Przykazania związku (Część 4) - Zaufanie

- Anakinie?

Słysząc głos Kanclerza niemal tuż przy uchu, młody mężczyzna gwałtownie drgnął.

- Eee... słucham? – zdezorientowany, spojrzał na Palpatine'a.

Przywódca Republiki obdarzył go pobłażliwym uśmiechem.

- Zgadzasz się?

- Ja... eee... a z czym?

- Z panią poseł. Zasugerowała, byście polecieli na misję jej statkiem. Czyli dawnym statkiem Senator Amidali. Zgadzasz się z tym?

- Tak – nieobecnym głosem wymamrotał Anakin. – Tak, to... to dobry pomysł.

Właściwie uważał to za kiepski pomysł, ale wciąż zbyt intensywnie rozmyślał o Obi-Wanie, by móc skupić się na czymkolwiek innym.

Choć Sabe i Kanclerz dyskutowali o istotnych sprawach, był z nimi jedynie ciałem. Wciąż analizował zapisane w pamięci reakcje Kenobiego – jego minę w momencie, gdy okazało się, że Skywalker otrzymał zadanie w towarzystwie sobowtóra swojej żony. Nieznikającą z oczu markotność. Wyczuwalną w Mocy, pomimo solidnych Tarcz, aurę strachu i niepewności.

Mogłem z nim polecieć na Fenis – uświadomił sobie młody Jedi. – Wiem, że mimo wszystko tego chciał!

Gdyby tylko Anakin inaczej to rozegrał... Gdyby tylko nie zdenerwował swojego Mistrza głupimi komentarzami o „słabym zdrowiu" i „kiepskiej formie". Gdyby tylko zapanował nad sobą i nie zareagował jak zauroczony dureń, kiedy Sabe weszła do pomieszczenia...

A co, jeśli Obi-Wan odleci z Coruscant, zamartwiając się? A co, jeśli spędzi całą misję, rozmyślając o Anakinie u boku Sabe, od nowa analizując własną atrakcyjność i wmawiając sobie, że niepotrzebnie uwierzył, że ma u dawnego Padawana jakąkolwiek szansę?

Skywalker wstał z miejsca i energicznym krokiem ruszył w stronę drzwi.

- Anakinie? – usłyszał zdumiony głos Kanclerza.

Zatrzymał się, jak porażony. Dopiero teraz przypomniał sobie o obecności Sabe i Palpatine'a.

- Ja... bo... mam do załatwienia coś bardzo pilnego! – przepraszająco się do nich uśmiechnął. – Wcześniej zapomniałem, ale teraz mi się przypomniało. Zajmę się tym i zaraz wrócę! Ewentualnie skontaktujemy się przez komlinka.

Posłanka wyglądała na nieco urażoną, zaś Kanclerz miał nieprzenikniony wyraz twarzy. Wpatrywał się w Anakina intensywniej niż zwykle, jakby próbował go rozszyfrować. W normalnych okolicznościach ta reakcja wydałaby się Skywalkerowi odrobinę podejrzana, jednak teraz nie miał czasu na zastanawianie się nad mało istotnymi szczegółami.

- Jeszcze raz przepraszam! – czerwieniąc się, nacisnął przycisk otwierający drzwi. – Pani. Ekscelencjo.

I puścił się biegiem, nie oglądając się za siebie.

Nie spodziewał się, że znajdzie Obi-Wana w budynku Senatu, więc udał się wprost do Świątyni Jedi. Przez dobre piętnaście minut chodził od pomieszczenia do pomieszczenia, zamęczając wszystkich pytaniami, aż wreszcie dowiedział się od Aayli Secury, że Kenobi jest na lądowisku ze swoim oddziałem. Dobre przynajmniej to, że nie zdążył jeszcze odlecieć.

Gdy Anakin zjawił się na miejscu, jego Mistrza nie było nigdzie widać, za to kilku żołnierzy z Dwieście Dwunastego siedziało na skrzyniach przed statkiem. Był wśród nich Boil – facet z wąsami, którego Skywalker spotkał na Gwiezdnym Niszczycielu.

- Jak na tak ważną operację, to strasznie nas mało! – rzucił.

- Ponoć mamy tylko ochraniać jakiegoś doktorka. – Inny Klon wzruszył ramionami. – Chciałbyś do tego cały oddział? Mamy Generała Kenobiego. To chyba wystarczy nie?

- Ten to zawsze marudzi... - stwierdził wygolony na łyso żołnierz.

- Ja tylko powtarzam to, co mówił Generał! – gniewnie krzyżując ramiona, fuknął Boil. – Sami słyszeliście, jak mówił, że ma złe przeczucia.

Pozostała dwójka wymieniła złośliwe uśmieszki.

- Jakby ci to powiedzieć, kolego...

- Generał Kenobi ZAWSZE ma złe przeczucia! Wali taki tekst przed każdą misją.

- No tak, ale tym razem brzmiał jakby bardziej pesymistycznie i...

- Jaja sobie robicie?! – z boku zagrzmiał głos, który Anakin w mig rozpoznał.

Na widok Cody'ego, który maszerował w ich stronę z hełmem pod pachą, trzej mężczyźni zerwali się z miejsc.

- Eee... bo... bo my... eee...

- Może i nie śpieszymy się z wylotem, ale to nie znaczy, że macie tutaj siedzieć i plotkować jak stare baby! – Zastępca Obi-Wana zmierzył podwładnych groźnym spojrzeniem. – Ruszać się, obiboki! Te skrzynie już dawno powinny być na statku i... O, Generał Skywalker.

Komandor zatrzymał zdumiony wzrok na Anakinie. Boil i jego koledzy natychmiast skorzystali z okazji i w rekordowym tempie załadowali skrzynie na statek, znikając z pola widzenia.

- Generale. – Kiedy pierwsza fala szoku minęła, Cody obdarzył młodego Jedi uprzejmym skinieniem. – Nie spodziewaliśmy się pana. Słyszałem, że miał pan być gdzie indziej.

Czując napływający na policzki róż, Anakin rozmasował kark. Jeszcze nigdy nie czuł się tak zmieszany w obecności jakiegokolwiek Klona. Próbował odzyskać rezon, powtarzając sobie, że przecież to on jest tutaj wyższy stopniem i nie powinien podkulać ogona, ale wyszło mu dość miernie.

Nic nie mógł poradzić – to było ich pierwsze spotkanie od czasu uratowania Obi-Wana i gdy tylko ujrzał twarz Cody'ego, natychmiast przypomniała mu się słynna prośba o „strzelenie w pysk".

Ciekawe, czy nadal ma na to ochotę? – zastanowił się Skywalker.

Komandor wydawał się zachowywać wobec niego zupełnie normalnie, ale że nosił się z taką samą, upierdliwie pokerową twarzą, jak Kenobi, trudno było odgadnąć jego prawdziwe uczucia. Ugh! Jaki Generał, taki zastępca...

- Mam coś do przekazania Obi-Wanowi – wymijająco oznajmił Anakin.

- Nowe rozkazy?

- T... taaak. Tak jakby. Właściwie to... Ej, po ci nożyczki?

Gdy przyuważono przedmiot w jego lewej dłoni, Klon zaczerwienił się, wywołując tym u Skywalkera odruchowy uśmiech. Cody był takim sztywniakiem, że oglądanie jego zmieszania było niemal tak zabawne jak obserwowanie speszonego Obi-Wana.

A poza tym, Anakin odetchnął z ulgą, widząc, że nie tylko on z nich dwóch czuje się niezręcznie.

- Więc? – ponaglił łagodnie.

Komandor wydał zmęczone westchnienie.

- Generał Kenobi poprosił, bym obciął mu włosy – oznajmił tak napiętym głosem, jakby spodziewał się wybuchu bomby.

Poniekąd rzeczywiście coś wybuchło. W piersi Anakina.

- Obciąć włosy – powtórzył głucho Skywalker. – Ty masz mu obciąć włosy?

- Zawsze obcinałem Generałowi Kenobiemu włosy – ostrożnie odparł Cody.

NIE! – młody Jedi zapragnął się wydrzeć. – To JA zawsze obcinałem mu włosy!

Odkąd był bardzo mały, on i jego Mistrz regularnie odgrywali wobec siebie role fryzjerów. Czasami Obi-Wan zamykał oczy i przysypiał, a wtedy Anakin zaplatał mu warkoczyki i robił zdjęcia, które rozsyłał po całej Świątyni. Musiał potem ukrywać się przed Kenobim przez pół dnia, ale nawet gdy został schwytany i ukarany, niczego nie żałował. Było warto.

Wraz z początkiem wojny ten ich zwyczaj jakoś się... rozmył?

Anakin szybko awansował na samodzielnego Jedi i przestał obcinać sobie włosy, a że starał się poświęcać wolny czas Padme, nie zawracał sobie głowy rozmyślaniem, kto jest odpowiedzialny za niechlujną fryzurę Mistrza. Noo, to teraz już wiedział.

Wyobraził sobie Cody'ego, stojącego za Obi-Wanem, przeczesującego palcami miękkie rude włosy, dotykającego wrażliwej skóry głowy, mamroczącego pod nosem coś o „zbyt szorstkich dłoniach" i „żołnierzach nienadających się do tego typu zadań", ale w głębi serca mile wyróżnionego, że pozwolono mu zająć się uwielbianym Generałem w taki sposób.

Usta Skywalkera zacisnęły się w cienką linię.

- Pierwszy raz widzę nożyczki w takim kolorze. – Niewinnie się uśmiechając, Anakin wyciągnął mechaniczną rękę. – Mogę zobaczyć?

Cody na sekundę się zawahał, lecz posłusznie podał Generałowi przedmiot o zupełnie normalnym odcieniu srebrnego. Ledwo nożyczki znalazły się w uścisku sztucznej dłoni, a zostały zmiażdżone na drobne kawałeczki.

- Ups? – Skywalker nawet nie próbował udawać skruszonego i puścił drugiemu mężczyźnie oko.

Jedyną reakcją Cody'ego było przeciągłe westchnienie. Zastępca Obi-Wana miał minę na pograniczu „wiedziałem, że tak będzie" i „nie pochwalam tego".

Anakin uznał, że to dobra okazja, by przełamać lody.

- No weź! – Po upuszczeniu szczątek na ziemię, zaczepnie trącił Klona łokciem. – Nic się nie stanie, jeśli jeszcze trochę pochodzi w nowej fryzurce. Chcesz, by znowu wyglądał jak stary dziad?

Podziałało. Cody robił wszystko, by zachować powagę, lecz kąciki jego ust lekko drgnęły.

- Generał... Generał Kenobi wygląda dobrze w każdym wydaniu – stwierdził, odwracając wzrok. – Ale zgadzam się, że ta nowa fryzura bardzo mu pasuje. Nie wiem, dlaczego nagle postanowił ją zmienić. Jeszcze kilka dni temu mówił, że wygodnie mu tak, jak jest.

Pewnie chce sobie zrobić terapię na zasadzie wymazywania wszystkiego, co kojarzy mu się z wydarzeniami minionej nocy – ponuro pomyślał Skywalker. – „Nie mam już włosów, za które szarpał mnie Anakin. To zupełnie tak, jakby nigdy nie ciągnął mnie za włosy! Jakby TAMTO nigdy się nie zdarzyło..."

Zauważył na policzkach Cody'ego subtelne ślady różu. Wcześniej tego nie dostrzegał, ale w tej chwili dotarło do niego, że Komandor uważał swojego Generała za atrakcyjnego mężczyznę. Być może nawet troszeczkę się w Kenobim podkochiwał. Byłoby to niewiarygodnie urocze, skoro formalnie rzecz biorąc Cody miał trochę ponad dziesięć lat, ale...

Ale. To nie zmieniało faktu, że ten facet (o wyglądzie faceta, a NIE dziesięciolatka!) za chwilę będzie miał Obi-Wana dla siebie przez cały okres trwania misji, podczas gdy Skywalker będzie musiał obejść się smakiem. W tej sytuacji Anakin nie potrafił myśleć o domniemanym zauroczeniu Komandora z rozbawieniem. Rozżalony, spuścił wzrok.

Cody bez problemu uchwycił zmianę jego nastroju.

- Zdziwiło mnie, gdy usłyszałem, że pan z nami nie leci, Generale – powiedział, uważnie przypatrując się Anakinowi. – Byłem pewien, że będzie pan chciał wesprzeć Generała Kenobiego podczas tej misji.

- Chciałem – zaciskając dłonie w pięści, mruknął Skywalker. – Ale Kanclerz i Obi-Wan woleli, bym zajął się czymś innym.

- No cóż, rozkaz to rozkaz.

Ech, ten Klon i Kenobi mieli zdecydowanie ZBYT dużo upierdliwych wspólnych cech. Gdy w grę wchodziły polecenia i protokoły, byli jak cholerne bliźniaki!

- Pójdę już, Sir. – Cody krótko skinął Rycerzowi Jedi głową. – Generał prosił mnie, żebym...

- Poczekaj!

Okrzyk Anakina zaskoczył nawet jego samego. Na widok zdumionego spojrzenia Klona, Skywalker znowu poczuł się niezręcznie, jednak szybko odgonił to uczucie, potrząsając głową. Wbił w Komandora zdeterminowany wzrok. Kiedy przemówił, jego dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści.

- Wiem, że to trochę odbiega od... Znaczy... Jako dowódca innego oddziału, pewnie nie powinienem o coś takiego prosić, jednak chciałem... Zastanawiałem się... Mógłbyś mieć na Obi-Wana oko?

Widząc, że Cody otwiera usta, by coś powiedzieć, Anakin uniósł ręce i błyskawicznie dodał:

- Tak, tak, wiem, że on potrafi o siebie zadbać! Chodzi tylko o to, że mam cholernie złe przeczucia, a ta misja raczej nie będzie spacerkiem po plaży i chciałbym mieć pewność, że... znaczy, chciałbym wiedzieć...

Na Moc, co się z nim dzisiaj działo? Przecież nie należał do ludzi, którym plątał się język!

- Po prostu... - wzdychając, spojrzał Komandorowi w oczy. – Po prostu uratuj go, gdyby wpadł w kłopoty. Rozumiesz, pilnuj jego tyłów. Ktoś będzie musiał to zrobić. Skoro ja nie mogę.

Nie spodziewał się entuzjastycznego zaakceptowania prośby. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że ostatnim razem osobiście wpakował Obi-Wana w kłopoty. Upominanie innych by „chronili Kenobiego pod jego nieobecność" mogło być odebrane jako szczyt bezczelności. Nie byłoby niczym dziwnym, gdyby Cody uniósł podbródek i z dumą oznajmił, że Dwieście Dwunasty zawsze dzielnie wspierał swojego Generała, również WTEDY, gdy „taki jeden Skywalker" zachowywał się wobec dawnego Mistrza parszywie i niewdzięcznie.

Mimo to Komandor nie skorzystał z okazji, by podręczyć rozmówcę. Jedynie spuścił wzrok i z policzkami koloru różu wymamrotał, że „zrobi, co może, by ochronić Generała".

Anakin odetchnął z ulgą. Czuł się odrobinę spokojniejszy wiedząc, że wierny podwładny będzie pilnował Obi-Wanowi tyłów.

„Pilnowanie tyłów".

W sumie... gdy się nad tym zastanowić, to zabrzmiało trochę dwuznacznie.

Tyły Obi-Wana. Jego pięęękneee i krąąagłeee tyły. Cody zadeklarował się, że będzie ich pilnował, ale mimo wszystko byłoby dobrze, gdyby nie interesował się nimi bardziej, niż trzeba.

A jeśli podobne zainteresowanie będzie Obi-Wanowi na rękę? – szepnął cichutki głosik w głowie Anakina. – A jeśli Obi-Wan przestanie ograniczać się do eksponowania „tyłów" i zechce zrobić z nich użytek?

Gardło Skywalkera stało się nieprzyjemnie suche. Młody Jedi robił, co mógł, by zatrzymać napływ negatywnych myśli, by wyrzucić ze swojego durnowatego mózgu mało prawdopodobne scenariusze, które mogłyby mieć miejsce podczas nadchodzącej misji...

Chłopie, no co ty? – skarcił samego siebie. – Padło ci na mózg? Przecież to Obi-Wan, twój porządnicki Mistrz, zwany również Chodzącym Kodeksem Jedi! Nie zacznie zabawiać się z innymi facetami, tylko dlatego że wprowadziłeś go w ekscytujący świat seksu!

Prawda?

Szanse na to, by Kenobi postanowił zaszaleć z Codym były minimalne, ale teoretycznie rzecz biorąc, nie wynosiły absolutnego zera.

Anakin już miał krzyknąć, że odwołuje swoją prośbę, i tym samym zrobić z siebie niezasługującego na szacunek głąba z rozdwojeniem osobowości. Na szczęście przeszkodziło mu w tym nadejście obiektu westchnień.

- Właśnie skończyłem rozmawiać z Radą – Obi-Wan zwrócił się do Cody'ego. – Dobrze, że to zrobiłem, bo Kanclerz pominął kilka istotnych informacji, które...

Przyuważywszy dawnego Padawana, na moment zastygł w miejscu z szeroko otwartymi ustami i wytrzeszczony oczami. Po chwili szok przerodził się w irytację. Dłoń Mistrza Jedi powędrowała do czoła.

- Do piekieł Sithów, Anakin! Przecież ustaliliśmy już wszystko, co było do...

- Świetnie, że jesteś Mistrzu! – Nie dając drugiemu mężczyźnie dokończyć, Anakin wyszczerzył zęby, położył Kenobiemu dłoń na plecach i jak gdyby nigdy nic zaczął go popychać w kierunku rampy. – Przypomniało mi się, że mam ci przekazać arcyważną i arcytajną wiadomość. Chodź, to powiem ci na osobności!

- „Arcytajna wiadomość?" – jęknął Obi-Wan. – Nie mogłeś przekazać mi jej wcześniej? Teraz nie mam czasu na takie rzeczy! Musimy zaraz wylatywać, a chciałem, by Cody mnie ostrzygł i...

- To zajmie tylko chwilę! – przysiągł Skywalker. – A poza tym, nie będzie żadnego strzyżenia, bo nożyczki się popsuły! – dodał z szatańskim uśmieszkiem.

- „SIĘ popsuły?"

Kenobi odruchowo spojrzał na Cody'ego, który odruchowo spojrzał na nożyczki. Czy raczej: na to, co z nich zostało. Udając, że nie ma z ich stanem absolutnie nic wspólnego, Anakin kontynuował popychanie nieco opornego Mistrza na statek.

- Dziwna sprawa – uważnie przypatrując się protegowanemu, wycedził Obi-Wan. – Nożyczki SAME się popsuły!

- Noo, same to może nie. – Skywalker lekceważąco wzruszył ramionami. – Żołnierze z twojego oddziału zrzucili na nie ciężką skrzynię. Zamiast niepotrzebnie dźwigać, powinni zostawić brudną robotę droidom. Prawda, Komandorze?

- Tak, Sir – wzdychając, odparł Cody. – Na pewno lepiej byłoby zostawić podobne zadania blaszakom. Skrzynia była bardzo ciężka. Nic dziwnego, że chłopcy upuścili ją na nożyczki... - Posłał swojemu Generałowi wymowne spojrzenie. – Jakieś dwadzieścia razy.

Anakin, który już gratulował sobie wciągnięcia porządnickiego Klona w sprytne kłamstewko, poczuł się kompletnie zrobiony w balona. Wystarczył jeden rzut oka, by stwierdzić, że Kenobi zrozumiał aluzję i doskonale wiedział, czyja to wina.

Zresztą, pewnie domyśliłby się nawet bez podpowiedzi Cody'ego.

- Anakin... - zaczął zrezygnowanym głosem.

Jednak nie dane mu było dokończyć. Ledwo znaleźli się na statku, Skywalker wciągnął ich obu do schowka z narzędziami, a gdy tylko zasunęły się drzwi, złapał drugiego mężczyznę za oba policzki i zmiażdżył mu usta pocałunkiem.

Plecy i uda Obi-Wana uderzyły w metalową szafkę, sprawiając, że drobne przedmioty na półkach przesunęły się o kilka centymetrów. Zaskoczony Mistrz Jedi odruchowo schwycił talię dawnego ucznia dla utrzymania równowagi. Wilgotne wargi namiętnie się o siebie ocierały, przy cichym akompaniamencie trzeszczących za głową Kenobiego narzędzi.

Mimo to, ekscytujący pokaz czułości został szybko przerwany przez Skywalkera.

Młody mężczyzna całował ukochanego wystarczająco długo, by pozostawić po sobie odpowiednie wrażenia, a jednocześnie zbyt krótko, by Obi-Wan miał czas otrząsnąć się z szoku i zdecydować, w jaki sposób chce zareagować. Gdy pocałunek się skończył, obaj Jedi gwałtownie wciągnęli powietrze.

- Na szczęście – wydyszał Anakin.

Pomieszczenie było tak wąskie, że kiedy odsunął się od Mistrza, sam przylgnął pośladkami do metalowej szafki. Łagodnie się uśmiechając, spojrzał na partnera.

Powieki Obi-Wana były do połowy przymknięte, policzki płonęły czerwienią, usta pozostawały lekko rozchylone, a oczy zadawały miliony pytań. Kenobi wpatrywał się w dawnego ucznia w taki sposób, jakby niespodziewane przerwanie wymiany czułości zaskoczyło go bardziej niż sam fakt zostania pocałowanym. Nerwowo oblizał wargi i cichutko zaczął:

- Anakin...

Jednak i tym razem nie dane mu było dokończyć, bo protegowany obdarzył go kolejnym pocałunkiem. Tym razem bardzo delikatnym, trwającym zaledwie moment, jak muśnięcie płatka śniegu.

- Na szczęście – powtórzył Anakin. – Na szczęście...

Jego kciuki kręciły pod uszami Obi-Wana leniwe kółka, zanurzając się w szorstkich włoskach zarostu. Po chwili jednak Skywalker wypuścił twarz Mistrza, pozwolił obu dłoniom opaść do boków i zaczął cierpliwie czekać na odpowiedź.

Po dłuższej chwili milczenia, Kenobi przełknął ślinę.

- Wiesz, że nie wierzę w szczęście – bąknął głupio.

- Ale ja wierzę – z nieschodzącym z twarzy czułym uśmiechem, odparł Anakin. – Wiem, że sobie poradzisz, ale nie zaszkodzi dać ci talizman na drogę – porozumiewawczo mrugnął do Mistrza. – Nawet jeśli nie zadziała, nic nie tracisz – dokończył wzruszając ramionami.

Przestrzeń pomiędzy ich torsami wynosiła ledwie kilka centymetrów. Obi-Wan przez długi czas wpatrywał się w miejsce, gdzie prawie się stykali, a kiedy wreszcie podniósł wzrok, miał w oczach mieszaninę podejrzliwości i niedowierzania. Jakby kompletnie nie kupował faktu, że Anakin po prostu stał naprzeciwko niego i nie zamierzał zrobić nic więcej.

- I tyle? – spytał wreszcie. - To miała być ta „arcyważna i arcytajna wiadomość"? Zaciągasz mnie tutaj i dajesz mi buziaka „na szczęście"? To wszystko?

- A co, chciałbyś więcej? – tonem, który aż ociekał dwuznacznością, spytał Anakin.

Policzki Obi-Wana spłonęły czerwienią. Mistrz Jedi otworzył usta, niewątpliwie szykując się do wykładu, lecz dawny uczeń powstrzymał go, uspokajająco unosząc dłoń.

- Dobrze, już dobrze, wiem, że to nie czas na takie rzeczy! – Przywołał na twarz figlarny uśmiech. Ten, po który zawsze sięgał, gdy chciał udobruchać Mistrza. – Znaczy... sam wiesz, ja tam się mogę z tobą bzykać, kiedy tylko masz ochotę, ale widzę, że wolisz się skupić na misji, więc spasuję. Dałem ci buziaka na szczęście i już sobie idę!

- Anakin...

- Och, a to na przeprosiny!

Skywalker obdarzył drugiego mężczyznę jeszcze jednym błyskawicznym pocałunkiem.

- To za te wszystkie okropne rzeczy, które mówiłem przy Kanclerzu – wyszeptał, kładąc Obi-Wanowi dłoń na policzku. – Za tamto głupie gadanie, że jesteś osłabiony. Naprawdę przepraszam.

- Anakin...

- A, i jeszcze jeden! Żebyś miał o czym fantazjować, gdy będziemy z dala od siebie.

Ostatnie zetknięcie się ich warg – tym razem nieznacznie dłuższe i bardziej czułe – sprawiło, że Kenobiemu odechciało się tłumaczeń. Po prostu spojrzał na byłego Padawana i z rezygnacją wetchnął:

- Anakin.

Ton, jakim wypowiedział to imię, oznaczał kapitulację, a konkretniej wiadomość o treści:

„Nie dam rady. Nie jestem w stanie się z tobą kłócić, gdy zachowujesz się w taki sposób. Dlaczego musisz być taki ujmujący?"

Anakin uśmiechnął się. Nie chcąc zepsuć dobrego wrażenia, które pozostawił tym ostatnim gestem, postanowił nie mówić i nie robić nic więcej. Jego dłoń zsunęła się z policzka Obi-Wana, na odchodnym głaszcząc opuszkami palców linię szczęki. Chwilę potem Skywalker opuścił ciasne pomieszczenie i zbiegł po rampie statku, nie oglądając się za siebie.

Będzie dobrze – powiedział sobie, powoli wypuszczając powietrze.

Może i sprawy nie potoczyły się tak, jak zaplanował, ale to jeszcze nie oznaczało, że był skazany na dostanie widowiskowego kosza. Dostał od ukochanego tyle cennych wskazówek – teraz pozostawało jedynie zrobić z nich dobry użytek.

Rozdzielić uczucia i obowiązki. Spędzić trochę czasu z piękną posłanką bez tracenia dla niej głowy, tak jak w przypadku Padme. Wypełnić swoją misję do samego końca, nie tracąc spokoju i profesjonalizmu. Pokazać się Obi-Wanowi z zupełnie nowej strony – jako odpowiedzialny dorosły, świetnie panujący nad sobą Rycerz Jedi, a przede wszystkim osoba, u której próżno szukać jakichkolwiek śladów zazdrości czy maniakalnej nadopiekuńczości. Innymi słowy, idealny kandydat na ukochanego!

Anakin wiedział, że jeśli naprawdę się postara, da radę. Musi jedynie wykonać to jedno zadanie bez marudzenia, kręcenia nosem i - co najważniejsze – bez żadnych durnowatych knowań, jak by tu wykręcić się z misji u boku Sabe i z powrotem znaleźć się blisko Obi-Wana! Podobna akcja tylko upewniłaby Kenobiego w przekonaniu, że ma za zalotnika impulsywnego młodego byczka, niepotrafiącego wytrzymać paru dni bez rozmyślania o ukochanym.

Wyprawa na Fenis może i rzeczywiście brzmiała niebezpiecznie, ale to jeszcze nie znaczy, że Anakin będzie się bez przerwy zamartwiał. No bo czemu miałby się przejmować? Poświęci sto procent uwagi własnym rozkazom i w OGÓLE nie będzie rozmyślał o Kenobim. Wcale. Ani trochę!

Co z tego, że Obi-Wam mógł lecieć prosto w pułapkę? Co z tego, że Dooku prawdopodobnie maczał we wszystkim swoje arystokratyczne paluchy i będzie próbował dopaść słynnego Negocjatora? Anakin wierzył w umiejętności swojego Mistrza, dlatego nie miał absolutnie ŻADNYCH powodów niepokoju!

Kroczył przez hangar z dumnie wypiętą piersią.

Był Anakinem Skywalkerem, do ciężkiej cholery! Z pewnością mógł poradzić sobie z czymś tak banalnym, jak kolejna misja z dala od najdroższego Mistrza.

Wskoczył na wyższy level. Zdołał pożegnać się z miłością swojego życia, ograniczając się jedynie to paru niewinnych pocałunków. Gdy przypominał sobie zszokowaną twarz Obi-Wana, był z siebie tak nieprzyzwoicie dumny! Jego mentor z pewnością spodziewał się czegoś niedojrzałego i nachalnego, na przykład zrobienia mu loda w tamtym składziku, albo wylewnego wykładu o bezgranicznym oddaniu. Minimalistyczne zachowanie Skywalkera musiało być dla niego przyjemną niespodzianką!

A teraz zostanie zaskoczony jeszcze bardziej, gdyż Skywalker udowodni mu, jak bardzo jest obowiązkowy. Właśnie tak!

Anakin pojedzie z Sabe na tę przeklętą misję dyplomatyczną i nawet PRZEZ MYŚL MU NIE PRZEJDZIE, by w którymkolwiek momencie się z niej wymigać. Da radę.

XXX

Wytrzymał tydzień.

Minęło zaledwie siedem dni, gdy Anakin Skywalker zrobił dokładnie to, czego przysiągł za wszelką cenę nie robić, czyli zaklął na cały kokpit, stwierdził, że ma dosyć i cichaczem porzucił piękną panią poseł, załatwiając na swoje miejsce innego Jedi.

Żenada. Zachował się absolutnie żenująco i nie miał wątpliwości, że gdyby Obi-Wan o wszystkim się dowiedział, z pewnością przestałby się do niego przyznawać (oczywiście to nie tak, że Kenobi miał jakąkolwiek szansę usłyszeć o wiadomym incydencie, bo Anakin zamierzał mu o tym powiedzieć najwcześniej za dziesięć lat, kiedy będą już szczęśliwą parą z długim stażem).

Żeby zobowiązać się do wykonania jakiejś misji, a potem jak gdyby nic ze wszystkiego się wycofać... Co za wstyd!

Chociaż, tak właściwie, wszystko zależało od punktu widzenia.

Pod pewnymi względami KONTYNUOWANIE tej misji byłoby wstydem! – powtarzał sobie Anakin, gdy siedział w kokpicie myśliwca i oddalał się od planety, na której zostawił Sabe.

Owszem, wytrzymał tylko siedem dni, ale usprawiedliwiał to faktem, że były to najbardziej bezproduktywne i bezużyteczne dni, jakie przeżył od wybuchu wojny. Natomiast cała wyprawa była „misją" jedynie z nazwy, bo w praktyce przypominała wakacje.

Anakin i Sabe odwiedzali bezpieczne, niedotknięte wojną planety, chodzili na przyjęcia dla bogaczy i jedli lunche na świeżym powietrzu, z przepiękną scenerią w tle. Jedynym ekscytującym wydarzeniem zakłócającym tę sielankę była codzienna holokonferencja z Palpatinem. Ale nawet ona wydawała się mieć nietypowy charakter, gdyż Kanclerz prawie w ogóle nie interesował się przebiegiem negocjacji i zamiast tego zasypywał swojego pupilka pytaniami, czy ten spędza czas w miłej atmosferze.

A co to, u licha, ma do rzeczy?! – Anakin miał ochotę odburknąć.

Ale, rzecz jasna, gryzł się w język, gdyż darzył Przywódcę Republiki zbyt dużym szacunkiem. Cierpliwie znosił też fakt, że Palpatine nie chciał udzielić mu dokładnych informacji odnośnie sytuacji na Fenis i zgrabnie zmieniał temat, gdy tylko padało imię Obi-Wana. Skywalker dzielnie przełykał cisnące się na usta przekleństwa, ale nie przychodziło mu to łatwo, o nie! Ku swojemu zdumieniu odkrył, że pierwszy raz w życiu znalazł się w sytuacji, gdy zatęsknił za składaniem raportów sztywniackiej Radzie Jedi.

Może i mieli tę swoją fiksację na punkcie zasad i protokołu, ale przynajmniej konkretnie odpowiadali na pytania, zamiast krążyć wokół odpowiedzi jak Mynocki niepotrafiące znaleźć wyjścia z jaskini. Gdyby to ONI raczyli go takimi tekstami, co Palpatine, jak nic odpyskowałby im coś paskudnego!

Tja, gdy tak o tym myślał, chyba powinien być wobec nich troszeczkę bardziej wyrozumiały.

I może warto rozważyć bycie nieco mniej wyrozumiałym wobec Palpatine'a?

Odkąd wysłano go na tę idiotyczną misję z sobowtórem zmarłej żony, Anakin miał wrażenie, że kompletnie przestaje rozumieć swojego przyjaciela. W chwilach słabości (na przykład, gdy wypił na jakimś przyjęciu o kilka kieliszków za dużo) nachodziła go nawet durnowata myśl, że Kanclerz uczynił go ochroniarzem Sabe tylko i wyłącznie po to, żeby go zeswatać.

Potem jednak wracała trzeźwość umysłu i Skywalker potrząsał głową, tłumacząc sobie, że to przecież kompletnie idiotyczne, absurdalne i niemożliwe. W końcu mowa o Przywódcy Senatu, najważniejszej osobie w Republice! Dlaczego ktoś tak ważny miałby zawracać sobie głowę szukaniem dziewczyny dla zaprzyjaźnionego Jedi? Nie, ta myśl była równie głupia jak plotka, że Dooku odszedł z Zakonu, bo pewna Mistrzyni Jedi dała mu kosza.

Doprawdy, gdy człowiek pił i się zamartwiał, to czasem wpadały mu do głowy naprawdę porąbane pomysły...

A tak zupełnie poważnie, to po pewnym czasie Anakin zaczął podejrzewać, że Palpatine chciał go po prostu zmusić do urlopu.

Po tej całej aferze z ratowaniem Obi-Wana chodziłem nieźle zestresowany – przypomniał sobie Skywalker.

Może było to po nim widać? Może raz czy dwa (albo dwanaście razy?) narzekał przy Kanclerzu na ogromną ilość misji z dala od Coruscant, a starszy mężczyzna odebrał to jako prośbę, by zapewnić mu warunki do odpoczynku?

Odkąd uświadomił sobie taką możliwość, Anakin próbował delikatnie zasugerować Palpatine'owi, że jasne, jest wdzięczny za lajtowe, niewymagającego szczególnego wysiłku zadanie, ale wolałby mimo wszystko być w miejscu, gdzie naprawdę go potrzebowali, a konkretniej w towarzystwie OSÓB, którym mógłby pomóc, w razie gdyby znalazły się w niebezpieczeństwie.

Nic nie wskórał.

Kanclerz konsekwentnie upierał się, że trzeba koniecznie chronić posłankę, gdyż jej bezpieczeństwo to aktualnie największy priorytet, zaś argument, że jedynym realnym niebezpieczeństwem dla Sabe były grasujące na tropikalnych plażach komary, zbywał pogodnym śmiechem i machnięciem ręki. Ugh, był taki upierdliwy!

Już od pierwszego dnia Anakin przeczuwał, że wymiganie się od tej misji to tylko kwestia czasu. Odganiał od siebie podobną myśl ze względu na to, co sobie obiecał, ale smutna prawda była taka, że nie miał najmniejszych szans, by wykonać zadanie.

To było ponad jego siły. Zwyczajnie nie potrafił spędzać dni na popijaniu drinków z politykami, mając świadomość, że w tym samym czasie Obi-Wan odwala na Fenis ciężką robotę, a być może nawet naraża życie! Nie umiał też odgonić się od paskudnego przeczucia, że przeżywa powtórkę sytuacji, która miała już miejsce tuż przed Wojnami Klonów – wtedy też wylegiwał się w słońcu w towarzystwie pięknej kobiety, podczas gdy jego Mistrz latał po Galaktyce i zmagał się znacznie z trudniejszym zadaniem.

Misja w towarzystwie Padme i zadanie ochraniania Sabe były do siebie tak bliźniaczo podobne, jakby to był celowy zabieg. Jakby los poddawał Anakina próbie, dawał mu okazję do sprawdzenia, czy tym razem popełni te same błędy.

Cóż... poniekąd rzeczywiście zrobił to, co ostatnio, tyle że w zupełnie innym stylu. Wtedy jawnie i otwarcie powiedział Padme, że zamierza rzucić wszystko i polecieć na Tatooine, a ona postanowiła mu towarzyszyć. Tym razem nie uraczył pięknej towarzyszki żadnym wyjaśnieniem, lecz postawił ją przed faktem dokonanym, a konkretniej przed swoim „czarującym" zastępcą, podczas gdy sam wskoczył do myśliwca i cichaczem czmychnął do hiperprzestrzeni.

Komputer nawigacyjny ustawił na Fenis.

Bo gdzieżby indziej miałby polecieć?

Dokładnie wszystko zaplanował, bo przecież nie mógł zjawić się u Obi-Wana „ot tak". Przez całą podróż układał w głowie szczegółowe wyjaśnienie, którym zamierzał uraczyć Mistrza i przekonać go, że „nieeee, wcale nie olał tamtej misji, bo tak mu się zachciało" i „ależ nie, to absolutnie nie tak, że miał w totalnym poważaniu polecenia przełożonych", a w ogóle to „jego decyzja nie miała żadnego, ale to ŻADNEGO związku z faktem, że troszeczkę się martwił, a złe przeczucie nie pozwalały mu spać po nocach".

Jego tłumaczenie zostało uplecione z tak chirurgiczną precyzją, że nawet Windu uznałby je za przekonujące!

Tja.

Szkoda tylko, że Anakin główkował zupełnie na próżno, bo gdy tylko wylądował na Fenis, dowiedział się od stacjonujących w pobliżu lądowiska Klonów, że Obi-Wana... nie było na planecie.

Żołnierze nie należeli do oddziału Kenobiego, ale najwidoczniej słyszeli co nieco o relacjach słynnego Negocjatora ze Skywalkerem, bo odpowiadali na pytania młodego Jedi, wymieniając między sobą wymowne spojrzenia.

- Cesarz? Spokojnie, już wyzdrowiał! – podsumował siedzący na skrzyni sierżant z głową ogoloną na łyso. – Ale nie za sprawą tego doktorka, co go przywieźli chłopcy z Dwieście Dwunastego. Konował okazał się bezużyteczny. Wyszło, że Cesarz był regularnie truty, lecz Generał Kenobi wszystko rozpracował.

- Książę Cheng? Wiadomo: w kajdankach! – Inny żołnierz uraczył Anakina porozumiewawczym mrugnięciem. – Żeby pan widział, Sir, z jakim wkurwem patrzył na Generała Kenobiego, gdy Komandor Cody prowadził go na statek!

- Noo, a Generał Kenobi poleciał na Coruscant – miętoląc w zębach źdźbło trawy, podsumował ostatni z Klonów. – Minęliście się o parę godzin. Zanim wyleciał, zdążył jeszcze powiedzieć...

Mężczyzna urwał w pół zdania i kątem oka zerknął na kolegów, którzy dyskretnie rechotali.

- No dobra, co powiedział? – burknął zniecierpliwiony Anakin.

- „Spodziewałem się, że Generał Skywalker jak zwykle oleje swoje rozkazy i pojawi się tutaj bez uprzedzenia, ale najwyraźniej dorósł już na tyle, by nie odwalać podobnych numerów" – z uciechą zacytował żołnierz. – Chyba tak to leciało, Sir.

- Aha.

Co za masakra.

Anakin przeżył podobne upokorzenie tylko raz – na samym początku Wojen Klonów, gdy gnał, spóźniony, na pierwsze spotkanie ze swoim oddziałem i zapomniał zmazać z ust śladów szminki po pocałowaniu Padme. Miny Rexa i pozostałych były bezcenne (ponoć ciągnięto potem losy, by wyłonić nieszczęśnika, który miał spytać dowódcę o „nietypowe upodobania").

Dłonią zasłaniając zaczerwienioną twarz, Skywalker wymamrotał słowa pożegnania i z powrotem wskoczył do myśliwca.

- Jak pan chce złapać Generała Kenobiego, to niech pan się lepiej śpieszy, Sir! – któryś z Klonów zawołał do jego pleców. – Ponoć na Felucii znowu zrobiło się gorąco i chcą tam wysłać kogoś z doświadczeniem.

Świetnie. Po prostu, kurwa, wspaniale! Co z tego, że Obi-Wan uwinął się ze swoją misją w tempie ekspresowym, skoro już kombinował, jakby tu dostać następne zadanie?

Znaczy... niby żołnierze nie powiedzieli wprost, że Kenobi chciał zostać wysłany na Felucię, ale Anakin już swoje wiedział.

Będzie chciał zwiać z Coruscant, zanim JA tam wrócę – pomyślał, odpalając silniki. – Niech sobie nie myśli, że na to pozwolę... Niedoczekanie!

Podróż do domu upłynęła w dość ponurej atmosferze. Nawet wesołe gawędzenie z R2 nie poprawiło Anakinowi nastroju. Czuł się jak skończony dureń, ganiający za obiektem westchnień po całej Galaktyce i będący – jak się właśnie okazało – pośmiewiskiem Wielkiej Armii Republiki.

Z jednej strony cieszył się z sukcesu Mistrza. Próbował podnieść się na duchu, wmawiając sobie, że to jego magiczny pocałunek przyniósł Kenobiemu szczęście i przyczynił się do szybkiego zakończenia problemów na Fenis. Ale z drugiej strony...

Ech. Z drugiej strony czuł nieprzyjemny ścisk w sercu związany z faktem, że jego pomoc okazała się zupełnie niepotrzebna. Świadomość, że Obi-Wan tak świetnie poradził sobie bez niego, nie powinna tak bardzo boleć, ale, kurde, bolała! Nie chodziło wcale o to, że Anakin chciał byś jakimś, za przeproszeniem, rycerzem z lśniącym mieczem świetlnym, przybywającym na pomoc bezradnemu ukochanemu. To nie tak, że pragnął w jakiś sposób uzależnić od siebie partnera, czy też doprowadzić do sytuacji, by Obi-Wan nie mógł się bez niego obejść. Zupełnie nie o to chodziło! Po prostu...

Odkąd ustalili, że ma na przekonanie partnera jeden marny miesiąc, Anakin odczuwał rozpaczliwą potrzebę, by się wykazać, ale nie mógł, bo prześladował go cholerny pech!

Najpierw Kanclerz, będący (przynajmniej teoretycznie) jego największym sprzymierzeńcem, rozpieprzył cały plan, dając jemu i Obi-Wanowi osobne misje. Potem okazało się, że urwanie się z własnego zadania było kompletnie bezsensowne, bo Kenobi wyruszył w podróż powrotną na Coruscant. A to wcale jeszcze nie był koniec złych wiadomości, o nie!

Gdy Skywalker wpadł, jak ten wicher, najpierw do Świątyni, a potem do kwatery swojego Mistrza, wcale nie zastał tam pijącego herbatę Obi-Wana lecz kompletną pustkę. Biegałby bez sensu po całym budynku, gdyby przechodząca obok Luminara Unduli nie poinformowała go, że Kenobi gdzieś poleciał.

- „Gdzieś"? Ale co to w ogóle znaczy „gdzieś"? – bezskutecznie starając się wyeliminować z głosu nutę irytacji, dopytywał Anakin. – „Gdzieś" to znaczy GDZIE?

- Nie podzielił się ze mną tą informacją – Przyjaciółka Kenobiego zmierzyła młodego Jedi chłodnym spojrzeniem. – Powiedział, że ma coś do załatwienia i niedługo wróci.

- Niedługo, czyli kiedy?

Kobieta skrzyżowała ramiona.

- Starałam się być uprzejma, Skywalker, ale czy ja wyglądam jak Chodząca Baza Danych?

Zawstydzony swoim zachowaniem, Anakin zwiesił głowę. Spojrzenie Luminary nieznacznie złagodniało.

- Cóż... Rada ma jutro ważne spotkanie w sprawie Felucii. Powinien wrócić do tego czasu.

Zawsze to jakieś pocieszenie.

Ostatecznie Skywalker zaszył się we własnym mieszkaniu i zabrał się za coś, co zawsze robił, gdy próbował pozbierać myśli – rzucił się do naprawiania wszystkiego, co wpadło mu w ręce. Ale nawet tu – jak na złość! – dopadł go pech. Przy czym by nie majstrował, czego by nie dotknął, coś szło źle, jakby za sprawą tajemniczego fatum.

Choć mógłby przysiąc, że niedawno uzupełniał prywatną kolekcję złomu, co chwilę brakowało mu jakiś części. A nawet kiedy miał, co trzeba, to niechcący coś psuł, zbyt intensywnie rozmyślając o wydarzeniach sprzed kilku godzin i zbyt mocno ściskając delikatny element mechaniczną ręką.

Pieprzone gówno z wysypiska! – pomyślał ze złością. - Jebana proteza!

Po paru godzinach zaklął na cały pokój i postanowił rzucić wszystko w diabły. Oczy mu się kleiły, więc je zamknął. Słońce nie zdążyło jeszcze schować się za horyzontem i nie była to godzina spania, lecz organizm zdawał się podjąć decyzję o zaśnięciu samoistnie. Anakin nie miał nawet siły podnieść czterech liter i zawlec ich do łóżka – odpłynął przy swoim stanowisku pracy, na niezbyt wygodnym taborecie, opierając plecy o chłodną ścianę.

Nie lubił zimna. Nie znosił też spania na siedząco. A ponad wszystko, nie cierpiał samotności!

Dlatego zdziwiło go, że obudził się wypoczęty. Odrobinę bolały go mięśnie, jednak głowę miał szokująco lekką i wolną od zmartwień. Po tym, co przeżył ubiegłego dnia, było to... odrobinę podejrzane.

Anakin głośno ziewnął i przeciągnął się na krześle, sprawiając, że gruby koc zsunął mu się z ramion. Właściwie to, kiedy się nim przykrył? Za cholerę tego nie pamiętał! Może zrobił to w nocy, gdy obudził się i poszedł do toalety? Nie przypominał sobie żadnego wstawania na siku, ale był wczoraj tak sponiewierany, że dziurawe wspomnienia nie powinny być żadnym zaskoczeniem. Z drugiej strony...

Gdyby rzeczywiście wstał, to czy nie walnąłby się na swoje łóżko, zamiast wracać do niewygodnej pozycji na krześle?

A więc ktoś mnie przykrył!

Ta myśl ożywiła Skywalkera bardziej niż mocny kubek kawy. Młody mężczyzna powoli przejechał dłonią po gładkiej powierzchni koca, szukając śladów pozostawionych przez Moc. Mógłby przysiąc, że rozpoznaje ciepłą i stateczną aurę Obi-Wana, ale wyczuwał jej tak niewiele, że równie dobrze mogła tutaj być od miesiąca. Kenobi odwiedzał prywatne kwatery protegowanego rzadko, lecz regularnie, przez co jego Sygnatura w Mocy nigdy do końca nie znikała, choć jednocześnie nie było jej zbyt dużo. Czy to możliwe, że...

I wtedy Anakin uchwycił wzrokiem stojący na stoliku termos, którego NA PEWNO sam sobie nie przyszykował. Schwycił go, gwałtownie wciągając powietrze. Już... JUŻ miał skakać z radości, że został odwiedzony przez ukochanego w środku nocy, gdy usłyszał serię domagających się uwagi pisków.

Do pomieszczenia wjechał R2, wioząc w metalowej rączce pakunek ze śniadaniem. Ekscytacja Anakina gwałtownie zmalała.

- Cześć, kolego – Młody Jedi przywitał się z astromechem. – Ty mi to przyniosłeś? – zapytał, wymownie machając termosem.

Robocik odpowiedział twierdzącym popiskiwaniem. Skywalker zwiesił głowę.

- Oł. Aha, okej... - Widząc, że R2 trzęsie się i wydaje urażone dźwięki, uniósł ręce i zmusił się do uśmiechu. – Znaczy... Tak, tak, jasne, że się cieszę, brachu! Naprawdę dziękuję! To bardzo miłe z twojej strony, tylko... Wiesz, przez chwilę myślałem... Zresztą, nieważne.

Oparł stopę na kolenie, poklepał lojalnego astromecha i pociągnął łyk brązowego płynu z termosu. Kakao. Jego ulubione.

- Nie wiem, kto cię zaprojektował, mały, ale odwalił kawał dobrej roboty! – Uniósł metalowy kubek, jakby wznosił toast. – Zasłużyłeś na nagrodę. Przed wypadem na Felucię porządnie cię naoliwię.

R2 pytająco zabrzęczał.

- Nie wiedziałeś, że Rada wysyła nas na Felucię? – Anakin posłał droidowi szatański uśmiech. – Nie przejmuj się, oni też jeszcze tego nie wiedzą.

Sposób, w jaki astromech zaczął przebierać kwadratowymi nogami, wyrażał głęboką dezaprobatę i od razu skojarzył się młodemu Jedi z Obi-Wanem. Skywalker zachichotał.

- Spokojnie, nie zrobię niczego za ich plecami... tym razem. – Obdarzył R2 jeszcze jednym czułym klepnięciem. – Po prostu dopilnuję, by mnie tam wysłali. Jak? Jeszcze nie wiem. Pewnie tak, jak zwykle. Pójdę na zebranie Rady i będę improwizował.

Astromech odpowiedział swoją własną, osobliwą wersją westchnienia.

- Nie bądź takim pesymistą! – Skywalker zganił droida. – Zaczynasz gadać jak C-3PO. Co z tego, że narada jest tajna? Jeśli będę taktowny i uprzejmy, na pewno pozwolą mi w niej uczestniczyć.

R2 nie odpowiedział.

- Uważasz, że nie potrafię być taktowny i uprzejmy? – Anakin posłał mu pełne pretensji spojrzenie.

Nadal cisza.

- Ej, teraz to jesteś wredny! Oczywiście, że potrafię być taktowny i uprzejmy. Kiedy naprawdę się przyłożę, potrafię!

Zero odzewu. Skywalker przeciągle westchnął.

- Zaczynam podejrzewać, że Obi-Wan potajemnie majstrował ci przy oprogramowaniu...

Droid czule szturchnął go w nogę.

- Tak, wiem, że obaj mnie kochacie – ponuro się uśmiechając, powiedział Anakin. – Szkoda tylko, że nie zawsze potrafię to docenić...

Po tych słowach wstał z taboretu i dziarskim krokiem ruszył w stronę drzwi.

- Idę załatwić nam wypad na Felucię! – zawołał przez ramię. – Trzymaj za mnie kciuki! 

Kolejny rozdział musi przejść dodatkową korektę, ale pojawi się jeszcze dziś (poniedziałek, 30.11.2020)

Za koretkę bardzo dziękuję Akaitori07

Dziękuję również Arienkowi, która pomogła mi dopracować poszczególne fragmenty tekstu. 

Do zobaczenia za chwilę i niech Moc będzie z wami!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top