Rozdział 40
Nie mogłam tu zostać. Gdyby nie bąbel spakowałabym nas i jeszcze dziś wrócilibyśmy do miasta. Najgorsze były wyrzuty sumienia i to, co zaczęłam sobie uświadamiać. Ten zimny gnój miał rację. Nie miałam prawa wchodzić pomiędzy nich. Wiedziałam, że zależało mu na bracie, a ja byłam przeszkodą. Byłam też egoistką, bo chciałam mieć Sebastiana tylko dla siebie, choć dobrze wiedziałam, że przy mnie, czekało go tylko smutne pasmo wyrzeczeń.
- Roska! Roska, jesteś na górze?! - zaniepokojony głos matki wyrwał mnie z rozmyślań.
- Jestem, już schodzę...
Spojrzałam na komórkę i postanowiłam oddzwonić do Kaśki po kolacji.
Od wczoraj się do mnie dobijała, a ja żyłam wsią i byłam w zupełnie innym świecie.
- Co się stało? - zapytałam, zbiegając po schodach.
- Trzeba przebrać i wykąpać tego urwisa.
- Nie mów tylko, że narobił w majtki. - Wbiegłam do łazienki i spojrzałam na umazanego po pachy bąbla.
- Cuchnie. - Wykrzywiłam nos.
- Jak diabli. Tylko na chwilę spuściłam go z oka, dosłownie moment... - tłumaczyła się, zdejmując mu ubranie - a ten już upodobał sobie końskie kupy i w dodatku nie chciał z nich wyjść. Piotr zaproponował, żeby umyć go u siebie, ale naprawdę poczułam się niezręcznie. No i co zrobiłeś? - Chwyciła Marcina za ramiona, a on tylko się wyszczerzył i spojrzał jak prawdziwy łobuz.
Mój łobuz - zaśmiałam się w duchu, widząc zniesmaczoną minę Maryśki.
- Napuszczę wody...
- Ja to zrobię, ty przynieś jakieś ubranie na zmianę -poleciła.
...
Rozsiedliśmy się w sadzie. Jacek przyniósł jakieś zielone, dziwnie pachnące spirale, które rozwiesił na gałęziach jabłoni i podpalił, żeby dymiły, a Maryśka zapaliła na stoliku świece przeciw komarom. To wszystko miało je odstraszyć, ale mnie, jak na złość i tak co chwilę kłuły w nogę albo ramię. Były na tyle upierdliwe, że kąsały nawet po twarzy. Przyglądałam się też dwóm kolegom Jacka i nie uszło mojej uwadze, że oni również od czasu do czasu dziwnie na mnie zerkali.
- O czym myślisz? - zapytał Sebastian, który zdążył pochłonąć już dwa kawałki ostro przyprawionej karkówki.
- Po prostu odpoczywam - odpowiedziałam, posyłając mu uśmiech.
- Za tydzień moglibyśmy razem gdzieś wyjechać - zaproponował Adam.
On dla odmiany nie zjadł nawet kawałka mięsa, ale za to zasmakowała mu sałatka.
- O morzu zapomnij, już o tym rozmawialiśmy. Raz, że daleko, a dwa, w sezonie jest tam zbyt tłoczno i brudno - wtrąciła matka, dolewając piwa do szklanek.
- Jutro jedziemy na ryby nad jezioro - odezwał się Jacek, po czym usiadł obok ojca i upił spory łyk, rozglądając się po wszystkich.
- To tam są jeszcze ryby? - zdziwił się Adam.
- I to jakie, nie? - Odwrócił się do kumpla, który siedział przy grillu i palił papierosa.
- W tamtym tygodniu złapałem trzy ładne węgorze i takiego szczupaka. - pochwalił się Jarek, wskazując kantem ręki na długość do bicepsa.
- Zjadłabym taką rybkę prosto z grilla - oznajmiła, podniecona Maryśka.
Wywróciłam oczami i już wiedziałam, że wszyscy byli za wypadem nad jezioro. Nawet bąbel, kiedy usłyszał ryby, powtórzył „lyby" i próbował dorwać się do mojej szklanki z piwem.
- No chyba się nie myłeś... - Trzepnęłam go lekko po ręce. - Tu masz swój napój. - Podstawiłam mu kubek z dzióbkiem.
- Ale dzisiaj to dał popis na całego. Myślałam, że nigdy nie wyjdzie z tych gówien - przypomniała matka.
- No weź, nie przy jedzeniu. - Skrzywiłam się.
- W przyszłym tygodniu będę mniej zajęty, możemy zorganizować jakiś krótki wyjazd. Co ty o tym? - zwrócił się do mnie Adam, ignorując matkę.
Maryśka spojrzała na mnie z błyskiem w oczach, a potem Jacek i za nim jego kumple. Poczułam się dziwnie, na dodatek zakłuło mnie w piersiach, a ręka Sebastiana, która nagle zanurkowała niespodziewanie pod stolik i ścisnęła mnie za kolano, zamiast dodać otuchy, sprawiła niemal fizyczny ból. Musiałam im powiedzieć, skończyć to udawanie rodziny, do której nijak nie pasowałam. Nie miałam zamiaru niczego ukrywać.
- Nie mogę nigdzie wyjechać, a tym bardziej Marcin - zaczęłam, po czym zmierzwiłam bąblowi czuprynę. - Dzwonił do mnie dyrektor z Domu Dziecka. Powiedział, że Marcin razem z innymi dzieciakami wyjeżdżają w przyszłym tygodniu na obóz integracyjno-edukacyjny do Francji - wypaliłam, w ostatniej chwil zmieniając zdanie.
- Dokąd? Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? - oburzyła się matka.
- Nie było okazji - mruknęłam.
- Ale można to chyba odwołać, prawda? - zapytał Adam.
- Za późno, już się zgodziłam i wpisali go na listę. Poza tym, taki wyjazd wpłynie pozytywnie na jego rozwój i przy okazji zobaczy też trochę świata - odparłam dumnie.
- Chyba dobrze zrobi tobie. Znowu uciekasz i podrzucasz go komuś - zrugała mnie Marysia, spoglądając na bąbla.
- Nie mam zamiaru się kłócić, nie wciągniesz mnie, nie tym razem - oznajmiłam, strącając rękę młodego, a następnie wstałam i rozprostowałam nogi. - Późno już, idę go położyć, a jutro spakuję rzeczy i wracam do miasta - dodałam, a następnie zabrałam Marcina z krzesełka.
Zapadła głucha cisza, po której podziewałam sięusłyszeć kolejną porcję uwag i oskarżeń ze strony matki, ale nic takiego nienastąpiło. W tej chwili byłam jej za to wdzięczna.
...
- Lyby powiedziaem... - marudził bąbel i nie chciał nawet zmrużyć oka.
- Wiesz, jak głęboko jest w jeziorze? Wiesz, że są tam też szczypiące raki?
Próbowałam go zniechęcić, ale wbił sobie te ryby do głowy i nie chciał odpuścić.
- Lyby i laki - powiedział poważnie, po czym nadymał policzki.
Wiedziałam, że był obrażony, ale nie miałam zamiaru mu ustępować.
https://youtu.be/GVQqZg5BisE
- Kiedy miałaś zamiar mi powiedzieć? - usłyszałam głos Sebastiana za plecami.
- Próbuję go ululać, nie pomagasz mi - mruknęłam równie cicho.
Po chwili zerknęłam na leżącą na posłaniu obok chustkę.
Cholera! A jak zobaczy mój łysy placek?
- Myślałem, że mi ufasz. Co się stało? Co się zmieniło?
Zapytaj swojego brata - omal nie wyrwało mi się z ust, ale w porę ugryzłam się w język.
- Wczoraj po prostu się zapomniałam. Muszę myśleć o Marcinie, nie umiem zmienić swojego życia tak na zawołanie.
- Zapomniałaś się? - podniósł głos, na co rzuciłam mu krótkie spojrzenie przez ramię.
Nie potrafiłam teraz patrzeć mu w oczy, bo tak trudno mi było go odepchnąć, ale nie miałam wyjścia.
- Lyby... - bąknął Marcin i nakrył się po samą szyję.
- Śpij, to może przyśnią ci się ryby - szepnęłam, odgarniając mu z czoła niesforne loki.
- Olewasz mnie?
Młody wiercił mi dziurę w brzuchu, a ja nie wiedziałam nawet, jak mam z nim rozmawiać. Nie chciałam, żeby tak myślał, bo było wręcz przeciwnie.
- Nie olewam, ale mam już jedno dziecko...
Ups. No co za idiotka - zamknęłam oczy i wstrzymałam oddech, bojąc się tego, co zaraz usłyszę. - Przepraszam - dodałam szybko, starając się uspokoić i nie rozkleić przy bąblu. - Mówiłam ci, że przyjazd tutaj to nie jest dobry pomysł.
- Nie zmyjesz mnie tą gadką. Co ci się stało w głowę?
O dziwo, nie poruszyła go moja docinka. Wiedziałam, że był uparty i za nic nie odpuści.
- Przewróciłam się w lesie. Jak sam widzisz, to nic takiego, ale nie mów o tym ojcu. Nie chcę mieć jeszcze jego na głowie - wyjaśniłam.
- Musimy porozmawiać, czekam na ciebie na dole, tylko bez wykrętów - oznajmił poważnie.
- Jasne, daj mi chwilę.
...
Siedzieliśmy na schodach ramię w ramię i nic nie mówiliśmy. Przez uchylone okno usłyszałam, jak w kuchni spadło na podłogę jakieś naczynie, a po chwili zaklęła matka. Musiała mieć już nieźle wypite, jak się domyślałam i wolałam nawet jej nie pomagać przy zmywaniu, bo pewnie skończyłoby to się kłótnią. Gdy Adam żegnał się i wracał do miasta, miałam wielką ochotę wpakować wszystko do plecaka, zabrać śpiącego Bąbla i zabrać się z nim.
- Dobra, walnę z mostu - przerwał ciszę młody. - Gdyby coś mi się stało i nie powiedziałbym ci albo gdybym wyjechał bez słowa, to w ogóle by cię to obeszło?
- Oczywiście, że tak. - Spojrzałam na niego, zaniepokojona.
- Więc sama rozumiesz, prawda? Nie wiem, co i kto ci naopowiadał, ale nie jestem głupi. Nie chcesz, to nie mów i tak się dowiem, ale zastanów się, czy nadal chcesz mnie tak traktować.
- Nie masz czego się dowiadywać. - Podniosłam się na nogi, odpaliłam papierosa i oparłam się o ścianę. - To się dzieje zbyt szybko. Ja mam swoje sprawy, ty swoje. Musimy zwolnić, inaczej nic z tego nie będzie. Sam mówiłeś... - urwałam, kiedy niespodziewanie poderwał się ze schodów.
- Szybko? Dlaczego mi to robisz, co? - Wściekł się, wytrącił mi papierosa z ręki i chwycił mocno za ramiona. - Uważasz, że nie mamy wspólnych spraw, po tym wszystkim, co między nami było? Powiedziałem ci, co czuję, to za mało? Myślisz, że jest mi łatwo, że wyjechałem z miasta, bo miałem taki kaprys? - Wbił we mnie pociemniałe spojrzenie, którego nie potrafiłam wytrzymać.
- Właśnie o tym mówię. Nie chcę, żebyś przeze mnie czegoś żałował albo z czegoś rezygnował. Nie zmuszałam i nadal nie będę cię do niczego zmuszała - odparłam, przyciskając się do ściany. - Zwolnijmy, proszę. Sprawiasz mi ból - jęknęłam, czując, jego twarde palce wbijające się w ramiona.
- Przepraszam. - Puścił mnie, a potem przytulił. - Nie rób mi tego. Nie możesz mnie teraz odsuwać - dodał cicho.
Gorący oddech palił mnie w skroń, a po chwili dołączyły jego usta. Pachniał piwem, dymem i czułam, jak rozsadzała go energia. Niemal słyszałam wrzącą krew i biegnące z niepokojem myśli. Ze mną zresztą było podobnie. Pragnęłam go i ledwo się powstrzymywałam, żeby nie wsadzić rąk pod jego koszulkę, nie rozpiąć mu spodni i...
- Dobranoc - usłyszeliśmy mruknięcie.
Jacek nieoczekiwanie pojawił się na schodach, odpalił papierosa, a potem zbiegł i zniknął za werandą.
Nie przypominałam sobie, żebym kiedykolwiek widziała go palącego.
- Cholera, myślisz, że nas słyszał?
- A ma to jakieś znaczenie? - Sebastian spojrzał mi w oczy.
W jego oczach odbijało się światło, dochodzące z kuchennych okien.
- Ma? - dopytywał i odsunął ode mnie twarz.
Jego spojrzenie się zmieniło. Zadrżałam, kiedy uzmysłowiłam sobie, do czego zmierzał.
- Oczywiście, że nie, ale mógłby potem powtórzyć wszystko i...
- Ja pierdolę - zaklął cicho, po czym oddalił się, spoglądając na mnie z dystansem. - Ale ze mnie debil, skończony idiota... - urwał, opuścił ramiona i zacisnął pięści.
Zaczął powoli się cofać, a następnie odwrócił się i ruszył biegiem za bratem.
Nie wiedziałam, co robić. Miałam ochotę coś rozwalić. Na dodatek środek przeciwbólowy, który wzięłam przed kolacją, przestał działać, bo poczułam tępy, ciągnący i narastający ból w czaszce.
Oderwałam się od ściany i po ciemku zakradłam się za nimi...
- ...rozumiesz? Powiedz mi, co jej zrobiłeś? - usłyszałam, jak szarpali się w sadzie.
- Powiedziałem jej prawdę. Coś, czego nie dostrzegasz, bo myślisz tylko fiutem, gówniarzu... Zawróciła ci w głowie i chyba oślepłeś... - warczał Jacek.
- I kto to mówi? - Zaśmiał się gorzko Sebastian.
- Mówię ci, skończ z nią i ogarnij się, bo niedługo i tak wyjedzie. Nie rób zamieszania na wsi. Teraz nam to niepotrzebne...
- Jakiego zamieszania? O co ci chodzi? Puść mnie...
- To dziwka. Prędzej, czy później prześpi się z jakimś tutejszym i dobrze o tym...
Usłyszałam jęk, rwanie materiału, a potem, jak się domyśliłam, padł cios. Nie wiedziałam tylko, kto kogo uderzył pierwszy. Przycisnęłam ręce do twarzy, by stłumić szloch. Chciałam to przerwać, ale stchórzyłam. Stałam pod schodami dawnej biblioteki i trzęsłam się jak osika.
- Odwal się, wracaj do domu...
- Idziesz ze mną - rozkazał Jacek.
- Spieprzaj, nigdzie nie idę. Wracam do miasta. - Głos Sebastiana zmienił się nie do poznania, był wściekły...
- Ona nie jest tego warta! - wypalił Jacek.
Zacisnęłam zęby i choć miał rację, to stwierdzenie zabolało mnie jak diabli.
- Dla mnie jest warta wszystkiego. Nie będziesz mi mówił, co mam robić. Ani ty, ani ojciec - wysapał młody.
- Zawsze cię kryłem, nigdy nie byłem przeciwko tobie, więc zważaj na słowa - odparł Jacek.
- Co tak cię w niej denerwuje, co? Dlaczego jej nienawidzisz? To twoja przyrodnia siostra. Powinieneś...
- Nie pieprz głupot! Nie masz zielonego pojęcia, w co się ładujesz!
- To mi powiedz, no! W co się pakuję, bo naprawdę nie wiem, czego chcesz od tej dziewczyny. Co takiego ci zrobiła? Nawet ojciec po tylu latach...
Znowu usłyszałam szamotaninę i wyrzucane głośno powietrze oraz trzask materiału. Nie wytrzymałam i wychyliłam się spod schodów.
- Cicho bądź. Zbieraj się, idziemy do domu - jęknął Jacek.
- Powiesz mi czy nie? Wytłumacz mi, bo nic z tego nie rozumiem - zażądał Sebastian.
- Chodzi o Ludwika.
- Co on ma do tego?
- Nie tutaj. Wracasz ze mną do domu. Tam ci wszystko wytłumaczę. Zbieraj dupę.
- Powiedz teraz. Co z Ludwikiem? Przecież on siedzi. Co...?
Ich głosy ucichły i nie byłam w stanie niczego już usłyszeć. To było bardzo dziwne, ale nie musiałam długo się zastanawiać, kim był Ludwik. Tylko co, do jasnej cholery, brat Sebastiana miał z tym wspólnego?
- Zamknij bramę.
- Niech cię szlag.
- Zobaczymy, jeszcze mi podziękujesz - prychnął Jacek.
Poczułam dym z papierosa. Był bardzo wyraźny. Domyśliłam się, że to matka wyszła na podwórko. Ciekawe, czy tak, jak ja, słyszała ich kłótnię.
Nie wierzyłam w przypadki, ale ten jeden jedyny raz, bardzo chciałam, by był to tylko przypadek. Ogarnęła mnie panika, bo nie wiedziałam o czymś ważnym i niebezpiecznym, co mogło mnie dotyczyć. Nie rozumiałam też, dlaczego Jacek ukrywał to przede mną. Musiałam jak najprędzej porozmawiać z Adamem. Nie podobało mi się, że kolejny raz dowiadywałam się o czymś przez przypadek.
Cichy chrzęst żwiru, w końcu zdradził matkę. Odkaszlnęła.
- Wiesz, o czym on mówił, prawda? - zapytałam.
- Nie mam pojęcia - odparła i głośno wypuściła dym.
- Kłamiesz.
- Lepiej się w to nie mieszaj - ostrzegła, po czym wycofała się i poszła do domu.
O nie, tego już za wiele - zacisnęłam pięści i ruszyłam za Marysią.
Cdn...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top