnosząc się na nogi. - Wyjdź, chcę się już położyć. Od jutra muszę zająć się resztą pakowania i czeka mnie ciężki dzień.

- Dlaczego odwiozłaś bąbla?

- Wyjdź, proszę cię...

I wyszedł.

Właściwie to trzasnął drzwiami, a chwilę później ponownie wpadł przez nie, jak burza.

Dzieciak jak nic.

- Różo, wysłuchasz mnie, czy ci się podoba, czy nie - wypalił stanowczo.

No co za bezczelny uparciuch, wiecie, co?


_________________

Powoli zbliżamy się do końca tego tasiemca.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top