Prawo Zemsty (Część 2) - Poszukiwania
3 miesiące temu
Z początku był pewien, że się przesłyszał.
- Chcecie, bym poleciał na Hollow – tępo powtórzył słowa Ki Adi Mundiego – i wziął ze sobą oddział Klonów?
Kiedy żaden z członków Rady mu nie odpowiedział, Skywalker potrząsnął głową i wydukał:
- Dlaczego?
- Eee... ponieważ ta planeta to jeden z największych punktów zaopatrzeniowych Separatystów, a przejęcie jej oznaczałoby punkt zwrotny w całej wojnie? – Depa Billaba odparła takim tonem, jakby Anakin zapytał, czemu ludzie potrzebują powietrza.
- Spodziewałem się po tobie innej reakcji, Skywalker – Mace Windu uniósł brew. – W końcu to TY ze wszystkich Jedi najgłośniej krzyczałeś, jak to „koniecznie powinniśmy zdobyć tę planetę". O ile pamiętam, jeszcze dwa lata temu stałeś tutaj i obrażałeś nas, twierdząc, że jesteśmy... Obi-Wan, możesz mi przypomnieć, jakich słów on dokładnie użył?
- „Banda tchórzliwych siusiumajtków, niemająca jaj do ryzykownych strategii i mocząca się w spodnie na myśl o parunastu niszczycielach" – Kenobi odparł zmęczonym tonem. – Jakoś tak to szło. Nie jestem pewien. Nie pamiętam.
Anakin zaczerwienił się. Dopiero teraz przypomniał sobie, że rzeczywiście coś takiego powiedział. W dalszym ciągu czuł się kompletnie ogłupiony.
Zaraz, zaraz... więc nie został tutaj zaproszony na zjebkę? Obi-Wan nie powiedział koleżkom z Rady o Futtcie? Windu i pozostali nie tylko NIE próbowali powstrzymać Skywalkera przed wycieczką na Hollow, ale wręcz sami kazali mu tam lecieć i do tego pozwalali mu zabrać ze sobą armię?! O co tu, u licha, chodzi?
Kątem oka Anakin zerknął na dawnego Mistrza. Obi-Wan intensywnie wpatrywał się w splecione palce dłoni i wydawał się spokojny. No właśnie – wydawał się! Bo gdyby rzeczywiście był spokojny, to nie zasłaniałby się przed Anakinem swoją niezniszczalną Tarczą. Co on knuje?
Postanowiwszy, że od gapienia się na Kenobiego niczego się nie dowie, Skywalker ponownie zwrócił się do Windu.
- To prawda, że... eee... namawiałem Radę do ataku na Hollow, ale... Znaczy... Oczywiście wciąż uważam, że powinniśmy zdobyć tę planetę, jednak... Jak powiedziała Mistrzyni Billaba, to ważny punkt strategiczny, ale... Chodzi mi o to, że... Ja po prostu... Nie rozumiem, co się zmieniło. Jeśli dobrze pamiętam, Rada wzbraniała się przed atakiem, bo Hollow to najlepiej chroniony system. Dzisiaj jest tam tyle samo niszczycieli, co dwa lata temu. Jeśli nie więcej. Nie żebym się skarżył, ale... Chciałbym wiedzieć, skąd tak śmiała decyzja.
- Podczas ostatniego spotkania Rady Mistrz Kenobi zwrócił nam uwagę na bardzo poważny problem – westchnął Ki Adi Mundi.
A więc Obi-Wan maczał w tym palce? – Anakin pomyślał, gwałtownie wciągając powietrze. – Wiedziałem!
- Wojna zbyt długo już trwa – kręcąc głową, zaskrzeczał hologram Yody. – Końca jej nie widać, bo zarówno my jak i Separatyści, ostrożni w działaniach jesteśmy. Przed zbyt śmiałymi akcjami wzbraniamy się. Ale decyzje te podejmując, Klonów zdania nie braliśmy pod uwagę. Mistrz Kenobi słusznie stwierdził, że błąd to jest.
- Pamiętałem, że dwa lata temu miałeś plan, jak moglibyśmy zdobyć Hollow – nie patrząc w stronę protegowanego, wymamrotał Obi-Wan. – Jest trochę ryzykowny, ale w zasadzie ma szanse powodzenia. Klony narażają się w nim najbardziej, więc uznałem, że pójdę do twoich ludzi i zapytam ich wprost. Rex i pozostali są z tobą, Anakinie. W pełni popierają twój sposób wygrywania bitew. Stwierdzili, że jeśli dzięki temu walki skończą się wcześniej, to nie mają nic przeciwko narażaniu się.
Skywalker z trudem powstrzymał cisnący się na usta jęk. A więc jego Mistrz poszedł pogadać z Pięćset Pierwszym? Uciął sobie pogawędkę z oddziałem dawnego Padawana? Ale... chyba nie powiedział Rexowi i reszcie o Futtcie? Nie użył żadnych... „specjalnych argumentów", by ich przekonać? Prawda?
- Obi-Wan twierdzi, że udoskonaliłeś swój pierwotny plan – odezwał się Windu. – Że zaplanowałeś akcję przejęcia Hollow z większą starannością.
Owszem, ZAPLANOWAŁEM! – Anakin jęknął w myślach. – Bo planowałem lecieć tam sam! Musiałem dokładnie to przeanalizować, by mieć chociaż minimalne szanse na powrót!
Oni naprawdę nie wiedzą o Futtcie? To oczywiste, że gdyby znali prawdziwy powód, dla którego Skywalker chciał lecieć na Hollow, ZA NIC by go tam nie wysłali! Co więcej – gdyby udał się tam na własną rękę, na pewno nie puściliby mu tego płazem. A tymczasem, dali mu armię i...
Zaraz.
Anakin ponownie spojrzał na Obi-Wana. Wydawało się to nieprawdopodobne, ale... czy jego Mistrz właśnie mu pomógł? W dokonaniu zemsty? W złamaniu Kodeksu Jedi?!
Nie, to niemożliwe! Ale z drugiej strony... może jednak? Bo jak inaczej wyjaśnić fakt, że zbajerował Radę, by zaakceptowała wyśmiany dwa lata temu plan? Że dosłownie załatwił wychowankowi LEGALNĄ wyprawę na Hollow i to w towarzystwie Klonów? Czy to możliwe, że Obi-Wan...
- Pamiętam, co twoja przyjaciółka, Senator Amidala, mówiła o zakończeniu Wojny.
Nazwisko Padme wyrwało Anakina z rozmyślań.
- Gdy wcześniej rozmawialiśmy, Obi-Wan powołał się na jedną z jej ostatnich przemów – wzdychając, ciągnął Windu. – Krótko przed swoją śmiercią, przekonywała resztę Senatorów, że zamiast dążyć do wygrania Wojny, powinniśmy starać się jak najszybciej ją zakończyć. Cóż... miała na myśli rokowania pokojowe, a nie bardziej śmiałe ruchy strategiczne, ale ponieważ Kanclerz nie wydaje się mieć ciągot dyplomatycznych, pozostaje nam agresywna opcja. Rada uznała, że może mimo wszystko warto zaryzykować i choć raz zrobić po twojemu, Skywalker. Ta Wojna trwa już zdecydowanie za długo!
- Jeśli powiedzie ci się na Hollow, Anakinie – Depa posłała młodemu Jedi zachęcające spojrzenie – rozważymy wykorzystanie twoich strategii także przy innych operacjach. Będziesz miał większy wpływ na decyzje odnośnie wojny, tak jak zawsze tego chciałeś. To uczciwa propozycja, nie uważasz?
- Eee... tak.
Cholera. Anakin wcale nie dziwił się podejrzliwym spojrzeniom, które zaczęli mu posyłać poszczególni członkowie Rady (z Yodą i Windu na czele). Przed śmiercią Padme oddałby wszystko, by usłyszeć coś takiego! Może i było to z jego strony aroganckie, ale naprawdę uważał się za wyśmienitego stratega. Różnił się od innych Jedi i myślał nieszablonowo. Od dawna prosił, by Rada dała mu więcej uprawnień, a teraz wreszcie miał szansę się wykazać. Jeśli nie pokaże odrobiny entuzjazmu, jak nic wpakuje się w kłopoty!
- Przepraszam, jestem po prostu zaskoczony – wyjąkał, zmuszając się do uśmiechu. – Nie sądziłem, że Rada okaże mi tak wielkie zaufanie. Ja... jestem wdzięczny.
- Jak mówi Depa, na razie to tylko próba – splatając palce dłoni, Windu skinął głową. – Zgodziliśmy się na nią, ponieważ żołnierze z twojego oddziału zgłosili się na ochotników. Co z tego wyjdzie, to się okaże. Mamy nadzieję, że mimo wszystko będziesz ostrożny. Wbrew temu, co o nas myślisz, twoje życie nas obchodzi, Skywalker! Zmobilizuj swoich ludzi. Za godzinę spotkamy się w Centrum Dowodzenia, by omówić szczegóły. Zaplanuj swoje działania z rozwagą i dokładnie przemyśl każdy krok. Niech Moc będzie z tobą.
I tyle.
Anakin opuścił komnatę Rady, tępo patrząc w przestrzeń i zastanawiając się, czy to wszystko mu się przypadkiem nie przyśniło. Nie przejmując się, że spóźni się na spotkanie w Centrum Dowodzenia, odczekał, aż Mistrzowie skończą obradować i osaczył Obi-Wana na korytarzu. Upewnił się, że byli sami, po czym wyrzucił z siebie nerwowym szeptem:
- Czemu to zrobiłeś? Tylko nie wyjeżdżaj z żadnymi dziwnymi pytaniami w stylu: „ale, co zrobiłem?" Dobrze wiesz, po co chcę lecieć na tamtą planetę. Dobrze wiesz, kogo chcę tam dopaść! Nie uwierzę, że mądry i rozważny Obi-Wan Kenobi nagle obudził się z myślą, że trzeba koniecznie zdobyć Hollow i dlatego zasugerował Radzie, by ponownie rozważyła ryzykowną propozycję Anakina Skywalkera. Co ci chodzi po głowie? Myślałem, że chcesz mnie powstrzymać!
Kenobi na moment zamknął oczy, a kiedy je otworzył, wyglądał na niewyobrażalnie zmęczonego.
- Owszem, chciałbym móc cię powstrzymać – wyznał zbolałym tonem. – Ale już jakiś czas temu przekonałem się, że nie jestem w stanie. Skoro nie mogę cię powstrzymać, to chcę zrobić wszystko, byś nie zginął. Gdybyś udał się na Hollow w pojedynkę, to byłoby samobójstwo. Z Klonami przynajmniej masz jakąś szansę.
- A więc miałem rację – Anakin wydukał oniemiałym tonem. – Ty naprawdę to robisz. Pomagasz mi dokonać zemsty. Łamiesz Kodeks i...
- Nie łamię Kodeksu i nie pomagam ci w zemście! – krzyżując ramiona, Obi-Wan wszedł mu w słowo. – Tak się składa, że twój łowca nagród wybrał sobie na kryjówkę planetę, której rzeczywiście potrzebujemy. Jak już musisz odbierać komuś życie, to przy okazji zrób coś dobrego. Gdybym namówił niewinnych ludzi, by pomogli ci w twoich osobistych porachunkach, rzeczywiście złamałbym Kodeks. Ale tego nie robię! Rex i pozostali wiedzą, na co się piszą...
- Powiedziałeś im o Futtcie?! – Skywalker wysyczał przez zęby. – A więc taki masz plan? Chcesz, bym zapłacił cenę za moją zemstę? Chcesz bym miał na sumieniu życia moich żołnierzy i...
- Nie chcę, byś kogokolwiek miał na sumieniu – Kenobi głośno westchnął. – I, NIE, nie powiedziałem Rexowi i pozostałym o Futtcie. Wiem, że byś mi tego nie darował. Powiedziałem im tylko tyle, że masz na Hollow coś do zrobienia i że zrobisz to z ich pomocą albo bez.
- A więc zmanipulowałeś ich, by chcieli mi pomóc?
- Nikogo nie zmanipulowałem, Anakinie. Dałem im wybór. Jesteś dla swoich ludzi bardzo ważny, więc zasługiwali na to, by móc zdecydować. Sam wielokrotnie narażałeś się dla bliskich. Nie możesz mieć pretensji do osób, które cię kochają, o to, że chcą się dla ciebie narażać. Bo, wbrew temu, co myślisz, nie wszystkie osoby, które cię kochają NIE żyją. I nie... nie mam tutaj na myśli tylko siebie, Anakinie – Obi-Wan dokończył łamiącym się głosem.
W sercu Anakina wydarzyło się coś dziwnego. Skywalker miał wrażenie, jakby żyjąca w jego ciele bestia dostała mocnego kopniaka w tyłek, przez co zupełnie straciła chęć szczekania i uciekała teraz z podkulonym ogonem.
Dwaj mężczyźni przez chwilę stali naprzeciwko siebie w milczeniu. Obserwując odbijającą się w oczach mentora rezygnację, Anakin czuł się lekko speszony, a mimo to nie odwrócił wzroku.
- J-ja... - wydukał wreszcie – dziękuję.
Ramiona Obi-Wana nieznacznie się rozluźniły. Mimo to dawny Mistrz Skywalkera wciąż wydawał się strasznie smutny, wręcz zmaltretowany.
- Wymyśliłeś dobry plan, Anakinie – wyszeptał, mrużąc oczy. – Przekraść się na planetę nie likwidując żadnego z niszczycieli, przejąć bazę zaopatrzeniową, a potem po prostu czekać, aż pozbawione dostaw statki wroga będą musiały opuścić system. Tylko ty mogłeś wpaść na coś takiego. Każda inna osoba założyłaby, że trzeba najpierw wygrać bitwę w kosmosie, a dopiero potem zabierać się za planetę.
- Cóż... - czerwieniąc się, Anakin rozmasował kark.
Dziwnie się czuł, słysząc z ust Obi-Wana pochwałę po tym wszystkim, co się między nimi wydarzyło. Po tych wszystkich okrutnych słowach, które padły w Wiadomej Rozmowie.
- Myślę, że może ci się udać – Kenobi mówił dalej, wciąż tym samym, ostrożnym tonem, jakby bał się, że protegowany powie mu coś kąśliwego. – Ostatnimi czasy Separatyści mocno dali nam w kość. Nie będą spodziewali się tak śmiałego manewru. Na Hollow znajduje się mnóstwo nielegalnych obozów pracy. Kiedy je wyzwolisz, nieźle rozwścieczysz Dooku.
Perspektywa rozjuszenia irytującego Hrabiego wyjątkowo nie podekscytowała Anakina. Podobnie jak perspektywa uwolnienia setek (jeśli nie tysięcy!) ludzi, którzy prawdopodobnie byli więzieni w obozach pracy. Umysł młodego mężczyzny był zbyt pełny Obi-Wana, by przejmować się czymkolwiek innym.
Obi-Wana. Nie zemsty.
Po tej całej akcji przed Radą, cała ta chęć zemsty zaczęła jakby... blaknąć. Anakin gapił się na dawnego Mistrza, nie mogąc uwierzyć, że to ten sam człowiek, który zwykł prawić mu o wszystko kazania. Nieprawdopodobne, że ten mężczyzna posunął się aż tak daleko, tylko po to, by powstrzymać dawnego Padawana przed samobójczą misją.
„Osób, które mnie kochały, już nie ma na tym świecie".
„Ja cię kocham, Anakinie".
Młodszy z Jedi nerwowo przełknął ślinę.
- Wiesz... - w głosie Obi-Wana zabrzmiała nieśmiałość. – Tak sobie myślałem, Anakinie... Wciąż tak trochę mam nadzieję, że może... m-może jak już będziesz w trakcie misji... t-to znaczy, jak już wyzwolisz Hollow... może jednak się opamiętasz? Wiem, że namawianie cię do zmiany zdania nie ma większego sensu... P-pamiętam, jak bardzo byłeś na mnie wściekły, gdy próbowałem wcześniej, ale... Chciałem po raz ostatni prosić cię, byś zostawił Futtę w spokoju. Cokolwiek zdecydujesz, ja i tak będę ciebie... Sam wiesz. N-nie mówię tego po to, by prawić ci morały. J-ja... ja po prostu nie chcę, byś cierpiał, Anakinie.
Zabrzmiało to tak czule i szczerze, że przez moment Anakin pragnął po prostu wziąć Obi-Wana w ramiona. Przytulić go, przeprosić i obiecać, że skończy ze swoją niedorzeczną obsesją na punkcie łowcy nagród.
Problem w tym, że gdyby to zrobił, byłoby to równoznaczne z przyznaniem, że wszystko, co robił przez ostatnie dziewięć miesięcy, było zupełnie bez sensu. Nikt nie lubił przyznawać się do takiej ilości zmarnotrawionego czasu. Nawet przed samym sobą. Żeby nie powiedzieć – zwłaszcza przed samym sobą!
A zresztą, nawet jeśli zrezygnuje z zabicia Futty, co to zmieni? Jeden dojrzały czyn nie wymaże wszystkich podłych słów wykrzyczanych w stronę Obi-Wana. Ani słów wykrzyczanych do Padme tuż przed jej śmiercią. Czego by nie postanowił, Anakin tak czy siak nie będzie mógł spojrzeć w lustro. A planując zemstę na łowcy nagród przynajmniej miał jakiś cel – myśl o tym, że wkrótce weźmie odwet, powstrzymywała go przed popadnięciem w szaleństwo.
Jeśli zaprzestanie prób zabicia Futty... to co mu zostanie? W jaki sposób zalepi pozostawioną w sercu dziurę?
Posłał dawnemu Mistrzowi ponure spojrzenie.
- Czego byś nie zrobił i tak będę cierpiał – powiedział bezbarwnym tonem. – Nie jesteś w stanie mi pomóc.
Obi-Wan zamknął oczy, jakby coś sprawiło mu ból. O ile to możliwe, wyglądał teraz jeszcze marniej niż wtedy, gdy został nazwany „Zimną rybą bez uczuć". Podniósł drżącą dłoń i położył ją na policzku protegowanego, sprawiając, że Anakin wytrzeszczył oczy. Głowa młodego mężczyzny została delikatnie przyciągnięta do twarzy dawnego Mistrza, tak że ich czoła zetknęły się ze sobą.
Anakin czuł, że coraz ciężej mu się oddycha. Policzki płonęły mu jeszcze bardziej niż wtedy, gdy pierwszy raz całował dziewczynę. Moc między nim i Obi-Wanem miotała się jak gołębica w ścianach klatki, zachęcając ich, by opuścili Tarcze, jednak żaden z nich tego nie zrobił. Anakin nie wiedział, jakie były powody Obi-Wana, ale ON zwyczajnie nie miał odwagi. To, co teraz czuł, było zbyt upokarzające, by ośmielił się pokazać to drugiemu mężczyźnie.
Kiedy ostatni raz dotykali się w taki sposób? Czy w ogóle kiedyś pozwolili sobie na coś takiego? Chyba kilka razy, gdy Anakin był jeszcze dzieckiem... Gdy narobił zamieszania, zupełnie tak jak teraz, a Obi-Wan chciał dać mu do zrozumienia, że mimo tego wszystkiego, nadal go chce, nadal go kocha. Po takim geście, zawsze otwierali oczy i patrzyli na siebie z łagodną czułością, świadczącą o tym, że ich świat wrócił do normy.
Teraz jednak Obi-Wan uchylił powieki i patrzył na dawnego Padawana w taki sposób, jakby miał się zaraz rozpłakać. On autentycznie miał wilgoć w oczach! Ostatnim razem Anakin widział go takim w jakiś... prehistorycznych czasach, jakoś tuż po śmierci Qui-Gona. Tylko wtedy Obi-Wan wyglądał, jakby stracił to, co było dla niego najcenniejsze. Jakby zawiódł. Przegrał. Wtedy tak wyglądał. Wtedy i teraz.
- Przepraszam – Obi-Wan wyszeptał łamiącym się głosem. – Przepraszam, że...
Nie zdołał dokończyć. Odwrócił się i zaczął zbierać się do odejścia. Anakin chwycił za nadgarstek ręki, która zsunęła się z jego policzka. Wpatrywał się w plecy Obi-Wana, w myślach błagając dawnego Mistrza, by jednak nie odchodził.
- Chcesz... chcesz mi jeszcze coś powiedzieć? – Kenobi zapytał takim tonem, jakby był o włos od płaczu.
Tak. Przepraszam za wszystko, co ci powiedziałem podczas TAMTEJ kłótni. Wcale tak nie myślę. Za nic cię nie winię. Jesteś przystojny, atrakcyjny, zjawiskowo piękny i nikt nie ma tak cudownej osobowości jak ty. Żadna miłość nie znaczy dla mnie tyle, co twoja. Ja też cię kocham.
Anakin nie powiedział żadnej z tych rzeczy. Zamiast tego potrząsnął głową, a gdy przypomniał sobie, że Obi-Wan nie patrzy w jego stronę, wykrztusił:
- N-nie.
Pozwolił, by nadgarstek dawnego Mistrza wysunął się z jego uścisku, jak kwiat porwany przez mocniejszy powiew wiatru. Dłonią zasłaniając twarz, Kenobi zniknął za zakrętem.
Powiem mu później – z dziko bijącym sercem, obiecał sobie Anakin. – Gdy tylko wrócę z Hollow.
Obecnie
Patrząc wstecz, absolutnie i w żadnym wypadku nie powinien odkładać ważnych spraw na później. A zwłaszcza tych, które dotyczyły Obi-Wana!
Opróżniwszy już ponad połowę dzbanka herbaty, Skywalker wrócił pamięcią do wydarzeń z Hollow. Pierwsza... to znaczy „oficjalna" część misji, polegająca na odbiciu planety, odcięciu Separatystów od zaopatrzenia, uwolnieniu niewinnych ludzi i wnerwieniu Dooku, poszła zaskakująco gładko. Choć zakrawało to na cud, udało się osiągnąć ten niesamowity rezultat bez żadnych strat w szeregach klonów. Problemy zaczęły się (jakże by inaczej!) od pościgu za Futtą.
3 miesiące temu
Siedzący w kabinie myśliwca Anakin zacisnął zęby ze złości. Pędził samotnie tuż nad trawiastą prerią Hollow, nie mogąc uwierzyć, że stracił łowcę nagród z oczu. Ta kanalia nie mogła przecież uciec daleko! Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że siedziała na skuterze repulsorowym, który był o wiele wolniejszy od pojazdu Skywalkera.
Nagle w polu widzeniu pojawiło się kilka myśliwców typu „TIE". Okrągłe gówienka z dwoma wypustkami należące do Separatystów. Póki Anakin siedział zabunkrowany w bazie razem ze swoim oddziałem, te cholerstwa za nic by do niego nie podleciały – nie zdołałyby przebić się przez ogień dział. No ale, TERAZ to co innego. Tymczasowo rezygnując z misji na rzecz załatwienia prywatnej sprawy, Generał Jedi sam się odsłonił.
Spieprzajcie stąd! – pomyślał z irytacją. – Nie mam teraz czasu się z wami babrać!
Po prostu szybko pozbędzie się natrętów i wróci do ścigania Futty. Musi dopaść drania, zanim tamten dobierze się do jakiegoś działającego statku i ucieknie z planety! Biorąc pod uwagę krążące po niebie niszczyciele Separatystów, sukinsynowi będzie ciężko zwiać, lecz mimo to Skywalker był pewien, że gnojek zaryzykuje.
Nie dopadnie go nikt poza mną! – zdecydował Anakin. – Zabicie go to moje zadanie... MOJE!
No dobra, ale najpierw musi zlikwidować te małe latające cholerstwa. Szarpnął sterami, by wykonać ryzykowany manewr, ale jego myśliwiec w dalszym ciągu mknął do przodu. Skywalker wytrzeszczył oczy. Coś było nie tak.
- R2? – niepewnie odezwał się do mikrofonu. – Sprawdź systemy sterowania! Szybko!
Odpowiedź lojalnego astromecha przyszła po kilku sekundach.
- Usterka? – z niedowierzaniem wykrztusił Anakin. – Od kiedy? Jasne, wcześniej byłem trochę nieostrożny i zostałem draśnięty, ale... dobrze, R2, przepraszam! Pewnie, masz rację. Możesz to naprawić? Ile ci to zajmie?
Myśliwce wroga były coraz bliżej. Jeszcze moment i jeden z nich będzie miał czysty strzał! Pewnie zwlekały z atakiem ze względu na reputację celu – może wykalkulowały sobie, że Skywalker planował jakiś podstęp? Jednak nie będą wahały się w nieskończoność.
- Szybciej, R2! – Najlepszy pilot Zakonu Jedi nerwowo przełknął ślinę. – Proszę, pośpiesz się!
Jeszcze nigdy nie odczuwał takiej bezsilności na pokładzie jakiegokolwiek statku! Po skroni spłynęła mu kropelka potu, a do serca wdał się strach. Ponownie poruszył sterami, ale myśliwiec w dalszym ciągu pozostał niewzruszony. Srebrno-niebieski astromech wydał kilka przepraszających pisków.
- R2, przepraszam, wiem, że się starasz, ale błagam, przyśpiesz! Zaraz nas dopadną, a ja nawet nie mogę skręcić!
Nie chcąc zwalać całej roboty na droida, Anakin przywalił pięścią w przycisk autopilota i rzucił się do kabli pod sterami. Błyskawicznie poruszał ludzką i mechaniczną dłonią i już po chwili dokopał się do źródła problemu. Usterka wcale nie wyniknęła z wcześniejszego trafienia... cholerny Futta musiał majstrować przy myśliwcu, zanim wskoczył na skuter i zaczął zwiewać! Pieprzona kanalia!
Anakin czuł na plecach złowieszczy oddech przymierzającego się do strzału statku wroga. Potrafił naprawić stery, ale wiedział, że nie zdąży. Zdesperowany, spróbował się katapultować, ale, jak na złość, mechanizm się zaciął.
Nie...
To naprawdę jego koniec? Tak zginie Wybraniec, Rycerz Jedi i jeden z najlepszych pilotów w Galaktyce? Przez jeden naderwany kabelek i awarię katapulty? Przez zemstę?!
Żałował tak wielu rzeczy. Gdyby mógł coś zmienić, chciałby chociaż zobaczyć Obi-Wana. Ten jeden ostatni raz...
Usłyszał huk i przygotował się na śmierć, lecz ciemność nie nadeszła. Komunikator zaczął brzęczeć.
- CO TY, DO PIEKIEŁ SITHÓW, WYRABIASZ?! – głos, który rozdarł się z głośniczków był mieszaniną złości i przerażenia.
- Obi-Wan? – Anakin wydusił z niedowierzaniem. Kątem oka dostrzegł biało-czerwony lakier znajomego myśliwca. – Co ty tu robisz? Ty i Windu mieliście być na Hoth!
- Skończyliśmy wcześniej – padła zrezygnowana odpowiedź. – Mace tego nie pochwalił, ale przyleciałem tutaj, by sprawdzić, jak ci idzie. Miałem złe przeczucia...
- No to, kurwa, trafiłeś w dziesiątkę!
Skywalker rzucił to zdanie z przekąsem, lecz jego serce wypełniło się przyjemnym ciepłem. Wyczuwanie obecności dawnego Mistrza w Mocy dawało poczucie bezpieczeństwa. Anakin może i nadal był w czarnej dupie, ale przynajmniej nie był sam.
- Jak udało ci się minąć Niszczyciele? – zapytał, wracając do grzebania w kablach.
- Wierz lub nie, ale wrogowie byli tak przejęci tym, co wyrabiasz na ich planecie, że ledwo mnie zauważyli – w odpowiedzi wycedził Kenobi. – Kiedy zorientowali się, że „wypadałoby" zacząć do mnie strzelać, było za późno. Ale to teraz NIEWAŻNE! Czemu lecisz przed siebie jak kretyn?! Co się dzieje?!
Czekając na wyjaśnienie protegowanego, Obi-Wan zdołał zestrzelić dwa wrogie statki. Mimo to jeszcze jeden wciąż siedział im obu na ogonie.
- Padło mi sterowanie! – wyrzucił z siebie Anakin. – Zaraz to naprawię! Potrzebuję kilku sekund...
- NIE masz kilku sekund! Ten za nami już wie, że nie możesz skręcić. Bierze cię na celownik!
- Cholera! Gdybym tylko mógł...
- Słuchaj, to ci się nie spodoba, ale nie widzę innego wyjścia!
- Hę? Zaraz, zaraz, co mi się nie...
Skywalker nie dokończył pytania, gdyż ujrzał nadlatujący z prawej strony pojazd dawnego Mistrza. Gdy zrozumiał, na co się zanosi, pobladł ze strachu.
- ZWARIOWAŁEŚ?! – wydarł się do komunikatora. – Obi-Wan, NIE rób tego! NIE próbuj...
Za późno. Obi-Wan spróbował i to skutecznie! Uderzył w prawy bok myśliwca Anakina, w ostatniej chwili spychając dawnego Padawana poza linię strzału. Przy okazji samemu dostając w skrzydło.
NIEEEEEE!
Skywalker miał wrażenie, że serce na moment przestało mu bić. Całe szczęście, że system sterowania wreszcie mu zaskoczył, bo gdyby było inaczej, chyba wyskoczyłby z myśliwca i rzucił się na statek wroga gołymi rękami!
Gdzieś w oddali rozległ się huk rozbijającego się statku, jednak sygnatura w Mocy Obi-Wana pozostała nienaruszona, co oznaczało, że Kenobi nie został poważnie ranny. Dłonie Anakina momentalnie przestały drżeć - nawet nie zauważył, kiedy zaczęły dygotać. Zacisnął je na naprawionych sterach i ledwo panując nad emocjami, w parę sekund rozwalił ostatnią z wrogich jednostek.
Ciężko oddychając, zaparkował myśliwiec nieopodal dymiącego wraku. Obi-Wan właśnie wygrzebywał się z kokpitu. Ubranie miał podarte, przedramiona lekko poparzone, a policzki pokryte sadzą, lecz nie wyglądało na to, by dolegało mu coś poważniejszego.
- Latanie... - mamrotał pod nosem. – Pieprzone latanie!
Anakin wyskoczył z myśliwca.
- Nic ci się nie stało? – zawołał z niepokojem.
- Mnie nie, ale statek jest...
Dokładnie w tym momencie cały znajdujący się za plecami Kenobiego metal wyleciał w powietrze.
- Mój statek BYŁ w dość kiepskim stanie – wzdychając, Obi-Wan strzepnął z tuniki drobne odłamki.
Młodszy z Jedi odetchnął z ulgą. Supełek, który od jakiegoś czasu zaciskał się wokół jego gardła, wreszcie zaczął się rozplątywać. Jakie to szczęście, że Obi-Wan zdążył wyskoczyć z myśliwca... tak niewiele brakowało!
Anakin chciał podejść do dawnego Mistrza i dokładnie go obejrzeć. Dotknąć każdej najmniejszej ranki na ciele rudego mężczyzny i sprawdzić, czy aby na pewno nic się nie stało. Ledwo jednak zrobił dwa kroki, a natrafił butem na coś twardego. Niewielki kawałek metalu.
- To nie jest część od myśliwca! – kucając, wysapał Anakin.
Dłonie Obi-Wana, do tej pory niezaprzestające energicznego poklepywania zabrudzonych ubrań, momentalnie zamarły w miejscu. Palce Skywalkera zacisnęły się na znalezisku. To był fragment skutera repulsorowego! A więc Futta też miał problemy? Pojazd, na którym zaplanował swoją widowiskową ucieczkę, miał jakąś wadę?
Oczy młodego mężczyzny jakiś czas wodziły po otoczeniu, aż zauważyły miejsce, w którym źdźbła trawy nieznacznie odginały się, układając się w wąską ścieżkę. Tylko ciśnienie powietrza pochodzące z pracującego silnika mogło coś takiego zrobić. No nareszcie... nareszcie jakiś trop! Ślad prowadzący do Futty!
Anakin wkrótce dopadnie sukinsyna! Odwrócił się do swojego myśliwca. Ugiął nogi, szykując się, by jednym susem wskoczyć do kokpitu.
- Poczekaj! – usłyszał za plecami błagalny okrzyk.
Jego dłoń zacisnęła się w pięść. Ból, zawiść i gorycz toczyły zawzięty pojedynek z akceptacją, uległością i przebaczeniem. To była naprawdę zażarta walka!
- Nie uważasz, że już wystarczy? – Obi-Wan spytał drżącym głosem.
Anakin odwrócił się, by spojrzeć na dawnego Mistrza. W oczach Kenobiego odbijała się desperacja.
- Zanim cię znalazłem, skontaktowałem się z Rexem – szepnął Obi-Wan. – Powiedział mi, co zrobiłeś Futtcie, zanim zdołał ci się wyrwać. Ponoć pobiłeś go prawie do nieprzytomności i połamałeś mu kilka żeber.
- Ale go nie zabiłem! – Skywalker wysyczał w odpowiedzi. – Nie pozwolę tej kanalii żyć! Zginie z mojej ręki, a wcześniej powie mi, kto zapłacił mu za zabicie Padme!
- A potem co? Poświęcisz kolejne miesiące życia na szukanie zleceniodawcy? A jeśli Futta został opłacony przez większą ilość osób? Co wtedy? Wytropisz i zabijesz ich wszystkich?
- Jeśli będzie trzeba.
- Anakinie...
- TY NIE ROZUMIESZ! – Anakin nawet nie zauważył, gdy jego głos przeszedł w rozpacz. – Nie wiesz, jak to jest, przez lata żyć w kłamstwie! Kiedy byłem twoim Padawanem, wszystko było proste. Jeździliśmy na misje, narażaliśmy życie, kłóciliśmy się... nie zawsze wszystko szło gładko, ale byłem szczęśliwy. Wszyscy wiedzieli, że jestem zbuntowanym, trudnym uczniem... nie musiałem niczego przed nikim ukrywać! Kiedy brałem ślub z Padme, sądziłem, że będę jeszcze szczęśliwszy i przez moment rzeczywiście byłem. Przez pierwsze miesiące byłem w euforii! Ale potem uderzył we mnie ciężar tych wszystkich sekretów. Wciąż musiałem przemykać korytarzami, kombinować, znajdywać coraz to nowe wytłumaczenia... A jak wracałem z frontu, wcale nie było lepiej! Gdy szedłem do Padme, byłem szczęśliwy, ale jednocześnie myślałem, że każda chwila spędzona z nią, to chwila, której nie mogę spędzić z tobą, Ahsoką i innymi Jedi. Natomiast, gdy byłem z wami, obsesyjnie rozmyślałem o tym, że zaniedbuję Padme, że wybieram czas z moimi przyjaciółmi, zamiast być u jej boku. Przedtem w moim życiu była równowaga, ale tym ślubem ją rozpieprzyłem! Kobiecie, którą kochałem, TEŻ wszystko pokomplikowałem! Zamiast kogoś, kto mógłby jej poświęcić więcej czasu, dostała jakiegoś nędznego męża na pół etatu... a właściwie to chyba tylko na ćwierć etatu! Nawet nie nauczyłem się porządnie z nią kłócić, tak jak z tobą. Jeśli już pojawiały się między nami problemy, nie było czasu ich rozwiązywać, musiałem wracać na front, więc zamiataliśmy wszystko pod dywan! Modliłem się o jak najszybszy koniec wojny, a jednocześnie panicznie się go bałem, bo nie miałem pojęcia, jak ja i Padme zaczniemy funkcjonować, gdy będziemy mieli dla siebie więcej czasu. Ja ją naprawdę kochałem, Obi-Wan... ale wiesz, co jest przerażające? Gdybym miał wymienić osoby, które znam najlepiej, o których wiem najwięcej, ona nie znalazłaby się nawet w pierwszej dziesiątce! Jak można tak bardzo kogoś kochać, a jednocześnie niczego o nim nie wiedzieć? Odrzucałem od siebie tę myśl, ale z czasem zacząłem przeczuwać, że...
Nie zdołał dokończyć. Stał z dłońmi zaciśniętymi w pięści, wbijając wzrok w podłogę. Czuł się kompletnie załamany. Zupełnie nie rozumiał, po co powiedział Obi-Wanowi to... to wszystko.
- Właśnie dlatego muszę za wszelką cenę zabić Futtę – dodał po chwili, słabym głosem. – Gdybym tego nie zrobił, to byłoby tak, jakby to małżeństwo nic nie znaczyło. Jakbym zupełnie niepotrzebnie skomplikował życie sobie i Padme. Muszę mieć dowód, że zrobiłem to wszystko... po coś. Że znosiłem to brzemię... ten ból... dla czegoś większego.
- Nawet jeśli się nie zemścisz, to nadal będzie „coś większego" – usłyszał cichutkie stwierdzenie Obi-Wana.
Skierował ponury wzrok na dawnego Mistrza. Kenobi rozmasował ubrudzone ramię.
- Anakinie, pomyśl... Przecież... Masz tyle cudownych wspomnień. Nawet jeśli nie trwało to dużo czasu, to mogłeś być szczęśliwy z osobą, która była dla ciebie najważniejsza. Niektórzy nawet tego nie mają!
- Jeśli mówisz o Satine...
- Nie mam na myśli Satine.
Anakin wydał zmęczone westchnienie. Po prawdzie, nie miał nawet siły zastanawiać się, co... albo kogo Obi-Wan miał na myśli. Zresztą, czy to w ogóle ma jakieś znaczenie?
- Tak jak mówiłem, nie zrozumiesz tego – mruknął. – Sam powiedziałeś, że nie kochasz w taki sam sposób, jak ja. Co ty możesz wiedzieć o emocjach, które wręcz się z ciebie wylewają, nie mogąc znaleźć ujścia? Co możesz wiedzieć o miłości, która rozsadza kogoś od środka? Nic? Tak myślałem. R2, odpal silniki!
- Anakinie! – Obi-Wan krzyknął do pleców drugiego mężczyzny. – Proszę, nie leć! Porozmawiajmy...
- NIE będziemy dłużej rozmawiać! Z każdą minutą, jaką tutaj tracę, Futta ma więcej czasu na ucieczkę.
- Anakin, proszę... Gdybyś tylko pozwolił mi...
- Nie umiem być takim Jedi, jakbyś chciał! – Anakin obrócił głowę, posyłając dawnemu mentorowi zrozpaczone spojrzenie. – Starałem się, ale nigdy nie miałem na to szans! Zawsze będę tylko głupim porywczym mężczyzną, który ciągle cię rozczarowuje!
- Zawsze będziesz...
Huk startujących silników zagłuszył resztę wypowiedzi Obi-Wana. Skywalker widział poruszające się usta mentora, ale nie usłyszał słów, które z nich wyszły. Może to i dobrze? Gdyby usłyszał... gdyby dowiedział się, co dawny Mistrz chciał mu przekazać, wyglądając na tak strasznie roztrzęsionego i poruszonego... wówczas Anakin mógłby zapomnieć o swoim postanowieniu i jednak tutaj zostać. A przecież nie miał prawa zostać! Musiał zabić Futtę... MUSIAŁ!
Czy nie musiał?
Przerażony wahaniem, które wkradło się do jego umysłu, Skywalker wskoczył do kokpitu.
- Wyślę po ciebie kanonierki – zawołał do Obi-Wana.
Kenobi przysiadł na kamieniu.
- Zaczekam... ile będzie trzeba.
Nie zabrzmiało to tak, jakby mówił wyłącznie o kanonierkach. Na co on niby planował czekać „ile będzie trzeba"? Na to, by Anakin się opamiętał? By pozwolił sobie pomóc? To mogło być czekanie bez końca...
Lecąc tropem uginającej się trawy, Skywalker zaryzykował i aktywował tylną kamerkę, by jeszcze raz zerknąć na dawnego Mistrza. Rudy mężczyzna siedział z czołem między kolanami, obejmując zgięte nogi. Jego samotność i rozpacz były aż nadto wyczuwalne w Mocy! Tak mocno wsiąkły w świadomość Anakina, że młodszy z Jedi nie był już w stanie określić, czy to nadal uczucia Obi-Wana, czy może jego własne.
Wróć – zachęcał go cichy głosik. – Potrzebujesz swojego Mistrza. On też cię potrzebuje. Potrzebujecie siebie nawzajem!
Nie, NIE! – warczał inny głos. – Najpierw musisz dopaść Futtę! Dopiero wtedy zaznasz spokoju... Musisz wykonać zadanie!
Ostatecznie Skywalker poszedł z samym sobą na kompromis. Postanowił częściowo odpuścić i po ubiciu łowcy nagród darować sobie polowanie na zleceniodawcę, ale... ale...
Ale z Futty rezygnować NIE zamierzał! Nie mógł.
To dla ciebie, Padme! – pomyślał, doskonale zdając sobie sprawę, że to kompletna bzdura.
Wcale nie robił tego dla niej. Robił to dla siebie! Bo nie miał lepszego pomysłu na dalsze życie. Bo nie potrafił uwierzyć, że po wszystkim, co zrobił, Obi-Wan nadal był gotów bezwarunkowo go kochać. A poza tym Anakin był uparty i nie potrafił pogodzić się z myślą, że zmarnowałby dziewięć miesięcy tylko po to, by potem „tak po prostu" odpuścić.
Dopadnie Futtę i dopiero wtedy zajmie się naprawianiem relacji z Obi-Wanem.
Obecnie
Zaciskając mechaniczną dłoń na szklance, Anakin uderzał czołem o blat barku. Decyzja, którą podjął na preriach Hollow była akurat tą, której najbardziej NIE lubił sobie przypominać.
Nawet mu wtedy nie podziękowałem za uratowanie życia – myślał z rozpaczą. – Nawet nie powiedziałem „dziękuję!". Nienawidzi latać, nienawidzi ryzykować, nienawidzi robić rzeczy, których „nie pochwala Mace", a mimo to przybył uratować mi skórę praktycznie bez wahania!
- Wiesz - wzdychając, zagadał Rodiański barman – jak chcesz rozbić sobie łeb, są łatwiejsze sposoby.
- Nie chcę rozbijać sobie łba – bełkotliwie odparł Anakin. – Ja tylko próbuję wyleczyć się z głupoty.
- Tego to i mądrzejsi od ciebie próbowali. Luzik, chłopie, przyniosę ci więcej yarumu.
- Dzięki.
Zarówno dzbanek jak i szklanka zostały napełnione do pełna. Młody mężczyzna wpatrzył się w swoją własną dłoń, która mieszała wywar łyżeczką.
- Wiedziałeś, że są dwa rodzaje miłości? – zwrócił się do barmana.
- Czy ja wiem, czy tylko dwie? – odkorkowując wino dla klientów obok, Rodianin wzruszył ramionami. – Koleś, który upijał się tutaj tydzień temu twierdził, że jest ich dwieście.
- Jest miłość, która jest przytłaczająca, pełna pasji i prawie niemożliwa do wytrzymania. Chcesz ją co chwilę deklarować. Jest jak ognisko. Podsycasz je, dorzucając więcej i więcej drewna, tak by dym był coraz wyższy i wyższy. Nie rozumiesz do końca, po co właściwie to robisz, ale koniecznie chcesz, by tego nieszczęsnego dymu było jak najwięcej. I dziwisz się, kiedy druga osoba nie angażuje się w to tak jak ty.
- W jednym mój kolega miał rację – barman pokręcił głową. – Jedi rzeczywiście gadają jak potłuczeni.
- I jest druga miłość... - Anakin wyszeptał, jeżdżąc palcem po gładkiej powierzchni szklanki, jakby pieścił czyjś policzek. – Miłość, którą ktoś daje ci tak często i tak długo, że po pewnym czasie zapominasz, że ona w ogóle tam jest. Przyzwyczajasz się do niej tak samo jak do oddychania. Po pewnym czasie nawet zaczyna ci się wydawać, że może to nie jest prawdziwa miłość. Albo, że nie jest tak silna, jak ta pierwsza. W końcu tak naprawdę jej nie widzisz. Nie zastanawiasz się, ile wysiłku ktoś wkłada w to, by ta miłość była taka ciągła, stała i niezmienna. Nawet nie przyjdzie ci do głowy, że kochanie taką miłością to tytaniczna praca, o wiele trudniejsza niż wrzucanie drewna do ognia. Dopiero kiedy tracisz tę miłość... Nie dlatego że ktoś przestaje ci ją dawać, ale dlatego że ten ktoś znika z twojego życia...
Drżąca dłoń oderwała się od szklanki i powędrowała do gardła.
- Nagle czujesz, że nie możesz oddychać i już wcale nie marzysz o zaciąganiu się dymem. Liczy się tylko to, że brakuje ci powietrza... zwykłego słodkiego powietrza, które wdychałeś od lat! – młody mężczyzna dokończył drżącym głosem.
Rodianin chwilę się zastanowił.
- Więc... ta osoba, o której myślisz... - odezwał się niepewnie. – Ta, przez którą brakuje ci powietrza... zginęła?
- Nie, na szczęście nie – Anakin pociągnął łyk herbaty. – Ale mało brakowało. Nie straciłem jej tylko za sprawą przypadku. Czy raczej... za sprawą osoby, o której w życiu bym nie pomyślał, że będę miał wobec niej dług wdzięczności.
Hondo Ohnaka.
Skywalker wciąż nie mógł uwierzyć, że jedynym powodem, dla którego Obi-Wan nadal żył, był pieprzony Hondo Ohnaka! Gdyby ten chciwy pirat i jego kuzyn o durnowatym imieniu nie postanowili akurat pobuszować na Hollow i nie zwinęli Anakinowi łowcy nagród sprzed nosa, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Futta zostałby zamordowany przez spragnionego zemsty Jedi, a wtedy...
Młody mężczyzna skrzywił się. Nawet nie chciał myśleć, co by się stało, gdyby jednak udało mu się zamordować Futtę! Tak bardzo był teraz wdzięczny Hondo i jego kuzynowi, za to, że złapali łowcę nagród jako pierwsi.
Choć, oczywiście, gdy dowiedział się o tym po raz pierwszy, wcale nie skakał z radości...
Kolejna część w poniedziałek (15.06.2020).
Jak wam się podobało?
Jakieś pomysły, co się teraz wydarzy?
\______/ <- koszyczek na słowa otuchy dla Obi-Wana, który nieźle się w tej części nacierpiał (w poprzedniej zresztą też). Ostatnio widziałam u innych autorów takie słodkie koszyczki i chciałam sama jeden stworzyć. Chociaż raz ;)
Póki co udaje mi się publikować to opowiadanie w miarę regularnie, ale za jakiś czas (na wysokości 6-tej części?) może się to zmienić. Trzymajcie kciuki, by nie opuszczała mnie Wena.
I bym nie zwariowała od tworzenia kilku projektów naraz ;)
Osoby, które czekają na nowego One Shota z "Galaktycznych Absurdów", mogą się go spodziewać jutro albo pojutrze. O ile nie wydarzy się nic dziwnego, ma się rozumieć. Na przykład nagły spadek Weny, czy niespodziewany ból głowy.
Trzymajcie się cieplutko i niech Moc będzie z wami!
Za korektę jak zawsze dziękuję Akaitori07
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top