Rozdział 07


Piwa nie ruszyłam, przez co nie mogłam spokojnie zasnąć. Gapiłam się w okno i zarys drabiny w tle.

Zanim poznałam Wiktora, był pewien chłopak, ale to wydawało się tak dawno. Miałam szesnaście lat, a on był o rok starszy. Gdy tak o nim myślałam, nie potrafiłam nawet przypomnieć sobie jego twarzy i imienia. Pamiętam tylko, że był blondynem i przyjaźniłam się z jego siostrą. Tylko to zostało mi po nim w pamięci. Kiedy próbuję się skupić i nie sięgać tak daleko wstecz, udaje mi się uchwycić twarz Wiktora, lecz szybko się rozmywa i po chwili widzę już tylko jasną plamę. Biel, ból, smród szpitala, a potem inna biel, bardziej złamana. Poszarzała biel prześcieradła.

Teraz żałowałam, że po jego śmierci pozbyłam się prawie wszystkich rzeczy z nim związanych. Załamanie wpędziło mnie w otchłań, z której nie widziałam wyjścia. Nierozpoznawana przez własne dziecko, krytykowana przez matkę, która obwiniała mnie nawet o śmierć Wiktora, straciłam szacunek do samej siebie i nawet nie przechodziłam żałoby. Wydawało mi się, że będę w stanie przetrwać ją na swój własny sposób, ale tylko się oszukiwałam. Znajdując namiastkę ukojenia w obcych ramionach, wmawiałam sobie, że dam radę, że znowu zacznę normalnie żyć. Moje dziecko miało należytą opiekę i być może kiedyś wybaczy mi błędy, ale czy ja wybaczę sobie? Byłam słaba i żałosna. W dodatku zaczynałam za dużo myśleć o młodym...

Nie wytrzymałam. Zerwałam się z łóżka i po ciemku podreptałam do lodówki. Wyciągnęłam piwo, po czym usiadłam na podłodze. Zanim je wypiłam, wyłam przez około pół godziny, a dopiero potem wróciłam i zasnęłam przy włączonym telewizorze.

...

Hej śpioszku.

Nie no, to się robi zbyt miłe - pomyślałam i miałam ochotę pisnąć z radości.

Około dziesiątej, gdy byłam w trakcie szykowania ubrania do pracy, dostałam drugiego SMS-a, tym razem od Kaśki.

Cześć. Mam dobrą wiadomość. Prawdopodobnie znalazłam dla nas nowe zajęcie, ale o tym pogadamy w pracy.

Nowe zajęcie?

- Szybko się uwinęła - prycham pod nosem.

Póki co, też o tym myślałam, ale w ostateczności, ponieważ wolałabym jednak zostać u Jastrzębia. Zżerała mnie ciekawość, jak Ilona wytłumaczy wczorajszą sytuację.

...

Zerkałyśmy jedna na drugą, nie wiedząc, co powiedzieć. W końcu odezwałam się pierwsza.

- Mnie tam pasuje od jedenastej - oznajmiłam, patrząc Ilonie w oczy.

- Mnie też - zawtórowała Kaśka, ale uciekła wzrokiem i domyśliłam się, że było inaczej.

Nadal miałam pracę, a od jutra nie musiałam zrywać się z rana. Szkoda tylko tych dwóch godzin, bo w miesiącu trochę ich wychodziło, przez co odpadnie też nam trochę kasy.

- Przychody drastycznie spadły, a jak wiadomo, z pustego to i Salomon nie naleje - tłumaczyła się Ilona.

Salomon nie, ale ty wiesz, jak i gdzie lać - zakpiłam w myślach.

...

Kaśka podniecała się swoim pomysłem. Kiedy wspomniała o nowej pracy w wiadomości, miałam nadzieję na jakieś konkretne zajęcie w mieście, a nie na taki hardcore. Wynalazła jakieś ogłoszenie o pracy za granicą w programie „Au pair", a ja już na samą myśl o opuszczeniu nie tylko kraju, ale nawet miasta dostawałam dreszczy.

- To dobre dla kogoś takiego jak ty, ja jestem za stara - tłumaczyłam, ale nic do niej nie docierało.

- No weź, bo ci zaraz przydzwonię - burknęła, energicznie odrzucając do tyłu wyprostowane blond włosy. - Co cię tu trzyma? Znam starszą od ciebie, która wyjechała i już nie wróciła. Zaprzyjaźniła się z taką jedną rodziną i traktują ją teraz jak swoją. Jeżdżą razem z dzieciakami na wakacje, pomogli zrobić prawo jazdy i kilka kursów. Teraz dziewczyna biegle śmiga po angielsku.

- Nie mogę. Z różnych powodów, po prostu nie mogę - odparłam.

Milczała przez chwilę, po czym przysunęła się na krześle bliżej mnie i obrzuciła mnie dziwnym, podejrzliwym wzrokiem.

- Co? - spytałam, nie mogąc dłużej znieść jej gapienia się.

- Widziałam cię wczoraj... - Na jej twarzy pojawił się uśmieszek.

- Tak? A gdzie? - udaję nieświadomą, przyglądając się swoim krótkim paznokciom, ale dobrze wiem, z kim mnie widziała.

- Nie udawaj - zachichotała. - Jeszcze wczoraj pytałaś mnie o starszego brata Sebastiana, a wieczorem myślałam, że mnie wzrok zawodzi - dodała.

- Może cię zawodzi - rzuciłam.

- Daj spokój, widziałam cię z Sebastianem, a właściwie, to jechałam z kuzynką i minęliśmy się, a wy wyglądaliście jak para. Nie wiedziałam, że się spotykacie.

Ostatnie zdanie wypowiedziała w dziwny sposób, unosząc cienkie brwi.

- Bo się nie spotykamy - oznajmiłam.

To on się spotyka ze mną - omal nie mruknęłam na głos.

- To, co robicie? - Wierciła mi dziurę w brzuchu.

- Ćwiczyliśmy jazdę próbną na lotnisku. Mam mu jutro towarzyszyć na wyścigach - wypaliłam w końcu.

- Serio? - Na jej twarzy pojawiło się osłupienie. - Ja bym zawału dostała. Nie boisz się?

- Początkowo się bałam, ale potem mi się spodobało - przyznałam, chowając ręce w kieszeniach, zanim zaczęłabym obgryzać paznokcie.

Nie wiedziałam czemu, ale poczułam się niezręcznie, jakby na czyś przyłapana.

- Nie wiem, co w tym jest do podobania - prychnęła. - Dla mnie to czysta dziecinada i niepotrzebne ryzyko. Rozumiem jeszcze, gdyby ścigali się w dzień, ale nie dość, że w nocy to jeszcze bez świateł. Na serio nie boisz się ryzykować? - Jej głos niespodziewanie zakłuł mnie uszy i poczułam się, jakby ktoś mi w nie przywalił.

Co ona powiedziała? Z tego wszystkiego nie byłam pewna, czy się czasami nie przesłyszałam.

- Skąd wiesz? Brałaś w nich udział? - zapytałam, oczywiście pomijając fakt, jak bardzo byłam niedoinformowana.

- Czy wyglądam jak ryzykantka? Przecież mówiłam, że zawału bym dostała. - Przewróciła oczami i założyła ręce na piersiach, rozkraczając się niezbyt przyzwoicie na krześle. - Mój brat szykował widmo dla kumpla. Poza tym nawet gdyby to odbywało się w dzień to i tak bym nie pojechała.

Jakie kurwa mać widmo?

- To głupie i jak dla mnie trochę żenujące. Ta cała spina o dziewczynę, która jest już z innym. Nie czujesz się z tym dziwnie? - ciągnęła po chwili.

O, tak. Czułam się, jak potłuczona.

- O czym ty, do cholery, mówisz?! - wrzasnęłam, nie wytrzymując z napięcia.

Kaśka spojrzała na mnie rozszerzonymi błękitnymi oczami jak dwa jeziora.

- Zaraz... Nie mów, że nic nie wiesz? - mruknęła i po chwili roześmiała się na głos.

- Tak, kurwa mać, śmiej się... - Naburmuszyłam się, po czym obróciłam na pięcie i ruszyłam na zaplecze.

Oczywiście podreptała za mną, chichocząc jak wariatka. Usiadłam na krześle, nie wiedząc, co o tym myśleć. Czułam się jak idiotka. I co teraz z tym zrobisz mądralo? - zakpił ze mnie złośliwiec.

- Jestem w czarnej dupie. Nawet pojęcia nie miałam. Myślałam, że... - jąkałam się, aż w końcu opadłam na stolik i ukryłam głowę w ramionach.

- Tak to niestety wygląda. Wychodzi na to, że niczego ci nie wyjaśnił.

- To ty mi wyjaśnij, jak jesteś taka mądra - warknęłam.

Nie myślałam już nawet o kasie, tylko o tym, że młody chciał mnie wkręcić w swoje dziecinne zagrywki o jakąś byłą laskę i tak naprawdę w ogóle się dla niego nie liczyłam.

- Nie wiem, czy to akurat chodzi o tę dziewczynę, bo z Sebastianem to niezbyt dobrze się znam, ale wiem, że spotykał się z taką Natalią z osiedla - usłyszałam.

Ha! Myślałaś, że jesteś jego jedyną królewną? - dręczył mnie głos, który nagle rozbrzmiał w mojej głowie, niczym chór kościelny. Naprawdę, zaczynałam mieć coś z głową.

- Ale sobie zabawę wymyślił - prychnęłam, po czym podniosłam się i oparłam na krześle, czekając na jakieś dalsze wyjaśnienia.

- To nie tak, bo widzisz, ta zabawa to tak jakby domena chłopaków z osiedla, a on pewnie tylko przyjął wyzwanie faceta, z którym teraz jest Natalia.

Boże, dodaj mi sił - zacisnęłam zęby. Tego mi brakowało. Byłam wściekła. Nie, to było mało powiedziane. Jak mogłam być tak głupia? Co ja w ogóle sobie myślałam?

- Ale...

- Co, ale, co ale? - warknęłam rozjuszona. - Niech go tylko dorwę, to dam mu wyścigi i wyzwania. Gówniarz jeden.

- I tak pojedzie, z tobą czy bez ciebie. Jest zbyt dumny, żeby ustąpić tamtemu - wtrąciła cicho.

- Jak to?

- Gdyby się wycofał, miałby obciach na całym mieście - odpowiedziała już całkiem poważnie. - Na twoim miejscu też czułabym się zażenowana, bo tu chodzi o jego ex, ale z drugiej strony to wiesz, nie wybrał cię bez powodu, co? Może naprawdę mu się podobasz - dodała, opuszczając wzrok na swoje buty.

Tak, jak cholera! W dodatku ma mi za to zapłacić! - prawie się wygadałam. Nie byłam jednak tak głupia, żeby się do tego przyznawać. Dopiero by było, gdyby się to rozniosło. Chwila...

Czy ona się w nim bujała? A może buja się nadal? Spojrzałam na nią kątem oka i nagle, nie wiadomo dlaczego, poczułam lekkie ukłucie zazdrości.

- On ci się podoba? - wypaliłam w końcu.

- No coś ty! - zaoponowała. - Mam przecież Kacpra - dodała naprędce, ale jakoś bez przekonania.

Nie byłam w ciemię bita i od razu coś mi nie pasowało. W sumie to nie była moja sprawa. Dowiedziałam się wystarczająco, by powiedzieć młodemu kilka słów do słuchu i dać zakaz zbliżania się do mnie. Koniec i kropka.

...

Po pracy przeszłyśmy kawałek razem i spotkało mnie kolejne zdziwienie, kiedy po Kaśkę wyszedł Kacper. Wszystko wydawało się w porządku, gdyby nie fakt, że bardzo mi kogoś przypominał. Nie był kubek w kubek identyczny, ale to był ten sam styl. Wysoki, długie ciemne włosy zebrane w kucyk. Wszystko jasne, kłamczucho! To nie Sebastiana miała na oku, a Jacka. Stąd ten smętny zawód, kiedy wspominała, że wyprowadza się na wieś. I to w dodatku na wieś, w której wciąż mieszkała moja matka.

...

Młody po porannym SMS-ie, cały dzień nie dawał znaku życia, ale miałam już to gdzieś. Zamiast do domu poszłam do pizzerii i tam wyłączyłam telefon. Jutro sobota, więc jakoś odreaguję. Pójdę do „Basa" i szybko zapomnę o tym głupku. Tak, jasne. Kogo ty chcesz oszukać? - biłam się z myślami.

On rzeczywiście musiał być zdesperowany. W dodatku chciał nas oboje zabić? Jaki idiota jeździ po ciemku bez świateł i co to są te widma do, chuja, pana? W tym szoku zapomniałam o nie zapytać Kaśki.

Pizza nie chciała przejść przez gardło i poczułam się naprawdę paskudnie. W dodatku zbliżała się rocznica śmierci Wiktorii i zachodziłam w głowę, jak ja się tam pokażę? Na samą myśl, że spotkam matkę, skręcał się żołądek. Objęłam się ramionami, by pozbyć się nieprzyjemnych dreszczy, po czym wstałam i wyszłam, zostawiając połowę pizzy na talerzu. Musiałam się napić. Tym razem nie żałowałam sobie. Kupiłam w Żabce trzy Dębowe „wzmocnione" oraz, doładowanie komórki i udałam się do domu.

Tak, jak myślałam. Młody był bardzo słowny i czekał na mnie pod kamienicą. Tym razem nie miał ze sobą kozy i nie dostrzegłam też nigdzie samochodu.

- Hej. - Uśmiechnął się jakby nigdy nic.

Wyminęłam go bez słowa, wpakowałam klucz do drzwi i pchnęłam je ostentacyjnie. Wszedł za mną, zanim zdążyły się zamknąć.

- Coś się stało? - Jego głos rozniósł się echem po korytarzu.

Nadal milczałam, wspinając się po schodach. Zdawałam sobie sprawę, że to było głupie, bo powinnam od razu go opieprzyć i odepchnąć, ale nie chciałam robić scen przed sąsiadami. Postanowiłam załatwić to w domu, bo wiedziałam też, że bez łez się nie obejdzie. Prawdę mówiąc, to dużo nie brakowało, a już bym się rozwyła.

- Wejdź do pokoju, zaraz przyjdę - poleciłam, a sama zamknęłam się w kuchni.

https://youtu.be/N2j8t00ntrg

Wyciągnęłam z torebki piwo, a z szafki kufelek. Po chwili jednak odstawiłam z powrotem, otworzyłam puszkę i na miejscu wypiłam prawie połowę. Zaczęłam żałować, że wepchnęłam wcześniej w siebie połowę pizzy, ale trzy piwa i tak powinny mi dziś wystarczyć. Chyba.

Usłyszałam dźwięk muzyki z telewizora i momentalnie przypomniałam sobie, jak całowaliśmy się na łóżku. Pomyśleć, że gdybym wtedy mu pozwoliła...

- Wszystko w porządku? - zapytał, stojąc pod drzwiami.

- Zaraz przyjdę, chwila... - odpowiedziałam i kilkoma łykami opróżniłam puszkę.

Drugą wstawiłam do lodówki, a ostatnią zabrałam ze sobą, wychodząc do pokoju.

- Kiedy chciałeś opowiedzieć mi resztę? Teraz, czy jak już będzie po? - zapytałam obojętnie, spoglądając na stolik, na którym zauważyłam niebieską kopertę.

Usiadłam na brzegu łóżka, starając się nie wybuchnąć.

- O czym? - Uśmiechnął się niepewnie i gdyby miał na nosie okulary, to pewnie zerwałabym mu je i połamała na drobne kawałeczki.

- Czyli mam rozumieć, że jeśli chodzi o jutrzejszą noc... - Specjalnie podkreśliłam ostatnie słowo. - To nie masz mi już nic do wyjaśnienia, tak? - Pociągnęłam spory łyk i wymsknęło mi się ciche beknięcie, ale w tej chwili miałam gdzieś dobre maniery.

Wstrzymał oddech.

- Kto ci powiedział? - Westchnął, opadł na fotel i spojrzał na sufit.

- Nieważne kto, ważne, że ty tego nie zrobiłeś. A teraz jestem wkurwiona. Po tym, co... - Mój głos się załamał i kiedy wzięłam drugi łyk, poczułam słoność na ustach. Czułam się żałośnie, ale nie miałam zamiaru już niczego ukrywać. - Wiedziałam, że z tobą jest coś nie tak i to od samego początku. - Pokręciłam głową, tym samym pozbywając się łez.

- Pozwól mi wytłumaczyć, okej? - Opuścił głowę i chwycił się nerwowo za kark.

- A co tu jest tłumaczenia? - parsknęłam. - Chcesz popełnić ze mną samobójstwo, czy jak? - Odstawiłam puszkę na podłogę i wsunęłam ręce pod kolana, czekając na jakiś mały znak z jego strony.

Na coś, co wskazywałoby, że jednak nie jestem mu obojętna. Miał mało czasu, naprawdę mało, bo nie wiedziałam, kiedy wybuchnę i wystawię go za drzwi na zawsze.

- Daj spokój, skąd ci to przyszło do głowy? - Spojrzał na mnie wyraźnie zaskoczony.

- Może i jestem beznadziejna, ale nie jestem desperatką, gdybym chciała ze sobą skończyć, zrobiłabym to lata temu - odcięłam się.

- Wiem, że nie je...

- To dlaczego wybrałeś mnie, a nie kogoś innego? Nie będę ryzykowała dla takiej głupoty, ja... jestem matką, mam syna, którego... możesz mi nie wierzyć... ale on... ja mimo wszystko go kocham - bełkotałam nieskładnie.

Głupia, głupia, głupia! Co ma do tego Marcin?! - zrugałam się w myślach.

- Wiem.

- Wiesz, wiesz! Wszyscy wszystko wiedzą, tylko nie ja! - wrzasnęłam, czując już lekki szum w głowie. - Co jeszcze wiesz? - zapytałam, sięgając ponownie po puszkę.

- Wszystko, co chciałem wiedzieć - odpowiedział bez ogródek.

- Słucham? - czknęłam ze zdziwieniem.

- To posłuchaj... - Podniósł się i podszedł do mnie, omijając drugi fotel. Następnie wyciągnął mi z rąk piwo i usiadł na podłodze przede mną. - Masz rację, nie przemyślałem wszystkiego, zanim ci to zaproponowałem, ale coś się zmieniło. - Chwycił mnie za ręce i ścisną, a potem spojrzał w stronę okna, za którym poszarzało, jakby zbierało się na burzę. - Pojadę sam - dodał cicho.

- Nie, nigdzie nie pojedziesz... - Pokręciłam głową, nie zgadzając się na to.

- To tylko kilka minut i będzie po sprawie. Muszę to zakończyć, inaczej nie dadzą mi spokoju - upierał się.

- Nie rozumiem cię... Kto ci nie daje spokoju? Ona już nie jest twoją dziewczyną, a ty nadal dla niej ryzykujesz. Po co?

Spojrzał na mnie dziwnie, jakby nie był zadowolony, że o niej wiem.

- Masz rację, nie rozumiesz, ale nie chcę teraz o niej gadać - uciął, czym mnie tylko rozdrażnił.

- Co to? - Wskazałam brodą na stolik.

- Kasa.

- Słabo mi od tej dziecinady... - mruknęłam pod nosem. - To zabieraj ją i zmykaj stąd. - Wyrwałam ręce z jego uścisku, po czym chwyciłam puszkę i szybko wymknęłam się z pokoju.

Zanim ją dopiłam, byłam już cała usmarkana i obawiałam się, że trzy piwa mi jednak nie wystarczą, żeby uspokoić się i zasnąć.

- Chcesz pogadać czy nie!? - krzyknął za drzwiami.

Czy ten gówniarz właśnie podniósł na mnie głos?

- Spadaj, głuchy jesteś? - jęknęłam przez zapchany nos.

- Masz rację, nawal się... - usłyszałam jego stłumiony, drżący głos.

- Tak właśnie zrobię, a tobie gówno do tego! - wrzasnęłam ponownie, plując sobie w brodę, po czym doskoczyłam do lodówki i wyciągnęłam ostatnie piwo.

Na trzask wejściowych drzwi, aż podskoczyłam i omal nie rzuciłam puszką o podłogę. Padło jednak na krzesło, które z całej siły popchnęłam, wywracając je na drzwi.

- Spadaj gówniarzu i nie wracaj! - zdołałam jeszcze krzyknąć, zanim z gardła wyrwał mi się skowyt.

Mało - zabrzęczało w moje głowie, gdy pusta puszka poleciała do zlewu.

Już bardziej chyba nie mogłam się zbłaźnić. I to przed kim? Przed takim gówniarzem! Dlaczego tak mi nagle zaczęło zależeć na tym głupku?

Złość u mnie bardzo szybko rozmieniała się u mnie w smutki. Przytrzymując się stołu, podniosłam do pionu, ale wcale nie byłam pijana. Przesunęłam nogą krzesło i wyszłam do pokoju.

Na stole wciąż leżała kasa. Gówniarz celowo wyciągnął ją z koperty, zwinął w rulon i czymś obwiązał. Tego było już za wiele. Podreptałam z powrotem do kuchni po torebkę i wyciągnęłam komórkę.

- Kaśka? Sorry, że... - zacięłam się - sorry, że ci przeszkadzam, ale możesz mi powiedzieć, gdzie ten gówniarz mieszka?

- Jaki gówniarz?

- Jak to jaki? - Odjęłam telefon od ucha i spojrzałam jak na zepsutą zabawkę. - Daj mi namiary na Jastrzębi! - krzyknęłam, po czym przyłożyłam go z powrotem do ucha.

- ...tam za światłami, a potem będzie...

- Chwila, od nowa, bo nic nie słyszałam...

- Boże, gadasz, jakbyś się nawaliła - zaśmiała się.

Brawo koleżanko.

Niecałe pół godziny później, siedziałam już w podmiejskimautobusie z dwoma klockami w kieszeni. Nie miałam w domu koperty, więc zrobiłamją z kolorowej gazety, zakleiłam taśmą, a na wierzchu napisałam odpowiednią domojego nastroju notkę. Oczywiście nie przebierałam w słowach, bo miałam togdzieś. Byłam całkiem trzeźwa, serio. Jesteś prawie trzeźwa, dziewczyno -dodawałam sobie otuchy. Masz szczęście, że w autobusach nie sprawdzajątrzeźwości - zadrwił na przekór mój mózgojeb.


Cdn...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top