Rozdział 24
– To było takie... wkurzające – wydusiłam.
– Bezsilność czy prawda? – mruknął Maciek.
– Jedno i drugie – odpowiedziałam. – Ona ma rację, właśnie taka jestem, nieudolna życiowo – dodałam, zrezygnowana.
– Wcale nie, jesteś tylko trochę zagubiona, ponieważ za dużo na raz na ciebie spadło i to normalne, że w końcu cię przygniotło. Człowiek staje się wtedy bardziej podatny na pułapki. Wiem, jak się czujesz i też przez jakiś czas oszukiwałem się na różne sposoby, ale na dłuższą metę, to nie zdaje egzaminu. Kiedy się zapominasz, nieświadomie możesz wkroczyć na jeszcze gorszy grunt, a tam... – westchnął – niestety nie czeka twoje pieprzone wybawienie, tylko jeszcze więcej dołów wypełnionych nowym gównem – dodał smętnie.
Słuchałam go i poznawałam od zupełnie innej strony. Chwilami odnosiłam wrażenie, że jest mu jeszcze ciężej, niż mnie. Nie mogłam uwierzyć, że ten uśmiechnięty, przystojny facet, skrywał w sobie tyle goryczy i bólu, że miał tyle złych doświadczeń.
– Czy ja... też byłam dla ciebie tym gorszym gruntem? – wypaliłam ni z tego, ni z owego.
– Nie, nie – zaprzeczył. – Ty jesteś... – zamyślił się, po czym chwycił moją dłoń i zrobił z naszych rąk most przez całą długość stolika. – Nie będę ukrywał, że to, co powiedziałaś wtedy w klubie, poruszyło mnie i zrozumiałem, że inni mają gorzej. Ty, tam przy stoliku, upita do nieprzytomności, byłaś o wiele silniejsza ode mnie. Możesz upaść naprawdę nisko, ale zawsze się podniesiesz, a mnie przychodzi to coraz trudniej i chyba mam to po ojcu, który... – urwał i od razu zdałam sobie sprawę, do czego zmierzał.
– Nie. – Pokręciłam głową. – Tacy ludzie, jak ty, nie powinni nawet o tym myśleć, bo mają zbyt wiele do stracenia, zbyt wiele możliwości. Gdybym była na twoim miejscu...
– Nigdy byś już nie upadła? – wtrącił się i spojrzał na mnie z uśmiechem.
Je zu, ten facet chyba znał mnie lepiej, niż ja samą siebie!
– Tak, ale niestety zawsze będę na swoim miejscu. Nie potrafię ruszyć do przodu i wcale nie jestem silna, jestem po prostu tchórzem – oznajmiłam.
– To nie ma związku z sytuacją materialną, zdajesz sobie z tego sprawę?
– W moim przypadku chodzi właśnie o to – odparłam.
– Nie zgadzam się. Właśnie to, cały czas próbuję ci uzmysłowić, że mimo sytuacji i tak jesteś silniejsza ode mnie.
– Daj spokój, w którym miejscu ty widzisz tę moją siłę? – zakpiłam i chciałam uwolnić ręce, ale chwycił je mocniej.
– Twój syn daje ci siłę, powód do tego, że zawsze się odbijasz i do niego wracasz, a ja nie mam już do czego wracać, rozumiesz? Wciąż jestem na tym pieprzonym etapie wyczekiwania i gdyby dzisiaj zapukała do mnie, przyjąłbym ją z powrotem. Nie mam już dumy, nie mam niczego, ona zabrała wszystko, co miałem wartościowego i zrobiła to w najgorszy sposób, w jaki kobieta może potraktować faceta, jak... – zniżył głos – najgorsza kurwa. – Zacisnął szczękę. – Kapujesz? Przyjąłbym z powrotem tę kurwę... – dodał przez zaciśnięte zęby.
Pochylił się i wówczas zauważyłam coś dziwnego. Nie tylko w nagłej zmianie głosu, który zaczął przechodzić w bełkot, ale też rozszerzyły mu się źrenice i jego oczy były nie do poznania.
Był naćpany i zdziwiłam się, że dopiero teraz to zauważyłam.
– Na czym jedziesz? – zapytałam szeptem, na co ścisnął moje ręce jeszcze bardziej, aż poczułam ból. – Jesteś nagrzany... przestań... – Wykrzywiłam się i rozejrzałam po knajpie, ale nikt nie zwracał na nas uwagi, tym bardziej że siedzieliśmy w wydzielonym miejscu dla par.
– To nie ma znaczenia... – zaśmiał się gorzko i ten śmiech zabrzmiał tak nienaturalnie, że od razu wzbudził we mnie przerażenie.
– Piłeś, jesteś naćpany i na dodatek przyjechałeś samochodem, je zu... Jesteś szalony i nieodpowiedzialny, puść mnie... – Ponownie próbowałam się wyrwać, ale na próżno.
– Hej... Hej... Nie jestem samochodem, przyszedłem pieszo. Masz mnie aż za takiego desperata? – zapytał nadal rozbawiony, gładząc mnie kciukami. – Mam jeszcze trochę, jeśli chcesz... – dodał po chwili.
– Zwariowałeś? Nie mam ochoty, jutro muszę stawić się na komendzie – mruknęłam konspiracyjnie.
– Wyluzuj, do rana nie będzie śladu, co ci szkodzi? – Wykrzywił się, jak klaun.
Sytuacja tak szybko się zmieniła i to na bardzo złą, że byłam kompletnie skołowana. Na początku prowadziliśmy normalną rozmowę, a teraz miałam wrażenie, że gram rolę w jakiejś żałosnej grotesce.
– Co mi szkodzi?! – podniosłam w końcu głos. – Ochujałeś? Mogą zabrać mi dziecko, to mało? – wkurzyłam się i wbiłam mu paznokcie, ale to też nie poskutkowało. – Puść mnie, muszę... do toalety – syknęłam. – Pu... szczaj...
Kiedy wreszcie mnie uwolnił i nasz pomost zniknął, na jego twarzy pojawił się żałosny grymas niezrozumienia. Nie mogłam na niego patrzeć i jednocześnie nie mogłam go tak zostawić.
I kto tu był bardziej żałosny? – odezwał się nieproszony głos.
To nie była wymówka. Kawa i cola rozsadzały mi pęcherz, więc zostawiłam na widoku torebkę z komórką, dając mu do zrozumienia, że zaraz wrócę.
– Siedź tu, kurwa, ani nie drgnij – poleciłam przez zęby, po czym wstałam i popędziłam na tyły do kibelka.
Musiałam zejść po schodach i choć nie miałam w sobie ani grama alkoholu, to na nierównych, kamiennych stopniach, czułam się jak pijana baletnica. Chwyciłam metalową poręcz i wieszając się na niej, oraz przeskakując po dwa stopnie, wylądowałam na dole.
Co za kretyn! Co za bezmyślny ryzykant! – rugałam go w myślach, opróżniając pęcherz. Tylko takiego frajera potrzeba mi było do szczęścia – prychnęłam w duchu. Tak, żałosnego ćpuna, który wciągnąłby mnie w to bagno i zakotwiczył na amen. Takiego wała! Pożegnam się i spierdolę do domu – debatowałam ze sobą.
Wyszłam z kibelka i spojrzałam w lustro. Tusz się rozmazał i byłam blada, jak ściana. Niedobrze. Niedobry znak.
CHOLERA!
Miałam ochotę się napić. Tak wielką, że podczas mycia rąk, kostki stukały mi o umywalkę.
Pieprzyć to, wracaj do domu dziewczyno, dziś nie jest tragicznie, ale jutro może być katastrofa!
– Och, zamknij się, kurwa, zamknij się wreszcie – warknęłam i obmyłam twarz zimną wodą, a następnie brzegiem papierowego ręcznika, usunęłam resztki makijażu i łzy.
Smutna idiotka patrzyła na mnie oczami przestraszonego dziecka i to na pewno nie mogłam być ja. Czy ja naprawdę tak wyglądałam?
Zebrałam się do kupy, odetchnęłam kilka razy i ruszyłam z powrotem na górę. Tuż przy wyjściu, na ostatnim stopniu, spojrzałam na nasz stolik i zamarłam. Nie do wiary! Ten idiota śmiał się i naparzał przez moją komórkę! Podbiegłam do niego i po drodze uderzyłam łokciem w krzesło, przy sąsiednim stoliku. Zabolało jak diabli.
– Ej, co robisz, dawaj... – syknęłam, wyrywając mu z łapy moją własność i skrzywiłam się z bólu.
– Słucham? – zapytałam i przez moment trwała tylko cisza.
– Pani Róża Sadowska? – usłyszałam głęboki, dojrzały głos.
– Kondraciuk – poprawiłam, nie mając pojęcia, z kim rozmawiam, po czym spojrzałam, na zastygłą w głupkowatym grymasie, twarz Maćka.
– Córka Marii Sadowskiej, tak? – upewniał się mężczyzna i wówczas zorientowałam się, kto znajduje się po drugiej stronie łącza.
– Przecież pan doskonale wie, więc po co te podchody? – wypaliłam, próbując uspokoić rozpędzony oddech. – Moja matka dała panu numer, czy...?
– Chciałbym się jutro z panią spotkać, zanim pójdzie pani na komendę – oznajmił chłodno i bez nacisku.
– W jakim celu?
– To nie jest rozmowa na telefon. Prosiłbym panią, żeby przyszła jutro w południe do Ratuszowej – oznajmił i usłyszałam, jak oczyszcza gardło, nawet się z tym nie kryjąc. – To bardzo ważne – dodał ciszej i bardziej ochryple.
– Przepraszam, a byłby pan tak uprzejmy, najpierw się przedstawić, bo oczywiście wiem, z kim rozmawiam, ale nie znam imienia.
– Adam Jastrząb – odpowiedział tym samym, chropowatym tonem.
– Dziękuję. Postaram się z panem spotkać i prawdę mówiąc, ja również mam dla pana coś ważnego do przekazania – oznajmiłam, zacisnęłam zęby i się rozłączyłam.
– Niech to szlag – mruknęłam, po czym wrzuciłam telefon do torebki i obrzuciłam Maćka wkurzonym spojrzeniem. – Nie potrafisz się pohamować, co?
– Przy tobie mi nie wychodzi – odparł, podpierając policzek pięścią. – Wiesz, że nawet rozmawiając przez telefon, robisz swoją kaczuchę? – Poruszył niezdarnie palcami po wysuniętych wargach. – To takie dziecinne i...
– Skończ błaznować. Powiedz, naprawdę jesteś tu piechotą i nie będziesz robił żadnych kombinacji alpejskich? – upewniałam się, przypilając go ostrym spojrzeniem.
Pocił się na potęgę, a wilgotne włosy utworzyły wołów czoła chłopięce zawijasy. Mogłabym trzasnąć go kilka razy po twarzy, może by oprzytomniał...
Albo oddał ci z nawiązką – zadudniło mi w uszach.
– Alpejskich? A co to za kombinacje? – Zmrużył oczy i zmarszczył brwi.
– Nieważne, wstawaj, wychodzimy stąd. – Podniosłam się z siedzenia i zerknęłam na zegar nad barem. Dochodziła dwudziesta pierwsza i z pewnością nie przyszedł do knajpy naćpany, tylko władował coś sobie, jak był wcześniej w toalecie. No chyba, że ktoś mu puścił przeterminowany towar, który działał z opóźnionym zapłonem. Myśl, że się przy mnie naćpał, gdy byłam kompletnie trzeźwa, jeszcze bardziej mnie wkurzyła.
– Dokąd pójdziemy? Do mnie, czy do ciebie? – zagaił wesoło.
– Każdy do siebie, pasuje? – odpowiedziałam, czekając, aż się pozbiera i dopije drinka.
– Nie, tak nie chcę. Musimy dziś być razem, jeszcze nie skończyłem...
– Zbieraj się, inaczej wyjdę sama – ostrzegłam, mając dość jego cyrku.
– Okeeej... wychodzimy. – Podniósł się, przeciągnął i o dziwo nie walnął głową w stół, czego się spodziewałam.
Skubany, dobry był. Jednak mimo to, nie wróżyłam nam spokojnego powrotu do domów. Coś mi mówiło, że na zewnątrz będzie znacznie gorzej.
Świeże powietrze, na pewno go powali – pomyślałam, puszczając go przodem.
Po drodze pożegnałam się i podziękowałam za pyszną kolację.
– Życzę dobrej nocy i zapraszamy ponownie – usłyszałam tylko.
– Muszę zapalić – oznajmiłam, gdy tylko wyszliśmy na zewnątrz.
– Mnie też odpal. Kurwa, jak szybko zleciał ten wieczór, nie wierzę... – powiedział i uniósł głowę, by spojrzeć w niebo, a potem nieco się zatoczył.
– Tędy, tu jest palarnia. – Chwyciłam go za rękaw i pociągnęłam za sobą.
– Bądź moją małą kobietką i daj zapalić, a potem chodźmy do mnie, albo do ciebie... – wybełkotał, jak rozpieszczony bachor.
– Chwila, tylko odpalę... Zaraz, jak mnie nazwałeś? – Zatrzymałam się i wyciągnęłam z torebki papierosy.
– Hyhy... hmm... – mruknął niezrozumiale i się wyszczerzył.
– Trzymaj. – Podałam mu odpalonego papierosa i oparłam się o ścianę. – Boże, dlaczego mnie tak pokarałeś? – jęknęłam cicho.
– Dobra, koniec pajacowania, jak mówiłaś. Zastanawiaj się szybko, bo chcę wezwać taksówkę – wypalił całkiem trzeźwo.
Podeszłam do niego, zaskoczona i spojrzałam na oświetloną komórką twarz.
– Mówisz poważnie?
– Co poważnie? – Wbił we mnie przytomny wzrok i zupełnie głupiałam. – Wzywam taksówkę i nie ma znaczenia, czy masz blisko do domu, czy nie, nie jestem naćpany ani nawet wypity. Chyba nie sądziłaś, że położy mnie jedna whisky? – Jego głos brzmiał jak na początku i nawet się nie zająknął.
– Znowu mnie wkręciłeś idioto? – warknęłam z niedowierzaniem, po czym kopnęłam go w goleń.
– Ała... ała... Wyluzuj, a co miałem zrobić? Płakać razem z tobą i się użalać? – Skrzywił się i omal nie wypuścił z rąk telefonu.
– Je zu, czy ty kiedykolwiek jesteś poważny? Myślałam, że... – Zdeptałam papierosa i naprawdę miałam dość. – Jedź sobie, gdzie chcesz, ja wracam do domu pieszo. – Wyminęłam go, ale zdążył chwycić mnie za ramię.
– Nie jestem naćpany. Tylko raz w życiu zapaliłem zioło, nie wierzysz mi? Jestem strasznie napalony, ale z innego powodu... – Westchnął i naparł na mnie tak, że musiałam cofnąć się pod ścianę. – Zróbmy to tutaj... teraz... szybko... Chcesz? – mruknął mi do ucha i poczułam wokół siebie woń whisky, a potem jego wody po goleniu i papierosów.
To była bardzo przyjemna mieszanka, od której musiałam przyznać, zakręciło mi się w głowie. Jednak mimo to, nie byłam w stanie uprawiać z nim więcej seksu i problemem nie było wcale miejsce, tylko jego wcześniejsze zachowanie. Miałam wrażenie, że jestem jakimś pieprzonym eksperymentem w jego grze, ale koniec z tym.
– Zabierz ręce i puść mnie – zażądałam.
– Czego ty właściwie chcesz? No czego, powiedz, bo cię nie rozumiem – zirytował się.
– Naprawdę chcesz wiedzieć?
– Jak jasna cholera, od samego początku. – Zmierzył mnie poważnym wzrokiem.
– Wiesz, czego chcę? Normalnego związku, nudnego do bólu, normalnego związku, tego właśnie pragnę, a nie wiecznego pajacowania – wypaliłam.
– Kochanie, eeee... – Zaśmiał się krzywo. – Nie istnieje coś takiego, jak normalny związek, nie w naszych przypadkach, wiesz? Niektórzy po prostu nie są do tego stworzeni i my właśnie tacy jesteśmy.
– Och, weź, wal się... Nie chce mi się ciebie słuchać. – Skrzywiłam się, próbując od niego uwolnić.
– Ty się walisz, robisz to przy każdej okazji, bo to lubisz, to ci pomaga. Teraz też chcesz się pieprzyć, tylko wciąż myślisz o tamtym chłopaczku. Wiem, że cię zostawił, a zaraz za nim twoja kumpela, ale ja cię nie zostawię. Chcesz mnie, prawda?
– Zwariowałeś i nie wiesz, o czym mówisz...
– Chcesz, żebym cię pieprzył, kiedy masz na to ochotę, ale kiedy ja ją mam, to już nie za bardzo, co? No? Powiedz, jak to z tobą jest? Nie wypuszczę cię, póki mi nie powiesz. Jesteś już gotowa? Chcesz, żebym...
Nie wytrzymałam, odepchnęłam go z całej siły i uderzyłam w twarz.
– Odpierdol się w końcu ode mnie... – wydyszałam. – Tak to ze mną jest i tego właśnie chcę, żebyś się już do mnie więcej nie zbliżał. – Cofnęłam się i nie spuszczając go z oka, sięgnęłam po zostawioną na ławce torebkę.
– Ja ci się odpierdolę. – Doskoczył do mnie i przycisnął brzuchem do ściany.
– Pu...szczaj! – Nie zdążyłam krzyknąć, czułam, że miałam przesrane.
Wokół były wysokie, pełne drewniane przęsła, po których pięły się pnącza. Nikt nie widział nas z ulicy, ani my nikogo nie widzieliśmy. Jeszcze nie wpadałam w panikę, bo gdzieś w głębi czułam, że nie zrobiłby mi krzywdy.
– Wpuść mnie... mała, no dalej... – Podciągnął mi sukienkę, a potem...
– Ekhm, przepraszam, ale musicie państwo opuścić to miejsce, ponieważ już zamykamy – usłyszeliśmy stanowczy głos zza parawanu.
To był ten sam facet, z którym już raz się pożegnałam.
– Okej, już sobie idziemy – odparł Maciek, po czym chwycił mnie pod ramie i poprowadził do wyjścia z alejki.
– Puszczaj mnie, idioto! – Wyrwałam się i walnęłam go torebką. – Co ty sobie myślisz!? – wrzasnęłam.
– Ostatnim razem wyczułem w tobie nieco perwersji. Wiesz, byłaś taka otwarta i pomyślałem, że spodoba ci się nowa zaba...
Nie dałam mu dokończyć i ponownie zamachnęłam się na niego, ale zdążył się uchylić.
– Zabawa? Jesteś nienormalny, idź się leczyć! – Przebiegłam na drugą stronę ulicy i na całe szczęście, nie była jeszcze pusta.
– Przepraszam! Róża, poczekaj...!
Ja ci kurwa mać dam zabawę – zadrżałam i przyspieszyłam kroku.
– Róża, przepraszam! Nie chciałem cię wystraszyć, myślałem, że się połapiesz, że to wygłupy – powiedział zdyszany, doganiając mnie tuż za rogiem.
– Nie, nigdy się nie połapię, bo nadajemy na innych falach. Jeszcze tego nie załapałeś? – odparłam i zwolniłam, bo dostałam zadyszki.
– Nieprawda. To było ekstra, ale moglibyśmy wymyślić coś innego, lepszego. Pamiętasz, jak Mateusz nas sobie przedstawił? Hej... – Wyprzedził mnie i stanął na drodze. – Przepraszam, naprawdę dupek ze mnie. Dobra, wal prosto w nos, jeśli chcesz...
Zatrzymałam się i oczywiście wyciągnęłam papierosy.
– W tym cały problem, bo ja nic nie pamiętam z tamtego wieczoru i nie chcę niczego z tobą wymyślać, a wiesz dlaczego? – Odpaliłam i wrzuciłam paczkę z powrotem. – Bo przeżyłam to na własnej skórze i wiesz, co jeszcze jest najśmieszniejsze?
Patrzył na mnie pobladły, nieprzytomnym wzrokiem, jakby nic do niego nie docierało.
– Najśmieszniejsze jest to, że tamtego też nie pamiętam, ale moje ciało zakodowało wszystko. Każdy ruch, uderzenie, wykręcenie rąk i kiedy widzę albo słyszę wokół siebie coś podobnego, natychmiast reaguję i to wraca, a ja, kurwa, nawet nie wiem, co i kto. Wiesz, jakie to uczucie? Nie wiedzieć, co się stało, kto ci to zrobił, ale odczuwać to wszystko? Przeżywać na nowo, na środku ulicy, po której on może chodzić albo w koszmarach, budzić się w nocy? Wiesz? – Dyszałam i trzęsłam się, aż papieros wypadł mi z ręki. – Nie wiesz, więc daruj sobie i zwijaj swój teatr. Znajdź sobie jakąś wariatkę do zabawy, bo ja odpadam, to... koniec. – Wyminęłam go i ruszyłam przed siebie.
– Nigdy nie zrobiłbym ci krzywdy, wiesz o tym, nie? Róża, proszę...
– Nie idź za mną i daj mi już spokój. Ja też cię proszę. Jutro mam ciężki dzień.
– Zadzwonię...
Nie odbiorę.
Cdn...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top