Inny punkt widzenia (Część 2) - Niemoralna propozycja

Chociaż pobyt dwóch Jedi na Fenis rozpoczął się od szaleńczej walki o życie, to kolejne dni upłynęły zaskakująco spokojnie. Gdyby pominąć fakt, że nie wolno im było opuścić planety, a temat wyroku śmierci nie został jeszcze definitywnie zapomniany, można by wręcz dojść do wniosku, że byli na wakacjach.

Cesarz dotrzymał słowa i pozwolił im poruszać się po pałacu, dostali do dyspozycji elegancki apartament z dwoma łóżkami, a poza tym mogli do woli korzystać z gorących źródeł i dostawali do jedzenia wszystko, czego sobie zażyczyli. Wypisz wymaluj, wymarzony urlop!

A przynajmniej tak postrzegał to Qui-Gon, bo Obi-Wan jak zwykle był pesymistą.

- Mam już tego dosyć! – młody Jedi syknął do ucha Mistrza, gdy siedzieli ze skrzyżowanymi nogami na poduszkach przy niskim, długim stole.

To był już siódmy bankiet, w którym uczestniczyli! A może ósmy? Obi-Wan nie miał pewności, bo w pewnym momencie zrezygnował z liczenia. Wiedział jednak, że wzięli udział w wystarczająco dużej ilości imprez, by członkowie Cesarskiej świty przestali być zbulwersowani ich obecnością i zaczęli ich traktować jak element dekoracji. W normalnych warunkach Kenobi uznałby to za sprzyjającą okoliczność – jak na to nie patrzeć, nic tak nie ułatwiało ucieczki jak osłabiona czujność wrogów.

Problem w tym, że aby uciec, trzeba jeszcze wykazywać chęć ucieczki oraz chęć ułożenia JAKIEGOKOLWIEK planu! A Qui-Gon – teoretycznie mądrzejszy z nich, bo w końcu cholerny Mistrz Jedi! – wykazywał w tej chwili zainteresowanie wyłącznie pucharkiem lodów, które właśnie postawiono mu przed nosem.

A, i jeszcze grupą kobiet i mężczyzn, którzy tańczyli na wysokim podeście, oświetlani przez wiszące na niebie księżyce.

- Możesz przestać gapić się na striptizerów?! – z policzkami koloru wiśni, jęknął Obi-Wan.

- Zwariowałeś? – zdziwił się Qui-Gon. – Na Coruscant za podobny pokaz zabuliłbym pięćset kredytów! A w ogóle to spróbuj lodów. Są przepyszne! W Świątynnej stołówce takich nie uświadczysz.

- To deser powstały w wyniku niewolniczej pracy. – Młodzieniec spojrzał na podsunięty pucharek z otwartym obrzydzeniem. – Nie zamierzam jeść więcej niż absolutne minimum! Jak możesz być taki wyluzowany? Tkwimy tu nie powiem ile, nie wiadomo, co się z nami stanie, nie wysłaliśmy Radzie raportu, a w dodatku nikt w Zakonie nie ma pojęcia, co się z nami dzieje, bo wyłączyłeś lokalizator, by nikt nie dowiedział się o twojej sekretnej misji ratowania jaszczurek!

Ostatnie stwierdzenie zostało wypowiedziane z nutą histerii. Rwąc sobie włosy z głowy, Obi-Wan dokończył:

- Jesteśmy w czarnej dupie, a ty wyglądasz, jakbyś świetnie się bawił!

- Bo tak jest.

- Ugh, powinniśmy po prostu ukraść któryś ze statków i zwiać!

- To nie wchodzi w grę. – Oczy Qui-Gona, dotychczas figlarne i skoncentrowane na tancerzach, stały się niezłomne i surowe. – Obiecaliśmy Cesarzowi, że nie odejdziemy bez pozwolenia – łagodnie przypomniał Padawanowi. – Jeżeli nie dotrzymamy naszej części umowy, mieszkańcy tej planety przez lata będę mówić, że Jedi to oszuści i kłamcy. Nasza wizyta tutaj to coś więcej niż wizyta. Jesteśmy tutaj pierwszymi Jedi od setek lat. Od tego, jak się zachowamy, będzie zależało postrzeganie całego naszego Zakonu.

- Mnie też nie podoba się łamanie danego słowa. – Wzdychając, Obi-Wan skrzyżował ramiona. – Dobrze wiesz, że tego nie znoszę! Ale uważam, że za coś takiego jak wstrzymanie się od prób ucieczki Cesarz powinien nam zaoferować coś więcej. Na przykład dać nam słowo, że nas nie zabije. Przypominam ci, że nadal tego nie zrobił. Postanowił jedynie odroczyć wydanie wyroku do czasu, aż lepiej nas pozna.

- Wbrew temu co myślisz, to my skorzystaliśmy na tym układzie więcej, nie on – ponuro stwierdził Qui-Gon. – Mogło ci się wydawać, że przez ostatnie dni jedynie piłem i integrowałem się z lokalną ludnością. I rzeczywiście to robiłem, ale to nie znaczy, że jednocześnie nie zdobyłem kilku pożytecznych informacji. Wszystkie statki mają wbudowane specjalne mechanizmy, uniemożliwiające opuszczenie planety bez specjalnego kodu. Co więcej, potrzebne jest również hasło dla broniącej planety floty niszczycieli. Opuszczenie tego miejsca nie jest takie proste, jak się wydaje.

- Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej? – Młody Jedi wytrzeszczył oczy na Mistrza.

- Bo próbuję cię czegoś nauczyć! – Jinn wziął łyk wina i ponownie spojrzał w stronę tancerzy, jednak nie stracił przy tym poważnego wyrazu twarzy. – Koncentrujesz się nie na tym, co trzeba, Padawanie. Myślisz wyłącznie o opuszczeniu tej planety i o przyszłości, która cię czeka, gdy wreszcie się stąd wydostaniesz. Chcesz po prostu mieć ten etap za sobą. Wrócić na Coruscant i rozpocząć kolejną misję.

Zabrzmiało to tak, jakby był Obi-Wanem rozczarowany. Młodzieniec poczuł się tak, jakby wbito mu w serce setki igieł.

- Przykro mi, że nie widzisz tego, co oczywiste – westchnął Qui-Gon. – Ja nie mam wątpliwości, że Moc wysłała nas tutaj nie bez powodu. Ona chce, żebyśmy tutaj byli! Jeżeli nie potrafisz jej zaufać, to powinieneś przynajmniej zaufać swojemu Mistrzowi... i wykazać się odrobiną cierpliwości.

Ciężko stwierdzić, czy zrobił to celowo, ale wypowiedział ostatnie zdanie dużo ostrzejszym tonem. A to zabolało.

Podczas tych kilku lat wspólnego treningu Kenobi usłyszał od nauczyciela wiele przygan, ale nigdy tak wiele za jednym zamachem!

Ślepy na Moc, nieufny wobec nauczyciela, nieuważny, niecierpliwy, niegodny...

Przez chwilę miał wrażenie, że w ogóle nie nadaje się na Jedi!

Z mięśniami miękkimi jak galareta, wstał od stołu.

- Przepraszam, Mistrzu – wymamrotał. – Masz coś przeciwko, bym popracował nad moim zachowaniem w innym miejscu?

- Sądzę, że Cesarz i jego partnerka nie poczują się urażeni twoją nieobecnością. – Qui-Gon skinął głową w stronę Lairy i Gon Kina, którzy po cichu komentowali występ grupy artystycznej, co jakiś czas masując podbródki i chichocząc. Wyglądali na prawdziwych znawców tematu. – W ciągu ostatnich paru dni i tak nie zamieniłeś z nimi zbyt wiele słów.

I jeszcze na odchodnym został subtelnie zrugany za zbyt chłodne odnoszenie się do gospodarzy... Po prostu wspaniale!

Z głową zwieszoną jak u wykopanego z domu szczeniaka, Obi-Wan powlókł się w stronę apartamentu, który dzielił z Mistrzem. Czuł się absolutnie podle. Jakby pobyt na tej planecie nie był wystarczająco nieprzyjemny, to jeszcze musiał nawalać jako Padawan...

- Hej, Jedi!

Rozpoznawszy właściciela aroganckiego głosu, odruchowo się wzdrygnął. Obrócił głowę i zobaczył Chenga, który postanowił odpuścić sobie bankiet i zamiast tego moczył się w gorących źródłach. Chociaż w pomieszczeniu było pełno pary, bez problemu można było dostrzec nienaturalnie bladą klatkę piersiową i rozłożone na kafelkach przedramiona.

A także wszystko, co znajdowało się pod wodą. Jak na gust Obi-Wana widać było odrobinę za dużo ciała.

- Zabłądziłeś?

Zaskakujące, ale zadał to pytanie całkiem uprzejmym tonem. Co jeszcze dziwniejsze, siedział w gigantycznej łaźni sam, bez swojego kochanka. Ani jakiegokolwiek innego niewolnika, co chyba było najbardziej intrygujące. Dotychczas Cheng nigdzie się nie ruszał bez przynajmniej jednej osoby, która byłaby gotowa spełnić każdą jego zachciankę. Kto by pomyślał, że od czasu do czasu miał potrzebę samotności...

Uświadomiwszy sobie, że rozmówca wciąż czeka na odpowiedź, Obi-Wan odchrząknął.

- Myślałem, że to skrót – wymamrotał zgodnie z prawdą.

- Zależy do czego. – Książę uśmiechnął się kpiąco. – Na pewno nie do twojego pokoju. A skoro już o tym mowa, to chyba nie zamierzałeś spędzić reszty wieczoru medytując na poduszce? To byłoby koszmarnie nudne, nawet jak na Jedi.

Nie masz bladego pojęcia o medytacji, więc nie wiesz, o czym mówisz! – z wyższością pomyślał Kenobi.

Co nie zmieniało faktu, że ten dupek bez trudu odgadł jego zamiar. Padawan Jedi zaczerwienił się. Naprawdę był aż tak przewidywalny?

- Może dołączysz? – Cheng ponownie się uśmiechnął, choć tym razem zachęcająco i niewinnie. – Jeżeli szukasz rozluźnienia, ciepła woda z subtelną domieszką Przyprawy powinna zrelaksować cię lepiej niż niewygodne tkwienie w miejscu.

Obi-Wan zamierzał kąśliwie odmówić, ale zanim zdążył to zrobić, Książę wbił wzrok w sufit i głęboko westchnął, jakby o czymś sobie przypomniał.

- Ech, po co w ogóle pytam? – wymruczał, przeciągając sylaby. – To jasne, że nie przyjmiesz mojego zaproszenia. W końcu ty nie jesteś jak ten cały... Zaraz, jak mu tam było? Aha, Qui-Gon. W przeciwieństwie do tego twojego staruszka, nie biegasz z wywalonym językiem po pałacu, obwąchując każdą rzecz i człowieka, jakby każdy centymetr tego miejsca był fascynujący. Trzymasz się na uboczu, w milczeniu obserwując otoczenie, jak grzeczny chłopiec.

Usta młodego Jedi zacisnęły się w cienką linię. Obi-Wan przypomniał sobie wcześniejsze słowa Mistrza i poczuł swojego rodzaju presję.

Gdyby Qui-Gon był na jego miejscu, bez wahania przyjąłby zaproszenie nadętego Książulka. Do znudzenia powtarzał Padawanowi, że nie należało przepuszczać okazji do obcowania z Żywą Mocą, a zwłaszcza taką, z którą miało się nienajlepsze stosunki. Zresztą, właśnie to było najczęstszym powodem starć między nim i jego uczniem – Obi-Wan nie widział żadnego pożytku z obcowania z osobnikami, które życzyły mu najgorszego. Z obcymi, którzy byli wobec niego życzliwi też nie miał ochoty przebywać więcej niż musiał, ale to już zupełnie inna historia...

Teraz jednak, świeżo po reprymendzie od Mistrza, zaczął się wahać. Może warto ten jeden raz postąpić inaczej niż zwykle? Skąd mógł wiedzieć, czy podejście Qui-Gona było bez sensu, skoro nigdy nie sprawdził tego na własnej skórze? Spędzenie paru minut w łaźni z Największym Dupkiem Galaktyki pewnie nie przyniesie mu żadnej korzyści, ale też nie będzie dla niego jakoś szczególnie krzywdzące.

A po wszystkim będzie mógł przynajmniej pochwalić się Mistrzowi, że spróbował! Chociaż nie wierzył w sens obcowania z Żywą Mocą, postanowił wyjść ze strefy komfortu, by pokazać, że nie jest zbuntowanym uczniem i że mimo wszystko słucha swojego nauczyciela. Już nie wspominając o tym, że byłby to świetny trening panowania nad emocjami.

Czując w sobie przypływ determinacji, Obi-Wan zadarł podbródek do góry i pewnym krokiem pomaszerował w stronę Księcia.

- A jednak? – Cheng wyglądał na pozytywnie zaskoczonego. – No, no... Wygląda na to, że oceniłem cię trochę zbyt szybko.

Młody Jedi bez pośpiechu zdjął z siebie ubrania i poskładał je w równą kosteczkę. Cały czas zerkał przy tym na Księcia. Coś w tym kolesiu sprawiało, że pragnął zachować przy nim maksymalną czujność. Czuł się trochę jak bantha przy nexu. Wielkie, włochate stworzenia na ogół nie musiały obawiać się drapieżników ważących mniej niż sto kilo – bo przecież żaden groźny zwierz nie był aż tak głupi, by rzucić się na tak duży i ciężki cel.

Co nie zmieniało faktu, że nexu były z natury wredne i mogłyby podjąć ryzyko, gdyby ofiara straciła czujność. Choćby na krótki moment. Obi-Wan wolał nie ryzykować.

- Nie zapomniałeś o czymś? – Cheng cicho zacmokał.

Dopiero po chwili Kenobi uświadomił sobie, że chodzi o jego bokserki. Obrzucił Księcia nieufnym spojrzeniem.

- Takie zasady. – Następca Tronu przepraszająco wzruszył ramionami. – Zero bielizny.

Nie tracąc pokerowej twarzy, Obi-Wan zdjął pozostałą część garderoby. Miejsce, w którym dorastał do czegoś jednak zobowiązywało! Marny byłby z niego Jedi, gdyby po latach paradowania bez gaci przed innymi chłopakami dał się zawstydzić pierwszemu lepszemu durniowi.

Przetrwał Quinlana wszczynającego bójki na terenie pryszniców komunalnych, przetrwa i to!

Wskoczył do wody i wydał cichy pomruk zadowolenia. Trzeba przyznać, że było tu całkiem przyjemnie! Po namyśle, Obi-Wan uznał, że wybrał sobie całkiem niezłe miejsce do przełamywania lodów z Największym Dupkiem Galaktyki. Towarzystwo może i marne, ale kąpiel częściowo rekompensowała niedogodności. Może, jeśli Książulek nie będzie za dużo do niego gadał, Obi-Wan nie zmarnuje sobie wieczoru i da radę pomedytować?

Marzenie głupiego.

Po kilku minutach milczącego przypatrywania się drugiemu młodzieńcowi, Cheng przesunął się, by nieco zmniejszyć dystans. W odpowiedzi Obi-Wan spojrzał na niego spode łba. Miał nadzieję, że nie będzie musiał mówić niczego na głos, bo jego oczy wysyłały jasny przekaz: „Zbliż się jeszcze bardziej, a zginiesz!"

- Fajny zapach, prawda? – zagaił Książulek.

Obi-Wan wzruszył ramionami. Nieschodzący z twarzy Chenga tajemniczy uśmieszek ani trochę mu się nie podobał. Nie trzeba było Rycerzem Jedi, by domyślić się, że to mina kogoś o niezbyt dobrych intencjach.

- To yuyana – wyjaśnił Następca Tronu. – Błękitna odmiana Przyprawy. Na Fenis wydobywa się ponad sto szesnaście rodzajów Przyprawy. Więcej niż na jakiejkolwiek innej planecie w Galaktyce. Trzy razy więcej niż na Ryloth i dwa razy więcej niż na Kessel.

- Słyszałem. Mój Mistrz rozmawiał o tym wczoraj z twoim ojcem.

Kenobi nieznacznie się rozluźnił. Może niepotrzebnie się martwił? Skoro ten koleś zamierzał jedynie rzucać przechwałkami i wisieć mu nad uchem, to może ta rozmowa nie będzie aż tak upierdliwa?

Cheng wyjął z wody prawą rękę i oparł ją o kafelki, tuż obok głowy rozmówcy. Był cholernie blisko. Gdyby wyprostował łokieć, mógłby pogłaskać drugiego młodzieńca po szyi. Oby nie był na tyle głupi, by tego spróbować... Obi-Wan naprawdę nie miał ochoty tłumaczyć się z pobicia członka rodziny, którą Qui-Gon od kilku dni tak bardzo starał się urobić.

- Wiesz... - odezwał się Książę. – Wydaje mi się, że trochę niefortunnie zaczęliśmy znajomość. Wcześniej nie poznałem nikogo takiego jak ty i twój Mistrz, więc nie zachowywałem się wobec was tak, jak trzeba. Przepraszam, że namawiałem ojca, by skazał was na śmierć.

Kogoś innego może by i nabrał na tę „niby uprzejmość", ale na pewno nie Obi-Wana.

- Nie przejmuj się. – Kenobi zanurzył ramiona nieco głębiej. Zwiększył w ten sposób dystans pomiędzy swoimi włosami i dłonią Chenga. – Jestem Jedi. Życzenia niechybnej śmierci to stały element mojej codzienności. Twoja groźba nie znajduje się nawet w pierwszej dziesiątce najgorszych, które słyszałem.

Gdyby nie ponadprzeciętna spostrzegawczość, z pewnością przegapiłby ułamek sekundy, gdy brew rozmówcy drgnęła z irytacją. Pogratulował sobie świetnej riposty. I dobrego wzroku!

Książę przez chwilę milczał, a gdy ponownie podjął temat, uczynił to z wcześniejszym, upierdliwym uśmieszkiem.

- Cieszę się, że nie masz do mnie żalu. Nie widzę powodów, dla których ty i ja nie mielibyśmy się zakolegować. W końcu mamy przynajmniej jedno wspólne zainteresowanie.

- Słabość do relaksujących kąpieli?

- No tak – Cheng zachichotał. – W takim razie dwa wspólne zainteresowania.

Obi-Wan był szczerze zaintrygowany.

- Dwa?

- W końcu podobają nam się ci sami chłopcy. Obaj mamy słabość do szczupłych wojowników z dobrze wyrzeźbionymi ciałami i pięknymi włosami. Wiem, od kogo nie mogłeś oderwać wzroku pierwszego dnia, gdy się tutaj znalazłeś. Musisz wiedzieć, że każdy członek rodziny królewskiej prawie zawsze ma w pobliżu dodatkową parę oczu, która śledzi dla niego otoczenie... pilnuje, czy nikt nie ma złych zamiarów... czy żadna podejrzana osoba nie wpatruje się we własność Pana z niewłaściwymi intencjami. Osobisty ochroniarz bardzo dokładnie mi to opisał. - Książę zrobił dramatyczną pauzę i szeptem dokończył: - To, w jaki sposób wpatrywałeś się w Yuu-li.

Ponoć w Senatorskich Łaźniach na Coruscant rozmowy schodziły czasem na takie tematy, że ciepła woda wydawała się zimna jak lód. Obi-Wan słyszał o takich sytuacjach, ale nie sądził, że kiedykolwiek zazna czegoś podobnego na własnej skórze.

Rozradowany błysk w oczach Chenga wskazywał na to, że reakcja młodego Jedi była dokładnie taka, jakiej się spodziewał.

- Spokojnie. – Położył dłoń na ramieniu rozmówcy, a fakt, że Obi-Wan był zbyt sparaliżowany, by ją strącić, czynił tę sytuację jeszcze bardziej upokarzającą. – Nie mówię tego, bo mam do ciebie pretensje. Nie przeszkadza mi, gdy ktoś pożąda tego, co moje. Póki nie wyciągnie po to ręki, ma się rozumieć. To zupełnie naturalne, nie uważasz? Kiedy sąsiad nie wkracza na nasze podwórko, miło czuć jego wzrok na naszych włościach.

Podczas tego wywodu kilka pomysłów w głowie Kenobiego stoczyło ze sobą zaciekłą walkę.

W pierwszym odruchu Obi-Wan chciał zaprotestować, jakoby w ogóle uważał Yuu-li za atrakcyjnego, jednak szybko odrzucił tę opcję. Tylko winni się tłumaczą, a przecież on, do diabła, winny NIE był! Jasne, może trochę się gapił, ale przy tym, co tamci dwaj publicznie odwalali, kto, u licha, by nie patrzył? Zresztą, całe to gapienie się z pewnością nie miało żadnego związku z urodą młodego strażnika, o nie! Obi-Wan nie miewał w zwyczaju ślinienia się na widok jakichkolwiek ludzi, a jeśli ochroniarz Chenga doszedł do innego wniosku, to z pewnością coś sobie uroił!

Drugim pomysłem było ostentacyjne opuszczenie łaźni bez wypowiadania jednego słowa, jednak to rozwiązanie również nie wydawało się właściwe. Nie bez powodu Obi-Wan został w Świątyni ochrzczony mianem Mistrza Ciętej Riposty. Przyznano mu ten tytuł, bo zawsze miał pod ręką inteligentną pyskówkę i nigdy nie uciekał od słownej konfrontacji. Oddanie dyskusji walkowerem było w jego mniemaniu jeszcze bardziej uwłaczające niż odmowa pojedynku.

Jedno nie ulegało wątpliwości – musiał zostać i coś odpowiedzieć. Pytanie tylko: co?

Zdążył ułożyć sobie w głowie kilka dostatecznie dobrych odpowiedzi, ale wtedy padła cała ta gadka o sąsiedzie i podwórku, która sprawiła, że coś sobie przypomniał.

Dzisiaj rano widział Yuu-li, który ze łzami w oczach przepraszał dowódcę Korena za rany po biczowaniu. Wyglądał przy tym na tak żałośnie nieszczęśliwego, że nawet Obi-Wanowi zachciało się płakać. Gdy tak na to patrzył, nie mógł się oprzeć wrażeniu, że młody strażnik odnosił się do doświadczonego dowódcy w podobny sposób, w jaki on odnosił się do Qui-Gona.

W sumie to, Koren nawet trochę przypominał Jinna. Tak jak on miał długie włosy i brodę. I ten charakterystyczny sposób mówienia, po brzegi wypełniony mądrością. Może i patrzył na Yuu-li z nieco większą surowością niż Qui-Gon na swojego ucznia, ale nie ulegało wątpliwości, że traktował chłopaka jak członka rodziny.

- Nie przejmuj się, nie powiem Jego Cesarskiej Mości – uspokajał młodego żołnierza, klepiąc go po ramieniu. – Nie potrzebujemy, by zrobił Księciu awanturę, po której wszyscy będziemy musieli chodzić na palcach. Cheng i tak nie zacznie traktować mnie lepiej... nie ma znaczenia, ile razy ojciec na niego nawrzeszczy. Jeśli chcesz, bym poczuł się lepiej, popracuj nad blokowaniem ciosu poniżej kolan. Nic nie ucieszy mnie bardziej niż twoja wygrana w Błogosławieństwie.

Przypomniawszy sobie o tamtej sytuacji, Obi-Wan zapomniał o zażenowaniu i zmierzył Następcę Tronu chłodnym spojrzeniem.

- Musisz mnie bardzo lubić, skoro nie przeszkadza ci, że interesuję się twoim... podwórkiem.

Określenia takie jak „partner" czy „kochanek" wydały mu się nieadekwatne, więc postanowił sięgnąć po słowo, którego Książę wcześniej użył.

- Zwłaszcza że, z tego co słyszałem, nie dla wszystkich jesteś tak wyrozumiały – dokończył, mimo usilnych starań, nie będąc w stanie wyeliminować z głosu solidnej dawki jadu.

Cheng przekrzywił głowę i oparł policzek na palcu wskazującym.

- Możesz doprecyzować?

- Kazałeś wychłostać dowódcę straży. Już samo to jest dosyć dziwne zważywszy na to, że... z tego, co zdążyłem zaobserwować... niezmiernie rzadko sięgacie po kary cielesne dla niewolników. Ale kara sama w sobie nie jest nawet w połowie tak fascynująca, jak powód, dla którego została zlecona. Dowódca został wychłostany za to, że dał jednemu ze swoich żołnierzy rutynowe zadanie, nie mając przy tym pojęcia, że akurat w tamtym momencie miałeś kaprys, by mieć tego człowieka przy sobie. Nie chcę być nieuprzejmy, ale...

Gówno prawda. Tak naprawdę miał wieeelką ochotę na bycie nieuprzejmym i choć przeczuwał, że kopie sobie grób, z pełną premedytacją oznajmił:

- Na miejscu twojego obiektu zainteresowań już bym chyba wolał zostać zesłanym do kopalni, niż codziennie użerać się z kimś takim jak ty

- „Z kimś takim jak ja"? – Cheng zwęził oczy, a w jego głosie zabrzmiało ostrzeżenie.

- Z zazdrosnym dupkiem, który kontroluje każdy twój ruch. – Obi-Wan obrócił się, by powiedzieć te słowa prosto w zarozumiałą gębę rozmówcy. – Z kimś, kto nie zamierza się tobą dzielić nawet z ludźmi, z którymi obcujesz z obowiązku. A tych, z którymi przebywasz, bo ich szanujesz i kochasz, będzie próbował doszczętnie zniszczyć wyłącznie za to, że nie ma twoich uczuć na wyłączność.

Nagrabił sobie... Oooch, tak baaardzo sobie nagrabił!

Był pewien, że ten koleś się na niego rzuci. Podobny scenariusz miałby absolutnie katastrofalne skutki, bo niezależnie od tego, kto zaczął bitkę, po wszystkim będzie liczyło się tylko to, komu dwór był skłonny uwierzyć.

Cheng mógł powiedzieć dosłownie wszystko. Mógł powiedzieć, że Obi-Wan zaczaił się na niego jak ninja, a potem napadł go w łaźni i próbował zrobić mu lewatywę mydłem w kształcie cieniogruszki. Jeśli zechce, Cheng opowie najbardziej absurdalną historyjkę z możliwych, a i tak mu uwierzą! To jasne, że uwierzą JEMU. Bo przecież nie rudemu Jedi, któremu od początku „źle z oczu patrzyło"...

Obi-Wan wiedział to wszystko, ale jeśli miał być ze sobą szczery, to wciąż po cichu liczył, że ten koleś się na niego rzuci. Fajnie by było zyskać pretekst, by obić mu tę ohydną gębę. Jasne, pewnie skończyłoby się na wyroku śmierci, ale z drugiej strony wyrok śmierci wciąż mógł zostać wydany bez żadnego powodu, więc w sumie, co za różnica?

O dziwo jednak, Cheng wcale nie zainicjował bójki. Jak na Książulka przyzwyczajonego do kłaniających się w pas sługusów, potrafił całkiem nieźle nad sobą panować. A przynajmniej teraz, bo jeszcze parę dni temu reagował na Jedi znacznie agresywniej. Zupełnie jakby wiedział, na co liczył siedzący obok młodzieniec i nie chciał dawać mu złośliwej satysfakcji. Tylko skąd, u licha, miałby to wiedzieć? Zaraz...

Ale chyba – w głowie Obi-Wana pojawiła się niebezpieczna myśl – nie jest wrażliwy na Moc?

Podobny scenariusz był mało prawdopodobny, lecz nie należało go pochopnie wykluczać. Po przekroczeniu określonego progu wiekowego silni w Mocy młodzieńcy byli niemalże niewykrywalni. Często nie zdradzali żadnych oznak wyjątkowości, dopóki nie znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji. Czy Książę był jednym z nich? Ciężko stwierdzić.

ALE, gdyby jednak należał do tej wyjątkowej grupy, Rada Jedi koniecznie powinna się o tym dowiedzieć. Wychowani poza Republiką, niewytrenowani użytkownicy Mocy sami w sobie nie stanowili większego zagrożenia, lecz gdy byli dodatkowo szlachetnie urodzeni...

Po karku Obi-Wana przeszedł dreszcz. Pamiętał aż zbyt wiele przypadków z historii, gdy talent i wpływy dały wprost zabójcze połączenie.

- Proszę, proszę, cóż za niewyparzony język! – Złośliwie się uśmiechając, Cheng spojrzał rozmówcy w oczy. – Chociaż, w sumie, nie powinienem się dziwić. Tak to już jest, gdy niewytresowany kundel zostaje spuszczony z łańcucha przez swojego Mistrza.

To było jak trzaśnięcie w twarz. Intonacja, z jaką ten dupek wypowiedział tytuł Qui-Gona... Nie ulegało wątpliwości, że nie interpretował słowa „Mistrz" w ten sam sposób co przedstawiciele Zakonu Jedi.

- On NIE jest moim Panem! – wycedził Obi-Wan. – To mój nauczyciel, mentor. Chociaż wykonuję jego polecenia, NIE jestem jego własnością. Nawet kiedy mnie karci, to robi to z myślą o mojej przyszłości. Chce jak najlepiej przygotować mnie do samodzielnego życia. Troszczy się o mnie.

- Ach tak? – zakpił Cheng. – Sądzisz, że to aż tak różni się od tego, jak ja troszczę się o mojego partnera?

- Nie zasługujesz, by używać tego słowa w stosunku do Yuu-li. Partner to ktoś, kto przychodzi i odchodzi, kiedy zechce. Ten chłopak jest co najwyżej twoją zabawką! Ma mniej więcej tyle samo wolności, co droid protokolarny.

- To samo można powiedzieć o twoim kochanym Zakonie Jedi. Potępiacie niewolnictwo, ale jak inaczej nazwać to, co robicie dla Republiki? Może i ten cały Qui-Gon nie jest twoim Panem, ale z pewnością jest nim Senat. Och, no i oczywiście ten słynny Kodeks, którym tak bardzo lubicie się chwalić! Zakaz zakładania rodziny, zakaz gromadzenia majątku, spowiadanie się z każdego samowolnego czynu... Jak dla mnie to brzmi jak podręcznikowa definicja „niewoli".

Obi-Wan zacisnął zęby. Zaskakujące, ale najbardziej wnerwiającą częścią tego wywodu wcale nie było porównanie Zakonu do niewolnictwa. Najbardziej irytująca była świadomość, że Książę zupełnie niechcący poruszył kwestie, które również Kenobi uważał za niepokojące.

Zbyt duża zależność od Senatu. Kodeks, który nakazywał bezwzględne posłuszeństwo, ale w niektórych sytuacjach okazywał się zupełnie bezużyteczny. Smutna prawda była taka, że Obi-Wan dostrzegał w swoim Zakonie wiele niedoskonałości i miał nadzieję wpłynąć na nie pewnego pięknego dnia, gdy będzie już doświadczonym Mistrzem i zasiądzie w Radzie.

Choć oczywiście nie miał najmniejszego zamiaru przyznawać się do tych planów przed tym dupkiem.

- Jedi to nie tylko organizacja – oświadczył, dumnie unosząc podbródek. – To przede wszystkim styl życia i sposób myślenia. To ścieżka, którą postanawiamy kroczyć z własnej, nieprzymuszonej woli.

- Ależ oczywiście – Cheng złośliwie się uśmiechnął. – I właśnie dlatego werbujecie swoich członków, kiedy są jeszcze w pieluchach. To akurat doskonale rozumiem. Żeby niewolnik wiedział, co dla niego najlepsze, musi być uczony pewnym nawyków od najmłodszych lat. Tylko w ten sposób można mieć pewność, że będzie posłuszny. Posłuszny i szczęśliwy.

- Z-Zakon... m-my... - Obi-Wan czuł, że zaczyna tracić pewność siebie i miał ochotę trzasnąć samego siebie w głowę. – Zakon nie jest więzieniem! W każdej chwili można odejść!

- Rzeczywiście, masz rację! – Książę uderzył pięścią w otwartą dłoń, udając, że przeżywa olśnienie, jednak na jego twarz szybko powrócił wcześniejszy paskudny uśmieszek. – Och, ale w takim razie... Gdzie są te tłumy rozczarowanych Jedi, które porzuciły ciepło znajomej Świątyni, by pójść własną drogę? Jakoś nie słyszałem, by w ciągu kilkudziesięciu lat ktoś opuścił Zakon. A ty? Powiedzieć ci, czemu nie miewacie takich sytuacji? Ponieważ prawdziwa niewola jest tutaj.

Przyłożył dwa palce do skroni Obi-Wana i ciało młodego Jedi przeszedł dreszcz. Cheng zaczekał, aż sens tych słów dotrze do rozmówcy, po czym odsunął rękę i mówił dalej. Przemawiał chłodnym, niewzruszonym tonem kogoś, całkowicie wierzącego w swoje racje:

- Prawda jest taka, że jedni rodzą się, by rządzić, a inni po to, by służyć. Taki jest naturalny porządek Wszechświata. Buntowanie się przeciwko obowiązującemu porządkowi nie ma najmniejszego sensu. Zarówno ty, jak i mój Yuu-li nie próbujecie walczyć ze swoją niewolą, bo instynktownie czujecie, że tylko ona da wam prawdziwe szczęście. Nie urodziliście się dla siebie. Urodziliście się, by służyć innym. Sądzisz, że jako wolni ludzie bylibyście szczęśliwsi? Uważasz, że Yuu-li miałby lepsze życie, gdyby nie urodził się niewolnikiem? Że TY miałbyś lepsze życie, gdybyś nie został zabrany przez Jedi?

Obi-Wan spuścił wzrok. Co do Yuu-li nie miał najmniejszych wątpliwości, ale jeśli chodziło o jego samego... Prawdę powiedziawszy, nigdy się nad tym nie zastanawiał.

- Coś ci powiem – usłyszał chłodny głos Chenga. - Wcale nie bylibyście szczęśliwi. Zmarnowalibyście większość życia szukając sensu swojego istnienia, zastanawiając się, po co się urodziliście. Ale ponieważ mieliście szczęście przyjść na świat w systemie, który o was dba, już na początku dostaliście odpowiedzi. Dzięki temu, że Yuu-li był moim niewolnikiem i nie mógł odejść, poznał mnie lepiej niż jakakolwiek inna istota. Staliśmy się sobie tak bliscy, jak tylko dwójka ludzi może być blisko. Wiem, że zawsze będzie wobec mnie lojalny. Że nigdy mnie nie zdradzi. Jest szczęśliwy podążając ścieżką, którą dla niego wybrałem, podobnie jak ty jesteś szczęśliwy na drodze, na którą wepchnęli cię Jedi. Przemyśl to sobie.

Książę oparł dłonie o kafelki, szykując się do wyjścia z basenu. Zanim jednak zdążył się wyprostować, Obi-Wan wypalił:

- Wiesz, co myślę? Uważam, że się boisz! Drżysz ze strachu, że gdyby Yuu-li miał wybór, za nic by cię nie pokochał. Dlatego bez przerwy trzymasz go przy sobie i wmawiasz sobie, że jest szczęśliwy. Gdybyś naprawdę wierzył, że cię kocha, zaoferowałbyś mu wolność.

Jeszcze kilka minut temu po prostu pozwoliłby rozmówcy odejść i z ulgą powitałby przyjemną, pełną relaksującej ciszy samotność. Tyle że ten dupek zmusił go do przemyślenia spraw, nad którymi Obi-Wan nigdy wcześniej się nie zastanawiał!

Młody Jedi zacisnął zęby. Nie zamierzał kończyć tej rozmowy, dopóki nie odpłaci się pięknym za nadobne!

- Yuu-li nie chce być wolny – odparł Książę, ponownie zanurzając się w wodzie. – Gdybym zaproponował mu dezaktywację czipu, poczułby się znieważony.

Chociaż jego głos brzmiał pewnie, Obi-Wan nie przegapił szczypty niepewności, która pojawiła się w Mocy. Aha!

- Skoro mamy na ten temat tak odmienne zdania, to może zrobimy mały eksperyment? – niewinnym tonem zaproponował Kenobi. – Schowam się za filarem, a ty zaproponujesz Yuu-li, że go uwolnisz. Zobaczymy jego reakcję i przekonamy się, co naprawdę czuje. Jeśli będzie wyglądał na urażonego, ujawnię się i przeproszę. Pasuje?

Wcale nie spodziewał się przyjęcia propozycji. Był w stu procentach przekonany, że Książulek odmówi – wówczas można by triumfalnie wycelować w niego palcem i nazwać go „wystraszonym paniczykiem", który jest mocny tylko w gębie, ale nie ma odwagi sprawdzić swoich teorii w praktyce. A potem Obi-Wan zrobiłby to, do czego jego rozmówca przed chwilą się przymierzał, to znaczy wyskoczył z basenu i pełnym godności krokiem opuścił łaźnię, zadowolony, że ostatnie słowo w dyskusji należało do niego.

Jakież było zaskoczenie młodego Jedi, gdy Cheng najpierw rozmasował podbródek, intensywnie nad czymś myśląc, a potem tajemniczo się uśmiechnął i oznajmił:

- Zgoda.

Obi-Wan zamrugał. W pierwszym odruchu był przekonany, że się przesłyszał.

- Powiem więcej: jeśli Yuu-li rzeczywiście pragnie wolności, z przyjemnością mu ją zaoferuję.

Okeeej, jednak nie były to omamy słuchowe, ale mimo wszystko... łał! Książulek musiał być naprawdę pewny uczuć ulubionego niewolnika, skoro przystał na propozycję!

W pierwszym odruchu Kenobi zaklął w duchu, ale po chwili dotarło do niego, że w sumie powinien się cieszyć. Jeśli nie miał racji, to wiele nie straci. Jasne, przeproszenie i przyznanie Chengowi racji będzie ciut upokarzające, ale w sumie jakoś mocno nie zaboli. Za to w drugim przypadku... Yuu-li byłby wolny. Wolny!

Obi-Wan byłby idiotą, gdyby nie dał drugiemu człowiekowi podobnej szansy.

Chciał natychmiast podnieść się i zaproponować, by poszukali młodego strażnika, ale gdy próbował wstać, został złapany za ramię i popchnięty na poprzednie miejsce.

- Nie tak szybko.

Cheng cicho zacmokał. Wciąż uśmiechał się w ten dziwny, trudny do rozszyfrowania sposób... Jakby coś knuł.

- Nie przywykłem do oddawania ludziom przysług za darmo – wyjaśnił na widok pytającego spojrzenia rozmówcy. – A musisz przyznać, że sprawienie ukochanemu przykrości to spora przysługa. Jeśli chcesz, bym to dla ciebie zrobił, daj mi coś w zamian.

- Co...

Obi-Wan nie zdążył dokończyć zdania, gdy kłykcie bladej dłoni pogładziły go po policzku. Tak nerwowo trzasnął Chenga w nadgarstek, że uderzył się w łokieć.

- Ż-że co?! – wyjąkał. – Ch-chesz, bym... W-w sensie, że ja mam... M-mam cię po... Pocałować?!

- Pocałować? – ze śmiechem powtórzył Książę. – Chyba oszalałeś!

Ulga Obi-Wana nie trwała długo. Po chwili Następca Tronu sprostował:

- Nie zgodziłbym się na twoją propozycję za jeden marny pocałunek. Ktoś taki jak ty musi mi zaoferować coś więcej.

- „Ktoś taki jak ja"?

- Nie jesteś jakoś szczególnie atrakcyjny – Cheng przechylił głowę i rozmasował podbródek. Patrzył teraz na drugiego młodzieńca w taki sposób, jakby go oceniał. – W sumie to nawet nie jesteś w moim typie. Rudzielcy z niewyparzoną gębą to kompletnie nie moja bajka. ALE masz pewien znaczący atut, którego nie posiadał żaden z moich kochanków. Szkolisz się na Jedi. A tak się składa, że ja zawsze... - Pożądanie, które pojawiło się w oczach Księcia, sprawiło, że Obi-Wan zapragnął skrzyżować ramiona na piersi i chociaż trochę zasłonić obnażony tors. – ZAWSZE chciałem sprawdzić, jak Jedi radzą sobie z tymi sprawami. Chyba masz jakieś minimalne doświadczenie w łóżku, co?

Niech to szlag! Kenobi tak bardzo w tej chwili nienawidził swojej twarzy! Nienawidził faktu, że nie miał nad sobą absolutnie żadnej kontroli i że najprawdopodobniej był teraz wystarczająco czerwony, by odpowiedzieć na pytanie, nie wypowiadając ani jednego słowa.

- Nie masz?! – Książę odchylił głowę do tyłu i ryknął śmiechem. – Bez żartów! Skończyłeś szesnaście lat i przeleciałeś tylko własną rękę? A może nawet ona była dla ciebie zbyt onieśmielająca? Ahaha, nie mogę... Ale z ciebie cnotka!

- Zamknij się! – Obi-Wan syknął przez zęby.

Postanowione: jak tylko wróci do Świątyni, każdego wieczoru będzie ćwiczył przed lustrem! Wyuczy się tak pokerowego wyrazu twarzy, że już nikt nie będzie w stanie go rozszyfrować.

- Ech, skoro tak to wygląda, chyba nie ma sensu, bym pchał ci się między pośladki! – Cheng dramatycznie westchnął. – Twój delikatny tyłeczek mógłby tego nie przetrwać. Za dużo byłoby przy tym płaczu. I sprzątania. Ale nic straconego...

Pochylił się ku rozmówcy. Byli teraz tak blisko, że Kenobi mógł dostrzec spływające z długich czarnych włosów krople.

- Nie myśl, że skoro jestem Księciem, to nie umiem czerpać przyjemności z bycia na dole. Jeśli obiecasz, że zbyt szybko nie dojdziesz, chętnie nauczę cię tego i owego. Ponoć jestem całkiem niezły w ujeżdżaniu. I to nie tylko ogierów dalgo.

- Nie mówiłeś przypadkiem, że ty i Yuu-li jesteście sobie „bliscy, jak żadni inni ludzie"? – nieznacznie przesuwając się do tyłu, by zwiększyć dzielący ich dystans, chłodno spytał Obi-Wan. – Też mi bratnie dusze! Niby tak bardzo jesteś mu oddany, a przy pierwszej okazji startujesz do Jedi?

- Wie, że nie ma mnie na wyłączność. – Cheng po prostu wzruszył ramionami.

- Och, i pewnie jeszcze uważasz, że zupełnie mu to nie przeszkadza? Że jest taaakiii szczęśliwy w sytuacji, gdy sam nie może nawet spędzić popołudnia z dowódcą straży, a ty sypiasz, z kim chcesz?

- Nie wypowiadaj się na temat spraw, o których nie masz pojęcia. Tutaj panują zupełnie inne zwyczaje niż w tej twojej Republice. Są różne rodzaje przyjemności cielesnych. Zupełnie inne znaczenie ma dla mnie osoba, z którą idę do łóżka dla zabawy i partner, z którym jestem z miłości.

- Miłość! – Obi-Wan nie zdołał powstrzymać kpiącego prychnięcia. – Ty w ogóle wiesz, co to znaczy? Szczerze w to wątpię!

- Wiem, co miłość znaczy dla Jedi – uśmiechając się jak myśliwy, który zagonił zwierzynę w ślepy zaułek, podkreślił Książę. – Bezinteresowne pomaganie innym jest dla was wszystkim, czyż nie?

Tak było. Ale, jako że Kenobi nie miał pojęcia, do czego zmierzał rozmówca, zdecydował się na milczenie.

- Skoro twoim obowiązkiem jest stawianie innych wyżej od siebie, to czyż nie powinieneś poświęcić swojego dyskomfortu, by Yuu-li mógł odzyskać wolność? – spytał Cheng. – Czymże jest jedna noc z kolesiem, którego nie znosisz, wobec perspektywy zerwania z kogoś kajdanów? No, chyba że jesteś mocny jedynie w gębie. Rozwodzisz się nad losem niewolników, ale kiedy masz możliwość uwolnienia kogoś, stwierdzasz, że nie warto próbować i się poddajesz.

- Sam powiedziałeś, że twój kochanek pewnie nie zgodziłby się na wolność. – Obi-Wan uniósł brew.

- Rzeczywiście, masz rację. W takim razie podnieśmy trochę stawkę! Jeżeli przystaniesz na moje warunki, uwolnię dziesięciu wskazanych przez ciebie niewolników. Zakładając oczywiście, że zechcą być uwolnieni. Pasuje?

- Myślisz, że to jakaś chora licytacja? – Kenobi głośno prychnął. – Zamierzasz bez końca podnosić stawkę, aż zgodzę się wskoczyć ci pod kołdrę? Nie ma takiej liczby, która by...

- Sto.

Padawan Jedi wytrzeszczył oczy.

Wiedział, co się tutaj działo. Ten koleś po prostu z nim pogrywał... Chciał zagrać na jego uczuciach i wytrącić go z równowagi. Nadęty dupek pewnie nawet nie liczył na to, że zdoła zaciągnąć go do łóżka! Próbował po prostu zachwiać pewnością siebie Obi-Wana, a także jego wiarą w Zakon Jedi. Dokładnie to samo robił, gdy stwierdził, że Kenobi i jego bracia są niewolnikami Republiki. Obi-Wan wiedział to wszystko, a mimo to... mimo to...!

Skłamałby, twierdząc, że liczba „sto" nie zrobiła na nim wrażenia. Możliwość uwolnienia takiej ilości osób zdarzała się niezmiernie rzadko. Oczywiście to absolutnie niczego nie zmieniało, w końcu Obi-Wan nie był pieprzoną prostytutką i nie miał najmniejszego zamiaru się sprzedawać, nawet jeśli walutą miało nie być złoto, lecz ludzka wolność, ale...

Ale czy naprawdę właściwie postępował? A co, jeśli Cheng miał rację, nazywając go Panem Wygodnickim, który nie potrafił zdobyć się na to, by poświęcić się dla innych?

„Czymże jest jedna noc z kolesiem, którego nie znosisz, wobec perspektywy zerwania z kogoś kajdanów?"

Książulek może i powiedział to tylko po to, by dogryźć rozmówcy, ale trudno było odmówić mu logiki.

Gardło Obi-Wana zrobiło się nienaturalnie ciasne tak jak wtedy, gdy sprzeczał się z Qui-Gonem o Kodeks i kończyły mu się argumenty. Robił wszystko, by odgonić od siebie niewygodną myśl, ale wciąż latała mu nad głową jak mucha.

- I tak... i tak nie miałbym żadnej gwarancji, że dotrzymałbyś swojej części umowy – wymamrotał, uciekając wzrokiem. Ostatnie, czego mu trzeba, to pokazać Chengowi, że trafił w punkt! – Dyskutowanie na ten temat nie ma żadnego sensu.

- Fakt. – Książę uśmiechnął się w tak ohydny sposób, jakby doskonale wiedział, co działo się w głowie drugiego młodzieńca. – Ale wiesz... Coś mi mówi, że nawet gdybyś MIAŁ gwarancję i tak byś odmówił.

Strzał w dziesiątkę!

Ktoś mniej spostrzegawczy od Obi-Wana ucieszyłby się, że uznano go za osobę, która nie zamierzała się sprzedać. Jednak Kenobi wyczuł, że wcale nie usłyszał komplementu, a najgorszą obelgę. I to skuteczną, bo zabolała.

- To całe gadanie, jak to Jedi „zawsze poświęcają się dla innych" to tylko pic na wodę – zakpił Cheng. – Niczym się nie wyróżniacie. Jesteś dokładnie tacy sami, jak reszta śmiertelników! Chociaż... może to zależy od tego, komu składa się propozycję? Chyba powinienem zagadać do twojego Mistrza. On, zdaje się, baaardzo troszczy się o innych.

Jednym płynnym ruchem Obi-Wan podniósł się z miejsca. Woda spływała po jego szczupłych ramionach aż po zaciśnięte w pięści dłoni, skąd kapała do basenu. Mokry padawański warkoczyk spływał po torsie, który był szczupły jak u typowego młodzieńca, lecz nosił już pierwsze znamiona męskości. Lekko zmrużonego oczy Padawana Jedi miały kolor czystego błękitu, ale lśniący w nich gniew sprawiał, że wydawały się pełne ognia.

Jak śmiesz?! – z furią w sercu pomyślał Kenobi.

Qui-Gon NIGDY by się na coś takiego nie zgodził! Nie poszedłby z tobą do łóżka z kimś, kogo nie lubił. Nie zrobiłby tego nawet dla swojej ukochanej Żywej Mocy!

Prawda?

- Szkoda. – Cheng zatrzymał wzrok na wysokości krocza Obi-Wana i cicho zacmokał. – Rozmiary poszczególnych części twojego ciała są bardzo w moim guście.

Młody Jedi nie zamierzał spędzić tutaj ani chwili dłużej! W ekspresowym tempie założył bokserki, spodnie oraz buty i z górnymi częściami garderoby przerzuconymi przez ramię opuścił łaźnię.

Szedł energicznym krokiem, równocześnie próbując narzucić na siebie tunikę, uspokoić rozszalałe myśli i na nic nie wpaść. Najwyraźniej było to trochę za dużo zadań za jednym zamachem, bo nie zdołał zrealizować absolutnie żadnego – ubranie narzucił na lewą stronę (w dodatku źle zawiązał pasek i było mu widać brzuch!), od opanowania chaosu w głowie był bardzo daleki, a jakby tego było mało to jeszcze zderzył się z czymś miękkim.

Poprawka, nie z czymś. Z kimś.

- Na Moc, Padawanie! – łapiąc rozgorączkowanego młodzieńca za ramiona, wykrzyknął Qui-Gon. – Rozumiem, że w tym krótkim czasie się za mną stęskniłeś, ale to jeszcze nie powód, by wpadać na mnie z takim impetem.

Wciąż lekko się chwiał po zderzeniu, mimo to z twarzy nie schodził mu łagodny uśmiech. Obi-Wan zerknął w ciepłe oczy, którym tak bardzo ufał i z bijącym dziko sercem zastanowił się, czy to oczy kogoś, kto mógłby posunąć się do wszystkiego, by pomóc innym istotom. Chyba nie, prawda? A właściwie to... dlaczego Obi-Wan tak bardzo się tym przejmował?

Na widok stanu, w jakim znajdywał się jego Padawan, Qui-Gon przestał się uśmiechać.

- Coś się stało? – Jego głos był pełen troski. Palce na ramionach Kenobiego nieco zwiększyły nacisk. – Wyczuwam od ciebie tyle różnych emocji, że nawet nie mogę ich zinterpretować. Nie spotkałem się z tak wybuchową mieszanką, odkąd Mistrz Dooku postanowił wymieszać wódkę z ginem, rumem i jogurtem!

Rozluźnianie Obi-Wana za pomocą żartów zazwyczaj działało bezbłędnie, ale nie tym razem.

„Coś się stało"? Młodzieniec miał na to pytanie bardzo długą i rozbudowaną odpowiedź. Trochę szkoda, że postanowił zachować ją dla siebie. No ale, kurde, nie było głupich! Ufał swojemu Mistrzowi jak mało komu, co wcale nie oznaczało, że nie miał listy tematów, których nie znosił z nim poruszać.

Ugh! Rozmawianie z Qui-Gonem o intymnych kwestiach już samo w sobie było traumatycznym przeżyciem. Obi-Wan nawet nie chciał sobie wyobrażać, jak wyglądałoby zdanie Jinnowi relacji z rozmowy, którą przed chwila przeprowadził! A poza tym bał się, że mógłby ujrzeć jakąś durnowatą reakcję w stylu wzruszenia ramionami i żarciku, że „trzeba było bzyknąć Księcia i tyle". W głębi siebie Kenobi nie wierzył, że mógłby coś takiego usłyszeć, no ale GDYBY usłyszał... gdyby coś takiego usłyszał, chyba by tego nie zniósł.

- Możesz usunąć te swoje irytujące Tarcze? – Teraz to już solidnie przejęty, Qui-Gon nieznacznie potrząsnął protegowanym. – Padawanie, proszę... Sam z siebie nie domyślę się, o co chodzi. Powiedz coś, bo zaczynam naprawdę się o ciebie martwić!

Obi-Wan doskonale wiedział, że Mistrz mu nie odpuści, więc postanowił sięgnąć po swoją sprawdzoną taktykę. Zamiast porozmawiać o tym, co najbardziej leżało mu na wątrobie, postanowił poruszyć kwestię, która zmartwiła go wcześniej.

- Mistrzu, czy my... jesteśmy niewolnikami? – zapytał, zagryzając dolną wargę.

Qui-Gon uważnie mu się przyjrzał.

- Rozmawiałeś z Chengiem, prawda?

- C-co?! – kwiknął zdumiony młodzieniec. – A-ale... Skąd ty...?

Widząc ogniki rozbawienie w oczach Mistrza, wydał zrezygnowane westchnienie i wymamrotał:

- Aż tak łatwo mnie rozszyfrować?

- Nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek inny poza Księciem był w stanie aż tak wyprowadzić cię z równowagi – ze spokojem wytłumaczył Qui-Gon. – A poza tym, jak już zdążyłeś zauważyć, spędziłem ostatnie kilka dni na rozmowach z różnymi osobami. Wiem, kto ma jakie poglądy na temat niewolnictwa. Ty jesteś mniej... hm... chętny do integracji, więc zdobywasz informacje z lekkim opóźnieniem.

- No tak – przypomniawszy sobie wcześniejsze przygany, Obi-Wan zmarkotniał.

- Ale, w sumie, tak sobie myślę... - Jinn dziarsko poklepał ucznia po ramieniu. - Chyba już wyczerpałem dzisiejszy limit wypominania ci błędów. Skoro poznałeś nietypowe poglądy Księcia na temat niewolnictwa, musiałeś z nim zamienić przynajmniej kilka słów. Cieszę się, że przejąłeś inicjatywę. To już jakiś progres!

- Tja... progres.

Młodzieniec pokrótce streścił nauczycielowi dyskusję z Chengiem, oczywiście z pominięciem paru szczegółów. Uznał, że dzienny limit rozmawiania o seksie został już wyczerpany i postanowił odłożyć opowieść o niemoralnej propozycji Księcia na później. Nie miał też ochoty „chwalić się" tymi paroma wybuchami, na które sobie pozwolił podczas przepychanki słownej.

Cóż... może według normalnych standardów to były co najwyżej „opryskliwe odpowiedzi", a nie „wybuchy", ale z pewnością nie nadawały się na przykłady „wzorcowej samokontroli Jedi".

- Rozumiem. – Po wszystkim Qui-Gon pokręcił głową i ponuro uśmiechnął się do ucznia. – Książę zmusił cię do dostrzeżenia słabości w systemie, którego jesteś częścią. To musiało boleć.

- A więc zgadzasz się z nim? Uważasz, że jesteśmy jak niewolnicy, bo krótko po urodzeniu zabierają nas z rodzinnych domów i tresują na posłusznych żołnierzy?

- Uważam...

W oczekiwaniu na wyjaśnienie Mistrza, Obi-Wan wstrzymał oddech.

- ... że jeśli chwilę pobędziesz w tym miejscu i będziesz wystarczająco dociekliwy, sam znajdziesz odpowiedź na to pytanie! – Jinn porozumiewawczo mrugnął.

Młodzieniec odruchowo się skrzywił. No tak, mógł się tego spodziewać...

Qui-Gon nie bez powodu cieszył się reputacją wymagającego nauczyciela, który wolał zmusić ucznia do rozgrzania szarych komórek, zamiast podawać na tacy gotowe odpowiedzi. Obi-Wan wiedział, że nie powinien się złościć – rozumiał, że to dla jego dobra.

Byleby tylko to całe „bycie dociekliwym" nie wiązało się z kolejną kąpielą w towarzystwie Chenga! – pomyślał ze złością.

- Rozmawialiście o tym w wannie?! – Oczy Jinna rozjaśniły się jak u dziecka, które wcześnie dostało prezent na urodziny.

Dank farik! Muszę lepiej pilnować swoich myśli!

- Na Moc, zrobiłeś większy progres niż się spodziewałem!

No świetnie. I jeszcze wpatruje się we mnie jak w tego cholernego waraktyla, który parę dni temu wykluł się z jajka...

- Dobrze, że zdążyłem zobaczyć was w wannie, zanim podniosłeś te swoje nieznośne Tarcze... - Qui-Gon wydał westchnienie żalu.

- W łaźni! – z policzkami koloru truskawek syknął Obi-Wan. – To była łaźnia, do licha! Takie jakby gorące źródła... Czy jakiś basen... ugh! Mniejsza o to. TAK, zrobiłem, co chciałeś i integrowałem się z Żywą Mocą. Zadowolony? Nie jestem jeszcze gotowy, by opowiedzieć ci o wszystkich pikantnych szczegółów, więc bądź tak miły i nie naciskaj!

- W porządku – Jinn wzruszył ramionami. - Jak wolisz.

Młodzieniec nie dał się nabrać na ten brak zainteresowania. Doskonale wiedział, że jego Mistrz nie naciskał go tylko ze względu na to nieszczęsne „jeszcze". Skoro Obi-Wan powiedział, że JESZCZE nie jest gotowy, to musiało oznaczać, że wygada się w najbliższej przyszłości.

Choć gdyby to zależało od niego, to wolałby odłożyć tę chwilę na nieco dalszą przyszłość. Tak z dziesięć lat powinno wystarczyć. Taaa... wtedy chyba będzie już gotowy, by bez upokarzającego różu na policzkach opowiedzieć, jak BLISKĄ integrację zaproponowała mu cholerna Żywa Moc!

Tak to sobie wymarzył, ale ponieważ był realistą, przeczuwał, że i tak wyśpiewa wszystko Qui-Gonowi w przeciągu paru dni (jak nie godzin). Zbyt długo już razem trenowali, by nie nauczył się, że ukrywanie czegokolwiek przed Jinnem nie miało najmniejszego sensu. Ten facet czytał z niego jak z otwartej księgi!

Zresztą, chyba nie tylko on.

Gdy wracali do apartamentu, Obi-Wan przypomniał sobie o pewnym szczególe.

- Mistrzu?

- Hmm?

- Tak się zastanawiałem... Może mi się tylko wydaje, ale... Sądzisz, że Cheng jest wrażliwy na Moc?

- Nie wyczułem od niego niczego, co by na to wskazywało. – Qui-Gon zmarszczył brwi. – Z drugiej strony, kiedy człowiek przekroczy odpowiedni wiek, ciężko u niego coś takiego wychwycić. Zwłaszcza jeśli nie robi niczego, co wymagałoby użycia Mocy. Jako że Książę nie jest ani pilotem ani wojownikiem, bez badania krwi nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy poziom jego midichlorianów przekracza normę. Dlaczego w ogóle o to pytasz? Zauważyłeś u niego coś niepokojącego?

- Jego paskudny charakter już sam w sobie jest niepokojący! – prychnął Obi-Wan. I już zupełnie opanowanym tonem, dodał: - Sam nie wiem... Kiedy rozmawialiśmy, wydawało mi się, że zaskakująco dobrze odczytuje moje emocje. Miałem wrażenie, że... że dokładnie wie, w jaki sposób ze mną rozmawiać. Bez problemu zauważał, które tematy najbardziej mnie drażnią i wykorzystywał je, by jeszcze bardziej mnie rozzłościć. Czułem się tak, jakbym mówił dokładnie to, czego się spodziewał. To było... okropne!

Niełatwo mu było się do tego przyznać. Przy każdym słowie czuł w gardle nieprzyjemną gorycz. Zrobiło mu się nieznacznie lepiej, gdy Mistrz objął go ramieniem.

- Nie tylko Jedi są dobrzy w rozczytywaniu innych – zauważył Qui-Gon. – Szlachetnie urodzone osoby spędzają całe dzieciństwo, uważnie obserwując otoczenie. W końcu od tego zależy ich przetrwanie. W świecie kłamstw i intryg trzeba umieć rozgryźć innych, zanim oni rozgryzą ciebie. Nie chcę, żebyś myślał, że podchodzę do twoich przeczuć z lekceważeniem, ale... Musisz przyznać, że nawet bez Mocy Książę miał doskonałe warunki, by zgłębić tajniki komunikacji niewerbalnej.

- Racja. – Wciąż w jakimś stopniu na siebie zły, Obi-Wan cicho westchnął. – Pewnie tylko mi się zdawało. Może wmówiłem sobie, że jest wrażliwy na Moc, by łatwiej mi było pogodzić się z faktem, że tak łatwo mnie zdenerwował?

- Nie chcę nic mówić - Jinn zachichotał – ale odkąd rozbiliśmy się na tej planecie, zdenerwowanie cię nie jest jakimś szczególnym wyczynem.

- Jak nie chcesz nic mówić, to nie mów! – Kenobi spojrzał na mentora spode łba.

Mistrz Jedi wybuchł serdecznym śmiechem. Jego wesołość udzieliła się Padawanowi, który mimo usilnych starań nie zdołał zachować kamiennego wyrazu twarzy. Nie minęło dużo czasu, gdy obaj rechotali pod nosem.

- Pocieszę cię informacją, że nie będziesz musiał dłużej znosić tego potwornego miejsca – Qui-Gon rzucił, gdy wreszcie się uspokoił. – Chyba znalazłem sposób, by nas stąd wydostać.

- Poważnie?! Na Moc, nareszcie!

Ulga była tak wielka, że Obi-Wan omal nie przewrócił się z wrażenia. Widząc uniesione brwi Qui-Gona wyprostował się, odchrząknął i przybrał poważną minę, która – jak miał nadzieję – wyrażała umiarkowaną chęć opuszczenia tego miejsce.

- Więc... eee... Jaki jest plan, Mistrzu?

- Wszystko dzięki Lairze – Qui-Gon zaczął cierpliwie tłumaczyć. – Sądzę, że celowo podsunęła nam tę informację, by pomóc nam odlecieć. Pamiętasz, jak wspomniała o Błogosławieństwie Dwóch Księżyców?

- Odkąd tu jesteśmy, nikt o niczym innym nie rozmawia. - Młodzieniec przytaknął. – Dwór Cesarza i niewolnicy strasznie się tym ekscytują. To jakieś ich narodowe święto, prawda? Jeśli się nie mylę, chodzi o moment, gdy orbitujące wokół planety księżyce, Garro i Gorra, jeden jedyny raz w roku nakładają się na siebie.

- Tak właśnie jest. Z tym, że nie jest to „jakieś tam narodowe święto". Zgodnie z legendą, kiedy Garro i Gorra się spotkały, dwaj przyjaciele umówili się nocą na sparing. Jeden wrzucił drugiego do wody. Chcąc wyłowić swój kij, wojownik ujrzał niezwykłą substancję wydobywającą się z dnia i w ten sposób odkrył pierwsze źródło Przyprawy na planecie. Nie zobaczyłby nic, gdyby nie intensywne światło dwóch księżyców.

- Och. – Opowieść autentycznie spodobała się Obi-Wanowi. – Więc dlatego mowa o „Błogosławieństwie".

Qui-Gon skinął głową.

- Żeby uczcić to zdarzenie organizowany jest turniej sztuk walki. Ponieważ wojownicy z legendy byli młodzi, w zawodach mogą brać w nim udział tylko osoby od szesnastego do dwudziestego szóstego roku życia. A zwycięzca – w tym momencie Mistrz Jedi szeroko się uśmiechnął – może poprosić Cesarza o dowolne życzenie. Oczywiście w granicach rozsądku.

- Ach, gdybyś tylko miał pod ręką silnego i dobrze wytrenowanego młodzieńca, który potrafiłby skopać tyłki wszystkim konkurentom! – szczerząc zęby, Kenobi dał Mistrzowi kuksańca w bok.

- Wiem, że możesz wygrać. – Jinn zrewanżował się identycznym gestem. – Nie wiem tylko, czy mogę ci zaufać na tyle, by mieć pewność, że poprosisz o statek i odesłanie nas obu do domu. Kto wie? Może potajemnie marzysz o odurzeniu swojego Mistrza jakąś mocną odmianą Przyprawy, by doznał trwałych zmian w mózgu i kompletnie stracił ochotę na przygarnianie różnych form Żywej Mocy?

- Odurzyć to ja cię mogę na Coruscant! – Obi-Wan posłał mentorowi znaczące spojrzenie. – Niechby mnie nawet kusili, że zahipnotyzują cię, byś nauczył się przestrzegać Kodeksu Jedi. Moje życzenie i tak się nie zmieni! Niczego nie pragnę tak bardzo, jak opuszczenia tej przeklętej planety i...

Nie dokończył zdania, gdyż jego uwagę przykuły stłumione krzyki i odgłosy zderzających się kawałków drewna.

Akurat tak się składało, że nieopodal ich apartamentu była sala treningowa. Kiedy Jedi zatrzymali się przed drzwiami, by poszukać klucza, ujrzeli walczących ze sobą Korena i Yuu-li. Obaj mieli obnażone torsy i poruszali się z nieprawdopodobną prędkością. Każdy z nich próbował zwalić drugiego z nóg za pomocą długiego drewnianego kija. Obi-Wan patrzył na to jak zahipnotyzowany.

Qui-Gon odchrząknął, by zwrócić jego uwagę.

- No cóż... tym, czego JA najbardziej pragnę, jest prysznic. Dziwię się, że jeszcze nie zebrałem od ciebie ochrzanu za to, jak bardzo cuchnę alkoholem. Umyję się, a ty... hm... poobserwuj ich chwilę. Jeśli masz wygrać, nie powinieneś lekceważyć lokalnych wojowników. Postaraj się nauczyć czegoś o ich stylu walki. Widzimy się później!

Poklepał protegowanego po ramieniu, wślizgnął się do pokoju i tyle go było.

Czując się nieco niezręcznie, Obi-Wan rozmasował kark. Nie mógł się zdecydować, czy być wdzięcznym za pretekst do pogapienia się na Yuu-li, czy też rozpaczać nad świadomością, że prawdopodobnie niczego się nauczy, bo podczas obserwowania walczącej pary będzie myślał tylko o tym, jak bardzo mu przykro, że nie może uwolnić tego niewolnika.

Właściwie to sam nie wiedział, czemu aż tak się tym przejmuje. Przecież już pierwszego dnia na tej nieszczęsnej planecie zrozumiał, że niczego tu nie wskórają. Ledwo ocalili samych siebie przed wyrokiem śmierci! Nie mieli najmniejszych szans, by pomóc któremukolwiek z tutejszych niewolników, więc powinni jak najszybciej się uwolnić i wrócić do pomagania ludziom, którym mogli pomóc!

Racjonalna część Obi-Wana o tym wiedziała, a mimo to Padawan Jedi nie potrafił przypatrywać się kochankowi Księcia z obojętnością. Zwłaszcza, gdy dostrzegł na jego twarzy zupełnie nową emocję.

Yuu-li walczył ze swoim mentorem tak zaciekle, jakby zależało od tego całe jego życie. Obi-Wan jak dotąd nie widział u niego takiej determinacji, takiego... ognia w oczach, z braku lepszego słowa. Zupełnie jakby...

Serce Kenobiego wydało kilka szybszych drgnień. Padawan Jedi gwałtownie wciągnął powietrze. Absolutnie NIE powinien teraz o tym myśleć! Rozpraszanie się... Rozmyślanie o tego typu sprawach na pewno nie ułatwi mu wygrania turnieju. Czuł, że zagłębianie się w motywacje Yuu-li wpędzi go w kłopoty, ale choć bardzo się starał, nie mógł przestać o tym myśleć.

Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że nie tylko on ma w głowie sprecyzowane życzenie, które pragnął przedstawić Cesarzowi.           

Przybliżona data publikacji kolejnego rozdziału to wtorek (03.02.2021). 

Jak widzicie, wciąż pozostajemy na Fenis... i pewnie pobędziemy tu jeszcze z rozdział albo dwa. Zresztą, nie będzie to jedyna wizyta Obi-Wana na tej fascynującej planecie. Można powiedzieć, że każdy pobyt na Fenis to dla niego nowa, ważna lekcja.

Jak sądzicie, co się wydarzy podczas turnieju? Czy Obi-Wan wygra i dwóm Jedi uda się bezpiecznie opuścić planetę?

Widzę, że wielu z was zaczyna snuć różne ciekawe teorie - i dobrze, bo uwielbiam czytać o waszych przemyśleniach, pomysłach czy obawach. 

Mam teraz super Wenę i nie zawaham się z niej skorzystać! Nawet nie wiecie, ile radości sprawia mi czytanie waszych komentarzy, w których piszecie, co wam się podobało, albo chociaż, że poprawiłam wam nastrój nowym rozdziałem.

Lubię też dyskutować z wami na temat różnych spraw - na przykład kontemplowanie, jak wyglądałoby życie Anakina, gdyby trenował go Qui-Gon ;) Nie zawsze się zgadzamy, ale podczas każdej dyskusji świetnie się bawię.

Za korektę bardzo dziękuję Akaitori07

Trzymajcie kciuki, by bez problemu pozdawała wszystko, na czym jej zależy. 

KIedy weszłam na Wattpada, by opublikować rozdział, ujrzałam coś doprawdy fascynującego, więc zostawiam pamiątkowe zdjęcie tego... eghm... czegoś ;) Proszę:

Jak zauważycie Palpiego, powiedzcie mi, bo mam naładowaną dubeltówkę!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top