Rozdział 08

Pociemniało, zrobiło się duszno i nad miasto nadciągała burza. Stałam przed wypasioną willą Jastrzębi z rozdziawioną buzią i gapiłam się w uchyloną kutą bramę, jak cielę na malowane wrota.

Pukanie do drzwi nie wchodziło w rachubę, nie chciałam po tym wszystkim go widzieć, bo wiedziałam, że przez to tylko bardziej się rozkleję. Zostawienie kasy pod nimi też mi nie pasowało. Ostatecznie zakradłam się wzdłuż parkanu, po czym wbiegłam na schody i wrzuciłam kopertę z pieniędzmi do skrzynki na listy. Odgłosy burzy utrudniały nasłuchiwanie, ale nie wychwyciłam żadnej aktywności. Wyglądało na to, że nikogo nie było w domu. Brama otwarta, w oknach ciemno, a na posesji nie kręcił się nawet kulawy pies. Po chwili jednak usłyszałam warknięcie, a potem drapanie po drugiej stronie i momentalnie odskoczyłam jak oparzona. Na schodach się zapomniałam i cofając się, omal nie wywinęłam orła. Całkiem już otrzeźwiona, ruszyłam pędem do bramy, gdy nagle błysnęło, łupnęło i zamiast wybiec na ulicę, wpadłam pod wjeżdżający na posesję samochód, a na koniec pofrunęłam na trawnik przy podjeździe...

– Ałaaa!!! – wrzasnęłam z bólu, lądując twarzą na krótko ostrzyżonej trawie.

Z trudem uniosłam głowę i ujrzałam czarne porsche. Myślałam, że zemdleję z emocji i wstydu. Broda i szczęka dziwnie mi pulsowała, a kolana i ręce paliły, jakby żywym ogniem. Zamknęłam oczy i usłyszałam tylko, jak ktoś wyskakuje z auta...

– Trzymaj się, dzwonię na pogotowie... – oznajmił głęboki, zaniepokojony męski głos gdzieś nad moją głową.

– Nie... Nie chcę na żadne pogotowie – jęknęłam. – Nie chcę na pogotowie, proszę, tylko nie tam... – powtórzyłam, przewracając się na plecy.

Wszystko, tylko nie pogotowie, nie szpital, nie ta pieprzona rzeźnia – pomyślałam i zadrżałam.

– Kurwa no! Nie mam zasięgu! – wrzasnął mężczyzna. – Poczekaj, nie ruszaj się, zadzwonię z domu, nie... – Piorun zagłuszył jego głos, zaraz po tym jak błysnęło centralnie nade mną.

Poczułam pierwsze krople. Były duże i ciepłe, jedna po drugiej, z plaśnięciem odbijały się od wyłożonego granitową kostką podjazdu i maski samochodu.

– Nic mi nie jest – wydusiłam, wysuwając rękę, by go zatrzymać. – Tylko się poobcierałam, serio. Nie chcę żadnego pogotowia... – dodałam z uporem, obserwując, jak ciemna strużka spływa mi po nadgarstku.

– Róża? Róża!!! – usłyszałam wołanie.

Uniosłam się na łokciu i zerknęłam na drugą stronę podjazdu. Młody, młócąc nogami niczym sprinter, szybko pokonał dzielącą nas odległość i dopadł do mnie, po czym uklęknął na trawniku.

– A mówiłeś, że się nie znacie – wtrącił ze zdziwieniem jego brat, ciskając we mnie swoje lodowate spojrzenie.

– Co się stało? Co jej zrobiłeś? Boże, ona krwawi! – lamentował. – Może ma wstrząs mózgu? Dzwoń na pogotowie, na co czekasz!? – rozkazał, grzebiąc w swoich kieszeniach...

– Ja? To ona wpadła pod mój samochód i jeszcze się upiera, że nie chce pogotowia – wytłumaczył naprędce jego brat.

– Nic mi nie jest, wrzućcie na luz! – Zdołałam wrzasnąć. – Lepiej pomóż mi wstać. – Wyciągnęłam rękę do Sebastiana, ale drugi Jastrząb był szybszy.

– Zostaw – mruknął do młodego. – Idź do domu i zamknij Pedra, sam ją zaniosę.

Młody poderwał się i dał dyla, znikając za samochodem. Poczułam się dziwnie, zostając sama z jego bratem i spłoszyłam się, gdy pochylił się nade mną...

– Nigdzie mnie nie będziesz niósł! – zaprotestowałam i nagle jak na złość z nieba lunęło i ponownie zagrzmiało.

– Zostaw, sama dam radę iść... – załkałam, ale mnie nie słuchał.

Chcąc czy nie, musiałam w końcu chwycić go za szyję, obejmując długie kudły i pozwolić się zgarnąć z trawnika. Podrzucił mną na rękach i szybkim krokiem skierował się w stronę domu.

Najpierw przeniósł mnie przez zastawiony kartonami korytarz, po czym bokiem wcisnął się przez drzwi, które otworzył mu młody. Gdzieś z głębi domu słychać było niecierpliwe piszczenie i drapanie psa...

– Co ona w ogóle tu robiła? – zapytał starszy Jastrząb, kładąc mnie na stojącej w centrum pokoju kanapie.

Je zu, sam mnie tu przecież przyniósł, a teraz...

– Pokłóciliśmy się... – zaczął młody, drapiąc się po karku. – Ma wypite i nie miałem pojęcia, że tu przyjdzie – dodał, tłumacząc się, jakby nie było mnie obok.

Gdybym miała naprawdę wypite, narobiłabym rabanu, o czym ta dwójka nie miała kompletnie pojęcia. Tymczasem byłam lekko zamroczona, ale przez to zderzenie i strach, większość zdołała już ze mnie wyparować. Chyba.

– Halo, nadal tu jestem, panowie – odezwałam się w końcu, bojąc się nawet poruszyć na tej super ekstra jasnej i miękkiej sofie.

Moje spodnie były wilgotne i zielone od trawy, na koszulce widniały mokre plamy, a ręce miałam umazane krwią.

– Spokojnie... – zareagowali niemal jednocześnie i spojrzeli na siebie podejrzliwie.

– W takim razie zajmij się nią i jak minie burza, odwieź do domu. – To powiedziawszy starszy Jastrząb, oddalił się i wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami.

No dobra, pokoje to miałam ja, to był salon i to nie byle jaki.

– Zaraz wrócę, nie bój się – mruknął młody i zniknął za tymi samymi drzwiami.

Nie bój się? – co to miało być?

Powietrze było tu chłodne i jak się domyśliłam, te krezusy miały klimatyzację. Salon jasno oświetlony, niemalże w każdym kącie zwisały z sufitu różne lampy w podobnym stylu. Wygodne meble, mnóstwo kwiatów i piękna nawoskowana podłoga. Na ścianie wisiał ogromny telewizor a pod nim sprzęt do słuchania muzyki, w tym gramofon. Zestaw dominował na drewnianym regale, pełnym winylowych płyt. Kto jeszcze słuchał czegoś takiego?

– Jestem... – Młody wparował z powrotem, tym razem na boso. – Dasz radę iść, czy mam cię...?

– Dam radę – ucięłam i ostrożnie zsunęłam się z kanapy, by jej nie poplamić.

– Tędy. – Wskazał na drzwi, więc kuśtykając, podreptałam za nim.

Zaprowadził mnie do łazienki, w której było nawet specjalne siedzisko. Tylko telewizora i barku brakowało, moi mili – omal nie prychnęłam na głos.

– Usiądź tutaj – polecił i podtrzymał mnie za ramie, po czym nakierował na siedzenie. – Mocno się poobijałaś? – zapytał, grzebiąc w szafce obok dużego podświetlanego lustra, nad podwójną kamienną umywalką.

– Nie mam pojęcia, bo jak sam powiedziałeś, mam wypite i jestem trochę znieczulona – odparłam ironicznie, wyciągając przed siebie ręce jak zombie.

Mimo wszystko ten głupek działał na mnie tak, że nie potrafiłam się długo na niego złościć, nawet w tej chwili. Po prostu nie mogłam, zwłaszcza kiedy coś robił i wyglądał przy tym tak męsko, jak normalny facet.

– Nie żartuj sobie – mruknął pod nosem, rzucając mi karcące spojrzenie przez ramię, po czym postawił na blacie butelkę wody utlenionej i rozerwał opakowanie plastrów.

– Odsuń się, sama się sobą zaopiekuję. – Oderwałam plecy od ściany i stanęłam obok niego. Następnie szturchnęłam go lekko łokciem i odważyłam się spojrzeć w lustro.

– Je zu... – Szybko odkręciłam ciepłą wodę i umyłam zakrwawione ręce, a potem ostrożnie przemyłam brodę i szyję.

Piekło jak diabli, ale na szczęście nie złamałam ręki ani też rany nie były tak poważne, jak początkowo sądziłam. Że też musiał akurat nadjechać ten...

– Przemyj wodą utlenioną. Wiadomo, pies biega po trawniku i pełno tam różnych zarazków – marudził, podając mi gazik i butelkę na złożonym w kostkę ręczniku.

Zakręciłam kurek i spojrzałam na jego odbicie w lustrze.

– Chyba już ci się nie podobam, co? – zażartowałam i wyszczerzyłam się boleśnie, kiedy zauważyłam, jak na mnie nie patrzył.

Szybko opuścił wzrok i zmarszczył się groźnie.

– Wypłucz usta, masz krew na zębach – mruknął.

No to cię skasował, stara dupo.

Jakby tego było mało, od dłuższego czasu rozsadzał mnie pęcherz i w końcu musiałam wyprosić młodego z łazienki, by sobie ulżyć.

...

https://youtu.be/fUnJCwCMDhQ

– Wracaj do domu, dam sobie radę. Może na taką nie wyglądam, ale też mam w domu apteczkę – zakomunikowałam, odwracając się do drzwi mojej kamienicy.

– Ej, chodź, tutaj. – Złapał mnie w pasie i zatrzymał.

Prawie zapomniałam, że był trochę wyższy i o wiele silniejszy ode mnie, a ja w dodatku osłabiona po trzech piwach i niefortunnym locie.

– Jestem cała brudna... – zdążyłam wybełkotać, zanim mnie przytulił.

Pachniał burzowym powietrzem i zrozumiałam, że w tej chwili niczego więcej nie potrzebowałam, jak właśnie jego przytulenia.

– Przepraszam. Gdybym został z tobą, nic by się nie stało – powiedział smętnie.

– Ja też przepraszam. Nie wiem, co się ze mną stało. Kiedy zostawiłeś tę kasę, po prostu się wściekłam i... – Wstrzymałam oddech, a potem spojrzałam na niego wystraszona. – Prawie bym zapomniała. Wrzuciłam pieniądze do waszej skrzynki na listy.

Ciekawe, co powie, jak przeczyta twoje info? – zabrzęczało mi pod czaszką.

Pogładziłam palcem jego znamię pod okiem i przy okazji poczułam ukłucie zarostu. Niespodziewanie ugięły się pode mną nogi, więc chwycił mnie ciaśniej. Dodatkowo zapiekły mnie kolana, dając znać, że przynajmniej na tydzień albo i dłużej mogę pożegnać się z kieckami.

– Nie mówmy teraz o kasie. Chcę ci jeszcze o czymś powiedzieć. – Nabrał głośno powietrza i gdy tylko usłyszałam jego ciężki oddech, włączył mi się alarm. Nie podobało mi się to, ani też to, że od dłuższego czasu nie widziałam jego uśmiechu.

– Daj sobie spokój z tymi blokerskimi wygłupami. Boję się, że to się źle skończy – wypaliłam, nadal próbując go od tego odwieść.

– Posłuchaj. Ja... wyjeżdżam z miasta i przenoszę się do innej szkoły – oznajmił, szybko wyprowadzając mnie z błędu.

Bum! No i masz babo swoje wyścigi – zakpił złośliwy głosik.

– Jakiej szkoły? – zapytałam, łapiąc jego pociemniałe spojrzenie. Nagle zdałam sobie sprawę, że nie wiedziałam o nim najważniejszych rzeczy.

– Został mi rok technikum i papiery już poleciały – odpowiedział jeszcze bardziej ponuro, po czym nerwowo wciągnął usta i pogładził mnie po plecach.

Dopiero się poznaliśmy i już mieliśmy się rozstać? Wezbrała we mnie złość i zatrząsnęła mną. Po co mi w ogóle o tym mówił? Po co robił te głupie podchody? Cholerny gówniarz!

– Kiedy wyjeżdżasz? – spytałam.

– Jeszcze nie wiem. Wszystko zależy od tego, kiedy starzy wrócą z Egiptu. Wczoraj wyjechali razem ze znajomymi. Może za tydzień. – Westchnął i oparł się o ścianę, pociągając mnie ze sobą. – Powoli się pakujemy, jak widziałaś – dodał bezbarwnie.

Nie rycz głupia, to nie koniec świata – pocieszałam się.

Czy to była odpowiednia chwila, żeby powiedzieć mu, że wiem dokąd i kiedyś też tam mieszkałam?

Krzynka nie była daleko, jakieś dwadzieścia kilometrów, więc po co zmieniał szkołę? Nie mógł dojeżdżać? Zejdź na ziemię kobieto, jak to sobie wyobrażasz? Będziesz czekała na niego pod szkołą i robiła mu obciach? – zarechotał mój upierdliwiec.

Popłynęły łzy. Z zażenowaniem odwróciłam twarz, na co młody rozstawił nogi i przytulił mnie jeszcze mocniej. Przywarłam do niego, uważając na ręce i przy okazji zauważyłam, że jeden z plastrów zdążył się odkleić. Poczułam w piersi niepokojące łomotanie serca. Boże, gorzej być chyba nie mogło. Chyba powoli zaczęłam rozumieć jego zachowanie. Czułam, że wcale nie chciał wyjeżdżać i odreagowywał to również na swój sposób. Czy ta Natalia zerwała z nim z tego powodu?

Natalia? Sio, a kysz głupia dziewucho – przegoniłam ją z myśli.

– Jak się zgodzisz, to nadal możemy się spotykać. Trochę rzadziej, ale jeśli zechcesz, to mógłbym przyjeżdżać w weekendy – powiedział cicho.

Zabawne, że o tym samym pomyśleliśmy. Byłam w kropce, bo ta propozycja zabrzmiała poważnie i mogła oznaczać tylko jedno, ale zamiast się cieszyć, zaczęłam się niepokoić.

– Znasz mnie już trochę i wiesz, że... – odezwałam się po chwili i zaraz umilkłam.

Cholera, nie mogło mi to przejść przez gardło.

– Czego się boisz? – szepnął prosto w moje ucho.

Je zu, co za trudne pytania!

– Dziwne, że ty nie boisz się niczego – odbiłam piłeczkę.

Dziwne było też to, że wiedząc o mnie tak wiele, mimo to przykleił się i wciąż uparcie chciał się spotykać. Ja zresztą też nie byłam lepsza. Chciałam tego przyklejania i całowania, inaczej dawno bym już pokuśtykała na górę. To było tak różne od tego, co dotychczas robiłam z facetami. Zupełnie inna bajka niż ta, w której balowałam napruta i miałam pustkę w głowie. Przy nim pojawiały się emocje, wiele emocji. Czułam je nawet zaraz po przebudzeniu następnego dnia i nie chciałam o nich zapomnieć. I ta tęsknota, słodko łaskocząca moje wnętrze. Tak jak w tej chwili...

Nic nie odpowiedział i ja też przestałam gadać. Staliśmy po prostu pod ścianą i milczeliśmy. Ja w ramionach młodego, z głową opartą na jego ramieniu i groteskowo odchylonymi rękami jak u połamanego manekina.

...

Poza rozcięciem na przegubie nie miałam ran, jedynie grubsze obtarcia. Jedno na brodzie, dwa na dłoniach tuż powyżej nadgarstków i dwa, jak oceniłam po zdjęciu spodni, na samych kolanach. Najgorsze było na brodzie, bo przez to spuchła mi szczęka. Na szczęście znajdowało się na spodzie i nie było zbytnio widoczne. Po założeniu plastra w cielistym kolorze mogłam spokojnie iść do pracy, ale o jutrzejszym wypadzie na imprezę niestety musiałam zapomnieć.

Mógłbym przyjeżdżać w weekendy. Uśmiechnęłam się pod nosem, wkładając ręce do miski z zaparzonym rumiankiem. Nie minęło pół godziny od naszego rozstania, a na moją komórkę przyszła wiadomość. Znowu poczułam się jak nastolatka. Wyjęłam rękę z naparu, wytarłam o ręcznik i przeczytałam SMS.

Chyba zapomniałem ci powiedzieć, że wpadnę jutro wieczorem.

Wieczorem? Przed czy po tym idiotycznym wyścigu? Z tych emocji nawet nie dowiedziałam się, co w końcu postanowił. Miałam nadzieję, że ostatecznie oleje tę dziecinadę i sobie odpuści.

Trochę gimnastyki kosztowało mnie opłukanie się w wannie i przebranie w pidżamę. Po ostatnim przerwanym sprzątaniu, w łazience panował typowy na koniec tygodnia burdel. W dodatku nazbierała mi się kupa prania, a ulubione jeansy, które do niej dołączyły, niestety będę musiała skrócić i zrobić z nich spodenki. Lubiłam chodzić na luzie, czemu nie, ale jakoś mnie odrzucały dziurawe lub przetarte tu i ówdzie jeansy, nawet jeśli były najmodniejsze.

Już miałam zamiar się położyć, już trzymałam pilota w ręku, żeby wyłączyć telewizor, gdy nagle zadzwoniła komórka. Dopadłam do niej uradowana, lecz gdy spojrzałam na wyświetlacz, momentalnie opadły mi ręce.

– O nie, kurwa mać. Chyba śnisz... – warknęłam pod nosem, po czym odrzuciłam połączenie, a widząc baterię na wyczerpaniu, wyłączyłam aparat i podpięłam go do ładowania.

Matka roku się odezwała.


Cdn...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top