Rozdział 31
Po raz trzeci wybierałam numer dyrektora domu dziecka i zaczęłam się trochę martwić, gdy nie odbierał. Może zmienił numer albo coś się stało? W końcu sam do mnie oddzwonił pół godziny później i od razu uspokoił.
– Przepraszam, mamy tu teraz trochę zamieszania. Przyjechała do nas wymiana z Francji. Co słychać i jak mijają wakacje?
Miał lekką zadyszkę, ale był w dobrym humorze.
– Dostałam urlop.
– To świetnie. Chcesz przyjechać?
– Chciałabym zabrać Marcina na weekend, jeśli nie ma w tym czasie ważnych zajęć.
– Rozumiem, na weekend. A kiedy dokładnie?
– Przyjechałabym jutro, o ile to nie kłopot – wypaliłam, czekając w napięciu na odpowiedź.
– Nie ma żadnego problemu, to nawet dobrze się składa, bo w związku z wymianą, brakuje nam trochę miejsca i zwolni się dodatkowe łóżko – wyjaśnił.
– W takim razie nie zawracam już panu głowy. Będę jutro tak jak zwykle około południa. Do widzenia.
– Do widzenia i powodzenia – odpowiedział żartobliwie.
Przez dłuższą chwilę skakałam po łóżku jak nawiedzona, nie mogąc się już doczekać. Potem opadłam na pościel, bo czekały mnie jeszcze innego rodzaju podchody. Z tym pomysłem wciąż miałam wątpliwości i to niemałe, ale wizja mnie, podjeżdżającej pod bramę bidula, w jego towarzystwie, w dodatku taką bryką, oczywiście zwyciężyła.
Nie, wcale nie czułam się w tej chwili żałosna.
Przeszukałam listę ostatnich połączeń, spojrzałam na datę i godzinę, a kiedy znalazłam numer starego Jastrzębia, dodałam do kontaktów i przypisałam mu nazwę: Marabut. Tak na wszelki wypadek, w razie jakby ktoś niepowołany dorwał w łapy moją komórkę.
Było po czternastej, ale postanowiłam jeszcze trochę poczekać i dokładniej to przemyśleć. Nie byłam tak wyrachowana, jak moja matka.
...
Sprzątnęłam mieszkanie i o dziwo, zbytnio się nie zmęczyłam. Ostatnio tak nie bałaganiłam, bo nie znosiłam jedzenia do pokoju, no i nie piłam w domu, więc uwinęłam się raz-dwa.
Wyciągnęłam z szafy kołderkę Marcina, oblekłam w pościel, a swoją wyniosłam do starej sypialni, aczkolwiek i tak podejrzewałam, że będziemy spali razem. Miałam też nadzieję, że nie puszczą go w jednych ciuchach, bo ubrania, które mi po nim zostały, na pewno będą już za małe. Mogłabym co prawda kupić mu jakieś nowe, ale wolałam w inny sposób wydać na niego pieniądze.
Zrobiłam trzecią kawę i przystąpiłam do podchodów.
Adam odebrał od razu, jakby się skurczybyk mnie spodziewał.
– Dzień dobry, Różo – przywitał się zachrypniętym głosem. – Sebastian jest w lesie z Jackiem...
– Ja do pana... – ucięłam. – To znaczy, do ciebie – poprawiłam się i nerwowo zagryzłam wargę.
– Do mnie? Coś się stało?
– Chciałam podziękować za urlop.
– Nie ma za co, należał ci się i cieszę się, że w końcu odpoczniesz. Mnie też przydałby się kolejny – zażartował.
– Tak właściwie, to dzwonię też w innej sprawie...
CHOLERA!
Dlaczego to było takie trudne?
– Słucham, mów śmiało. Jeśli czegoś potrzebujesz, to pomogę.
– Słyszałam, że chciałeś zobaczyć się z Marcinem. Jutro po niego jadę, więc pomyślałam, że gdybyś miał czas, to może zechciałbyś mi potowarzyszyć?
Dobrze, że nikt mnie nie widział, bo wyszczerzyłam się jak głupol. Nastąpiła dłuższa chwila ciszy, a potem zaszeleściły jakieś papiery.
– Naprawdę, mógłbym?
No zaraz się poskładam, czy ja mówiłam po hebrajsku? – ugryzłam się w język.
– A mógłbyś? Pytam, bo wiem, że macie teraz dużo pracy, ale w sumie to blisko, tylko godzinka z hakiem – ciągnęłam zachęcająco.
– Jutro o szesnastej mam spotkanie, ale od rana do piętnastej jestem wolny.
– W takim razie czekam o jedenastej, bo umówiłam się z dyrektorem, że odbiorę Marcina około południa. Jest jeszcze jedna rzecz, czy... – zawahałam się – mógłbyś przyjechać sam? Chodzi mi o to, żeby matka o tym nie wiedziała. Gdybyś jej nie mówił, byłabym naprawdę wdzięczna.
– Tylko my?
– A to jakiś problem?
– Nie oczywiście, że nie. Myślałem tylko, że... Ona od jakiegoś czasu już mi o to głowę truje – przyznał.
– Nie musi o niczym wiedzieć, potem się nią zajmę – uspokajałam go.
– Jak uważasz. To do zobaczenia jutro.
– Do widzenia – pożegnałam się i rozłączyłam.
W tym momencie również powinnam wykonać jakiś idiotyczny, pierwotny taniec zwycięstwa, ale nagle dotarło do mnie, że przez mój podstępny plan Adam może mieć nieźle przesrane u Marysi.
Trudno, widziały gały, co brały – podsumował demon.
...
Z tego podekscytowania nie mogłam usiedzieć w domu, więc wypuściłam się na małe zakupy. Naprawdę nie miałam zamiaru dużo wydawać, a przypadek sprawił, że zawędrowałam do szmateksu, który Kaśka tak zachwalała.
Z jedną dziewczyną, opaloną brunetką, minęłam się w drzwiach, a dwie pozostałe piły kawę i rozmawiały, więc przywitałam się i zaczęłam rozglądać, co tam mają. Nie powiem, żeby to były jakieś cuda, bo odzież nie prezentowała się najlepiej, była wygnieciona i jak na mój gust, za bardzo znoszona, albo po prostu co lepsze już się sprzedały. I pewnie dlatego taka tania – pomyślałam, przerzucając wieszaki...
Dziewięć, piętnaście, osiemnaście złotych, podczas gdy za podobną cenę, mogłam kupić nowe na bazarku. W lumpeksie, w którym kiedyś pracowałam, miałyśmy w sumie tę samą jakość, tylko rzuconą na ławy, a tu po prostu wisiało wszystko na wieszakach i taka była różnica.
– Ja to bym się od razu ochajtała i nie czekała, aż urodzę... – usłyszałam niechcący jedną z dziewczyn.
– Łatwo ci mówić. To ja mam mu się oświadczyć, czy on mnie? – odparła ta druga.
Przez ciekawość dyskretnie zerknęłam w ich stronę i przyjrzałam się uważniej opalonej blondynce w białej sukience, obładowanej złotem, która stała oparta o ścianę z kubkiem w ręku, a potem drugiej, siedzącej bokiem. Ta, miała trochę ciemniejsze włosy splecione w drobne warkoczyki. Jej Błękitna, długa tunika na ramiączkach oraz białe legginsy, nosiły wilgotne ślady, jakby ktoś oblał ją wodą.
– A ja bym się nie cykała i postawiła sprawę jasno – powiedziała, ta w białej sukience, po czym spojrzała na mnie niespodziewanie, na co od razu odwróciłam wzrok.
– Pomóc w czymś? – zapytała.
– Nie, dziękuję, na razie się rozglądam – odpowiedziałam i przeszłam dalej.
– ... czy byłabyś taka mądra. A jak się dowie, że nie jest jego?
– Boże, uszy już mi od tego puchną dziewczyno. Słyszę to w kółko od miesiąca. Idź w końcu do ojca dziecka i powiedz mu, a nie się szczypiesz. Niech płaci, będziesz miała chociaż kasę, a ten dupek niech się dalej namyśla. Teraz są inne czasy, z jednym dzieckiem możesz dalej rządzić i sobie życie ułożyć...
Ja pierdolę, co to za tekst? Rządzić, czym? Własnymi gaciami chyba – zakpiłam w duchu i stanęłam bliżej.
Byłam tak zeświergolona jutrzejszym dniem, że dopiero teraz dotarło do mnie, kim była dziewczyna w błękitnej sukience.
– Weź, nooo... Jak mu powiem, to i tak nic nie ugram. W porównaniu z Rafałem to gówniarz jest. Gdyby nie ta mała szmata i Łukasz, to nie byłoby sprawy – ciągnęła konspiracyjnie.
Miałam nadzieję, że się przesłyszałam.
Nie, na pewno się przesłyszałam. One nie mogły mówić o...
– Gówniarz, nie gówniarz, niech płaci, a jak nie ma czym, to starzy niech wyskakują z kasy, w końcu to ich wnuk, nie? – oznajmiła blondyna w białej sukience.
– Ja bym chciała dziewczynkę – wypaliła Natalia.
Ja...
Pierdolę...
Co...?
Zadrżałam. Ciarki przeszły mi po plecach, a strach zasadził kopa prosto w mój żołądek.
– Jak matka się dowie, to wywali mnie z chaty albo zawału dostanie – jęknęła cicho. – Polubiła Rafała i on ją chyba też, ale jak go zamkną, to nie wiem, co zrobię.
– Głupia jesteś...
– ...głupia... moim miejscu?
Ich głosy się rozmyły, a ja, niczym robot, podeszłam do stolika, postawiłam na nim koszyk i wyszłam, nawet się nie żegnając.
KURWA MAĆ!
Niech to będzie jakieś nieporozumienie, bo za chwilę coś rozwalę – zadrżałam i oparłam się o najbliższą ścianę. Musiałam chyba wyglądać dziwacznie, bo przechodnie zaczęli mi się przyglądać...
Będę ci mówił o wszystkim.
Róża, uspokój się i pomyśl na spokojnie. Przecież on nie mógł zrobić dzieciaka takiej... takiej... – skrzywiłam się, wyciągnęłam komórkę i osunęłam się w kucki.
Musiałam to wiedzieć teraz, natychmiast. Od niego.
Widziałam twoją Natalię – napisałam i wysłałam.
CHOLERA!
Szybko skasowałam i napisałam od nowa.
Zrobiłeś jej dzieciaka? Kiedy miałeś zamiar mi o tym powiedzieć? – Otarłam policzki i wysłałam.
Za późno. Poszło, zanim zdołałam to przemyśleć.
Wiedziałam, że to między nami było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Ta przeprowadzka, do której i mnie próbował namówić, te wypady na osiedle. Wszystko zaczynało pasować, a ja głupia idiotka dałam się tak wkręcić!
Nie wiem, kto ci znowu nawciskał głupot. Zadzwonię wieczorem.
Czytałam kilka razy odpowiedź i nie mogłam uwierzyć. Słyszałam na własne uszy, więc co? Kłamał, czy po prostu mi odbijało i miałam już jakieś omamy słuchowe? Byłam za stara na takie numery, a przez niego zachowywałam się jak głupia małolata.
– Przepraszam... ma pani...? – Poczułam woń brudu i uryny, na co od razu skrzywiłam się i uniosłam wzrok.
Koło mnie przystanął jakiś dziadek o pomarszczonej, niedomytej twarzy, w brudnych ciuchach.
– Ma pani pożyczyć dwa złote? – Wbił we mnie mętne, błękitne i przekrwione oczy.
– Nie mam, idź pan stąd – warknęłam niegrzecznie.
Pożyczyć, dobre sobie.
Dziadek zapewne był przyzwyczajony do odmawiania, bo od razu odszedł, szurając starymi butami i kilkanaście metrów dalej zaczepił kogoś przy kiosku. Było w nim coś takiego... znajomego?
Nigdy nie byłam w ciągu alkoholowym, ale domyśliłam się, że zbierał na lekarstwo.
Założył trzęsące się ręce do tyłu i skręcił za rogiem. Podniosłam się i sięgnęłam do torebki. Nie miałam dwóch złotych jedynie pięć.
Zacisnęłam je w garści i puściłam się pędem za nim.
...
Szorowałam podłogę w łazience jak opętana, aż pękły mi rękawice i zaczęły piec palce.
– W dupie to mam... Nie dzwoń, pewnie... Nie odzywaj się, niech się martwi idiotka... – warczałam do siebie.
Przerwałam robotę i uchyliłam okno, bo nawet oczy łzawiły mi od chemii. Nie, nie płakałam, to tylko środek do podłóg. Byłam za bardzo wściekła, żeby się mazać. Tak wściekła, że w lodówce śmiała się do mnie cała bateria dębowych mocnych. Tak wściekła, że ledwo usłyszałam dźwięk domofonu.
Cdn...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top