Rozdział 12
Przez całą podróż wyświetlała mi się przed oczami ta para. Nie trzymali się za ręce, ale sam fakt, że po raz pierwszy widziałam go z dziewczyną, był dla mnie jak strzał między oczy. Oczywiście nie miałam do niego wielkiego żalu i swój gniew mogłam wyładować wyłącznie na sobie, jak zwykle zresztą, ale zabolało. Trzęsłam się na siedzeniu i byłam w totalnej rozsypce. Musiałam wziąć się w garść i wyglądać jak człowiek, dlatego, zanim udałam się do Domu Dziecka, posiedziałam chwilę w okolicznym parku.
Moje wcześniejsze przypuszczenia się potwierdziły. Matka odpisała wcześniej, niż sądziłam, ale oczywiście nie miała zamiaru dodawać mi otuchy, tylko wbiła mi szpilę okropnym SMS-em:
Tylko niech czasami nie zagada cię na śmierć. Wiesz, jakie są dzieciaki w tym wieku, gadają i gadają, czasem ich zrozumieć nie można.
Stara, wredna, wiedźma.
...
Przez pierwsze kilka minut obserwowałam w skupieniu Marcina, bardzo chcąc wierzyć w to, o czym zapewniał mnie dyrektor, ale mój syn był jak nakręcana lalka. Nadal miałam wrażenie, że mnie nie rozpoznawał. Urósł i stracił trochę na wadze, jego policzki nie były takie pucołowate, a z ust nie sączyła się ślina. Zauważyłam to od razu i chyba powinnam uznać za coś normalnego, jeśli nie widzi się kogoś codziennie, ale to było moje dziecko i tylko ja wiedziałam, jak bardzo żałowałam, że tyle rzeczy z nim związanych mi umknęło i co najgorsze nadal będzie umykać. Mój śliczny zielonooki aniołek z ptasim dzióbkiem, małymi uszkami i piegami na zadartym nosku. Mój bąbelek...
Mama za dużo ostatnio myślała o innym aniołku, ale koniec z tym!
Moja matka nie lubiła go z pewnością dlatego, że był bardzo podobny do mnie. Po Wiktorze miał nieco wyższe czoło i brodę z dołeczkiem, a po mnie dołki w policzkach.
Ale urosły ci włosy. Ale macie ładny plac zabaw. Ale masz ładny samochód. Gadałam, gadałam i tylko ja gadałam. Miałam tyle pytań, ale nie chciałam go nimi męczyć, wolałam zacząć od pochwał.
Kątem oka zerknęłam na wychowawczynię, siedzącą na ławce, która czytała książkę, a potem na obsypujące się piaskiem dzieci w piaskownicy. Jedno z nich, a właściwie dziewczynka, ze śmieszną krótką kitką na czubku głowy, siedziała w oddaleniu od reszty i zaciekawionym wzrokiem spoglądała w naszą stronę. Uśmiechnęłam się do niej i pomachałam, na co zawstydziła się słodko, ukazując niekompletne uzębienie.
– Ja... Ja... – odezwał się w końcu Marcin.
– Tak, ty Bąbelku – przytaknęłam, pochyliłam się i zanurzyłam rękę w jego bujnych ciemnych włosach.
– Ja... Ja... cek – wymamrotał i kiedy to usłyszałam, zgryzłam migdał z Rafalello, który leniwie ssałam od kilku minut.
– Co poedziałeś? – zasepleniłam, z miazgą na języku. – Powtórz to imię – poprosiłam.
– Ja... cek – powtórzył, ale nie patrzył na mnie, tylko kierował autkiem, które zaczęło dziwnie migać w jego rączce, niczym jakaś bomba.
Początkowo uznałam to za zwykłą zbieżność imion. Dziwnie się poczułam, słysząc, jak je wypowiadał, zwłaszcza że w ogóle mało mówił.
– Ja... – Przesunął autko do przodu. – ...cek. – Cofnął je dokładnie w to samo miejsce.
– Proszę. – Odłamałam kolejną kostkę czekolady, włożyłam mu do ust i szybko zabrałam zabawkę.
Marcin stękał niezadowolony, mlaskając językiem, ale po chwili razem ze mną zaczął przyglądać się z zainteresowaniem migającemu na dachu niebieskiemu światełku.
Samochodzik wyglądał na kolekcjonerski i zupełnie nie przypominał typowych zabawek dla chłopców. To naprawdę cud, że w rękach mojego syna był jeszcze w jednym kawałku.
Na odwrocie zauważyłam wybity numer seryjny i napis: made in USA. Kiedy postawiłam go z powrotem na ławce, a potem złapałam za migające światełko, małe niebieskie gówno zaczęło wyć, na co mój syn automatycznie zareagował i zabrał go z ławki, a następnie szybko uciszył.
Zerknęłam skołowana na pogrążoną w lekturze wychowawczynię, która nawet nie zwracała na nic uwagi. Za to blondyneczka klasnęła w rączki i otworzyła szeroko buzię, ni to w uśmiechu, ni to w niemym okrzyku. Do mnie natomiast jeszcze nie docierała cała ta sytuacja, w dodatku jak na złość odezwał się mój telefon...
– Babcia dzwoni – mruknęłam pod nosem dla wyjaśnienia i odrzuciłam połączenie.
– Pciaaa – powtórzył po swojemu Marcin, powracając do kierowania autkiem.
Starałam się zapamiętać jego głos i zaczynałam żałować, że nie miałam czym go nagrać. Puściłabym to „pci", może wówczas coś by wreszcie dotarło do jej zapijaczonego umysłu i poruszyło oziębłym sercem.
– Ba... pcia – powiedział, po czym wypluł czekoladową ślinę prosto przez szparę w drewnianej ławce.
– Hej, nie wolno tak robić, to brzydkie i dziewczyny na ciebie patrzą... – upomniałam go konspiracyjnie.
– Bapcia... – Podniósł autko jak samolot i udawał, że ten lata.
Przewróciłam oczami, po czym wzięłam go na ręce.
– Chodź, pójdziemy do koleżanki.
Przynajmniej wiedziałam, co mu kupić następnym razem.
...
W autobusie byłam tak nabuzowana, że nawet nie wiedziałam, na czym skupić myśli. Nie udało mi się porozmawiać z panią psycholog, ponieważ w ogóle się nie pojawiła, a ja nie mogłam dłużej czekać. Nie stać mnie było na nocowanie w mieście. W dodatku ten J a c e k. Co to miało być, do cholery? Miałam ogromne pretensje do dyrektora, że pozwolił zbliżać się obcym do mojego syna i jeszcze dawać mu prezenty. Jako dyrektor placówki powinien mnie o tym powiadomić. Znajomy rodziny! – dobre sobie, omal nie krzyknęłam ze złości. Czułam, jak ogarniał mnie totalny wkurw. Kiedy autobus zatrzymał się przed zakorkowanym przejazdem kolejowym, wypity wcześniej napój, zaczął katować pęcherz i chciało mi się wyć. Gdy ruszyliśmy, a potem przejechaliśmy przez tory, zacisnęłam nogi, kurczowo chwyciłam się przedniego siedzenia i tak siedziałam prawie do końca.
Serio, to naprawdę żałosna sytuacja – dręczyłam się w myślach.
Spojrzałam na zegar nad kierowcą i odliczałam minuty, a potem sekundy do wysiadki. Po prawie trzydziestu minutach dojechaliśmy z lekkim opóźnieniem. Nie patrząc nawet na pasażerów, przepchałam się do wyjścia, gratulując sobie w duchu wytrzymałości.
...
Wieczór zapowiadał się chłodno, ale dwa piwa w pizzerii zdążyły wystarczająco mnie rozgrzać. Wiedziałam, że znowu popełnię kolejny błąd, ale taka już była moja natura. Chwyciłam torebkę i wyszłam, ale zamiast do domu skierowałam się na przystanek.
Nie przesadzasz? A co, jeśli spotkasz młodego?
– W dupie to mam – mruknęłam pod nosem.
...
Ta sama wypasiona willa i ja, tyle że w tej chwili nie robiła już na mnie takiego piorunującego wrażenia. Zacisnęłam pięści i popychana złością, podrałowałam na obcasach przez wybrukowany podjazd, czując się nieco, jak wstawiona modelka na emeryturze. Szybko weszłam na schody i cała spięta, zadzwoniłam do drzwi.
Natychmiast usłyszałam ujadającego za nimi zwierzaka, ale tym razem stałam twardo i czekałam. Po chwili drzwi uchyliły się i kogo widzę? Na moje szczęście, właściwą osobę.
– W czym mogę pomóc? – zapytał Jacek, jakby nigdy nic, lustrując mnie od góry do dołu.
– No właśnie... – zaczęłam zdawkowo, ledwo panując nad emocjami. – Właśnie wracam od mojego syna i wiesz, co, J a... c e k? – oznajmiłam drżącym głosem, a po chwili zaczęłam już podrygiwać na całego. – Rozmawiałam z dyrektorem i... Powiesz mi, do cholery, co z ciebie za przyjaciel rodziny?! – wydarłam się, zamykając oczy i, potrząsając głową.
Otworzyłam je po chwili, kiedy nie usłyszałam reakcji. Na kamiennej twarzy Jacka nie zauważyłam żadnych emocji. Zero. Założył ręce na piersi i patrzył na mnie, jak na wariatkę.
– No słucham, wytłumaczysz mi to? – kontynuowałam, już bez krzyku, ale on nadal tylko patrzył tym swoim lodowatym wzrokiem.
Noga bezwiednie zaczęła mi podrygiwać, a obcas wybijał nierówny rytm. Nagle coś wreszcie ruszyło. Oczy miał wciąż te same, jak u psychopaty, ale kąciki jego ust lekko drgnęły w rozbawieniu, a zaraz za nimi ramiona. Oczywiście nie takiej reakcji się spodziewałam.
– Może wejdziesz, porozmawiamy na spokojnie? – Wykonał nieznaczny ruch głową w kierunku korytarza i rozbawienie z jego twarzy zniknęło, jakby niepostrzeżenie zmienił maskę.
Zamrugałam ze zdziwieniem na widok tego talentu i nowa fala zdenerwowania zalała mnie ponownie.
– Ochujałeś? Nie przyszłam tu na pogaduszki, masz mi zaraz...
– Wejdź, wyjaśnię ci w środku – przerwał mi, łapiąc za ramię, a potem wciągnął do środka i rzucił ostrą komendę: „zostaw!".
Po drugiej stronie, przywitał mnie, z wywalonym jęzorem, stojący w bojowej pozycji czarny doberman, na którego widok zamarłam i zapomniałam języka w ustach. Do zdenerwowania dołączyła panika i wszystko na raz pomieszało mi w głowie. Czekałam tylko, aż padnie komenda: „bierz ją!".
– Wejdź dalej, nic ci nie zrobi – zapewnił, ale wcale mnie nie przekonał.
– Ja... Chcę tylko wiedzieć, co jest grane... – mruknęłam cichutko.
– Nie będziemy rozmawiać w korytarzu. Nogi cię nie bolą? – Zerknął na moje buty i gestem zaprosił dalej.
To podziałało i zrobiłam pierwszy niepewny krok, po którym Jacek chwycił swojego pupila za kolczatkę i wepchnął do sąsiedniego pokoju. Niezadowolony z tej sytuacji pies, zaczął piszczeć i drapać do drzwi. Szybko je ominęłam i weszłam do tego samego salonu, z jasną królową sof w jego centrum.
– Chcesz coś do picia? – zagaił bezbarwnie.
Milczałam jak zaklęta, nadal nie wiedząc, po cholerę tu wlazłam.
– Mamy piwo, wódkę, whisky, wino...
– Nie chcę – ucięłam, słysząc sarkazm w jego głosie, po czym usiadłam na sofie.
Po mojej odmowie usiadł obok, rozkładając ramiona na oparciu. Był na boso i zalatywało od niego warsztatem.
– Więc tak... – Wypuścił głośno powietrze. – Od czego tu zacząć? Może najpierw od dnia, w którym Emil cię zatrudnił – powiedział, na co spojrzałam na niego zaskoczona, zsuwając z obolałych stóp buty, po czym podwinęłam pod siebie nogi.
– Co to ma z tym wspólnego? – zapytałam i odwróciłam się w jego stronę.
– Raz, nie masz odpowiedniego wykształcenia, dwa, ani doświadczenia – wypalił bez ogródek. – Nie zastanawiałaś się, dlaczego akurat ciebie przyjęto?
– Skierowano mnie z urzędu pracy i... – zawiesiłam głos, nie wiedząc, do czego zmierzał.
– Na polecenie naszego ojca, który niestety nie może ci tego teraz sam wytłumaczyć, ponieważ jest na wyjeździe. Nie powinienem w ogóle o tym z tobą rozmawiać, ale zapytałaś o Marcina... – zamilkł i odchylił głowę. – Byłem tam tylko raz, ponieważ ojciec mnie poprosił, więc to nie mnie powinnaś o to pytać, tylko jego i swoją matkę. Nie jestem w to do końca wtajemniczony i prawdę mówiąc, mnie też to bardzo irytuje. Postaw się na moim miejscu – dokończył.
Ups.
– Chwila. Co wymłodziła moja matka? – spytałam, w porę zatykając ręką buzię, zanim czknęłam.
– Jak mówiłem, to z nimi powinnaś porozmawiać.
– Sugerujesz, że moja matka i twój ojciec mają coś ze sobą wspólnego? Że oni razem, coś... ten? – wyplułam, nie mogąc pozbierać myśli.
– Nic nie sugeruję – rzucił.
– A wasza matka?
– Ona o niczym nie wie.
Ups do kwadratu.
– Wiem, że wyprowadzacie się z Sebastianem do Krzynki, a tam wciąż mieszka moja, czy to zbieg okoliczności?
– Serio? – Ściągnął brwi i wydawał się zaskoczony. – Nic o tym nie wiem – dodał szybko.
Tak, jasne, sam się bujaj! – ugryzłam się w język, po czym schyliłam i włożyłam z powrotem buty, mając już dość tej rozmowy.
Niech no tylko dorwę matkę – zacisnęłam zęby.
– Nie jesteś ciekawa, co z moim bratem? – wypalił ni z tego, ni z owego.
– Bardzo śmieszne – prychnęłam i przełożyłam przez ramię torebkę. – Wychodzę i dziękuję za informację.
– Zamknęli go w garażu – usłyszałam za plecami.
– No i? Widziałam go dzisiaj z koleżanką i miał się dobrze – wyparowałam i chciałam już stąd uciec, ale nogi stanęły w miejscu, jakby wypuściły korzenie.
– Nie mógł do ciebie zadzwonić, bo zabrali mu komórkę – wytłumaczył.
– Ale twoja była w porządku. Mogłeś mnie powiadomić, nie musiałabym błądzić po lasach i robić z siebie idiotki – wyznałam z żalem.
– Na pewno nie chcesz się napić? – spytał ponownie, zmieniając temat.
– Spadaj, dajcie mi wszyscy spokój!
Podbiegłam do drzwi, szarpnęłam za klamkę i kilka oddechów później, stałam na ulicy przy sąsiednim domu. Nogi się pode mną ugięły, więc kucnęłam pod parkanem, zaciskając ręce na brzegach sukienki. Nie wiedziałam, czy młody był w domu, ale prawdę mówiąc, niewiele mnie to już obchodziło.
Okłamuj się dalej, stara du...
Zza ogrodzenia usłyszałam mruczenie motocykla, a po chwili Jacek wyjechał wolno z fasonem na ulicę i zatrzymał się koło mnie. Nadal był niechlujny, w dodatku nawet nie zasznurował butów.
– Wsiadaj, podwiozę cię do domu.
...
– Więc to ty podrzuciłeś moją kartkę?
– Tak.
– Po co? – Skrzywiłam się, skołowana.
– Żebyś pomyślała, że to on. Nie chciałem, żebyś się z nim spotykała, bo to przez ciebie władował się w ten głupi spór o wyścig – wypalił bez ogródek.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem i oparłam się o ścianę. W sumie wcale mu się nie dziwiłam. W dodatku jeszcze wypłynęła sprawa z moją stukniętą matką.
– Rozumiem, a co z samochodem?
– Jest na warsztacie. – Wzruszył ramieniem. – Spoko, powoli dobieram się do tych cwaniaków z osiedla – dodał, pewny siebie.
Czułam się nieswojo, podczas tej rozmowy. Powoli docierało do mnie, że ten facet, o naturze, która zakrawała mi na psychopatę, naprawdę szczerze mnie nie lubił i w dodatku dziwnie to okazywał. Raz był uprzejmy, a z kolei innym razem, z satysfakcją wbijał mi szpilę. Z drugiej strony zastanawiałam się, dlaczego mimo to odwiedził mojego Marcina. Mógł przecież odmówić albo się czymś wykręcić...
– Zbieram się – mruknął, przerywając moje wewnętrzne dociekania.
Nałożył kask, a drugi wsunął na ramię, po czym odpalił motocykl i odjechał bez „do widzenia" ani „pocałuj w dupę". Tyle. Stałam tak jeszcze przez chwilę, dopóki nie skręcił za światłami.
W sumie to powinnam podziękować staremu Jastrzębiowi za wstawienie się za mną i zrobiłabym to bez wahania, gdybyśmy rzeczywiście byli jakąś rodziną albo przynajmniej znajomymi, a tak? Coraz bardziej nurtowało mnie, dlaczego to zrobił i niestety, ale dalej nic nie rozumiałam. W związku z tym musiałam napocząć matkę. Oczywiście co do reszty, to w dupie miałam, że Jacek okazał się nadgorliwym bratem i mnie nie lubił. A może tamtego wieczoru myślał, że wcale nie szukałam Sebastiana, tylko na niego czekałam?
Nie chciałem, żebyś nadal się z nim spotykała, bo to przez ciebie władował się w ten głupi spór o wyścig.
Za kogo on się uważał?
Psycho-palant!
Cdn...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top