Prawo Zemsty (Część 4) - Żal
Obecnie
Ułożył przedramiona na blacie, przylgnął policzkiem do chłodnego grzbietu mechanicznej dłoni i wpatrzył się w wirujące w szklance nasiona yarumu.
Dwa miesiące. Dokładnie tyle czasu potrzebował, by wreszcie odbić Futtę i odzyskać Obi-Wana. Mógł bez wahania stwierdzić, że były to najgorsze dwa miesiące w jego życiu – może dlatego tak niewiele z nich pamiętał? Łatwiej mu było poradzić sobie ze wspomnieniami z tamtego okresu, gdy myślał o nich jak o złym śnie. Zamazane obrazy, twarze różnych osób, głosy, uczucia... Każdy dzień przypominał wyścig Bunta i to z rozpiętymi pasami, lecz gdyby zapytano Anakina o szczegóły, to nie byłby w stanie ich podać. Nie potrafiłby napisać pamiętnika z tego, co się wydarzyło.
Za to mógł wyraźnie zobaczyć niektóre sceny, gdy tylko zamknął oczy. Większość wspomnień była zamazana, lecz były pewne zdarzenia, które pamiętał aż nazbyt dobrze.
Pamiętał rozmowę z Radą Jedi i decyzję, by zataić przed zgromadzeniem Mistrzów swój karygodny plan zemsty na Futcie. Oficjalna wersja była taka, że łowca nagród zranił kilkoro żołnierzy (co w sumie było prawdą, bo podczas szarpaniny ze Skywalkerem, rzeczywiście drasnął blasterem parę osób) i uciekając przed Generałem Jedi, wpadł w ręce piratów. A w międzyczasie jego brat Getto dorwał Obi-Wana i podał swoje warunki.
To nie tak, że Anakin wybrał łatwiejszą opcję – zwyczajnie bał się, że jeśli zostanie wydalony z Zakonu, odsuną go od całej sprawy, a wtedy już za żadną cholerę nie ocali swojego Mistrza. Gdyby okoliczności były inne, wolałby powiedzieć Windu i pozostałym prawdę. Ucieszyłby się, słuchając ich wzburzonych uwag. Chciałby, żeby zjechali go z góry na dół! Czuł, że na to zasługuje.
Podobnie jak zasługiwał na każde z chłodnych spojrzeń, które przez dwa miesiące posyłał mu Cody.
Och, to też Anakin wyraźnie pamiętał! Moment, w którym poszedł do oddziału Obi-Wana, by poinformować ich, co się stało. Twarz Komandora Cody'ego jeszcze nigdy nie wyrażała tak wielkiego potępienia.
- A potem zostawił go pan na środku prerii, Sir? – chłodno dopytywał służący pod Obi-Wanem dowódca. – Tak po prostu? Samego? Odsłoniętego? Na planecie wroga?
Tak, bo byłem skończonym idiotą i zasługuję na to, by spalono mnie żywcem! – Anakin miał ochotę odpowiedzieć.
Najbardziej charakterystyczną cechą tamtych dwóch miesięcy była uległość, z jaką pozwalał innym po sobie jeździć. Chciał, by patrzyli na niego jak na dupka. Chciał, by wbijali mu szpilę za szpilą, a im bardziej bolało, tym lepiej! Chciał cierpieć. Chciał, by misja odbicia Futty była jego pokutą. Lodowate spojrzenia, ciche pretensje i słowa potępienia ściskały mu serce, ale nie były nawet w połowie tak bolesne jak jego własne wyrzuty sumienia.
Tylko jeden człowiek nie przyłączył się do zbiorowej nagonki na Skywalkera, lecz Anakin wcale mu za to nie podziękował, o nie!
Pierwszy raz w życiu wydarł się na Kanclerza Palpatine'a.
- JAK MOŻESZ W OGÓLE MÓWIĆ, ŻE TO NIE MOJA WINA?! – przypomniał sobie swój wściekły ryk w gabinecie głowy Senatu.
Z tych nerwów nawet formalności wyleciały mu z głowy i zapomniał zwrócić się do mężczyzny per „Ekscelencjo".
- Ależ, drogi chłopcze! – padła wówczas zdumiona odpowiedź przywódcy Republiki. – Nie możesz brać odpowiedzialności za nieostrożność Mistrza Kenobiego! Przecież gdyby nie...
- To była MOJA nieostrożność, NIE Obi-Wana! I nie będę dłużej słuchał głupot, jak to mój Mistrz sam sobie to wszystko zafundował!
Anakin nie pamiętał dokładnie, co działo się później, ale chyba było całkiem sporo wrzasków i wypominania Kanclerzowi, że tamten śmiał zwalać winę na Obi-Wana. I przez cały ten czas Palpatine był wyraźnie zdezoriantowany. O i wytrzeszczał oczy w dość zabawny sposób, jakby pierwszy raz w życiu nie wiedział, co robić! Znaczy, teraz Anakin uważał to za zabawne, ale wtedy nie było mu do śmiechu.
Patrząc wstecz, naprawdę mu się upiekło. Był na tyle ważny dla Kanclerza, że nie musiał nawet przepraszać za swój wybryk. Po tamtym spotkaniu, Palpatine traktował go tak, jak zwykle... jakby zupełnie nic się nie stało!
- Może ma jakiś ukryty motyw? – niespodziewanie rzucił Rodiański barman.
Anakin podniósł wzrok i dopiero teraz zauważył zawieszony nad rzędem butelek telewizor. Akurat wyświetlano ostatnie przemówienie Palpatine'a.
- Wiesz - pracownik baru dodał po chwili, drapiąc się po uchu – gdy tak na niego patrzę, to zawsze mam wrażenie, że on coś knuje.
- Wydaje ci się – wzruszając ramionami, Skywalker pociągnął łyk herbaty.
A tak zupełnie szczerze, to wspominanie kłótni z Kanclerzem (czy raczej jednostronnego obrzucania Kanclerza wyzwiskami) wywoływało u niego mieszane uczucia.
Przez te wszystkie lata znajomości, Palpatine zawsze zdawał się doskonale wiedzieć, co Anakin chciał usłyszeć. Ani razu nie powiedział Skywalkerowi rzeczy, która by mu się NIE spodobała. Obi-Wan rzucił nawet kiedyś złośliwy komentarz, że jak Anakin dalej będzie bezmyślnie pożerał te wszystkie niezdrowe komplementy od Kanclerza, to pewnego dnia nabawi się takiej próchnicy i będzie miał tak nieświeży oddech, że do końca życia będzie musiał łazić w masce. Anakin odpowiedział na to lekceważącym przewróceniem oczami. Ale teraz...
Chyba pierwszy raz w życiu pomyślał sobie, że w pochlebnych słowach, którymi obdarowywał go Palpatine, rzeczywiście było coś... niewłaściwego. Znaczy, Anakin nadal bardzo lubił Kanclerza i wciąż czuł się dziwacznie po tej ich kłótni... to jednak był jego przyjaciel, ale...
Czy prawdziwy przyjaciel nie próbowałby go powstrzymać przed zabiciem Futty? Czy prawdziwy przyjaciel powiedziałby takie rzeczy o Obi-Wanie Kenobim, najważniejszej osobie w życiu Anakina?
Młody mężczyzna potrząsnął głową i wziął kolejny łyk herbaty. Nie zaczął tych rozmyślań, by zagłębiać się w swoje relacje z głową Senatu. Chciał ustalić, dlaczego przespał się z Obi-Wanem.
A im bardziej zbliżał się wspomnieniami do rzeczonego seksu, tym bardziej był przekonany, że chyba... chyba wreszcie ma już odpowiedź! Acz nie była ona prosta i składała się z więcej niż jednego elementu.
Nasycone miłością słowa, wypowiedziane do łowcy nagród w obecności holoprojektora. Nienawiść do Futty, która rozpłynęła się w niebyt, gdy tylko zostało zagrożone życie Obi-Wana. Dwa miesiące wypełnione bólem, tęsknotą i refleksjami. Anakin myślał wtedy o Kenobim wręcz obsesyjnie. Wciąż pamiętał, co sobie przyrzekał, gdy latał jak szalony po całej Galaktyce i narażał życie dla swojego Mistrza. Zapomniał o wielu rzeczach, ale tamte przyrzeczenia zapamiętał doskonale.
„Już nigdy nie pozwolę mu myśleć, że nie jest atrakcyjny."
„Przestanę obwiniać go o przykre zdarzenia, na które nie miał wpływu."
„Jeśli on nadal o cokolwiek się obwinia, wybiję mu to z głowy!"
„Postawię go na pierwszym miejscu... Będę się o niego troszczył tak, jak on zawsze troszczył się o mnie."
„Wymażę z jego głowy wszystkie straszne wspomnienia z ostatnich dwóch... nie, z ostatnich jedenastu miesięcy i zastąpię je czymś dobrym, szczęśliwym i wyjątkowym."
Przekonał się, jak trudne postawił przed sobą zadanie, gdy z Futtą u boku stawił się w umówionym miejscu...
Miesiąc temu
Wymiana miała odbyć się na długim kamiennym moście, mieszczącym się na mało znanej planecie Neth. Wąwóz wypełniała tak gęsta mgła, że ledwo można było cokolwiek dostrzec. Nawet stojącego obok więźnia. Futta był w kajdanach i miał na ciele kilka drobnych siniaków, ale poza tym nie dolegało mu nic poważniejszego.
Nikt nie rozumiał, jak to się stało, że Ringo postanowił zrezygnować ze zbyt „entuzjastycznego" znęcania się nad zdobyczą. A już najmniej rozumiał to Hondo.
- Dostał nagle rozdwojenia osobowości, czy co? – mamrotał do Skywalkera podczas ich ostatniego spotkania. – I na cholerę nam było to całe odcinanie go od źródeł komunikacji, żeby tylko nie pochwalił się Getto, co robił z jego braciszkiem. Mówię ci, za wszystkie diabły tego nie kumam... a to przecież moja rodzina nie? Własną krew powinno się znać najlepiej!
Anakin nie podzielał zaciekawienia swojego tymczasowego sojusznika. Po prawdzie, motywy Ringo ani trochę go nie obchodziły! Liczyło tylko to, że Futta był w miarę dobrym stanie, że stał teraz obok niego na tym cholernym moście i że wkrótce zza gęstej mgły mieli wyłonić się Getto z Obi-Wanem.
Mijały kolejne minuty...
Czas oczekiwania dłużył się w nieskończoność i Anakin zaczął nerwowo przebierać nogami. Co jakiś czas rzucał zaniepokojone spojrzenia w stronę Futty. Zgodnie z umową, zjawili się tutaj tylko we dwóch, bez eskorty. Getto sprawiał wrażenie honorowego faceta, ale przecież wcale nie musiał taki być? A co jeśli spróbuje odbić brata, nie wywiązując się z umowy? A co jeśli Separatyści dowiedzieli się o wymianie i siedzą przyczajeni między skałami? A co jeśli któryś zastrzeli Futtę, a wtedy szansa na odzyskanie Obi-Wana przepadnie na zawsze? A co jeśli ktoś wyceluje w Obi-Wana?!
A co jeśli... A co jeśli... A co jeśli...?!
Zaciśnięte w pięści palce Anakina rozprostowały się, a on sam bardzo powoli wypuścił powietrze. Spokojnie. Tylko spokojnie! Nie może się nakręcać. To nic. Zwykły, irracjonalny strach przed pokonaniem ostatniej przeszkody. Jeden z Mistrzów w Świątyni zwykł powtarzać, że kiedy ktoś ma za sobą długi spacer nad przepaścią, często waha się przed postawieniem ostatniego kroku, bo boi się, że zawiedzie.
Anakin miał do zrobienia już tylko jedno. Najprostszą rzecz na świecie – o wiele prostszą niż szukanie Ringo w dwudziestu systemach, włamywanie się do różnych dziwacznych miejsc i znoszenie mało przyjemnego towarzystwa Hondo. Musiał jedynie oddać Futtę i zabrać stąd Obi-Wana. Wiedząc, co się zaraz wydarzy, jednocześnie drżał ze szczęścia i trząsł się ze strachu.
To nie może być takie proste – mówił przestraszony głosik w jego głowie.
To niemożliwe, że wreszcie dotarł do miejsca, w którym całe to piekło miało się zakończyć. Czy to aby na pewno nie sen? Naprawdę lada moment zobaczy Obi-Wana? Odzyska tego wspaniałego człowieka, choć wcale na to nie zasłużył?
Wychodziło na to, że tak, bo nagle... daleko... gdzieś we mgle zamigotała znajoma Sygnatura w Mocy! Była dokładnie taka, jak wcześniej, a jednocześnie o wiele słodsza, piękniejsza.
To ciepło. Ta łagodność. Ten hart ducha. Obi-Wan!
Jak dobrze, że dwa miesiące niewoli nie zdołały odrzeć tego człowieka z jego najcudowniejszych cech. Jak dobrze, że ten wspaniały mężczyzna nadal...
Dokładnie w tym momencie Getto i jego więzień wyłonili się z mgły, a Anakin przekonał się, że jednak coś się zmieniło.
Skywalker wytrzeszczył oczy. Czuł, że zaraz zemdleje.
Podobnie jak poprzednim razem, Obi-Wan miał zawiązane oczy, zakneblowane usta i ręce skrępowane za plecami, ale pod każdym innym względem zupełnie nie przypominał siebie sprzed dwóch miesięcy. Włosy urosły mu do połowy szyi, a broda zgęstniała i zaczęła przypominać splątane kłaki Wookiego. Ciało zachowało dawną muskulaturę, ale wydawało się przeraźliwie słabe i okropnie wymęczone. Zabrudzone kozaki sunęły po kamiennym podłożu z wyraźnym trudem, a ramiona lekko kołysały się na boki. Natomiast tunika... o niej chyba lepiej nie wspominać, bo była w stanie po prostu opłakanym, a przyzwyczajony do schludności Obi-Wan pewnie nie mógł w niej wytrzymać.
Choć Anakin nie odczuwał od niego żadnego dyskomfortu. Na Moc... nie odczuwał od swojego Mistrza niczego! Mentalne Tarcze Kenobiego wynosiły absolutne zero, a mimo to do Skywalkera nie spływała żadna myśl. Sygnatura w Mocy Obi-Wana wciąż była taka sama jak wcześniej, ale zupełnie nic z niej nie wynikało. To była Sygnatura w Mocy kogoś, kto po prostu żyje i... tyle. Żyje, ale nie wytwarza żadnych myśli ani uczuć. To... to było straszne!
Obi-Wan! – zrozpaczony, Anakin próbował sięgnąć do mentora poprzez ich Więź. – Obi-Wan!
Żadnej odpowiedzi.
Co działo się z jego Mistrzem przez ostatnie dwa miesiące? Co oni mu zrobili?
Teoretycznie mieli mu zafundować te same przeżycia, co Ringo Futtcie i patrząc po siniakach, rzeczywiście można było wywnioskować, że nie zrobili niczego ponad to. Rany Obi-Wana były lustrzanymi odbiciami tych, które miał drugi więzień.
A skoro tak, to dlaczego stojący obok Anakina łowca nagród wyglądał tak bardzo przytomnie, a Obi-Wan wyglądał, jakby... jakby...!
Galopujące myśli Skywalkera zostały nieoczekiwanie przerwane przez ruch ze strony Getto. Brat Futty zabrał się za rozpinanie kajdanek Obi-Wana, spojrzeniem nakazując Anakinowi, by zrobił to samo. Uwalniając ręce więźnia, młody Jedi nie potrafił zapanować nad własnymi trzęsącymi się palcami. Ani nad swoimi zmartwionymi oczami, które nawet na moment nie odrywały się od Mistrza.
Wkrótce obaj mężczyźni byli wolni, ale tylko Futta rozmasował piekące zaczerwienienia wokół nadgarstków. Dłonie Obi-Wana opadły do boków, ale poza tym ani drgnęły. Nie uniosły się, by pozbyć się knebla i opaski na oczy.
- Powinieneś o czymś wiedzieć, Jedi – ponurym tonem powiedział Getto. – Sam nie wiem, czemu chcę cię o tym poinformować, bo nie będę miał z tego żadnych korzyści, ale... Komuś bardzo zależy na tym, by twój przyjaciel zginął. Ktoś dowiedział się, że trzymam go w niewoli. Nie wiem, kto to był, ale ta osoba zaproponowała mi ogromną sumę, a także ratunek dla Futty w zamian za... dość szczególne zlecenie.
Obi-Wan wciąż stał w tym samym miejscu, nie poruszając ani jednym mięśniem. Nikt go nie przytrzymywał, więc mógłby bez żadnego trudu podejść do Anakina. Tak jak Futta właśnie podszedł do swojego brata.
Do diabła, więzień Skywalkera stał już obok członka swojej rodziny i kładł krewnemu dłoń na ramieniu, a Kenobi wciąż pozostawał tam, gdzie był! Anakin pragnął do niego podbiec, ale bał się ruszyć. Bał się też oderwać wzrok od Obi-Wana. Był tak zestresowany, że ledwo słyszał słowa Getto.
- Powiedziano mi, żebym go zamordował – brat Futty skinął głową na swojego więźnia. – Ale nie "tak po prostu". Warunek był taki, że miałem pozbawić go życia na twoich oczach.
W stronę Obi-Wana wystrzeliła muskularna dłoń, a przerażony na śmierć Anakin otworzył usta w bezgłośny okrzyku. Jednak to nie było to, co myślał. Getto wcale nie zaatakował Kenobiego - on jedynie popchnął go w plecy, przez co Mistrz Jedi poleciał do przodu i upadł, jak szmaciana lalka, prosto w ramiona dawnego Padawana.
- Masz szczęście, że jestem słownym człowiekiem – Getto skinął na brata i obaj zaczęli odchodzić. – Na twoim miejscu dokładniej przyjrzałbym się ludziom z twojego najbliższego otoczenia. Ale to, co zrobisz, to już twoja decyzja. Żegnaj, Jedi!
Anakin już od dłuższego czasu nie zwracał uwagi na łowców nagród. Klęczał na kamiennym podłożu, z Obi-Wanem w objęciach. Nawet na moment nie przestając się trząść, mechaniczne palce pozbyły się najpierw knebla, a potem opaski na oczach. Kenobi wyglądał, jakby spał. Teraz, gdy miał opuszczone powieki, jego rzęsy wydawały się dłuższe, niż kiedykolwiek wcześniej. Anakin przejechał drżącą dłonią po bladej twarzy mentora, kciukiem zahaczając najpierw o kącik wysuszonych ust, potem o brew, skroń i wreszcie włosy tuż nad uchem.
- Obi-Wan – wypowiedział imię Mistrza w taki sposób, jakby wspiął się na szczyt wysokiej góry i ledwo mógł oddychać przerzedzonym powietrzem. – Obi-Wan!
Proszę... - myślał rozpaczliwie. – Wróć do mnie! Gdzie jest twój umysł? Gdzie jest twoje serce? Gdzie TY jesteś? Proszę, wróć do mnie! Potrzebuję cię... tak bardzo cię potrzebuję!
Powieki rudego mężczyzny nieznacznie drgnęły. W więzi, którą Kenobi dzielił z dawnym Padawanem, zaczął się formułować jakiś kształt. Zalążek myśli...
Anakin.
Na Moc, już zapomniał... Skywalker zupełnie zapomniał, jak słodko to imię potrafiło brzmieć. Jego imię! Wypowiadane przez spokojną i czułą Sygnaturę w Mocy Obi-Wana.
Nerwowo wodząc dłonią od policzka do czoła drugiego mężczyzny, Anakin nie przestawał wymawiać najdroższego sobie imienia.
- Obi-Wan. Obi-Wan.
Powieki zaczęły się unosić. Ze zmrużonych błękitnych oczu ciężko było wyczytać cokolwiek poza zmęczeniem.
- Anakin – Obi-Wan wykrztusił słabo.
- Już dobrze – Anakin odparł drżącym głosem. – Jestem tu.
- Anakin....
- Jak się czujesz? Coś się boli?
- Przepraszam.
To słowo zabrzmiało tak, jakby zostało wypowiedziane resztą sił. Zaciśnięte wargi Skywalkera zaczęły się trząść.
- Przepraszasz? – powtórzył Anakin.
Uśmiechał się, ale z oczu leciały mu strumienie łez. To nie był uśmiech szczęścia i ulgi – to był uśmiech rozpaczy i histerii, wynikający z uwolnienia najbliższego sobie człowieka i usłyszenia od tego samego człowieka najbardziej absurdalnej rzeczy.
- O-oszalałeś? – patrząc w nieprzytomne, ale nadal otwarte oczy Obi-Wana, wyszeptał Anakin. – B-byłem wobec ciebie taki... Z-zachowywałem się jak... Z-zafundowałem ci dwumiesięczne piekło, a t-ty... przepraszasz?!
Kenobi kompletnie opadł z sił i zamknął oczy. Skywalker mocno go objął, wplótł mechaniczną dłoń w jego włosy, złączył ich czoła i zaczął cicho szlochać. Płakał, lekko się kołysząc i wydając dźwięki podobne do czkawki. Płakał w sposób właściwy człowiekowi, który nie jest pewien, czy woli całkowicie poddać się rozpaczy, czy może jednak spróbować ją stłumić, by nie zawstydzić trzymanej w ramionach ukochanej istoty.
To nie tak miało być. To NIE tak miało wyglądać!
Lecąc tutaj, Anakin nie wziął pod uwagę możliwości, że będzie w stanie poczuć się jeszcze gorzej. A mimo to Obi-Wan zdołał doprowadzić go do takiego stanu – tymi swoimi niedorzecznymi przeprosinami!
Ten człowiek... Ten cudowny, jedyny w swoim rodzaju człowiek... Ten skończony kretyn!
Z przyczepionego do przedramienia komlinka dobiegło ciche brzęczenie. Zanim udało mu się odebrać przekaz, Anakin przez jakiś czas niezdarnie jeździł palcami obu dłoni po plecach Obi-Wana. Ruchy jego rąk były nienaturalnie nerwowe i rozpaczliwe, jak u tonącego, który po miesiącach dryfowania na morzu, znalazł tratwę, której mógł się chwycić i teraz bał się, że niechcący ją wypuści.
- Generale? – powiedział ostrożny głos Cody'ego. – Generale Skywalker?
Zamiast odpowiedzieć, Anakin zamknął oczy i przycisnął zaczerwieniony nos do ucha Obi-Wana. Nie ufał swojemu głosowi. Gardło miał tak ściśnięte, że ledwo był w stanie oddychać, a co dopiero mówić.
- Generale Skywalker, co się dzieje? Czy wymiana przebiegła bezproblemowo?
Marszcząc czoło, Anakin delikatnie potarł policzkiem skroń Obi-Wana. Poczuł na szyi bardzo słaby, ale ciepły oddech dawnego Mistrza. Dopiero to nieznacznie go uspokoiło.
- Co z Generałem Kenobim? Jest bezpieczny?
- Tak – Skywalker wyszeptał do komlinka. – Tak.
Tylko tyle był w stanie powiedzieć. Nie pamiętał, co działo się później...
Obecnie
Jakże wiele by dał, by dowiedzieć się, jak to wszystko wyglądało z punktu widzenia Obi-Wana.
Co czuł jego mentor przez cały ten czas, gdy był więźniem Getto? Co przeżywał, gdy wreszcie doszło do wymiany i znalazł się w ramionach Anakina? Albo znacznie później, kiedy leżał w łóżku na gwiezdnym niszczycielu i spoglądał w oczy dawnego Padawana, który wbijał się w niego swoim...
Skywalker lekko zadrżał. Dopił resztki herbaty, położył na blacie garść kredytek i ruszył w stronę łazienki.
- Dzięki za wszystko – rzucił przez ramię.
- Dzięki za duży napiwek! – barman uprzejmie skinął mu głową.
Jedi uśmiechnął się krzywo. Po prawdzie, posiedziałby tutaj jeszcze dłużej, ale coraz bardziej zbliżał się wspomnieniami do TAMTEJ sceny. Za każdym razem, gdy ją sobie przypominał, działo się z nim to samo i było to coś, czego zdecydowanie nie wypadało pokazywać niewinnym mieszkańcom Coruscant. Zabunkrowanie się w jednej z łazienkowych kabin było zdecydowanie bezpieczniejszą opcją, niż siedzenie przy barze i łudzenie się, że „może tym razem będzie inaczej i TO wspomnienie wcale tak bardzo go nie podnieci".
Już raz popełnił ten błąd, lecąc myśliwcem. Strzelanie do statków wroga z nieznikającym wybrzuszeniem w spodniach jakoś NIE zapisało się na liście jego ulubionych rozrywek.
Zasunął zamek swojej tymczasowej fortecy i przysiadł na sedesie, opierając przedramiona na udach. Dobrze, że toalety w tym konkretnym barze nie były jakoś szczególnie paskudne – widać, że droidy regularnie je szorowały.
Podobnie jak Anakin dokładnie wyszorował swojego Mistrza, gdy tylko obaj zostali przetransportowani na krążownik Republiki. Kąciki ust drgnęły mu na to wspomnienie. Personel medyczny przekonywał, że ze wszystkim sobie poradzi, jednak protegowany Kenobiego uparł się, że to on zajmie się wykąpaniem i ostrzyżeniem wyczerpanego mężczyzny.
Nie żeby Obi-Wanowi robiło to jakąś różnicę.
Przez pierwsze godziny od odzyskania wolności mentor Skywalkera był strasznie zdezorientowany i niezbyt go obchodziło, co, kto z nim robił. Gdy siedział nago na taborecie pod prysznicem i był starannie myty przez Anakina, nie wypowiedział ani jednego słowa, ani nie poruszył ani jednym mięśniem. Oczy miał przez cały czas zamknięte i nic sobie nie robił z gąbki, która przesuwała się po całym jego ciele, nie pomijając nawet najintymniejszych miejsc. Gdyby nie okazjonalne westchnienia, które wydawał, można by wywnioskować, że spał. Nie zaprotestował, gdy dawny Padawan pomógł mu włożyć bokserki, a potem nieznacznie przystrzygł mu brodę, by wyglądała tak elegancko jak przedtem. Nie skomentował decyzji Anakina, by zrezygnować z podcięcia mu włosów. Ani też decyzji zaniesienia go na rękach (spojrzenia Klonów były bezcenne) do niewielkiego pokoiku z łóżkiem i szafką nocną.
Siedzący obecnie na sedesie Anakin westchnął, myśląc, jak zupełnie inaczej mogłoby się wszystko potoczyć, gdyby jego mentor wylądował w punkcie medycznym pełnym rannych żołnierzy, zamiast zostać ulokowanym w osobnym pomieszczeniu. Gdyby Obi-Wan nie dostał własnego pokoju, pewne szokujące, a zarazem... a zarazem cudowne zdarzenie mogłoby nigdy nie mieć miejsca.
Wszystko przez jedną diagnozę...
Miesiąc temu
- Nie lepiej byłoby ulokować go razem z innymi? – dopytywał zmartwiony Cody. – Tutaj nie ma nawet porządnej aparatury medycznej, a Generał... Generał Kenobi nie wygląda dobrze.
- Mogę go przeskanować jeszcze raz, ale rezultat będzie taki sam, sir – cienkim głosikiem odparł biały droid, z wyglądu przypominający pielęgniarkę. – Pacjent odzwyczaił się od chodzenia, mówienia i otwierania oczu, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by zaczął znów wykonywać te czynności. Moje systemy wykazują, że będzie potrzebował do tego od dwudziestu do trzydziestu godzin.
- Może to i dobrze, że tak szybko nie dolecimy na Coruscant? – mruknął Anakin. On i dowódca Dwieście Dwunastego siedzieli po przeciwnych stronach łóżka. – Obi-Wan załamałby się, gdyby ktoś musiał go zanieść do komnaty Rady Jedi.
Cody skrzyżował ramiona i chłodno uniósł brew. Zarówno jemu jak i pozostałym żołnierzom z oddziału Obi-Wana nie podobało się, że to właśnie Skywalker wykąpał ich dowódcę, a potem jeszcze (o zgrozo!) zaniósł go na rękach do łóżka.
Starając się nie patrzeć na ulubionego Klona swojego Mistrza, Anakin ostrożnie poprawił koc, którym przykryty był Kenobi.
Ciężko stwierdzić, jaki był powód wzburzenia Cody'ego i pozostałych. Być może uważali, że mają większe prawo do opieki nad swoim Generałem, niż „ten niewdzięczny Skywalker", który od prawie roku odnosił się do swojego mentora jak do ostatniego śmiecia, a potem jeszcze wpakował dawnego Mistrza w kłopoty. A może stwierdzili, że ich męski i pełen godności dowódca wolałby opiekę ze stronę maszyn i bycie transportowanym po niszczycielu na łóżku repulsorowym zamiast na czyiś rękach, bo wtedy czułby się mniej głupio?
Cóż, nawet jeśli mieli rację, Anakin niczego nie żałował. Ani przepłukania każdej najmniejszej ranki na ciele Obi-Wana, ani umycia gąbką najwrażliwszych miejsc między nogami drugiego mężczyzny, ani tamtego „sensacyjnego" noszenia na rękach. Może i nie zasługiwał na to, by zajmować się swoim mentorem w tak intymny sposób, ale – jeśli miał być szczery – miał to w nosie! Nie pozwoli odgonić się od łóżka dawnego Mistrza, chyba że Obi-Wan sam każe mu odejść. Klony może i miały rację, ale Anakin był zbyt stęskniony i zbyt spragniony obecności Mistrza, by zachowywać się uczciwie. Jego opiekuńczość wobec Kenobiego nie była niczym nowym – istniała w jego sercu od momentu, gdy skończył szesnaście lat i pierwszy raz uratował mentorowi życie – ale teraz wskoczyła na zupełnie inny poziom.
Leżący na plecach Obi-Wan wyglądał na tak strasznie słabego i bezbronnego. Miał na sobie jedynie bokserki, a cienki koc, który nań zarzucono, wydawał się słabą ochroną przed zimnem - dobrze, że nie był takim zmarzluchem jak Anakin! Skywalker chciał okryć mentora czymś jeszcze, ale droid stanowczo odradzał tę opcję.
- Temperatura na statku i tak jest wysoka – zaskrzeczał robot-pielęgniarka. – Jak mówiłem ciało Generała jest zupełnie zdrowe. Poza siniakami i nieznacznym zanikiem mięśni, pacjent jest w dość dobrej formie. Podajemy mu odpowiednie suplementy, by szybciej stanął na nogach.
- No tak, ale czy one w ogóle działają? – zapytał zaniepokojony Skywalker.
- Tak, Anakin – odparł łagodny głos. – Działają.
Anakin i Cody gwałtownie wyprostowali się na krzesłach i wytrzeszczyli oczy. To Obi-Wan, którego (niesłusznie) uznali za śpiącego, spoglądał na nich zmęczonym wzrokiem.
- Wiem, że nie wyglądam teraz jak najprzystojniejszy człowiek w Galaktyce, ale przyrzekam, że czuję się lepiej – stękając, podciągnął się na łokciach.
Obaj mężczyźni natychmiast rzucili się, by podsunąć mu poduszkę pod kark. Gdy równocześnie sięgnęli do miękkiego przedmiotu, spojrzeli sobie w oczy. Cody wciąż zerkał na Anakina w taki sposób, jakby chciał go zamordować.
- Potrzebuję pan czegoś, sir? – uprzejmie spytał droid. – Czy w pańskim samopoczuciu zaszły jakieś zmiany? Moje skanery niczego nie wykrywają, ale może potrzebne będą środki przeciwbólowe?
- Dziękuję, niczego nie potrzebuję – Obi-Wan skinął głową w stronę leżących na szafce nocnej tabletek. – Witaminy i suplementy w zupełności mi wystarczą.
- Mówiłem! – robot posłał Anakinowi i Cody'emu triumfalne spojrzenie. – Udam się teraz do innych pacjentów. W razie czego zjawię się na wezwanie. Komlink leży obok tabletek.
Kółko, na którym opierało się ciało mechanicznej pielęgniarki, obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni i droid opuścił pomieszczenie.
Anakin uważnie przyjrzał się Obi-Wanowi, zastanawiając się, na ile poważnie może traktować te wszystkie zapewnienia, że „już jest lepiej". Kenobi miał nieznośny zwyczaj ukrywania dyskomfortu, by nikogo nie martwić. Gdy podnosił się do pozycji siedzącej, okrycie nieznacznie zsunęło się w dół i teraz wyraźnie było widać wysiłek, z jakim naga klatka piersiowa unosiła się i opadała. Na porastających mostek, znikających pod kocem rudych włoskach dawał się dostrzec drobniutkie kropelki potu. Anakin nie przestawał się na nie gapić.
- Nie... - odchrząknął. – Nie jest ci za zimno? Albo za ciepło? – spytał z troską.
- Jest akurat – Obi-Wan zmarszczył brwi.
- Może odsunę trochę lampę, Sir? – zaproponował Cody. – Pewnie razi pana w oczy.
Kenobi rozmasował czoło i wydał zrezygnowane westchnienie.
- Słuchajcie, ja naprawdę czuję się lepiej. A to całe przykrywanie mnie kocem, poprawianie poduszek i odsuwanie lamp... mogę to zrobić sam i nie potrzebuję niczyjej...
- Proszę o wybaczenie, Sir, ale odkąd pana uwolniono nie powiedział pan ani słowa – z miną pod tytułem „nie dam sobie wciskać kitu", Cody posłał swojemu Generałowi surowe spojrzenie. – Ani nie otworzył pan oczu. Zwykłe „czuję się lepiej" nie wystarczy, by ludzie przestali się o pana martwić.
Czerwieniąc się, Anakin odwrócił wzrok. Nikomu nie powiedział o tamtej jednej sytuacji, gdy Obi-Wan otworzył oczy i przemówił.
- A jeśli powiem, że Getto w żaden sposób się nade mną nie znęcał? – Kenobi odparł, patrząc na dowódcę swojego legionu. – Czy to choć trochę was przekona, byście mniej się martwili?
- Przekona, ale tylko pod warunkiem, że to rzeczywiście prawda – wzrok Cody'ego był niezłomny. – Bo jeśli planuje pan wcisnąć nam kit, to od razu uprzedzam, że to się NIE uda!
Anakin skinął głową na znak, że w pełni popiera takie podejście do spraw. Komandor mówił dalej:
- Ktoś, komu niczego nie zrobiono, nie wygląda i nie zachowuje się tak, jak pan, Sir. A pan nic nie mówił przez wiele długich godzin! Z całym szacunkiem, ale zaczęliśmy już myśleć, że zrobiono z pana roślinę.
- Na całe szczęście do tego nie doszło, bo fatalna byłaby ze mnie roślina – Obi-Wan uśmiechnął się słabo. – Zupełnie nie nadaję się do trwania w kompletnym bezruchu. A właśnie to robiłem przez ostatnie dwa miesiące. Getto i jego ludzie naprawdę niczego ze mną nie robili. Oni tylko...
Na moment zamknął oczy i wziął głęboki oddech.
- Musicie mi wybaczyć te częste przerwy – mruknął, powoli uchylając powieki. – Ja... po prostu odwykłem od mówienia. Moje struny głosowe wydają się strasznie... odrętwiałe.
- Jeśli nie chcesz, nie musisz nic mówić – nieśmiało wymamrotał Anakin. – Możesz... możesz z tym zaczekać.
Tak jak się spodziewał, tym stwierdzeniem zasłużył na gniewnie łypnięcie Cody'ego. Podwładny Kenobiego zachowywał się w taki sposób, odkąd tylko usiedli naprzeciwko siebie – jakby po tym, co zrobił, Skywalker nie miał nawet prawa odzywać się do swojego mentora. Jakby popełniał wielką zniewagę już samym faktem, że powiedział do Obi-Wana coś, co nie było nazwaniem samego siebie „najgorszą gnidą tego świata" i błaganiem o wybaczenie.
- Nie chcę czekać – po dłuższej chwili, Kenobi ponownie przemówił. – Nie chcę, byście dłużej myśleli, że działo się ze mną coś nie wiadomo jak strasznego. Cóż... Moje przeżycia były nieprzyjemne... diabelnie nieprzyjemne, ale nie w taki sposób, jak wam się wydaje. Getto wiedział, że jeśli jakimś sposobem mu ucieknę, szansa na odzyskanie Futty przepadnie na zawsze. Można powiedzieć, że sam zgotowałem sobie ten bigos. Naiwnie założyłem, że będę mógł próbować ucieczki, ile razy będę chciał. Koniecznie chciałem się wyrwać, bo...
Nie dokończył, ale Anakin i Cody bez problemu odgadli, co chciał powiedzieć.
„Bo mój dawny Padawan narażał dla mnie życie i nie chciałem, by przeze mnie zginął."
Po kolejnym głębszym oddechu, opowieść została wznowiona:
- Getto tylko jeden jedyny raz sprawdził, czy jak da mi trochę swobody, będę się zachowywał jak pokorny więzień. Gdy przekonał się, że odpowiedź brzmi „nie", przykuł moje ręce i nogi do ściany, zasłonił mi oczy, zatkał mi usta i utrzymał ten stan rzeczy przez cały czas, gdy mnie więził. A właśnie, bo w zasadzie nie zdążyłem zapytać... ile to właściwie trwało? Jak długo byłem uwięziony? To było coś koło dwóch tygodni, prawda?
Cody wyglądał dokładnie tak, jak czuł się Anakin – jakby ktoś zdzielił go czymś twardym w głowę.
- To pan... pan tego nie wie, Sir? – Komandor wykrztusił z niedowierzaniem. – Nie wie pan, ile czasu pana więzili?
- Przez opaskę na oczach, kompletnie straciłem poczucie czasu – Obi-Wan cicho westchnął. – Tkwiłem w kompletnych ciemnościach, nie mogłem ruszać rękami i nogami, a poza tym do nikogo się nie odzywałem i nikt nie odzywał się do mnie. Wyciągali mi knebel tylko po to, by dać mi jeść i pić, a gdy chciałem wtedy do nich zagadać, obrywałem. Nie jakoś mocno. Chcieli po prostu przywołać mnie do porządku, bym „nie próbował żadnych sztuczek". Właściwie to jedyną interesującą rzeczą, jaka przydarzała mi się za dnia, było spotkanie z droidem zaprojektowanym do pomaganiu starszym ludziom w załatwianiu się, ale o tym akurat wolałbym nie wspominać i chętnie wymazałbym to z pamięci.
Anakin wzdrygnął się. Nie wiedział nawet, że „tego typu" droidy w ogóle istniały. Dobrze chociaż, że nie poznał szczegółów ich działania. Czuł w tej chwili tak niewyobrażalne obrzydzenie – ale nie do Obi-Wana z „tamtego okresu", lecz do samego siebie. Bo zafundował swojemu Mistrzowi tak paskudne przeżycia.
Doskonale znał Kenobiego i wiedział, że jego mentor sto razy bardziej wolałby biczowanie zamiast tego, co się działo. Dla człowieka tak schludnego jak on... Pilnującego czystości nawet w najgorszych polowych warunkach, podobna sytuacja musiała być straszna. Nic dziwnego, że ubranie tak mu capiło. Skoro przez dwa miesiące nie miał dostępu do prysznica, a załatwiał się... w sumie nie wiadomo jak, to...
- Najgorsze w tym wszystkim było znalezienie sobie zajęcia – Obi-Wan wyznał z nutą rezygnacji w głosie. – Pierwsze godziny były do przyjęcia, bo sądziłem, że to szybko się skończy... Że Anakin zdobędzie Futtę, albo że Getto choć trochę mi odpuści. Ale gdy minęło więcej czasu, zacząłem powoli wariować. Popadałem w szaleństwo i nawet nie mogłem nikomu o tym powiedzieć. Miałem zdecydowanie ZA dużo czasu na myślenie, przez co wracałem pamięcią do różnych momentów, które...
Urwał i pokręcił głową.
Anakin poczuł, że robi mu się nie dobrze. Nie był pewien, czy chce wiedzieć, do jakich strasznych momentów Obi-Wan wracał w kompletnej samotności. Przez ostatnie dwa miesiące, Skywalker znalazł czas, by przypomnieć sobie zdecydowanie ZBYT wiele złych rzeczy (głównie tych, do których sam przyłożył rękę). No ale ON w przeciwieństwie do Kenobiego miał przynajmniej jakieś zajęcie - latał po całej Galaktyce i szukał Ringo, więc siłą rzeczy, nie mógł rozmyślać o swoich błędach bez przerwy! Ale Obi-Wan...
Na Moc. Ludzie tacy jak on, z tendencją do ciągłego obwiniania się o wszystko, NIGDY nie powinni być zostawiani samym sobie na tak długi okres czasu! Zmuszenie Obi-Wana do ciągłego siedzenia we własnej głowie... ale naprawdę nieustannego, bez żadnej przerwy... Cholera. To była dosłownie najgorsza rzecz, jaką można było temu człowiekowi zrobić!
Co ja narobiłem? – patrząc na spokojną twarz mentora, myślał zrozpaczony Anakin. – Jak mogłem do tego doprowadzić?!
- Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić, więc zacząłem wchodzić w medytacyjny trans – Obi-Wan spojrzał na Cody'ego i zaczął mu cierpliwie tłumaczyć. – To jedna z zaawansowanych technik Jedi. Kiedy z niej skorzystałem, na samym początku nieźle wystraszyłem podwładnych Getto. I wcale się nie dziwię, bo dla ludzi z zewnątrz, osoba w podobnym transie może wyglądać, jakby ledwo żyła. Organizm przestaje potrzebować wody i pożywienia, a umysł tak jakby się... wyłącza. Za pierwszym razem strażnicy mnie wybudzili i strasznie się awanturowali, ale za drugim razem nie dali rady. Ich gadanie to ostatnie, co pamiętam, zanim obudziłem się w ramio... zanim obudziłem się przy Anakinie.
To dlatego nie mogłem sięgnąć do niego w Mocy – Skywalker odetchnął z ulgą.
Wcześniej wystraszył się, że może umysł jego mentora doznał jakiegoś uszczerbku, na przykład w wyniku okrutnych tortur. Nie pomyślał, że mogło chodzić o coś tak banalnego.
- Przepraszam, że pytam, Generale, ale... dlaczego Jedi w ogóle robią coś takiego? – Cody zmarszczył brwi. – Pan zdecydował się na to, bo nie pan miał wyjścia, ale w innych okolicznościach? Czemu ktoś chciałby wchodzić w podobny trans z własnej woli?
- Powody są różne, ale najczęściej chodzi o szukanie odpowiedzi – Obi-Wan wydał zmęczone westchnienie. – Tylko Moc wie o nas wszystko. To, kim jesteśmy, czego naprawdę chcemy... Wiem, że dla kogoś niebędącego Jedi to brzmi jak kompletna bzdura, ale... Moc pozwala zobaczyć rzeczy, których sami byśmy nie dostrzegli. Ale żeby mogła nam je wskazać, musimy się jej kompletnie poddać. Nie robiąc niczego innego. To... to nie zawsze jest przyjemne doświadczenie, ale na ogół się przydaje.
Marszcząc brwi, Komandor wbił wzrok we własne buty. Ciężko stwierdzić, ile tak naprawdę z tego zrozumiał.
- No, ale dość o Mocy – Kenobi spojrzał najpierw na jednego mężczyznę potem na drugiego. – Powiedzcie mi, jak długo byłem w niewoli. Po waszych minach wnioskuję, że musiało to trwać dłużej niż dwa tygodnie.
Dłonie Cody'ego zacisnęły się w pięści.
- Dwa miesiące – Klon wysyczał przez zęby.
Oczy Obi-Wana rozszerzyły się w szoku. Z cichym szuraniem krzesła Komandor podniósł się, stanął na baczność i splótł dłonie za plecami.
- Proszę wybaczyć śmiałość, Sir, ale był pan w niewoli dwa miesiące i nikt nie ma wątpliwości, z czyjego powodu – oznajmił lodowatym tonem. – A prośba, którą za chwilę wystosuję, nie jest jedynie moja, lecz odzwierciedla uczucia całego pańskiego oddziału. Proszę o pozwolenie na uderzenie Generała Skywalkera.
Napinając ramiona, Anakin zamknął oczy i szarpnął głową w bok. Gdyby to zależało od niego, nadstawiłby policzek Cody'emu bardziej niż chętnie. Wystawiłby brzuch, genitalia, czy dowolną inną część ciała, którą Komandor zapragnąłby uderzyć. Anakin pozwoliłby mu na to i jeszcze dorzucił na deser zachętę: „wal z całej siły!" Uważał, że na to zasługuje.
Problem w tym, że NIE od niego to zależało. A po dwunastu latach znał Obi-Wana zbyt dobrze, by nie przewidzieć, co zaraz powie.
Odpowiedź dawnego Mistrza wcale go nie zaskoczyła. Zaskoczył go głos, jakim jej udzielił.
- Odmawiam.
Ton Kenobiego był spokojny, ale też władczy, zasadniczy i jakby trochę... chłodny? Jakby Cody poprosił o coś zupełnie niestosownego.
A niby z której, kurwa, strony, jego prośba była niestosowna?! – pomyślał rozgoryczony Anakin.
Uchylił powieki, ale nie ośmielił się spojrzeć na żadnego z dwójki mężczyzn. Miał ochotę dodać do dyskusji swoje trzy grosze („chętnie dostanę po mordzie albo po czymkolwiek innym"), ale czuł, że nie powinien się wtrącać. Gdyby się teraz odezwał, to byłoby jak brak szacunku.
- Gdyby Anakin zasługiwał na to, by oberwać, sam bym mu dołożył – Obi-Wan dodał po chwili, już nieco łagodniejszym, pozbawionym dowódczej nuty głosem. – Nie potrzebuję do tego niczyjej asysty.
- Co z tego, że jest pan w stanie, skoro i tak pan tego nie zrobi?! – Cody z trudem starał się znaleźć równowagę pomiędzy „byciem posłusznym żołnierzem" i „wściekaniem się na najbliższą osobę swojego dowódcy". – Z całym szacunkiem, ale...
- Z całym szacunkiem, ale nie będziemy rozmawiać o tym w taki sposób! – wzdychając, uciął Kenobi. – Czy mógłbyś nas na chwilę zostawić?
Anakin powoli wypuścił powietrze. Nie mógł sobie przypomnieć, w którym momencie postanowił wstrzymać oddech.
Nareszcie – pomyślał z ulgą.
Już tak długo czekał, by porozmawiać z Obi-Wanem w cztery oczy. By wszystko sobie z nim wyjaśnić, zacząć naprawiać popełnione błędy, przeprosić i...
- Anakinie.
Słysząc swoje imię, Skywalker z początku nie zrozumiał, o co chodzi. Dopiero po chwili zaczęło do niego docierać, że coś jest nie w porządku. Prośba o wyjście z pomieszczeniu padła już jakiś czas temu, a Cody nadal nie ruszył się z miejsca. Młodszy z Jedi wreszcie zdobył się na odwagę, by spojrzeć na dawnego Mistrza. Oczy Obi-Wana były zatroskane i łagodne.
- Anakinie, czy mógłbyś nas na chwilę zostawić?
To było jak strzał prosto w serce! Anakin na moment zapomniał, jak się oddycha.
Nieprawdopodobne. Nie widzieli się dwa miesiące. Przez dwa miesiące, Anakin przeżywał nieziemskie katusze, umierał z tęsknoty i poczucia winy, a teraz dowiadywał się, że pierwszą osobą, z którą najważniejszy mężczyzna w jego życiu chciał porozmawiać w cztery oczy był... dowódca oddziału?
Kołysząc się jak po wypiciu kilku drinków, Skywalker ruszył w stronę drzwi.
Cody – dźwięczało mu w głowie. – Nie ja, a Cody. To z nim chce rozmawiać. Z nim, nie ze mną.
Czuł, że zaraz się rozpłacze. Do diabła, nie mógł rozpłakać się z tak kretyńskiego powodu! Musi wziąć się w garść!
- Nie odchodź daleko – jak przez mgłę usłyszał cichy głos Obi-Wana. – Poczekaj za drzwiami. Za moment cię zawołam.
- Jasne – wyszeptał Anakin.
Był z siebie dumny, że zdołał powiedzieć to słówko z takim spokojem.
Kiedy znalazł się na korytarzu i zamknął za sobą drzwi, oparł plecy o ścianę, zsunął się tak, że prawie dotknął pośladkami podłogi i zaczął mocno szarpać się za włosy. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, w jak wielkiej był rozsypce.
Co on najlepszego wyrabia? Czy on naprawdę trząsł się jak pięciolatek, tylko dlatego że Obi-Wan chciał najpierw porozmawiać z Codym, a dopiero potem z nim? Dlaczego przejmował się takimi pierdołami? Przecież to niczego nie oznaczało! Obi-Wan wcale nie powiedział, że nie chce rozmawiać z dawnym Padawanem - on tylko poprosił o chwilę na osobności z Codym. Biorąc pod uwagę kierunek, w jakim wcześniej zmierzała rozmowa, wcale nie chodziło o romantyczną chwilę w cztery oczy i wymianę czułych słówek. Było niemal pewne, że Kenobi planował dać podwładnemu reprymendę i – całkiem słusznie – nie chciał robić tego przy Anakinie.
Anakin też wolałby skarcić Rexa na osobności, gdyby Rex zażądał pobicia Obi-Wana. Jedyna różnica była taka, że Rex nigdy by czegoś takiego nie zażądał, bo Obi-Wan zwyczajnie by na to nie zasłużył! Chociaż. Była taka jedna sytuacja, gdy...
Gdy Ahsoka odeszła z Zakonu, Rex poszedł do Anakina i ostrożnie zapytał, czy ich oddział mógłby przez jakiś czas dostawać zadania „z dala od Generała Kenobiego". Nie zostało to powiedziane wprost, ale rozchodziło się o to, że zasiadający w Radzie Jedi, Obi-Wan „za mało entuzjastycznie" bronił Padawanki Skywalkera, gdy była oskarżana o zdradę. Anakin nie pamiętał, co wtedy odpowiedział Rexowi, ale pamiętał, że się na niego wydarł i że w owym „wydarciu się" padło wiele niecenzuralnych słów. A zaraz potem pojechał ze swoim dawnym Mistrzem na misję szpiegowską, jasno dając swojemu oddziałowi do zrozumienia „czyją trzyma stronę". Oczywiście zrobił w ten sposób z siebie strasznego hipokrytę, bo ilekroć później kłócił się ze swoim mentorem, prawie zawsze rzucał mu w twarz oskarżeniem, że ten nie bronił Ahsoki dostatecznie mocno. Robił to, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że Obi-Wan stanął po stronie jego Padawanki jako jedyna osoba z Rady, a sprawy miały się tak, że choćby przystawił Yodzie i Windu miecze świetlne do gardeł, nie zdołałby nic zrobić.
Wyżywałem się na nim, bo brakowało mi Ahsoki – Anakin myślał, trzęsąc się na całym ciele. – Traktowałem go jak worek bokserski, w który mogę bezkarnie uderzać za każdym razem, gdy miałem jakiś problem. Nigdy nie stawiałem jego i jego uczuć na pierwszym miejscu. Byłem pieprzonym idiotą!
A żeby było jeszcze śmieszniej, gdy tylko Obi-Wan usłyszał plotkę, że Anakin wydarł się na podwładnego, złapał dawnego Padawana na fraki, zawlókł przed oblicze całego Pięćset Pierwszego legionu, kazał natychmiast przeprosić Rexa za tak karygodne zachowanie, a na jąkanie Skywalkera reagował warknięciami, że „NIE obchodzi go, O CO POSZŁO, że to jest guzik ważne, bo dobrych i lojalnych żołnierzy tak się po prostu nie traktuje i kropka!"
Patrząc wstecz, ciężko stwierdzić, kto miał wtedy głupszą minę – Anakin czy Rex. W każdym razie, Obi-Wan nigdy nie dowiedział się, o co tak naprawdę chodziło, a Rex już nigdy nie pomyślał o Generale Kenobim w inny sposób, jak: „Wyjątkowy człowiek, bez którego Generał Skywalker i Dowódca Tano W ŻYCIU nie wyrośliby na tak wspaniałych ludzi".
O, a tak na marginesie, gdy Obi-Wan trafił w ręce Getto, Rex miał ochotę przywalić Anakinowi prawie w równym stopniu, co Cody. Tyle tylko, że spędzał ze Skywalkerem więcej czasu, widział, jak bardzo jego dowódca cierpi i dlatego postanowił, że „rzucanie Generałowi nienawistnych spojrzeń nie ma żadnego sensu, bo ogrom poczucia winy, jaki ten człowiek dźwiga na barkach, jest już wystarczająco dużą karą".
Rex był mądrym i lojalnym facetem. Cody, zresztą, też. Obaj mieli swój udział w odbiciu Futty – już za samo to, Anakin powinien całować ich po stopach do końca życia. I pomyśleć, że awanturował się o jedną głupią chwilkę sam na sam Cody'ego i Obi-Wana.
Był idiotą. Całe to gadanie, że wydoroślał od rozpoczęcia Wojen Klonów, nie znaczyło w tej chwili zupełnie nic. Nadal był impulsywnym i niedojrzałym smarkaczem. Nawet nie miał porządnego planu na przeproszenie swojego mentora. Nic dziwnego, że Obi-Wan wolał najpierw porozmawiać z Codym, a nie z nim...
Po kilku niemiłosiernie długich minutach, drzwi otworzyły się i Anakin zerwał się na nogi. Zdziwił się, widząc, że wychodzący z pomieszczenia Komandor patrzy na niego nieco spokojniej. Nie było to jeszcze spojrzenie szacunku i braterstwa, które zwykli wymieniać rok temu, ale... W powietrzu dawało się wyczuć subtelną aurę wyrozumiałości. I przebaczenia.
Cody przez pewien czas stał w bezruchu i wpatrywał się w Anakina. W końcu ruszył do przodu. Mijając Rycerza Jedi, przystanął na chwilę, położył Skywalkerowi dłoń na ramieniu i zaskakująco łagodnym tonem, oznajmił:
- Może pan już wrócić, Sir. Generał Kenobi czeka.
Anakin nerwowo przełknął ślinę. Jeszcze przez jakiś czas po odejściu Klona, wahał się przed otworzeniem drzwi do pokoju Obi-Wana.
„Może pan już wrócić, Sir."
Coś w sposobie wypowiedzenia tego zdania, uczyniło ten przekaz wieloznacznym. Jakby nie chodziło jedynie o powrót do pomieszczenia, w którym leżał Kenobi, ale o powrót do... do... do domu.
Właśnie tak Anakin się czuł, stojąc jak słup, z palcem wskazującym zawieszonym kilka centymetrów od przycisku otwierającego drzwi – jak dziecko, które jakiś czas temu uciekło z domu, a teraz wreszcie mogło wrócić, ale tak potwornie się bało.
„Generał Kenobi czeka."
No jasne, że Obi-Wan na niego czekał. Zawsze tak było! Czegokolwiek Skywalker by nie odwalił, dawny Mistrz i tak był gotów przyjąć go z otwartymi ramionami. Zawsze na niego czekał – cierpliwie i niezmiennie.
Jednak tym razem Anakin nie chciał „po prostu" wrócić. Zawsze po prostu przepraszał za swój najnowszy wybryk, ale po jakimś czasie dryfował z powrotem w stronę dawnych nawyków – czyli do wyżywania się na mentorze przy każdej okazji i rzucania w stronę najdroższego sobie mężczyzny niesłusznych oskarżeń. Wciąż robił to samo, jak alkoholik niepotrafiący zerwać z nałogiem.
Ale NIE tym razem!
Nie wróci do tamtego pomieszczenia jako niedojrzały emocjonalnie bachor. Wróci tam jako mężczyzna, na którego Obi-Wan naprawdę zasługiwał. Anakin nie był pewien, czy potrafi zostać takim mężczyzną, ale... ale musiał przynajmniej spróbować! Właśnie uświadomił sobie, że niczego nie pragnie tak bardzo jak tego. Wiedział, w którym kierunku chce podążać. Miał cel. Czuł, że powoli odzyskuje determinację.
Wziął głęboki oddech i wszedł do pokoju dawnego Mistrza, zamykając za sobą drzwi.
Finał "Prawa Zemsty" w poniedziałek (29.06.2020)
Przy czym podkreślam, że chodzi o finał ROZDZIAŁU a nie całego fanfika (tutaj jeszcze długa droga przed nami). Nie wiem jeszcze, czy podzielę ostatni fragment "Prawa Zemsty" na dwie części, czy może wrzucę wszystko jako całość. Diabelstwo ma grube 30 stron A4 i muszę się zastanowić...
A tymczasem, trzymajmy kciuki za Anakina, by jakoś do tego czasu wytrzymał. Jak uważacie, co powinien powiedzieć Obi-Wanowi? Koszyczek na propozycje -> \_____/
(Koszyczki są cholernie słodkie, okej? Spodobały mi się!)
Szalenie wam dziękuję za wszystkie słowa wsparcia i komentarze. A także za ogólne rozważania na temat "dziur w kanonie", które czasem się tutaj pojawiają. Bardzo lubię wdawać się w ludźmi w podobne dyskusje i ciesze się, gdy czyjeś przemyślenia są podobne do moich. Gdy ktoś ma zupełnie inne zdanie, też jest fajnie ;)
Bo, powiem wam, że pisanie tego fanfika jest ciekawym doświadczeniem, nie tylko dlatego że opisuję tęskne spojrzenia, które chłopcy sobie posyłają, ale też... mogę się zastanowić "co by było gdyby". Na przykład, gdyby "Zemsta Sithów" nigdy nie miała miejsca i nie łamała mi serduszka za każdym razem, gdy ją oglądam.
Dziwnie jest tak bardzo uwielbiać jakiś film, a jednocześnie ocierać łzy na samą myśl o tym, jak się kończy, nie uważacie?
Mówię zwłaszcza o końcu Anakina. To mnie tak straaaasznie boli! WCIĄŻ! Po TYLU latach!
*ociera z czoła kropelki potu*
Dobrze, że istnieje AU.
Jeszcze raz bardzo wam dziękuję za miłe słowa na temat tego opowiadania. Nie sądziłam, że znajdę tutaj aż tylu miłośników Obikina.
Dzisiejszy rozdział dedykuję SzychaHP
Poczułam się zaszczycona, gdy zobaczyłam, że "Galaktyczne Absurdy" zainspirowały jeden z twoich talksów. Im więcej Quinlana Vosa, tym lepiej!
Za korektę jak zawsze dziękuję Akaitori07
Trzymajcie się cieplutko i niech Moc będzie z wami!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top