Inny punkt widzenia (Część 7) - Narodziny zmian

- Ile razy jeszcze mam to powtórzyć, żebyście zrozumieli? Nie zgadzam się! Nie wrócę tam! Ja i mój syn zostaniemy na Alderaanie!

Laira przemawiała lekko podniesionym głosem, ale nie w stylu histerycznej kobiety, przerażonej, że straszni Jedi przybyli, by odesłać ją z kwitkiem do domu. Brzmiała bardziej jak Senatorka – silna, niezłomna i niedająca sobie wcisnąć kitu. Teraz, kiedy opuściła Fenis, nie musiała już niczego udawać i na światło dzienne wychodziły jej liczne cechy. A także talenty, które będzie mogła wykorzystać, by zbudować sobie wspaniałe życie na planecie należącej do Republiki.

Obi-Wan nie miał najmniejszej ochoty pozbawiać jej tej możliwości. Jak mógłby kazać jej przenieść się z powrotem na Fenis? I to właśnie z Alderaana – systemu, który jak żaden inny bardzo wspierał silne kobiety. Który umożliwiał świeży start osobom z każdym rodzajem przeszłości!

Kenobi może i zaakceptował fakt, że wróci na Coruscant nieco później, ale nie zamierzał brać czynnego udziału w przekonywaniu Lairy. Z drugiej strony, nie chciał być też złośliwym Padawanem, otwarcie sprzeciwiającym się Mistrzowi, więc po prostu ukrył dłonie w rękawach płaszcza i postanowił trzymać gębę na kłódkę.

Zresztą, po co miałby się odzywać, skoro ktoś inny przemawiał w jego imieniu?

Laira praktycznie powtarzała te same argumenty, które on powiedział Qui-Gonowi kilka dni temu podczas pamiętnej dyskusji na statku. Niektóre niemal słowo w słowo! Gdyby to nie było kompletnie absurdalne, mogliby dojść do wniosku, że ich podsłuchiwała.

- Jesteście Jedi! – W pewnym momencie skrzyżowała ramiona, uniosła brew i zmierzyła Jinna wzrokiem, który aż prosił się o podpis „Mace Windu". – Sądziłam, że waszym zadaniem jest uwalnianie niewolników, a nie ściganie tych, którzy sami się uwolnili?

Obi-Wan głęboko westchnął.

Aha. Dokładnie tak, jak mówiłem. Słowo w słowo!

Nie chciało mu się kolejny raz słuchać cierpliwego tłumaczenia Qui-Gona, że „nie zamierzali jej do niczego zmuszać", więc podreptał na drugą stronę pomieszczenia i przysiadł na kanapie. Miał stąd dobry widok na skromnie urządzony salonik, a także na okno, za którym można było dostrzec mieszkańców niezbyt licznego miasteczka, przechadzających się w słońcu. Miejscowość położona była w dolinie, starannie ukryta pomiędzy słynnymi alderaańskimi górami – Qui-Gon i Obi-Wan potrzebowali dobrych kilku dni, by ją odnaleźć. Ciekawe, ile dni będą potrzebowali, by namówić Lairę do wyjazdu...

O ile w ogóle ją namówią. Jeśli miał być ze sobą szczery, to Kenobi wciąż nie potrafił zwalczyć w sobie nadziei, że jednak im się nie uda! Zamiast wsłuchiwać się w dyskusję Lairy i swojego Mistrza, patrzył na tętniące życiem, emanujące ciepłem i tolerancją miasteczko, zastanawiając się, jak wielką trzeba by mieć motywację, by chcieć stąd wyjechać.

Co jakiś czas któryś ze spacerowiczów zatrzymywał się, by popatrzeć na dziecko śpiące w kołysce przy oknie. Był to oczywiście malutki synek Lairy – urodzony, jak sama powiedziała, zaraz po przylocie na Alderaan.

Obi-Wan na ogół nie przepadał za takimi bobaskami. W przeciwieństwie do swojego ckliwego Mistrza nie czerpał nieskończonej przyjemności z gilgotania maleńkich stópek i obserwowania bezzębnego uśmiechu formułującego się na pyzatej buzi. Mimo to zaczął intensywnie wpatrywać się w tego konkretnego brzdąca.

Parę dni temu przydarzyło mu się coś niezwykłego.

Kiedy położył się spać po pamiętnej dyskusji na statku, miał sen. Ale nie taki, o jakim sobie zamarzył – o lądowaniu na Coruscant i Qui-Gonie oświadczającym, że to już koniec wszelkich przygód związanych z Fenis. Nie. Jego sen był o narodzinach i wydawał się niesamowicie realistyczny.

Wszystko odbywało się w brzydkim kamiennym pomieszczeniu. Poród odbierała starsza Twi'Lekanka o fioletowej skórze – sądząc po ubiorze służąca albo niewolnica. Obi-Wan nie widział zbyt dobrze twarzy rodzącej kobiety, gdyż będąca jedynym źródłem światła żarówka na suficie na przemian gasła i zapalała się, w rytm rozdzierających uszy krzyków. Kiepskie warunki na planecie mogły powodować awarię prądu, ale w tamtym śnie Kenobiemu wydawało się, że za wszystko odpowiedzialna jest Moc.

Zresztą, czy był w ogóle sens zastanawiać się nad tym? W końcu to był tylko sen, a w snach zdarzały się różne dziwactwa...

W każdym razie, w pewnym momencie światło na dobre zgasło, a jęki bólu wydawane przez kobietę zostały zastąpione oburzonym krzykiem noworodka. Potem akcja snu przeniosła się do innego pomieszczenia – najwyraźniej jedynego, w którym nadal był prąd. Stara Twi'Lekanka obmywała zaczerwienione ciałko wierzgającego gniewnie chłopczyka, mówiąc pod nosem:

- Awanturnik już od urodzenia, co? Ech, ale czemu tu się dziwić... Kto by chciał urodzić się niewolnikiem?

I wtedy stało się coś naprawdę dziwnego. Noworodek nieoczekiwanie znieruchomiał, jakby wyczuł w pobliżu coś interesującego. A potem przekręcił główkę i choć nie otworzył oczu, można było odnieść wrażenie, że patrzy... prosto na Obi-Wana. Że wyczuwa jego obecność swoim wewnętrznym zmysłem.

Choć technicznie rzecz biorąc, nie powinien być w stanie tego zrobić, jako że Kenobi nie był uczestnikiem rozgrywającej się sceny, a jedynie obserwatorem.

A jakby samo to nie było wystarczająco dziwne, to sekundę później Padawan Jedi obudził się na łóżku z łomoczącym dziko sercem i silnym przeczuciem, że właśnie zobaczył coś bardzo ważnego.

Kogoś bardzo ważnego.

Dla Galaktyki. I dla siebie.

Wyrwanie ze snu było tak gwałtowne i niespodziewane, że poderwał się do pozycji siedzącej i przygrzmocił czubkiem głowy w górną pryczę. Jego dłoń uniosła się, ale nie po to, by rozmasować obolałe miejsce, lecz przylgnęła do klatki piersiowej tuż nad sercem. Obi-Wan wpatrywał się w ściskające materiał tuniki palce, powoli wyrównując oddech.

A potem popełnił błąd, bo opowiedział wszystko Qui-Gonowi, który wyczuł emanujące od niego silne emocje i przybiegł, by sprawdzić, co się stało.

- A widzisz? – Wysłuchawszy opowieści do końca, Jinn triumfalnie wycelował w protegowanego palcem. – Nawet Moc pokazuje ci, jak ważne jest, byśmy przekonali Lairę! Chłopiec, którego urodziła, może zmienić życie wielu ludzi. Prawdopodobnie zostanie władcą Fenis!

Obi-Wan miał ochotę kopnąć Mistrza – wcale nie zamierzał dostarczać mu kolejnego argumentu, usprawiedliwiającego wyprawę na Alderaan i szukanie kochanki Cesarza!

Chociaż, tak zupełnie uczciwie, musiał przyznać, że wniosek wyciągnięty przez Qui-Gona nie był wcale głupi. Ciężko było dojść do innego wniosku, biorąc pod uwagę sytuację, w której aktualnie się znaleźli. Kiedy Obi-Wan został sam i trochę się uspokoił, niechętnie przyznał, że najprawdopodobniej śnił o synu Lairy.

Teraz jednak, gdy wreszcie ujrzał chłopca na własne oczy, zaczął mieć wątpliwości.

Oczywiście mogła to być tylko jego paranoja, bo większość niemowląt wyglądała po urodzeniu bardzo podobnie. No, chyba że było się kimś pokroju Qui-Gona i zapamiętywało się ilość piegów na nosku każdego słodkiego, obsmarkanego dzidziusia! Obi-Wan, w każdym razie, z pewnością nie uważał się za speca od maluchów – gdy delegowano go do pomocy w świątynnej bawialni, niemal zawsze zbierał burę od dyżurującej Mistrzyni, bo przynosił jej niewłaściwe dziecko.

- Nawet po gatunkach nie umiesz ich rozróżnić? – wzdychała, załamując ręce.

Istniała niewielka szansa, że potrafiłby rozpoznać jakieś niemowlę, widząc je zaledwie raz. Mimo to...

Coś mówiło mu, że dziecko, któremu aktualnie się przyglądał, nie było tym z jego snu. I nie wnioskował tego jedynie po kolorze skóry i włoskach. Po prostu miał jakieś takie... bardzo silne przeczucie.

Nie umiał tego wyjaśnić, ale czuł, że parę nocy temu coś się zdarzyło. Coś zupełnie niezwiązanego z Lairą i Fenis. Coś, o czym on i jego Mistrz nie mieli jeszcze pojęcia. Ale co? I kim mógł być chłopiec z jego snu, jeśli nie drugim synem Cesarza, który miał nikłe szanse, by pewnego dnia zasiąść na tronie Fenis zamiast tego sadysty Chenga?

Czy był w ogóle sens, by się nad tym zastanawiać? Albo powiedzieć Qui-Gonowi, że śpiące w kołysce dziecko mogło nie być tym ze snu?

- Wiesz, skąd to mam?

Obi-Wan aż podskoczył. Tak zagłębił się we własnych rozmyślaniach, że nawet nie zauważył, że Laira zadała mu pytanie.

- Czy wiesz, skąd to mam? – palcem pokazała bliznę na policzku i spojrzała na niego z ponurym wyczekiwaniem.

Zaczerwienił się. Miał swoje przypuszczenia, ale nie chciał mówić ich na głos, więc po prostu spuścił wzrok.

- Cheng uważa, że to kara za nieposłuszeństwo – westchnęła kobieta. – Myli się. Panowie na Fenis nigdy nie zostawiają swoim niewolnikom blizn w widocznych miejscach. Tę ranę zarobiłam podczas Błogosławieństwa Dwóch Księżyców. Brałam w nim udział, podobnie jak ty. – Uniosła podbródek i spojrzała Kenobiemu w oczy.

Padawan Jedi aż sapnął z wrażenia. Gapił się na rozmówczynię szeroko otwartymi oczami, próbując ustalić, co przeoczył. Jednak niezależnie od tego, jak długo patrzył, nie znajdywał żadnego znaku świadczącego o tym, że Laira była wojowniczką.

- Wiedziałam, że nie mam szans wygrać – ponuro się uśmiechając, wyjaśniła kobieta. – Mój Pan też to wiedział. Między innymi dlatego pozwolił mi wziąć udział w turnieju. Jego drugim powodem była chęć pokazania mi, gdzie moje miejsce. Od dziecka byłam niepokorną niewolnicą, więc często mnie sprzedawano. Jak zostało wam wyjaśnione, na Fenis podobna sytuacja zdarza się niezmiernie rzadko. Oczekuje się od nas, że będziemy służyć jednemu Panu, jednej rodzinie... lojalnie i do końca życia. Tamten mężczyzna był moim trzecim właścicielem. Pozwalał mi na udział w walkach, bo lubił patrzeć, jak obrywam. Nikt nie pokazał mi, jak walczyć, ale byłam zawziętym samoukiem. Błogosławieństwo było jedynym znanym mi sposobem na uzyskanie wolności, więc musiałam próbować. Póki mieściłam się w dozwolonej grupie wiekowej, brałam udział w każdym turnieju. Ta blizna została mi po ostatnim. Zasady nie zawsze były takie same. Kiedyś wolno było używać noży...

Obi-Wan poczuł, że nogi robią mu się miękkie jak galareta. Nie był pewien, co wstrząsnęło nim bardziej: wyobrażenie sobie tego, co zrobiono Lairze, czy może fakt, że ta kobieta stała teraz przed nim bez cienia traumy, opowiadając o swojej przeszłości kompletnie opanowanym głosem.

- Wzburzyło cię to, jak zachował się Yuu-Li? – zapytała. – Jego przypadek to jeszcze nic! Tak naprawdę nic jeszcze nie widziałeś, Jedi! Są na Fenis niewolnicy tak fanatycznie oddani swoim Panom, że zrobią dla nich wszystko. Nawet coś tak okropnego, jak udanie się do czyjegoś domu i poderżnięcie mu gardła we śnie. A na koniec jeszcze poderżną gardło sobie, by nikt nie mógł wymusić na nich zeznań. Ja widziałam takich niewolników. Jednym z nich była utalentowana wojowniczka, która wygrała trzy Błogosławieństwa pod rząd. Pocięcie mi twarzy nożem było „przysługą", o którą mój Pan poprosił jej Pana. Wykonała to zadanie z radością.

Na Moc... - Kenobiemu zrobiło się niedobrze.

- Teraz rozumiesz, Jedi? – Laira wpatrywała się w niego tak intensywnie, że czuł się jeszcze bardziej onieśmielony niż wtedy, gdy stał przed Mistrzem Windu. – Ten system... Ta planeta to beznadziejny przypadek. Dla wielu niewolników służenie Panom jest nie tylko obowiązkiem, ale wręcz wpajaną od dnia narodzin religią. Niektórzy, tak jak ja i Koren, trafiają w dzieciństwie na postępowych właścicieli i wyłamują się z systemu, ale to zaledwie garstka ludzi. Machanie nam przed nosem przyszłością, która w tym tysiącleciu nie będzie możliwa, to zwykła podłość! Twój mentor jest zbyt wielkim marzycielem, by sobie odpuścić, ale wiem, że TY mnie rozumiesz, więc zrób mi przysługę i go przekonaj.

Szlag.

I co ja mam teraz zrobić?! – pomyślał, czując narastającą panikę.

Musiał przyznać, że Laira rozegrała to po mistrzowsku. Włączenie do dyskusji niechętnego Padawana, chwytająca za serce historyjka i dobitne podsumowanie sytuacji na Fenis. Posunięcia godne Senatora!

Po szyi Obi-Wana spłynął pot. Ponad ramieniem Lairy młodzieniec dostrzegał Qui-Gona, który stał z dłońmi ukrytymi w połach płaszcza i w milczeniu błagał o lojalność. Ugh! On to wiedział, jak postawić Padawana w trudnej sytuacji.

Kenobi zaczął gorączkowo przeszukiwać pamięć, szukając jakiejś podpowiedzi... czegoś wyniesionego ze Świątyni... czegokolwiek, co by mu pomogło wybrnąć tej sytuacji, pozostając wiernym sobie, a zarazem nie czując się jak ostatnia świnia. Po długiej chwili milczenia wziął uspokajający oddech i rozprostował palce zaciśniętych pięści.

- P-pewien... eee... mądry Mistrz naszego Zakonu powiedział kiedyś: „Czasem największa zmiana dokonuje się, kiedy sam nie do końca w coś wierzysz, ale... eee... wierzysz w kogoś, kto cię do tego namawia." Dlatego ja... znaczy... ale podzielam większość twoich wątpliwości, Pani, ale nie mogę postępować wbrew życzeniom mojego nauczyciela. Chociaż uważam, że się myli, chcę dać mu szansę i... Eee... Sądzę, że on namawia cię do tego samego. Nie do tego, byś wracała na Fenis, ale byś dała Cesarzowi szansę. Nawet jeśli prawdopodobieństwo sukcesu jest nikłe.

Qui-Gon odetchnął z ulgą i posłał Padawanowi pełen wdzięczności uśmiech. Laira, natomiast, przewróciła oczami.

- Jedi i ich mądrości... - prychnęła lekceważąco.

Na blacie niewielkiego stołu leżały porozrzucane niedbale warzywa i kawałki mięsa. Kobieta wzięła nóż, rzuciła na tacę leżący najbliżej produkt i zaczęła gniewnie go ciąć.

- W porządku... - Jej spokojny głos kontrastował z agresywnymi ruchami dłoni. – Jeśli chcecie, możecie tu zostać i próbować mnie przekonać. A co mi tam, mogę was nawet karmić! Ciekawe, ile wytrzymacie? Gdy przekonacie się, jak kiepską jestem kucharką, będziecie chcieli uciec na drugą stronę Galaktyki!

Obi-Wan wierzył jej na słowo. Wystarczyło zaciągnąć się zapachem gara, w którym lądowały posiekane składniki, by chcieć jak najszybciej opuścić ten dom. Nagle stało się jasne, dlaczego kołyska dziecka stała przy otwartym oknie! Ciekawe, jak Laira rozwiąże ten problem, gdy lato na Alderaanie dobiegnie końca i z gór nadejdą chłodniejsze wiatry? Biedaczka będzie wydawała fortunę na jedzenie na wynos...

Niezrażony skwaszoną miną kobiety, Qui-Gon zbliżył się do stołu.

- Nie zamierzamy siedzieć tutaj i do czegokolwiek cię namawiać – oznajmił łagodnie. – Decyzja o podjęciu ryzykownego kroku powinna zostać podjęta dobrowolnie. Nikt nie zasługuje, by do czegokolwiek go przymuszano.

Rytm uderzającego o tackę noża stał się jakby wolniejszy.

- A więc wyjedziecie? – Laira spojrzała na Mistrza Jedi nieco łagodniej niż chwilę temu.

- Tak. Ale najpierw chciałbym ci zadać trzy pytania. Jeśli na nie odpowiesz, a twoje zdanie się nie zmieni, nie będziemy cię więcej namawiać.

- Przyrzekasz?

- Daję słowo.

Kobieta podejrzliwie uniosła brew, jednak dominującym uczuciem na jej twarzy była ciekawość.

- No dobrze – wzdychając, wróciła do krojenia. – Trzy pytania. A potem sobie pójdziecie. No, chyba że chcecie spędzić ze mną czas, by porozmawiać o czymś niezwiązanym z Fenis? Muszę przyznać, że polubiłam ciebie i twojego nadętego ucznia.

Obi-Wan odruchowo się skrzywił.

„Nadętego"?! – pomyślał, załamany.

- To miłe, że tak nas postrzegasz. – Uśmiechając się, Qui-Gon krótko skinął kobiecie głową. – A zatem... Czy mogę się dowiedzieć, jak ma na imię twój syn?

Pytanie wydawało się zupełnie niewinne, ale najwyraźniej wcale takie nie było, gdyż nóż zastygł w powietrzu. Mina Lairy wyrażała mieszaninę czułości i smutku. Przez kilka sekund w pomieszczeniu panowała pełna napięcia cisza. Gdy kobieta mrugnęła, powrócił odgłos uderzającego o tackę ostrza.

- Li Shen – szepnęła Laira. – Mój syn nazywa się Li Shen Huan.

- Nie pierwszy raz słyszę to imię – równie cichym tonem oparł Qui-Gon. – Gdy byliśmy na Fenis, Cesarz wymienił je wiele razy. Twierdził, że to kompozycja imion dwóch ludzi, których najbardziej lubił... Jego jedynych prawdziwych przyjaciół. Jednym z nich był jego kuzyn, Shen, wyrzutek rodziny cesarskiej. A drugim niewolnik będący równocześnie jego opiekunem i nauczycielem: Li. To musieli być wspaniali ludzie. Szkoda, że już nie żyją.

- Nazywanie syna dwoma imionami to popularny zwyczaj. Podejrzewam, że nie tylko na Fenis.

- Ale nadawanie dziecku imienia wybranego przez kogoś, kim gardzimy, chyba nie jest zbyt typowe?

- Ja nim nie...

Matka śpiącego przy oknie dziecka urwała w pół słowa. Jej oczy rozszerzyły się w nagłym zrozumieniu. Odłożyła nóż, oparła jedną dłoń na biodrze i odwróciła się do Qui-Gona.

- Wiem, co robisz. To się nie uda.

- Jesteś bystrą kobietą. – Jinn posłał jej pełen podziwu ukłon. – Przypuszczałem, że odgadniesz moje intencje już przy pierwszym pytaniu.

- Wiesz, że ja wiem, a mimo to nadal chcesz ciągnąć tę szopkę? – Laira zaśmiała się pod nosem i ponownie wróciła do krojenia. – No naprawdę... Emocjonalne gierki to coś, o co podejrzewałabym Chenga, a nie Mistrza Jedi.

- Książę próbowałby coś na tobie wymusić – podkreślił Qui-Gon.

- A ty nie chcesz? Chyba po to tu przyszedłeś, czyż nie?

- Jest zasadnicza różnica pomiędzy szantażem emocjonalnym a zachęcaniem do głębokiej samoanalizy. To drugie jest nieodłączną częścią życia Jedi. Ja i mój Padawan najpierw musieliśmy dobrze poznać samych siebie, zanim zabraliśmy się za poznawanie Mocy. Cóż... w jego przypadku trening nadal trwa.

- Ja nie szkolę się na Jedi – chłodno zauważyła Laira.

- Nie, ale stoisz na rozdrożu. A to może być ostatnia szansa, byś zrozumiała, czego chcesz.

- Gdybym nie wiedziała, czego chcę, nie byłoby mnie tutaj. Przed wylotem z Fenis stałam na rozdrożu stałam i wybrałam ścieżkę, która jest najlepsza dla mojego syna. Tak, przyznaję, nadałam mu imię wybrane przez Gon Kina. Ale nie zrobiłam tego z sentymentu. Dla Li Shena jego imię będzie dziedzictwem... Pamiątką po planecie, z której uciekła jego matka. A dla mnie wieczną przestrogą. Przypomnieniem tego, co porzuciłam.

- A pierścień? – wzrok Qui-Gona zatrzymał się na lśniącym przedmiocie na palcu kobiety.

Dłoń Lairy przykryła klejnot – błyskawicznie i odruchowo, jakby był dowodem zbrodni.

- Zanim tu przyszliśmy, ja i Obi-Wan minęliśmy sklep, w którym rozpoznałem wiele rzeczy – ciągnął Jinn. – Nie przybyłaś tutaj z pustymi rękami. Nie mogłaś ryzykować, że ktoś podważy historię o porwaniu, więc nie zabrałaś drogich kolczyków i naszyjników, którymi obdarował cię Cesarz. Zamiast tego wzięłaś piękne ubrania i buty. Dzieliłaś się nimi z innymi niewolnicami, więc wiedziałaś, że Gon Kin nie przejmie się ich zniknięciem. Gdy tylko się tutaj zadomowiłaś, sprzedałaś absolutnie wszystko. Oprócz pierścienia.

Oczy kobiety zamknęły się w sposób właściwy dla osoby przyłapanej na gorącym uczynku. Była kochanka Gon Kin Huana zaczęła nerwowo bawić się pierścionkiem, przesuwając go na palcu.

- Nie znalazłam dobrego kupca – wymamrotała bez przekonania. – Niełatwo jest sprzedać tak cenną sztukę biżuterii i na tym nie stracić. A poza tym, gdybym sprzedała pierścień teraz, pieniądze szybko by się rozeszły. Lepiej będzie, jeśli go zachowam i podaruję Li Shenowi na jego osiemnaste urodziny. Sam zdecyduje, czy chce go zatrzymać, czy sprzedać. Przynajmniej będzie mógł natychmiast zdobyć gotówkę na realizację swoich marzeń... To da mu dobry start na początek dorosłego życia. Zresztą, sprzedanie pierścienia teraz byłoby zbyt ryzykowne. Gdyby za szybko zaczął krążyć na Rynku, wieści mogłyby dotrzeć do Gon Kina. Wiedziałby, gdzie mnie szukać.

- Aż trzy powody, choć wystarczyłby jeden – westchnął Qui-Gon. – Zupełnie jakbyś próbowała znaleźć ich jak najwięcej. A poza tym... Ech... Nie chcę brzmieć jak jakiś nieznośny detektyw, ale gdy ktoś waha się nad sprzedażą cennego przedmiotu, wkłada go do szkatułki z kłódką i chowa z daleka od chciwych oczu. Nosisz pierścień od Jego Wysokości na palcu, choć zupełnie nie pasuje do skromnych ubrań, które kupiłaś na miejsce starych. Nie zdjęłaś go nawet do gotowania...

- NIECH BĘDZIE!

Po opanowaniu Lairy nie było śladu. Rozdrażniona, podeszła do kredensu i gniewnym ruchem cisnęła pierścień do szuflady.

- Już go nie noszę – syknęła, odwracając się do Qui-Gona i mocno zaciskając paznokcie na brzegu mebla. – Lepiej?

Hałas obudził maluszka, którzy zaczął płakać, wymachując piąstkami.

- Ściąganie go po naszej rozmowie raczej nie ma wielkiego sensu – westchnął Jinn.

- Dlaczego? Przecież masz rację! – sarkastycznie odparła Laira. – Nie powinnam nosić tego pierścienia – mruknęła, biorąc synka na ręce.

- Wręcz przeciwnie: powinnaś go nosić, póki masz okazję. Kiedy Li Shen podrośnie, już nie będziesz mogła sobie na to pozwolić. Chyba, że chcesz, by bombardował cię pytaniami...

- Na Bliźniacze Księżyce, czemu mnie dręczysz?! – jęknęła Laira.

Pytanie wydawało się być skierowane zarówno do Qui-Gona, jak i maleńkiego chłopczyka, który pomimo kołysania, głaskania i czułego całowania czółka nie chciał się uspokoić.

- Daj go Obi-Wanowi – podsunął Mistrz Jedi. – Z jakiegoś powodu dzieci go lubią. Nawet bardziej niż mnie... - dokończył z cichym westchnieniem zazdrości.

- Co?! – W oczach Kenobiego błysnęła panika. – N-nie, nie słuchaj go, to niepra...

Za późno. Nie zdążył nawet dokończyć zdania, gdy podano mu wierzgającego malucha. A jakby tego było mało, bobas miał czelność natychmiast się zamknąć! Obi-Wan popatrzył prosto w zamknięte oczka.

Zacznij się znowu drzeć! – włożył w to telepatyczne błaganie tyle hipnozy Jedi, ile tylko mógł bez otwierania ust. – Proszę, zacznij się znowu drzeć, bo jak tego nie zrobisz, to Qui-Gon będzie wciskał mi bachory podczas KAŻDEJ kolejnej misji!

Gówniarz jak nic chciał mu zrobić na złość.

Wtulił tą swoją słodką buzię w brązowy płaszcz i już pa paru sekundach spał jak suseł. Jego matka zamrugała ze zdumienia. Wpatrywała się w Obi-Wana z takim wyrazem, jakby ją okradł. Dolna warga drżała jej z zazdrości.

- Użyłeś sztuczki Jedi, prawda? – oskarżycielsko wycelowała w niego palec.

- Ta – wymamrotał wybitnie z siebie niezadowolony Kenobi. – Ze skutkiem odwrotnym od zamierzonego.

- Dzieci wyczuwają nerwowość dorosłych – łagodnie wytłumaczył Qui-Gon. – A zwłaszcza rodziców. Zgaduję, że Li Shen urodził się nieco przed terminem?

- Tak było. – Wyglądając na niewiarygodnie zmęczoną, Laira rozmasowała skroń. – W tych okolicznościach to nie powinno być dla mnie zaskakujące... Ucieczka i spreparowanie własnego porwania to czynniki sprzyjające stresowi.

- Podobnie jak rozdzielenie z bliską osobą. On wie, że tęsknisz za jego ojcem, Pani. Zapewniam, że wyczuwa to całym sobą.

- Może i tak. – Kobieta skrzyżowała ramiona. – Ale moje uczucia do jego ojca nie zapewniłyby mu lepszej przyszłości. Nie dałyby mi gwarancji, że urodzi się jako wolny człowiek. TO właśnie mu powiem, gdy dorośnie i zacznie domagać się odpowiedzi. Być może nie będzie się ze mną zgadzał, ale przynajmniej będzie mógł decydować o sobie. Na Fenis nawet Cesarz nie ma do tego prawa. Zadaj trzecie pytanie, Jedi! Zaczynam mieć dosyć tego przesłuchania.

- Jak poznałaś Jego Wysokość?

Obi-Wan z zaciekawieniem przekrzywił głowę. Nie spodziewał się, że jego Mistrz wybierze właśnie TO pytanie. Podobnie jak nie rozumiał, w jaki sposób wspomnienie pierwszego spotkania z Cesarzem miałoby przekonać Lairę do zmiany zdania.

Wspomniała wcześniej, że Gon Kin był jej piątym właścicielem z rzędu... W jakich okolicznościach mogła go poznać? Chyba na jakimś targu, nie? W końcu to właśnie tam Panowie poznawali swoich przyszłych niewolników. Z drugiej strony, na Fenis nie było targowisk. Może, w takim razie, jakieś wyszukane przyjęcie?

Oczy Lairy zaszły mgłą.

- Koren ci powiedział, prawda? – zwróciła się do Qui-Gona zrezygnowanym głosem.

- Podczas obiadu streścił mi tę historię. – Jinn skinął głową. – Ale wyczułem, że nie powiedział mi wszystkiego.

- I miałeś rację. Nie mógł zdradzić ci wszystkiego. Gdyby te informacje dotarły do niewłaściwych uszu, więcej niż jedna osoba mogłaby stracić głowę.

Kobieta wpatrywała się w podłogę z takim wyrazem, jakby dostrzegła tam niezwykłe, niewytłumaczalne zjawisko. A potem – całkowicie spokojnie i bez emocji, jakby rozmawiała o pogodzie – oznajmiła:

- Kiedy ja i Gon Kin się poznaliśmy, próbowałam go zabić.

Obi-Wan był w takim szoku, że przestał zwracać uwagi na otoczenie i przy robieniu kroku w tył uderzył plecami w parapet. Dobrze, że dziecko w jego ramionach ani trochę tego nie odczuło i dalej drzemało w najlepsze.

Do piekieł Sithów! Spodziewał się różnego rodzaju odpowiedzi, ale nie czegoś takiego!

- Próbowałaś go zabić?! – wykrztusił, wytrzeszczając na kobietę oczy. – A on tak po prostu ci wybaczył?!

- Ależ skąd. – Laira posłała mu znaczące spojrzenie. – Nigdy nie dowiedział się o moich zamiarach. Właściwie to... „usiłowałam zabić" to chyba nienajlepsze określenie. To nie tak, że spróbowałam i się nie udało. Byłam o krok od pozbawienia go życia, ale w ostatniej chwili zrezygnowałam.

- Dlaczego?

Partnerka Cesarza pokręciła głową.

- Do dziś tego nie wiem – wyznała cicho.

Z każdą nową informacją jej opowieść stawała się coraz bardziej intrygująca. Mistrz i uczeń milczeli, niecierpliwie wyczekując ciągu dalszego. Laira przez długi czas patrzyła w dół tym samym wzrokiem, co wcześniej – zamyślonym, poszukującym odpowiedzi. Wreszcie wydała przeciągłe westchnienie i przerwała milczenie.

- Mój czwarty właściciel nie był taki, jak pozostali. Nie wierzył w panujący na Fenis system. Chciał coś zmienić. Wraz z kilkoma Panami i kilkudziesięcioma niewolnikami tworzył Ruch Oporu, który... Tak, Jedi, na Fenis istnieje Ruch Oporu. – Na widok zdumionej miny Kenobiego uśmiechnęła się krzywo. – Naprawdę sądziłeś, że go nie ma? Może i niezbyt liczny i niezbyt dobrze zorganizowany, ale istnieje i działa. Zazwyczaj skupialiśmy się na małych i osiągalnych celach, jak stopniowe poprawianie sytuacji niewolników... Albo edukowanie osób z wypranymi mózgami, takimi jak Yuu-Li. Delikatne sugerowanie im, że poświęcanie życia na służenie drugiemu człowiekowi NIE jest naturalne i że każdy ma prawo marzyć o wolności. Ale, jak zapewne się domyślacie, podobne działania wiele nie dawały. Krótko po tym, gdy dołączyłam do Ruchu Oporu, doszliśmy do wniosku, że czas na bardziej drastyczne środki. Chcieliśmy wysłać władzom Fenis wiadomość: zamordować najważniejszą osobę na planecie. Cesarza we własnej osobie!

- A co by wam to dało? – Obi-Wan zapytał, zanim zdążył się powstrzymać. – Cesarza zastąpiłby ktoś inny, a wam wszystkim poobcinaliby głowy!

- Liczyliśmy się z tą opcją – ze spokojem odparła Laira. – Do akcji zgłosiły się wyłącznie osoby gotowe na śmierć... Niewolnicy tacy jak ja, mający dość stagnacji. Mieliśmy nadzieję, że po śmierci władcy zapanuje chaos i być może uda się wprowadzić jakieś zmiany. Cóż... Nigdy nie dowiedzieliśmy się, co by się stało. Zanim udało nam się przeprowadzić akcję, zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Zapewne zauważyliście, że Gon Kin przejawia nietypową dla mężczyzn chęć dbania o siebie. Tydzień przed planowanym zamachem zjawił się w salonie urody należącym do mojego Pana... zupełnie sam, bez straży. Poprosił o strzyżenie i golenie. Nigdy nie zapomnę, jak siedział w fotelu, kompletnie bezbronny i nieświadomy zagrożenia. Miał zamknięte oczy i głowę odchyloną do tyłu. Poderżnięcie mu gardła brzytwą do golenia wydawało się aż za proste.

- Ale tego nie zrobiłaś – stwierdził Qui-Gon. – Dlaczego?

- Już mówiłam, że nie wiem.

- Ale w pewnym momencie musiał nastąpić moment podjęcia decyzji. Pamiętasz, kiedy to było?

Na czole kobiety pojawiły się zmarszczki.

- Ciężko mi wskazać dokładny moment. Od samego początku nic nie przebiegało tak, jak zakładałam. Już w pierwszej chwili Cesarz wzbudził moje zainteresowanie. Spodziewałam się, że będzie wyglądał tak, jak jego ojciec: twardy i nieustępliwy władca, którego pamiętałam z Turniejów Błogosławieństwa. Jednak Gon Kin był zupełnie inny. Kiedy siedział w fotelu i czekał na mnie, wydawał się zamyślony i dziwnie markotny. Miał w oczach łagodność, której u członków rodziny cesarskiej praktycznie się nie widuje. Powiedziałam sobie, że nie pozwolę, by to mnie zdekoncentrowało, ale kiedy zbliżyłam się do niego z przyborami do golenia, zaskoczył mnie jeszcze bardziej. Uśmiechnął się, jakbym była najlepszym, co go spotkało tamtego dnia. Nikt nigdy nie reagował na mnie w taki sposób... Większość osób zauważała moją bliznę i krzywiła się z odrazą! Gdy on okazał się inny, pierwszy raz poczułam wahanie. Byłam ciekawa.

- Pamiętał cię z turnieju, prawda? – ostrożnie wtrącił Qui-Gon. – Wiem od Korena...

- Owszem, pamiętał mnie – Laira skinęła głową. – Choć dał mi to do zrozumienia w niezbyt taktowny sposób. Zamiast wprost powiedzieć, o co mu chodzi, zaczął się wygłupiać. Może myślał, że jak opowie żart, to rozluźni atmosferę między nami, albo coś w tym rodzaju? – Kąciki ust drgnęły jej na to wspomnienie. – Zaczął pleść straszne głupoty, że z brzytwą trzeba uważać, zwłaszcza na początku i na pewno mam moją bliznę, bo zacięłam się przy goleniu, a w ogóle to jest bardzo ciekawy, jak wyglądam z wąsami. Byłam na niego tak niewyobrażalnie wściekła! – Jej uśmiech stał się jeszcze szerszy, a w oczach zamigotały czułe ogniki. – Przez moment naprawdę miałam ochotę coś mu zrobić. Już nawet nie ze względu na plan, ale za to, że był tak koszmarnie beznadziejny we flirtowaniu! Musiałam wyglądać groźnie, bo gdy zobaczył moją minę, zbladł ze strachu i zażartował, że chyba powinien sobie darować te wszystkie komentarze, inaczej poderżnę mu gardło. Macie pojęcie, jakie to dziwne uczucie, gdy ktoś żartuje z czegoś, co naprawdę planowałeś zrobić?

- Szczerze powiedziawszy, parę razy tak miałem. – Jinn rozmasował podbródek.

Kobieta nie zwracała na niego uwagi. Oczy miała zamglone. Ciałem może i była z Jedi, ale myślami przebywała w kompletnie innym miejscu... Jakby przeniosła się w czasie i ponownie przeżywała pierwsze spotkanie z ukochanym.

- Po jakimś czasie wreszcie mi się przyznał... Że widział mnie wtedy, podczas mojego ostatniego turnieju. Nie przepadał za rozlewem krwi i zwykle nie oglądał podobnych spektakli. Moją walkę widział zupełnie przypadkowo. Kiedy wracał ze spaceru, usłyszał czyjś komentarz na mój temat i dostrzegł mnie na arenie przez uchylone drzwi. Coś we mnie go zaintrygowało, więc zatrzymał się i obejrzał do końca. Moja zawziętość zrobiła na nim wrażenie. Stwierdził, że byłam bardzo dzielna. Również wtedy, gdy pocięto mi policzek.

Laira przykryła dłonią bliznę i cicho dokończyła:

- Żaden wolny człowiek nigdy nie powiedział mi, że byłam dzielna.

Obi-Wan wyczuwał emocje kobiety równie wyraźnie, jakby były jego własnymi. Doskonale rozumiał, dlaczego słowa Cesarza wywarły na niewolnicy aż takie wrażenie.

- Niezbyt dobrze pamiętam to, co działo się potem – Laira wznowiła opowieść. – Czas zdawał się pędzić z prędkością światła. Z poważnej rozmowy o moim turnieju zeszliśmy na temat zainteresowań, a potem zaczęliśmy dyskutować o wszystkim i o niczym. Jedyne szczegóły, które wyryły mi się w pamięci to takie, że naśmiewałam się z jego zwyczajów... Z tego, że lubił mieć dokładnie nakremowaną twarz i polakierowane paznokcie. Kpiłam, że to niemęskie, a on patrzył na mnie i rechotał. A, i całkiem sporo go karciłam: że źle trzyma głowę, że powinien bardziej unieść podbródek, że w ten sposób niewygodnie strzyc go golić, i tak dalej. Zupełnie zapomniałam, że jest Cesarzem. Kompletnie wyleciało mi z głowy, że według hierarchii Fenis stoi z miliard pięter wyżej ode mnie i mógłby kazać mnie zabić za jedno krzywe spojrzenie, a co dopiero niepochlebny komentarz. Nie rozumiem, jak mogłam aż tak się zapomnieć. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło.

Zrobiła krótką pauzę, by te słowa mogły wybrzmieć, po czym cicho dokończyła:

- Nie umiem wyjaśnić tego, co się wtedy stało. Wiem tylko, że w pewnym momencie był już ostrzyżony i ogolony, a ja mrugałam oczami, jak wyrwana ze snu, uświadamiając sobie, że z tego wszystkiego „zapomniałam" go zabić.

- Członkom Ruchu Oporu pewnie nie spodobało się, że przegapiłaś taką okazję – zauważył Obi-Wan. – Jak im to wytłumaczyłaś?

- Powołałam się na argument, że zlikwidowanie Gon Kina byłoby dla nas nieopłacalne. Jak słusznie zauważyłeś, gdyby Cesarz zginął, prędzej czy później zastąpiłby go ktoś inny. Chcieliśmy wykorzystać nagłą śmierć władcy do wprowadzenia zmian... ale istniało też prawdopodobieństwo, że zamach odbije się nam czkawką. Następca Gon Kina mógłby wykorzystać zabójstwo poprzednika jako pretekst, by być jeszcze surowszym wobec niewolników. Przekonałam pozostałych, że skoro już trafił nam się Cesarz, który z jakiegoś powodu postanowił dbać o poddanych, to może lepiej żyć pod jego rządami, niż realizować plan dający niepewną przyszłość. A poza tym, zyskalibyśmy dodatkowy atut. Członkini Ruchu Oporu jak kochanka władcy...

- ...mogłaby przyczynić się do poprawienia sytuacji niewolników – dokończył Qui-Gon. – Choć, z tego co się orientuję, Gon Kin raczej nie potrzebował zachęty, by wprowadzać zmiany?

- Zawsze stał murem za niewolnikami – westchnęła Laira. – Oczywiście nie mógł przyznać tego publicznie, ale wiem, że w głębi serca chciałby zmienić obowiązujący system. Kiedy tylko nadarzała się okazja, nadawał niewolnikom różne prawa. Na forum, przed swoimi doradcami, musiał odgrywać rolę zasadniczego władcy, ale zawsze starał się okazywać wszystkim ludziom taki sam szacunek. Zwracał się tak samo uprzejmie zarówno do arystokraty i niewolnika. Nietrudno było się w nim zakochać.

Kenobi wyczuł lekką zmianę w Mocy. Wcześniejsze pragnienie kobiety, by za wszelką cenę nie dać się skusić propozycji Qui-Gona, częściowo osłabło. Co nie znaczy, że całkowicie zniknęło.

- Przez długi czas byłam rozdarta – wyznała Laira. – Często kładłam się spać i zastanawiałam się, czy jutro wreszcie będzie Ten Dzień... Dzień, gdy obudzę się, a Gon Kin oznajmi mi, że pójdzie o krok dalej i zacznie uwalniać niewolników. Że wypowie na głos to, co myślał od dawna: że wszyscy ludzie powinni być wolni i równi. Zabrzmi to dziecinnie, ale prawie każdego wieczoru czekałam na ten dzień, a kiedy nie nadchodził, miałam ochotę płakać z bezsilności. Z drugiej strony... Zdarzały się też chwile, gdy przestawało mnie to obchodzić. Myślałam sobie, że nie ma sensu marzyć o czymś więcej, gdy los tak hojnie mnie obdarował. Większość niewolników nawet nie śmie marzyć o wygodach i miłości, a mnie trafiło się jedno i drugie. Ciągle czułam, że mam w sobie dwie kobiety: buntowniczkę oraz pogodzoną z losem kochankę Cesarza. Byłam już praktycznie skłonna oddać głos tej drugiej, ale zdarzyło się coś, czego nie przewidziałam.

- Zaszłaś w ciążę – szepnął Qui-Gon.

- Nie jestem już najmłodsza, więc nie sądziłam, że to możliwe. – Kobieta skierowała zatroskany wzrok na dziecko, które wciąż spało w ramionach Obi-Wan. – Kiedy dowiedziałam się, że będę miała Li Shena, wszystko się zmieniło. Gdyby chodziło tylko o mnie, mogłabym się pogodzić z życiem niewolnicy. Ale mój synek...

Opadła na stojące przy stole krzesło i ukryła twarz w dłoniach.

- To, co czuję do jego ojca, nie ma znaczenia – powiedział zbolałym głosem. – Jako matka muszę myśleć o tym, co najlepsze dla mojego dziecka. Co prawda Gon Kin obiecał, że Li Shen będzie wolny, ale jaką mam gwarancję, że dotrzyma słowa? Widzieliście, jak bardzo jego wola słabnie, gdy w pobliżu są doradcy. Nie mogę ryzykować wolnością Li Shena. Po prostu nie mogę!

Qui-Gon przysiadł na drugim wolnym krześle i ostrożnie położył dłoń na ramieniu kobiety.

- Przyjmijmy, że będzie tak, jak postanowiłaś – powiedział zupełnie łagodnie, bez cienia nacisku. – Przyjmijmy, że zdecydowałaś odciąć się od Cesarza i ułożyłaś sobie życie na Alderaanie. W tej chwili ten wybór wydaje się najrozsądniejszym wyjściem, ale spróbuj spojrzeć trochę dalej w przyszłość. Gon Kin pewnego dnia umrze i zastąpi go Cheng. A to będzie oznaczało mnóstwo zmian. Po pierwsze, wszystkie przywileje, które Gon Kin nadał niewolnikom... wszystkie prawa, które uchwalił, by ułatwić im życie, przestaną obowiązywać. To będzie tak, jakby po prostu „wymazać" z historii Fenis kilkanaście lat istotnych zmian.

Laira i Obi-Wan odruchowo się skrzywili. Śpiący chłopczyk najwyraźniej wyczuł ich niezadowolenie, bo zmarszczył nosek w grymasie niezadowolenia. Mistrz Jedi mówił dalej:

- Po drugie... Cheng z pewnością przystąpi do ukarania wszystkich, którzy zaleźli mu za skórę. Nie tylko tych, którzy rzeczywiście mają coś na sumieniu, jak twoi przyjaciel Koren i Yuu-Li... Również tych, których o coś podejrzewa. Nie sądzę, by zawracał sobie głowę czymś tak nieistotnym jak dowody. Pod jego rządami z pewnością ucierpi wielu niewinnych ludzi. Cóż... dobre przynajmniej to, że nie zdoła wysadzić cię w powietrze, gdyż Gon Kin już dawno temu dezaktywował twój czip.

- Słucham?! – Kobieta szarpnęła głową w stronę Qui-Gona i wytrzeszczyła na niego pełne niedowierzania oczy. – O... o czym ty mówisz?

- Wbrew temu, co myśli mój Padawan, nie wykorzystałem spędzonego na Fenis czasu wyłącznie na picie i obżeranie się. – Kącik ust Jinna lekko drgnął. – Zdążyłem sprawdzić to i owo. Pilot do twojego czipa odkryłem po tygodniu. Już wtedy był nieaktywny. Nie spytałem o to Gon Kin Huana, ale chyba zgodzisz się ze mną, że wcale musiałem. Zresztą, tylko wpędziłbym go w kłopoty, bo musiałby uraczyć doradców jakimś głupim kłamstwem, że czip się popsuł, co najwyraźniej było znakiem od Bogów, więc nie warto poddawać ciężarnej kobiety operacji i wszczepiać nowego.

- Nie wiedziałam... - Wpatrując się w blat stołu, wyszeptała Laira. – Nie miałam o tym pojęcia.

- Poważnie? Sądziłem, że już dawno się domyśliłaś. Ja pozbyłem się wątpliwości po naszej trzeciej wspólnej kolacji. Znalezienie nieaktywnego czipa było dla mnie formalnością, a nie wstrząsającym odkryciem.

Kochanka Cesarza marszczyła brwi jak ktoś, kto właśnie zdał sobie sprawę, że przeoczył coś bardzo istotnego. Qui-Gon dał jej chwilę na przetrawienie nowych informacji, po czym ostrożnie wznowił rozmowę.

- Wracając do sprawy dziedziczenia tronu... Dla Fenis wciąż jest nadzieja. Cheng wcale nie musi zostać kolejnym Cesarzem. Tytuł władcy może powędrować do twojego syna.

- Niemożliwe.

- A ja uważam, że jak najbardziej możliwe. Sama pomyśl: Li Shen urodził się w Noc Błogosławieństwa...

- Właściwie to urodził się parę dni później.

- Tak, ale nikt poza nami o tym nie wie. I nikt poza nami nie musi wiedzieć. Sama pomyśl: gdyby Li Shen rzeczywiście urodził się w Noc Błogosławieństwa, najbardziej przesądni obywatele Fenis uznaliby to za znak. Wiem, że macie pewną legendę... Dawno temu przepowiedziano, że któregoś razu, gdy dwa księżyce połączą się na niebie, przyjdzie na świat dziecko, a losy Galaktyki kompletnie się odmienią.

Serce Obi-Wana zaczęło szybciej bić. Kiedy on i jego Mistrz opuszczali Fenis, dwa księżyce wciąż na siebie nachodziły, choć nie można było ich dostrzec w świetle dnia. A zatem... gdy Kenobi miał swój sen o rodzącym się dziecku, Noc Błogosławieństwa nadal trwała

Nie chciał wspominać o tym teraz, gdyż mógłby zniszczyć całą koncepcję Qui-Gona i wybić Mistrza z rytmu, ale z drugiej strony... Zachowując te wszystkie podejrzenia dla siebie, czuł się dziwnie winny.

- Twój syn mógłby zostać Cesarzem – powiedział Jinn.

- Nawet nie wiem, czy chciałby nim zostać – westchnęła Laira.

- To prawda. Ale nie masz też pewności, że NIE chciałby nim zostać. Teraz, gdy jest jeszcze niemowlęciem, trudno o tym rozmyślać, ale wyobraź sobie, że osiąga wiek męski i poznaje tajemnicę swojego pochodzenia. Być może będzie zadowolony z prostego i przyjemnego życia na Alderaanie, które wybrała dla niego matka. Ale... Może też czuć rozczarowanie, że odebrano mu szansę wpłynięcia na losy wielu istot. Pamiętaj, że jest synem dwójki buntowników. Nie sądzę, by dbał wyłącznie o czubek własnego nosa, dorastając przy kobiecie takiej jak ty. Cesarskie pochodzenie jest dla niego tym samym, co Moc dla Jedi: atutem, po który można sięgnąć tylko do określonego wieku. Wiem, że to poważna decyzja, ale niestety nie możesz sobie pozwolić na podjęcie jej później. Drzwi do Sali Tronowej Fenis będą otwarte dla twojego syna jeszcze tylko przez chwilę. To, czy się zatrzasną, zależy w całości od ciebie. Nie od niego.

Kobieta wpatrywała się w dziecko z miną, który wskazywał na wewnętrzny konflikt. Obi-Wan ani trochę jej nie zazdrościł. Dokonanie wyboru w imieniu kogoś innego wiązało się z dźwiganiem potężnego bagażu odpowiedzialności.

A tu przecież nie chodziło o tylko jedno dziecko. W grę wchodził los tysięcy dzieci, które każdego roku rodziły się niewolnikami.

Myśli Kenobiego ponownie powędrowały w stronę tajemniczego snu. Ciekawe, czy dziecko, które widział, również pochodziło z Fenis?

Po długiej chwili milczenia, Laira wreszcie podniosła oczy na Qui-Gona. Decyzja została podjęta.

XXX

- Tak się cieszę, że nic ci nie jest!

Połączenie się z Cesarzem za pomocą lokalnych źródeł transmisji byłoby zbyt ryzykowne, zatem holorozomowa odbyła się na statku wypożyczonym od Jego Wysokości. Półprzezroczysta postać Gon Kin Huana miała taką samą wielkość, co w rzeczywistości. Władca Fenis aż telepał się od emocji – dokładnie tak jak wtedy, gdy dowiedział się o zniknięciu Lairy. Z tą różnicą, że oprócz ogromnych ilości stresu, jego twarz wyrażała również ulgę.

- Odkąd cię porwano, nie zmrużyłem oka – wyznał, wpatrując się w ukochaną. – Bez przerwy zamartwiałem się, czy jesteście bezpieczni... Ty i nasze dziecko. Tak mi przykro, że nie mogłem trzymać cię za rękę podczas porodu! Może to nie jest właściwy moment, by to mówić, ale wyglądasz tak pięknie i... Och, na Bogów, czy to nasz syn? Jest cudowny! Nie mogę uwierzyć, że wreszcie się urodził... Tylko spójrz na jego buzię! Nie widzę ani jednej doskonałości.

Wzrok Cesarza zatrzymał się na niemowlaku, który wciąż smacznie spał w ramionach Obi-Wana (mimo licznych protestów niezadowolonego Padawana, by oddać go komuś innemu).

Świeżo upieczony ojciec był wyraźnie przytłoczony ilością przeżywanych emocji – wciąż skakał spojrzeniem po różnych osobach w pomieszczeniu, jakby nie mógł się zdecydować, co powiedzieć, z którym uczuciem uporać się na początku.

Laira również miała problem z uporządkowaniem myśli. Stała pomiędzy Qui-Gonem i Obi-Wanem, obejmując się ramionami.

- Ja również cieszę się, że cię widzę. – Powoli uniosła rzęsy i cicho zapytała: - Jesteś sam?

- Słucham? Eee... Tak, naturalnie! Przekazałem Jedi, że to będzie prywatna rozmowa. Nikt nas nie podsłuchuje.

Gon Kin był tak zafascynowany buzią śpiącego synka, że póki co nie dostrzegał ciężkiej atmosfery, która zaczynała tworzyć się w pomieszczeniu. Już wkrótce miało się to zmienić.

- Słyszałam od Mistrza Qui-Gona, że dezaktywowałeś mój czip – szepnęła Laira. – To prawda?

Cesarz potrząsnął głową, jak wyrwany z transu. Kiedy wreszcie odzyskał rezon, skierował podejrzliwy wzrok na Jinna. Jego oczy wskazywały na konflikt – wyraźnie miał mieszane uczucia wobec złoszczenia się na człowieka, który dopiero co „uratował jego ukochaną".

- Nie przypominam sobie, bym przyznawał się do czegoś takiego – wymamrotał wreszcie. – Nie wiem, skąd Jedi wziął swoje podejrzenia, ale...

Urwał, gdy uświadomił sobie, że Laira przeszywa go kamiennym wzrokiem. Musiała patrzeć na niego w taki sposób niezwykle rzadko, bo zrobiło to na nim niemałe wrażenie. Nerwowo przestąpił z nogi na nogi. Po chwili wahania westchnął i niechętnie przyznał:

- Tak... Tak, to prawda.

Nastąpiło kilkanaście sekund niezręcznej ciszy. Gdy Cesarz ponownie przemówił, jego mina świadczyła o tym, że przeczuwał, co zaraz usłyszy... Że zaczynał powoli rozumieć, czego będzie dotyczyła nadchodząca rozmowa.

- Muszę się do czegoś przyznać. – Laira uniosła podbródek, pokazując, że nie ma zamiaru okazywać strachu, niezależnie od reakcji władcy. – Tak naprawdę nie zostałam porwana. Uciekłam. Planowałam to od miesięcy. A właściwie to już od momentu, gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży.

Gon Kin nie odpowiedział. Po prostu wpatrywał się w ukochaną wzrokiem, z którego nie dawało się nic wyczytać.

Kobieta była wyraźnie zbita z tropu jego reakcją.

- Powiedziałabym ci, dlaczego to zrobiłam, ale sądzę, że jesteś wystarczająco inteligentny, by samemu się domyślić.

Cesarz wciąż milczał jak zaklęty.

- A właściwie to, może lepiej ci wytłumaczę? W końcu dla ciebie „te sprawy" wcale nie muszą być oczywiste. – Z każdym słowem spojrzenie Lairy stawało się coraz bardziej wyzywające. – Chciałam być wolna. Praktycznie od zawsze! Chciałam być wolna od momentu, gdy zrozumiałam, czym różni się życie niewolnika od życia wolnego człowieka. Mogłabym powiedzieć, że uciekłam ze względu na naszego syna... by oszczędzić mu tego, co sama przeszłam, jednak to byłaby tylko część prawdy. Złota klatka, w której żyłam razem z tobą, przestała mi wystarczać. Nie chciałam dłużej wysłuchiwać, że system jest korzystny zarówno dla Panów jak i niewolników. Żadna osoba z odrobiną zdrowego rozsądku nie uwierzyłaby w podobne bzdury! Za każdym razem, gdy to mówiłeś... nawet jeśli mówiłeś to wyłącznie na pokaz, coś wewnątrz mnie wybuchało. Jakby żyło we mnie dzikie zwierzę, niepotrafiące pogodzić się z tym, że kazano mi siedzieć cicho.

Z ust władcy nadal nie wydobył się ani jeden dźwięk.

- Jestem mądra! – Na tym etapie kobieta niemal krzyczała. – Mam talent do zarządzania, planowania, a nawet polityki! Ale to wszystko nie ma znaczenia, gdy nie mogę podjąć ani jednej samodzielnej decyzji. Jakiejś innej kobiecie mogłoby wystarczyć, że żyje z czułym i zabawnym mężczyzną, który obdarowuje ją prezentami, ale ja taka nie jestem. Jak możesz mnie kochać, gdy tak naprawdę mnie nie znasz? Jak mógłbyś mnie znać, gdy nawet JA nie znam samej siebie? Żeby człowiek wiedział, kim jest... kim naprawdę jest, musi podejmować własne decyzje, dokonywać własnych wyborów i popełniać własne błędy! Tylko wolny człowiek ma taką możliwość, bo niewolnik zawsze musi prosić Pana o zgodę. Właśnie dlatego uciekłam! Chciałam wiedzieć, kim naprawdę jestem.

Gon Kin nie powiedział słowa. Brak reakcji z jego strony coraz bardziej działał Lairze na nerwy. Wyglądała na coraz bardziej zdeterminowaną, by wywołać w nim jakąkolwiek reakcję.

- Aha, i jeszcze jedno: Kiedy się poznaliśmy, miałam zamiar cię zabić.

Wówczas Cesarz zaskoczył absolutnie wszystkich. Powoli wypuścił powietrze nosem i zmęczonym głosem oznajmił:

- Tak, wiem.

Laira wyglądała tak, jak Obi-Wan się czuł – jakby zdzielono ją czymś ciężkim w głowie.

- Wiesz? – wykrztusiła. – Ale jak to... „wiesz"?

Gon Kin głęboko westchnął. Najbardziej zdumiewająca w tym wszystkim była nonszalancja, z jaką wydawał się odnosić do tematu – jakby rozmawiali o jakiejś kompletnie nieznaczącej pierdole, na którą już dawno machnął ręką i kompletnie nie rozumiał, czemu pozostali aż tak się przejęli.

- Już od jakiegoś czasu krążyły słuchy, że Ruch Oporu planuje mnie zlikwidować – wyjaśnił, masując kark. – Członkowie dworu mieli obsesję na punkcie mojego bezpieczeństwa, więc robili wszystko, bym nie opuszczał pałacu. Pierwsze miesiące po koronacji na Cesarza spędziłem w kompletnej izolacji od reszty świata. Nikt normalny, by tego nie wytrzymał. W pewnym momencie po prostu się zbuntowałem: rozbiłem parę talerzy, nawrzeszczałem na kilka osób i wyszedłem na ulicę tak, jak stałem. Kilku strażników pobiegło za mną, ale kazałem im trzymać odległość, bo potrzebowałem przestrzeni. Poszedłem na spacer pogodzony z myślą, że mogę zginąć... Myślałem wtedy, że z dwojga złego lepiej stracić życie podczas przyjemnej przechadzki, niż wieść jakieś nędzne półżycie, ciągle tkwiąc w czterech ścianach, nigdy nie wychodzić do ludzi i każdego ranka drżeć ze strachu, zastanawiając się, czy w śniadaniu będzie trucizna. A kiedy spotkałem cię w salonie piękności, wiedziałem, że podjąłem dobrą decyzję.

- Skąd wiedziałeś, że chcę cię zabić? – wydukała Laira. – Kiedy się zorientowałeś?

Gon zaśmiał się pod nosem.

Zwariował – wywnioskował Kenobi. – Jak może uśmiechać się W TAKIEJ SYTUACJI?!

I jeszcze patrzył na swoją kochankę tym totalnie czułym i cielęcym wzrokiem!

- Wybacz, moja droga, ale od dziecka miałem do czynienia z wieloma stylistami, a ty kompletnie nie potrafiłaś trzymać brzytwy. Ani nożyczek. Już po paru minutach wiedziałem, że ty i twój właściciel jesteście w Ruchu Oporu. Kiedy do twojego salonu urody przychodzi sam Cesarz, a ty posyłasz mu osobę, która kompletnie nie zna się na swoim fachu, to z pewnością nie masz dobrych zamiarów.

- Jesteś nienormalny – pełnym niedowierzania głosem podsumował Obi-Wan. – A myślałem, że tylko Quinlan ma niezdrowe ciągoty do kobiet, które chcą go zabić...

- Padawanie! – syknął Qui-Gon.

- Przepraszam, to nie miało być na głos.

- Nie wtrącaj się do...

- Dlaczego? – Laira weszła Mistrzowi Jedi w słowo. – Przecież ma rację! – Spojrzała na Gon Kina jak na obłąkańca. – Jak mogłeś tak postąpić? Wiedziałeś, że chciałam cię zabić, a mimo to wykupiłeś mnie, zabrałeś do pałacu i uczyniłeś swoją kochanką! Tyle lat byliśmy razem, a ty nigdy nie dałeś po sobie poznać, że o cokolwiek mnie podejrzewasz! Nie rozumiem... Nie mieści mi się w głowie, że z własnej woli wziąłeś do łóżka tykającą bombę! Bo przecież musiałeś zdawać sobie sprawę, że mogę pewnego dnia zmienić zdanie. Powiedz, ty naprawdę ani trochę się nie bałeś? Nie martwiłeś się, że pewnego dnia obudzisz się z nożem przy gardle?

- Nieszczególnie.

- Jedi ma rację. Jesteś nienormalny!

- Może i tak. – Cesarz po prostu wzruszył ramionami. – Ale gdybyś wiedziała, jak wyglądało moje życie, zanim się poznaliśmy, zrozumiałabyś, dlaczego wolałem...„wziąć do łóżka tykającą bombę", jak sama to określiłaś. Moja przyszłość została dokładnie ustalona już w dniu, gdy się urodziłem. Ja też na swój sposób byłem niewolnikiem.

- Nie porównuj swojej niewoli do mojej – chłodno odparowała Laira. – Nie wyobrażaj sobie, że to jest to samo!

- Wcale nie próbuję tego sugerować. Chciałem tylko powiedzieć, że częściowo rozumiem, jak to jest, gdy twoje życie nie należy do ciebie. Gdy nie możesz o niczym decydować. Gdy... - Gon Kin zamknął oczy i zmarszczył czoło, jakby coś sprawiło mu ból. – Gdy praktycznie niczego o sobie nie wiesz, bo nie pozwolono ci odkryć, kim jesteś. Gdy nic już nie sprawia ci radości, więc zaczyna ci być obojętnie, czy będziesz żyć, czy umrzesz.

Oblicze kobiety złagodniało. W jej oczach zaczęły pojawiać się przebłyski tej samej fascynacji, jak wtedy, gdy opowiadała o pierwszym spotkaniu z Cesarzem.

Patrząc teraz na nią i Gon Kina, wcale nie było takie dziwne, że nie zdołała go zabić...

- Wykupienie cię może i było szaloną decyzją, ale przynajmniej podjąłem ją samodzielnie – z nutą nieśmiałej dumy oznajmił Cesarz. – A kiedy lata mijały i zamach na moje życie nie nadchodził, uznałem to za znak, że robię coś dobrze. Że może istniejący gdzieś w ciemnościach Ruch Oporu jest na tyle zadowolony z moich metod rządzenia, że nie uznaje mnie już za osobę wartą likwidacji. Że może... ty uznałaś mnie za dość wartościowego mężczyznę, by naprawdę mnie pokochać. A nie tylko udawać, żeby wywierać na mnie wpływ.

- Sądzę, że byłoby mi dużo łatwiej, gdybym udawała – odwracając wzrok, mruknęła Laira. – Nawet nie wiesz, ile rzeczy by mi to ułatwiło!

Na twarzy władcy Fenis pojawił się wyraz radosnej ulgi. Dopiero wtedy do Obi-Wana dotarło, że ci dwoje pominęli pewien ważny etap jako para – nigdy otwarcie nie wyznali sobie miłości.

- Dlaczego mnie nie uwolniłeś? – Kobieta posłała ukochanemu rozżalone spojrzenie, jednak głos miała zupełnie spokojny. Jej oczy były oczami kogoś, kto już wybaczył, a teraz chce tylko poznać prawdę. Zrozumieć.

Zawstydzony, Gon Kin zacisnął dłonie na materiale spodni.

- Rozważałem to kilka razy. Kilkanaście. Na dezaktywację twojego czipu zdecydowałem się bardzo szybko, ale ilekroć przymierzałem się, by publicznie ogłosić twoją wolność, do mojego serca wkradał się strach.

- Bałeś się, że odejdę?

- Tak, ale nie tylko. Najbardziej bałem się chyba tego, że wszystkie czułe gesty okażą się kłamstwem. Gdy zamykałem oczy, widziałem najróżniejsze okropne scenariusze. W jednym zostawiałaś mnie dla jakiegoś przybysza spoza planety i odlatywałaś, by zwiedzić Galaktykę. W innym moi wrogowie cieszyli się, że nikt już cię nie chroni i nasyłali na ciebie zabójców. A poza tym... Ech... Zabrzmi to strasznie dziecinnie, ale nikt nie nauczył mnie, jak traktować ukochaną osobę. – Policzki Cesarza pokryły się wstydliwym rumieńcem. – Dorastałem z myślą, że jedyny liczący się związek w moim życiu, będzie starannie zaplanowanym sojuszem, mającym przynieść korzyść rodowi mojego ojca. I takie właśnie było moje małżeństwo. Gdy Si Liu urodziła Chenga, oboje odetchnęliśmy z ulgą, bo wiedzieliśmy, że od tej pory nie będziemy musieli się spotykać. Natomiast, kiedy ty zaszłaś w ciążę... byłem zupełnie nieprzygotowany na to, co poczułem. Nie sądziłem, że przyjdzie dzień, gdy będę czuł tak wiele. I tak intensywnie.

- Ja również nie robiłam sobie wielkich nadziei – szepnęła Laira.

Tęsknota, którą do siebie czuli, była prawie namacalna. Nie ulegało wątpliwości, że każde z nich wolałoby prowadzić tę rozmowę z żywym człowiekiem zamiast z hologramem. Ich wzrok wskazywał na to, że oddaliby bardzo wiele, by móc teraz paść sobie w ramiona.

Wreszcie Gon Kin przerwał milczenie.

- Myślisz, że mogłabyś dać mi drugą szansę? Wrócić?

Laira spuściła wzrok.

- Tobie mogłabym dać drugą szansę. Ale nie niewolnictwu! Pomimo iż dezaktywowałeś mój czip... Ja... Nie dam rady wrócić, wiedząc, że znowu będę musiała zachowywać się jak twoja własność.

- Nie traktowałbym cię tak sa... - Cesarz próbował przekonywać, lecz ukochana weszła mu w słowo.

- Nie chodzi tylko o mnie! Nie pozwolę, by Li Shen dorastał w miejscu, gdzie jedni traktują drugich jak rzeczy! Masz pojęcie, jak to na niego wpłynie? W najlepszym razie będzie czuł bezsilność, nie będąc w stanie wpłynąć na los najbliższych sobie ludzi... a w najgorszym, wyrośnie na kogoś pokroju Chenga.

- Cheng jest jeszcze młody. – Czerwieniąc się, Gon Kin pośpieszył bronić syna. – Po prostu przechodzi okres buntu! To tylko taka faza, która...

- Och, proszę cię! – syknęła Laira.

- Wiem, w tej chwili cię nie lubi, ale z czasem mu to przejdzie! – Cesarz wpatrywał się w dłonie, które nerwowo pocierał. Mówił o tym w taki sposób, jakby nie próbował przekonać jedynie partnerki, ale również siebie. – Po prostu jest... trudnym młodzieńcem. Potrzebuje trochę więcej czasu, by się ogarnąć.

Kobieta posłała Qui-Gonowi zrezygnowane spojrzenie.

- Teraz rozumiesz, dlaczego nie chciałam próbować?

Obi-Wan nie wiedział, ile zrozumiał jego Mistrz, ale sam nie miał wątpliwości. Nie było szans, by zaufał komuś, kto widział w Chengu jedynie „trudnego młodzieńca z krótkotrwałą fazą na przemoc". Osoba z tak naiwnym podejściem do własnego syna nie mogłaby stać się motorem większych zmian... Nie opuściłaby bezpiecznej strefy komfortu, by całkowicie zmienić prawo.

Laira najwyraźniej myślała podobnie.

- Byliśmy ze sobą przez lata – oznajmiła z goryczą w głosie. – Miałeś mnóstwo czasu, by pokazać, że ci zależy. Zamiast uczynić wszystkich ludzi równymi, wolałeś iść po najmniejszej linii oporu. Ułatwiałeś niewolnikom życie na różne sposoby, ale nie odważyłeś się dać im tego, na czym im najbardziej zależało. Kocham cię... i wiem, że jesteś dobrym człowiekiem. Ale wiem też, że są pewne rzeczy, które zwyczajnie cię przerastają. Gdybym poprosiła cię, żebyś raz na zawsze skończył z niewolnictwem, zasłoniłbyś się jakimiś mądrymi argumentami i odpuściłbyś. „To za wcześnie na takie rzeczy, zbyt wielu arystokratów by się sprzeciwiło, to zbyt ryzykowne, zbyt niebezpieczne". Wybacz, ale nie jestem w stanie patrzeć ci w oczy, gdy będziesz mi odmawiał. Moje serce po prostu tego nie zniesie!

I zanim ktokolwiek zdążył ją powstrzymać, doskoczyła do panelu i przerwała transmisję. Ostatnią rzeczą, którą hologram Gon Kin Huana zrobił przed zniknięciem, było wytrzeszczenie oczu i rozpaczliwe wyciągnięcie ręki w stronę ukochanej. Nie zdążyli już usłyszeć jego rozpaczliwego „poczekaj".

- Co ty zrobiłaś? – oburzył się Obi-Wan.

Żeby nie było: całym sercem stał po stronie Lairy i nie miał żalu o jej zasadnicze podejście do Cesarza. Po prostu nie podobało mu się, że odpuściła tak szybko. Patrząc na to, ile on i jego Mistrz musieli się namęczyć, by w ogóle doprowadzić do tej rozmowy, przerwanie transmisji po zaledwie kilku minutach wydawało się marnotrawstwem!

- Zrobiłam tyle, ile mogłam! – kobieta gniewnie nacisnęła przycisk opuszczający rampę statku. – Sam słyszałeś, co mówił: on tego NIE zrobi! Zamiast tracić czas na przegraną sprawą, wolę poświęcić energię na budowanie lepszej przyszłości dla mojego syna.

- Moglibyśmy zbudować dla niego taką przyszłość na Fenis – powiedział głos, którego nikt nie spodziewał się usłyszeć.

Laira stanęła jak zamurowana, Obi-Wan otworzył usta ze zdumienia, zaś niemowlak wyczuł poruszenie wśród dorosłych i przez sen zamachał piąstkami. Tylko Qui-Gon nie wyglądał na ani trochę zaskoczonego. Trzymał się nieco z boku, z czającym się w kąciku ust dyskretnym uśmieszkiem.

Na zewnątrz statku zastali następujący widok: po drugiej stronie łąki zaparkowany był drugi statek z Fenis i właśnie wychodził z niego...

- Zanim się rozłączyłaś, powinnaś przynajmniej usłyszeć moją odpowiedź. – Gon Kin niepewnie się uśmiechnął.

Tuż za władcą dreptał Koren, który miał nieco przytępiony wzrok, jakby nie był do końca pewien, czy to wszystko dzieje się naprawdę, czy tylko mu się śni. Najwidoczniej tylko on towarzyszył swojemu panu, gdyż nikt więcej już nie zszedł z rampy.

Laira zaczęła intensywnie mrugać. Może wydawało jej się, że jeśli zrobi to dostatecznie wiele razy, Gon Kin i jego statek po prostu się rozpłyną, jak przystało na wyimaginowanych ludzi?

- C-co... jak... a-ale... co wy tu robicie? J-jak się tu znaleźliście?! P-przecież... przecież przed chwilą mieliśmy holorotransmisję!

- Owszem – Gon Kin uniósł maleńki holoprojektor i wymownie nim pomachał. – Mniej więcej w połowie naszej rozmowy Koren zaczął lądować. Zapewne byłaś tak zaaferowana, że zupełnie nie zwróciłaś uwagi na odgłos wygasających silników.

Obi-Wan zacisnął zęby. On również przeoczył „ten istotny fakt" i był na siebie niewyobrażalnie wściekły. Jak można nie zauważyć, że nieopodal wylądował drugi statek?! I on niby uważał się za Jedi?!

- Jak znaleźliście się tutaj tak szybko?! – dopytywała Laira. – Skąd wiedzieliście, gdzie szukać? Korenowi powiedziałam, dokąd lecę, ale on by nigdy... Więc kto...?!

Oczy kobiety rozszerzyły się nagłym zrozumienia. Skrzyżowała ramiona i skierowała oskarżycielski wzrok na Qui-Gona. Obi-Wan spojrzał na Mistrza z nie mniejszą pretensją.

- Już dobrze, przyznaję się. – Uśmiechając się przepraszająco, Jinn uniósł dłonie. – Ja mu powiedziałem.

- Zdradziłeś, gdzie się ukryłam? – wykrztusiła Laira. – Jak mogłeś?!

- Rozmowy, od których zależy przyszłość tak wielu istnień, nie powinny się odbywać za pośrednictwem holoprojektora. A poza tym... nie mogłem przecież rzucić cię na głęboką wodę, czyż nie? Zanim skontaktowaliśmy się z Jego Wysokością, odpowiednio go przygotowałem.

Kobieta szarpnęła głową w stronę Gon Kina i wpatrzyła się w niego z miną, która zadawała miliony pytań.

- Ja i Mistrz Jinn odbyliśmy długą rozmowę – spuszczając wzrok, wytłumaczył Cesarz. – Powiedział, że jest szansa, bym cię odzyskał, ale... Muszę się nastawić, że to nie będzie takie proste. Uprzedził, że być może dowiem się czegoś, co mnie zaszokuje. Że będę musiał wprowadzić na Fenis wiele poważnych zmian, by znowu mieć cię przy sobie. Zapytał, jak wielką cenę jestem skłonny zapłacić, by odzyskać miłość życia. Odpowiedziałem, że każdą. – Policzki Lairy pokryły się krwistym rumieńcem. – Nie zdradził mi nic więcej, ale miałem swoje przeczucia. Czekając na wiadomości od Jedi, intensywnie rozmyślałem nad różnymi sprawami... Nad tym, co będę musiał zrobić. Co chcę zrobić właściwie już od bardzo dawna.

Obi-Wan gorączkowo się zastanawiał, kiedy, u licha, jego Mistrz zdążył odbyć wiadomą rozmowę. Zapewne wtedy, gdy posprzeczali się o „sprawy Kodeksowo-miłosne" i tak wspaniałomyślnie zasugerował wychowankowi sen... Nawet przespać się przy nim, kurde, nie można, nie zastanawiając się, czy nie knuje czegoś na boku!

- Nooo, widzę, że mój Mistrz okazał ci dużo zaufania! – Obi-Wan powiedział to do Cesarza, lecz kątem oka zerkał na Qui-Gona. – Ciekawe, co by zrobił, gdybyś jednak postanowił złapać Lairę za włosy, zawlec ją z powrotem na Fenis, wszczepić nowy czip i oświadczyć, że nic się nie zmienia.

- Nie musisz się martwić przezornością Mistrza. – Ku zaskoczeniu młodego Jedi, zrezygnowanej odpowiedzi udzielił Koren. – Jego planem B miało być skoczenie na Jego Wysokość, obwiązanie go linami, i wrzucenie go do alderaańskiego lochu. A potem jakieś negocjacje, czy coś.

- Dobrze, że wziąłem cię ze sobą dla ochrony. – Cesarz odetchnął z ulgą, lecz sekundę później coś sobie uświadomił i wytrzeszczył oczy. – Chwileczkę... Czemu powiedział o tym właśnie tobie?

- Zgodziłem się pomóc mu w realizacji tego... hm... przedsięwzięcia. – Koren wzruszył ramionami.

- No i nie zapominajmy o Planie C! – Qui-Gon uniósł palec wskazujący.

- O tym lepiej nie wspominaj! – „Ochroniarz" władcy zmierzył Mistrza Jedi spojrzeniem, skutecznie go uciszając. – Wolałbym nie patrzeć na to, jak twój uczeń próbuje zrobić ci krzywdę...

Przez głowę wzburzonego Obi-Wana przelatywały najróżniejsze scenariusze. Po namyśle Padawan Jedi postanowił, że jednak nie chce wiedzieć, za co mógłby próbować zrobić Qui-Gonowi... eghm... krzywdę. Już sam pomysł porywania Cesarza wydał mu się wystarczająco absurdalny – aż strach pomyśleć, jak porąbany był plan C!

Albo Plan D i E. O ile takowe istniały.

Chwilowo zdezorientowany przez zmianę tematu, Gon Kin potrząsnął głową i ponownie zwrócił się do Lairy.

- To prawda, że się boję. – Głos lekko mu drżał, ale podbródek miał uniesiony w sposób właściwy komuś, kto wie, czego chce. – Nigdy nie widziałem siebie w roli władcy, który stanie się rewolucjonistą. Przez całe życie... Tak naprawdę... Tym, czego pragnąłem, od początku była rodzina. Garstka ludzi, którzy po prostu by mnie kochali. Ludzi, którym zależałoby na mnie, a nie na władzy, którą mam jako Cesarz. Kiedy się odnaleźliśmy i zaszłaś w ciążę, sądziłem, że zdobyłem już wszystko. Ty jednak nauczyłaś mnie, że rodzina nie jest czymś, co można po prostu „mieć". O rodzinę trzeba dbać. Chronić ją. Tworzyć dla niej lepszą przyszłość! A to czasami oznacza, że trzeba zawalczyć z własnym dyskomfortem, czy też z własnym strachem. Dlatego przybyłem tu, by zapytać...

Obi-Wan niemal słyszał bicie serca pełnej nadziei kobiety. Cesarz wziął głęboki oddech i dokończył:

- Czy dasz mi drugą szansę i pomożesz mi stworzyć Fenis bez niewolnictwa?

W oczach Lairy zgromadziły się łzy szczęścia. Kobieta podbiegła do ukochanego i rzuciła mu się w ramiona. Tkwili w ciasnym uścisku, na przemian dotykając swoich twarzy, szepcząc coś do siebie i całując się. Koren obserwował to z pełnym wzruszenia uśmiechem – widać było, jak walczy ze sobą, by zachować wizerunek opanowanego twardziela i się nie rozpłakać.

Padawan Jedi odwrócił wzrok.

- Obi-Waaan? – usłyszał melodyjny głos Mistrza.

- T-tak?

- Wiem, że się uśmiechasz.

Przyłapany na gorącym uczynku, Kenobi oblał się rumieńcem. Wiedział, że nieuchronnie zbliża się moment, gdy będzie musiał przeprosić za wcześniejsze dąsy i przyznać uradowanemu Mistrzowi rację, ale to wszystko wcale nie sprawiało, że czuł się źle.

Wpatrywał się w falujące źdźbła traw z bananem na ustach, rozmyślając o sile miłości i ciesząc się, że przynajmniej w tej jednej sprawie nie miał racji.

Zresztą, Qui-Gon wcale nie był typem, który wisiałby nad drugą osobą z uśmieszkiem złośliwej satysfakcji i spojrzeniem krzyczącym: „a widzisz, miałem rację, miałem rację!" Po prostu podszedł do ucznia i położył mu dłoń na ramieniu. Popatrzyli nad siebie, w milczeniu podsumowując niezwykłą przygodę, którą przeżyli w ostatnich tygodniach i gratulując sobie szczęśliwego zakończenia. Potem skierowali wzrok na szczęśliwą parę i zaśmiali się obserwując, jak Laira gładzi Gon Kina po policzku i karci go za ślady kłującego zarostu.

- Chodźmy do nich – z uśmiechem zarządził Qui-Gon. – Gon Kin powinien wreszcie obejrzeć syna. Wasza Wysokość! – Uniósł dłoń, by zwrócić uwagę Cesarza. –Skoro już jesteśmy na Alderaanie, może byśmy złożyli wizytę tutejszej rodzinie królewskiej? – zapytał, idąc w stronę dwójki zakochanych. - Mam bardzo dobre relacje z Klanem Organów. Jeżeli chcecie zabrać się za zwalczanie niewolnictwa, wsparcie tak bogatej planety jak Alderaan na pewno...

Obi-Wan nie od razu poszedł w ślady Mistrza. Przez minutę po prostu stał, jak urzeczony, obserwował pełną entuzjazmu twarz Jinna i zastanawiał się, jak mógł wcześniej nie zauważyć niesamowitości tego mężczyzny? Zawsze wiedział, że Qui-Gon był świetnym Jedi, ale teraz... Tak jakoś... Zdawał sobie z tego sprawę bardziej niż zwykle. Nie umiał tego wyjaśnić, ale nie był w stanie oderwać wzroku od nauczyciela. Podobnie jak nie potrafił nazwać dziwnego uczucia, które wypełniło mu pierś. Mógłby przysiąc, że nie było to jedynie wzruszenie związane z obserwowaniem uroczej scenki...

Postanowiwszy, że nie może kazać pozostałym czekać w nieskończoność, młodzieniec potrząsnął głową i z wierzgającym dzieckiem na rękach dołączył do towarzystwa. Gdy podawał malca zachwyconemu ojcu, jego myśli jeszcze na moment podryfowały w kierunku tajemniczego dziecka ze snu, ale zaraz potem wróciły – jak upominał go często Qui-Gon – do chwili obecnej.

Zamiast bez końca kontemplować coś, czego nie umiał wyjaśnić, powinien skupić się na teraźniejszości. Na tym, czego z Qui-Gonem dokonali. Na tym, czego nauczył się dzięki przygodzie na Fenis.

A z pewnością nauczył się jednego: chyba jednak warto się zakochać...           

Kolejna część pojawi się w okolicach poniedziałku/wtorku za dwa/trzy tygodnie (12-19.04.2021)

Podaję tak oddaloną i bliżej nieokreśloną datę nie dlatego, że nie mam Weny, ale dlatego, że chciałabym teraz trochę dłużej posiedzieć nad "Człowiekiem Czynu". Chyba się zgodzicie, że najwyższy czas wrócić do historii młodego Obi-Wana i małego Anakina? Nie mogę się doczekać, by pokazać wam, co zadziało się po przybyciu Tholme'a. 

Przepraszam, że tak długo się nie odzywałam, ale byłam zwyczajnie wykończona i potrzebowałam odpoczynku. A poza tym, miałam drobne dolegliwości zdrowotne i za nic nie mogłam wysiedzieć przed komputerem :(

No aleee... jeśli mam jakąś dobrą cechę, to taką, że zawsze wracam jak boomerang. Tak więc, przyzwyczajajcie się na nowo do mojej obecności, bo mam dla was kilka intrygujących tekstów.

Dziękuję, że wyczekaliście!

Za korektę jak zawsze dziękuję Akaitori07

No i oczywiście życzę wszystkim cudownych Świąt Wielkanocnych :3

Niech Moc Kurczaka i Królika będzie z wami!

ps. Czy ktoś jeszcze jara się faktem, że za miesiąc wychodzi "Bad Batch"? 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top