Droga do Anakina (Część 2) - Mandalore i Naboo
Z sąsiedniego pomieszczenia dobiegały podniesione głosy, świadczące o tym, że konflikt twi'lekańskiego lekarza z Kixem rozgorzał ze zdwojoną siłą, jednak Obi-Wan udawał, że niczego nie słyszy. Zbyt głęboko tkwił we wspomnieniu.
Chociaż rozpoczął medytację, by przypomnieć sobie dawne błędy, nie mógł nie uśmiechnąć się z nostalgią, gdy przypomniał sobie swoje głupiutkie, dziewiętnastoletnie Ja.
Dopiero teraz był w stanie dostrzec niektóre rzeczy.
To, jak rozpaczliwie pragnął wtedy miłości...Tego, by ktoś go dostrzegł, docenił.
I to, jak bardzo jeszcze nie rozumiał, jakiego rodzaju miłości pragnie.
XXX
- Wiesz, Ben...
Siedział na jednej z ławek ustawionych na dziedzińcu przed pałacem w Sundari. Wydawało mu się, że jest sam, więc przybrał swoją ulubioną pozycję ze stopą opartą na kolanie i zabrał się za rutynowe czyszczenie miecza świetlnego.
A potem usłyszał TO imię i z wrażenia omal nie upuścił swojej drogocennej broni. Na Moc, ta kobieta... Coraz częściej nie potrafił się zdecydować, czy wolałby ją poślubić, czy może udusić!
- Prosiłem, byś mnie tak nie nazywała! – burknął i podniósł głowę, by spojrzeć na Satine.
Stała nad nim w prostej różowej sukience, splatając dłonie za plecami, ewidentnie zadowolona z faktu, że przyprawiła go o rumieniec.
- Oki, Wan! – odparła wesoło.
- No weź... - mruknął, z każdą sekundą coraz bardziej czerwony. – Sprawiasz, że znów czuję się jak bałwan! Wiesz, jak długo medytowałem, próbując wyrzucić nasze pierwsze spotkanie z pamięci? Może by mi się wreszcie udało, gdybyś łaskawie mi o tym NIE przypominała!
- Wiesz, ty to jednak jesteś naiwny – odparła złośliwie. – Skoro łudzisz się, że kiedykolwiek pozwolę ci o tym zapomnieć.
Już miał się zrewanżować jakąś wredną ripostą, ale akurat wtedy usiadła obok niego i poczuł, że zaczyna mięknąć. Miejsce, w którym ich ramiona stykały się ze sobą, wydawało się palić go żywym ogniem. No i były jeszcze te charakterystyczne ogniki w oczach Satine - zawsze takie miała, gdy się z niego nabijała. Zupełnie nie potrafił wtedy oderwać od niej wzroku.
Kiedy się wreszcie otrząsnął, uśmiechnął się pod nosem i wrócił do czyszczenia miecza.
- No cóż, minęło kilka miesięcy – stwierdził. – Ja również zgromadziłem kilka ciekawych incydentów, o których nie pozwolę ci nigdy zapomnieć!
Zerknął na nią kątem oka i ucieszył się, widząc, że osiągnął zamierzony efekt. Tym razem to ona się zarumieniła.
- Jesteś taki zimny – mruknęła, obrażalsko krzyżując ramiona. – Każdy mógł się pomylić!
- Ja? Zimny? – sapnął, udając urażonego. – Wasza Wysokość, ranisz moje uczucia!
- No i te twoje ruchy... Są takie... W-wyuczone... Prawie... Mechaniczne...
- Satine, daj spokój. – Obi-Wan wyszczerzył zęby. – Nikomu nie powiem, że pocałowałaś droida protokolarnego, bo myślałaś, że to ja.
W odpowiedzi został zdzielony łokciem w żebra. Mocno. Ktoś inny zajęczałby z bólu, ale on nie tylko się nie skrzywił, ale wręcz wybuchnął śmiechem – uwielbiał momenty, gdy udawało mu się wyprowadzić Księżną z równowagi, więc traktował to jako swoje prywatne zwycięstwo.
Satine przez chwilę wściekle na niego łypała, ale potem jej wargi ułożyły się w tajemniczy uśmieszek.
- Na twoim miejscu tak bym się nie cieszyła – szepnęła, udając, że uważnie przypatruje się swoim paznokciom. – Jak na to nie patrzeć, to TY najbardziej straciłeś na tym, że pocałowałam droida, nie ciebie. Kto wie? Może więcej nie będziesz miał okazji?
Natychmiast przestał się śmiać. Czy ona właśnie zasugerowała, że nigdy go nie pocałuje?! Ta myśl przeraziła go nie na żarty!
Choć nie powinna go przerażać. Mało tego – nie powinna nawet pojawić się w jego głowie! Był przecież padawanem Jedi. A padawani Jedi nie rozpaczali nad tym, że pocałunki z pięknymi dziewczynami przeszły im koło nosa.
Obi-Wan zapatrzył się w swoje dłonie, cały czas trzymające miecz świetlny.
Co ja robię? – pomyślał z bijącym dziko sercem. – Co ja, u licha, robię?
Poczuł, że Satine przesuwa się, zmniejszając dzielącą ich odległość do absolutnego minimum. Teraz stykali się już nie tylko ramionami, ale i biodrami.
- Z drugiej strony – szepnęła mu do ucha. – Jeśli znowu bohatersko przyjdziesz mi z pomocą... I tym razem sam pójdziesz sprawdzić, czy jestem bezpieczna, zamiast posyłać do tego droida... Kto wie, Obi? Kto wie?
Wyobraził to sobie. Ich usta złączone w czułym pocałunku.
Próbował znowu skupić uwagę na nieszczęsnym mieczu świetlnym, ale jego niepokorne myśli wolały chodzić własnymi drogami. Zły na siebie, potrząsnął głową.
- A... Tak... Bo w ogóle... Chciałaś mi coś powiedzieć?
Spojrzała na niego pytająco.
- Kiedy przyszłaś – wyjaśnił, masując kark. – Powiedziałaś „Wiesz, Ben...". I nie skończyłaś, bo się na ciebie wkurzyłem. No więc, możesz teraz dokończyć. To, co chciałaś powiedzieć.
Uśmiechnęła się do niego w taki sam sposób, jak po tym, gdy postanowił nie obcinać jej kuzynowi ręki.
- Chciałam tylko podzielić się z tobą pewną obserwacją – szepnęła, kierując wzrok na swoje kolana. – Po całym tym czasie, jaki tu spędziliście... Uświadomiłam sobie, że Jedi nie są tacy, jak się spodziewałam. Jeden z was bardzo mnie zaskoczył.
Obi-Wan wzniósł oczy ku niebu. Przeprowadzał podobną rozmowę tyle razy, że już stracił rachubę..
- No wiesz, Mistrz Qui-Gon zawsze był trochę inny – odezwał się, spoglądając na swojego nauczyciela, który stał po drugiej stronie placu i rozmawiał z dowódcą straży. – Zdecydowanie wyróżnia się na tle reszty Zakonu. Jest bardzo uczuciowy i ma raczej luźny stosunek do przestrzegania zasad Kodeksu. Czasem mnie to wkurza, ale gdy dłużej nad tym myślę, to chyba nie chciałbym go zmieniać.
Przez moment panowała cisza. A potem, ledwie słyszalnym szeptem, Satine wyznała:
- Ale ja nie miałam na myśli twojego Mistrza. Tylko ciebie.
- Mnie?!
Wytrzeszczył na nią oczy.
Przemierzył w swoim dziewiętnastoletnim życiu tyle światów... Spotkał tyle osób... Ale jeszcze nikt nigdy nie uznał go za wyjątkowego Jedi.
A już na pewno nie wtedy, gdy w pobliżu był Qui-Gon.
To na Jinna istoty wszelkich gatunków wpatrywały się jak w objawienie. To o nim zawsze mówiono, że och, jest taki towarzyski, taki otwarty... Niby Jedi, a potrafi spojrzeć na sprawę po ludzku, wytłumaczyć coś komuś w normalny sposób, zamiast powtarzać te wszystkie brednie o Mocy! Och, i przede wszystkim, nie nosi się z tą okropną maską obojętności, którą zawsze miał na twarzy ten jego nadęty uczeń!
Tu nie chodziło o to, że Obi-Wan był w jakimkolwiek stopniu zazdrosny o swojego Mistrza. Po prostu...
Nie przyszło mu do głowy, że przyjdzie dzień, gdy to on, a nie Qui-Gon, zostanie uznany za bardziej wyjątkowego. A kiedy Satine wyprowadziła go z błędu, zadał pierwsze pytanie, które przyszło mu do głowy:
- Dlaczego?
Zamrugała ze zdziwieniem.
- Co „dlaczego"?
- Dlaczego uważasz, że jestem inny jako Jedi? W jaki sposób cię... zaskoczyłem?
Dziewczyna zapatrzyła się przestrzeń, jakby szukała odpowiednich słów. Aż wreszcie, nienaturalnie poważnym tonem, wyjaśniła:
- Wszyscy wielcy wojownicy przestrzegają jakiegoś kodeksu. Twierdzą, że mają zasady, których muszą przestrzegać bez względu na wszystko. Ale wystarczy, że sytuacja robi się trudna i odchodzą od swoich przekonań. Byłam pewna, że z wami będzie tak samo. Wy, Jedi chełpicie się tym, że zawsze niesiecie pomoc słabszym. Że nie stosujecie przemocy, jeśli nie jest to absolutnie konieczne. I że okazujecie współczucie zarówno sojusznikom, jak i wrogom. Sądziłam, że to tylko takie gadanie na pokaz... Ale potem poznałam ciebie.
Przykryła jego dłoń swoją własną i spojrzała mu prosto w oczy.
- Zawsze przestrzegasz swoich zasad, Obi – szepnęła. – O żadnym innym mężczyźnie nie mogę tego powiedzieć. Nawet o twoim Mistrzu.
O jego Mistrzu?
Obi-Wan zmarszczył brwi. Choć oderwanie wzroku od pięknych tęczówek Księżnej wymagało niebotycznego wysiłku, zaryzykował szybki rzut okiem na swojego nauczyciela.
Och, a więc znowu chodziło o tamtą sytuację? Satine nawiązywała do nieszczęsnej ręki, którą Qui-Gon obciął jej kuzynowi, by go powstrzymać przed wysadzeniem w powietrze całego pałacu.
Kenobi nerwowo przygryzł dolną wargę. Dobrze wiedział, co powinien odpowiedzieć Księżnej. To samo, co zamierzał jej odpowiedzieć już pierwszego dnia, ale nie zdołał, bo był zbyt zafascynowany jej fascynującą osobowością i piękną twarzą.
Powinien stanąć w obronie nauczyciela. Wyjaśnić, że w rzeczywistości zgadzał się z Jinnem i w stu procentach popierał jego decyzję obcięcia ręki młodemu terroryście. Tak postąpiłby dobry Jedi.
Z tym, że w tej chwili młodzieniec nie chciał być Jedi – wolał być po prostu Obi-Wanem. A Satine, jako pierwsza osoba, nazwała go „mężczyzną", nie „chłopcem"! To wybiło mu z głowy wszelkie pomysły przedstawienia odmiennego punktu widzenia.
Twój Mistrz zawsze karci cię za to, że jesteś za mało elastyczny – szepnął zdradliwy głosik w jego głowie. – Miło dla odmiany pobyć z kimś, kto popiera sztywne przestrzeganie zasad.
Ostatecznie Obi-Wan spuścił wzrok i wymamrotał nieśmiałe „dziękuję". A kiedy zdał sobie sprawę, że jego nauczyciel skończył rozmowę z dowódcą straży i teraz uważnie im się przypatruje, poczuł napływ wyrzutów sumienia i szybko dodał:
- Wiesz... Mistrz Qui-Gon też jest niesamowitym Jedi! Jeśli dasz mu szansę, na pewno się o tym przekonasz.
Nagle nachmurzona, Satine oparła podbródek na dłoniach.
- Myślę, że on niezbyt mnie lubi.
- Co? Qui-Gon? Pfft! – Obi-Wan wybuchł nerwowym śmiechem i niedbale machnął ręką. – O czym ty mówisz? Na pewno tylko ci się wydaje! On nie ma osób, których by nie lubił!
XXX
- Mistrzu, dlaczego nie lubisz Księżnej?
Podobnie jak dzień wcześniej jego uczeń, w pierwszym odruchu Jinn próbował wymigać się od tematu.
- Na Moc, co to za pytanie? – zaśmiał się, skupiając całą uwagę na krojeniu mięsa. - Oczywiście, że ją lubię!
Obi-Wan zareagował na to stwierdzenie skrzyżowaniem ramion i sceptycznym uniesieniem brwi. Satine i Almec jeszcze nie wstali, więc Jedi jedli śniadanie tylko we dwóch. Czując na sobie intensywne spojrzenie Padawana, Qui-Gon głęboko westchnął i odłożył sztućce.
- Lubię ją – powtórzył wcześniejsze stwierdzenie, ale tym razem dużo łagodniejszym, i chyba nawet szczerym, tonem. – Naprawdę. Ma w sobie dużo współczucia i nie brakuje jej odwagi. Widać, że jest idealistką, której szczerze zależy na dobru rodaków. Przywódców takich jak ona praktycznie się w naszych czasach nie spotyka. To oczywiste, że będę robił wszystko, by pomóc jej utrzymać władzę na Mandalore.
Obi-Wan wiedział, że to nie wszystko.
- Ale?
Kolejne westchnienie. Wzrok starszego Jedi stał się zatroskany.
- ALE martwi mnie jej oderwanie od rzeczywistości. Na swoje nieszczęście, Księżna jest zbyt zapatrzona w swoją wizję idealnego świata i nie zamierza iść w tej sprawie na żadne kompromisy. Zamiast spróbować pogodzić dawne zwyczaje Mandalore z nową, pacyfistyczną polityką, praktycznie zmusza swoich ludzi, by zapomnieli, kim są. To tak, jakby nowy Wielki Mistrz przejął władzę nad naszym Zakonem i z miejsca oznajmił, że odrzuca cały Kodeks. Nawet dla kogoś takiego jak ja byłoby to dość radykalne.
Młodzieniec odruchowo się wzdrygnął. Nie mogąc wytrzymać spojrzenia Mistrza, skierował wzrok na własny talerz. Bezwiednie przesuwał widelcem ziarenka groszku. Nie chciał głośno tego przyznać, ale słowa nauczyciela miały dla niego sporo sensu.
Qui-Gon westchnął po raz trzeci.
- Chciałbym się mylić, Padawanie... - zaczął bardzo ostrożnym tonem, jakby się spodziewał, że rozdrażni ucznia. - Ale obaj znamy historię i dobrze wiemy, jak kończyli przywódcy, którzy nie chcieli iść na żadne ustępstwa.
- Satine nic się nie stanie! – syknął Obi-Wan. – Nie pozwolimy na to!
JA nie pozwolę!
A potem spojrzał na twarz Mistrza i przeraził się, że Qui-Gon mógł wyłapać tę ostatnią myśl. Cóż... Nawet jeśli tak było, nie dał niczego po sobie poznać.
Podenerwowany młodzieniec podjął próbę nabicia groszku na widelec. Oczywiście były to próby totalnie marne i żałosne, które poskutkowały tylko tym, że uderzał sztućcem o talerz, jak jakiś prostak.
Qui-Gon obserwował to wszystko z mieszaniną zmęczenia i rezygnacji.
- Dobrze, zgadzam się z tobą – odezwał się pokonanym tonem. - Teraz Satine ma u boku dzielnych Jedi, którzy nie pozwolą, by włos spadł jej z głowy. Ale przecież nie będziemy ją chronić przez wieczność, czyż nie? No, chyba że o czymś nie wiem?
Jedyną odpowiedzią Obi-Wana był rumieniec i głośne przełknięcie jedynej sztuki groszku, którą zdołał zgarnąć z talerza. Wszystko wskazywało na to, że Jinn wiedział więcej, niż był skłony przyznać.
- Nie będziemy jej chronić przez wieczność – patrząc protegowanemu w oczy powtórzył Mistrz Jedi. - Kiedy zagrożenie minie, Księżna będzie musiała radzić sobie sama. Czeka ją ciężkie zadanie, bo będzie musiała nie tylko odbudować swoją ojczyznę, ale też upewnić się, że zmiany, które wprowadziła, utrzymają się na dłużej. Bardzo ciężko coś takiego osiągnąć, nie mając sojuszników.
- Satine MA sojuszników! – odparował Obi-Wan, jednak ten sprzeciw nie zabrzmiał przekonująco nawet dla niego.
- Tak, ale są to ludzie, których lubi, a nie ludzie, których potrzebuje. Nasz Zakon też nie zawsze zgadza się z Senatem, jednak idziemy na ustępstwa, bo rozumiemy, jak ważne dla tego, co robimy, jest wsparcie Republiki. Kilku, kilkunastu albo nawet kilkuset ludziom można pomóc samodzielnie. Ale jeśli chce się wpłynąć na los tysięcy istot, trzeba się nauczyć zawierać sojusze z różnymi ludźmi. Również tymi, którzy niekoniecznie nas lubią. Księżna Mandalore tego nie potrafi. Wstąpiła na wojenną ścieżkę z własną rodziną, bo nie potrafiła pogodzić się z faktem, że nie zgadzają się z nią w każdej sprawie.
Obi-Wan zamyślił się. Chociaż spędzał z Satine mnóstwo czasu, nigdy nie zdobył się na odwagę, by zapytać ją o rodzinę. O krewnych Księżnej wiedział tyle, co nic. No, może poza tym nieszczęsnym kuzynem, który próbował wysadzić się w powietrze razem z całym pałacem.
- Natomiast wobec własnego dworu... - ciągnął Qui-Gon. - Wobec doradców, których sama wybrała, jest zbyt łatwowierna. Sama nie potrafi kłamać i oszukiwać, więc zakłada, że wszyscy będą postępować tak samo. Podobne podejście jest bardzo niebezpieczne dla galaktycznych przewódców. Jak również dla Jedi.
Głośno szurając krzesłem Jinn podniósł się z miejsca. Idąc w stronę kwatery, na moment zatrzymał się, by położyć uczniowi dłoń na ramieniu.
- Uważaj na tę dziewczynę, Obi-Wan. Jedna z twoich najmocniejszych cech jako Jedi to fakt, że jesteś realistą. Wiem, że twarde stąpanie po ziemi nie zawsze dostarcza ci popularności, ale nie powinieneś z niego rezygnować. A już na pewno nie dla słów uznania od jasnowłosej piękności...
- Przestań mówić takie rzeczy! – jęknął młodzieniec, posyłając nauczycielowi błagalne spojrzenie. - Nie zrobię z siebie kretyna, tylko dlatego że ona mi się...
Podoba.
Kwiknął.
O mały włos a dokończyłby to zdanie!
Qui-Gon uśmiechnął się krzywo.
- Wiesz, że nie jestem tradycjonalistą, Padawanie. Ode mnie nigdy nie usłyszysz, że powinieneś się wyrzec swoich uczuć. Również tych najgłębszych.
Pokrzepiająco poklepał Obi-Wana na ramieniu i zostawił go samego przy stole. Był już prawie poza jadalnią, ale niespodziewanie przystanął, oparł dłoń o futrynę i cicho dokończył:
- Ale dobrze by było, gdyby te uczucia pomagały ci stać się lepszym Jedi. A nie kimś, kim nie jesteś.
Z cichym sykiem drzwi do kwatery zasunęły się. Młodzieniec przez chwilę po prostu siedział w milczeniu, zezując na talerz pełen nietkniętego jedzenia. W końcu buntowniczo skrzyżował ramiona.
Qui-Gon dramatyzuje! – zdecydował. – Może i jestem odrobinę... zauroczony, ale to jeszcze nie znaczy, że zapomniałem o swoich obowiązkach. Między mną i Księżną do niczego NIE dojdzie!
XXX
PAC!
Szafa zatrzeszczała, gdy złączeni w namiętnym pocałunku Obi-Wan i Satine uderzyli w nią ramionami. Mało brakowało, a przewróciliby nieszczęsny mebel, ale niezbyt ich to obchodziło. Byli tak zajęci pożeraniem sobie nawzajem warg i dotykaniem się we wszystkich możliwych miejscach, że kompletnie nie zwracali uwagi na otoczenie.
Trzy miesiące.
Trzy miesiące szwendania się od jednego miasta na Mandalore do drugiego, bez żadnych wygód, mając do dyspozycji jedynie jedzenie z puszek i wciąż czując na karku oddech wrogo nastawionych terrorystów.
Po takim czasie nawet osoby w dojrzałym wieku chwytałyby się wszelkich sposobów na rozładowanie napięcia. A oni byli parą napalonych nastolatków z ciałami spragnionymi miłosnych doznań.
Żadne z nich nie miało już ochoty myśleć o konsekwencjach. Mieli dość zastanawiania się, kiedy siły Nowych Mandalorian odbiją Sundari i jak zmieni się ich życie, gdy wreszcie do tego dojdzie. Jeśli w ogóle do tego dojdzie. Nie wiedzieli nawet, czy dożyją tej chwili.
W obecnych okolicznościach oddanie się chwili rozkoszy wydawało się najlepszą decyzją z możliwych.
Ubrania stały się przeszkodą, więc zaczęli się ich pozbywać. Na pierwszy ogień poszły płaszcz Obi-Wana i jasno-zielona bluzka Satine. A wkrótce na otwartych drzwiach szafy zawisł również kremowy stanik, a także pas z przyczepionym do niego mieczem świetlnym i resztą ekwipunku Jedi. Przez ten cały czas żarłoczne usta nawet na moment się od siebie nie oderwały. Dłonie obojga nastolatków zaczęły niecierpliwie wędrować po obnażonych ciałach, zdeterminowane, by nie pominąć żadnego, nawet najmniejszego skrawka skóry. Obi-Wan przesunął palce lewej dłoni na pierś Satine, a ona zrzuciła mu z ramion tunikę i zaczęła go popychać w stronę krzesła.
Opadł na nie z takim impetem, że dwie drewniane nogi się uniosły. Młodzieniec musiał przytrzymać się parapetu, by nie fiknąć koziołka. On i Satine skwitowali to zdarzenie głośnym śmiechem i ponownie zaczęli się całować. Jakiś czas obściskiwali się na krześle, ale potem dziewczyna stwierdziła, że to jej nie wystarcza. Zsunęła się z kolan oblubieńca i złapała go za padawański warkoczyk, by pociągnąć go w stronę łóżka...
Oczy młodego Jedi otworzyły się tak gwałtownie, jakby właśnie wybudził się z snu.
- NIE! – krzyknął.
Zupełnie nie panując nad tym, co robi, popchnął Księżną kolanem. Z wypisanym na twarzy szokiem gruchnęła pośladkami o podłogę. Siedziała teraz na prostym szarym dywaniku, opierając ciężar na łokciach, z unoszącymi się szybko nagimi piersiami. Wpatrywała się w ukochanego z takim wyrazem, jakby go nie poznawała.
Jednak pierwszym odruchem Obi-Wana nie było wyciągnięcie ręki połączone z przeprosinami. Jego pierwszym odruchem była złość.
- Co ty sobie wyobrażasz?! – wrzasnął, opiekuńczo gładząc warkoczyk, jakby to była najświętsza ze wszystkich świętości. – Zapomniałaś już, gdy tłumaczyłem, że to symbol mojego szkolenia?! Tylko mój nauczyciel może mnie dotykać w tym miejscu! Gdyby Mistrz Qui-Gon się o tym dowiedział...
Dokładnie w tej chwili twardy przedmiot trzasnął go w twarz. Młodzieniec nie zdążył nawet mrugnąć, gdy sam wylądował na podłodze i to Satine stała nad nim, trzymając w trzęsącej się dłoni wysoki but.
- Co ja sobie wyobrażam... - wysyczała, wyglądając jak prawdziwa Bogini Zemsty. – Co TY sobie wyobrażasz?!
Obi-Wan przyłożył dłoń do piekącego policzka i zmierzył but lękliwym spojrzeniem. Z czego to cholerstwo było zrobione? Z beskaru?!
Nie miał ochoty ponownie oberwać. Uznał, że to odpowiedni moment na przeprosiny.
- W-wybacz... - bąknał. – Ch-chyba... chyba odrobinę przesadziłem.
- „Odrobinę"?! – powtórzyła z oczami błyszczącymi od wściekłości. – Kopnąłeś mnie!
- Niechcący! – jęknął, co jakiś czas rzucając nerwowe spojrzenia zabójczej sztuce obuwia. – J-ja... Nie chciałem tego zrobić. To był głupi odruch. Przepraszam!
Ramiona Satine nieznacznie się rozluźniły, a jej nagie piersi już nie unosiły się jak tors smoka szykującego się do zionięcia ogniem. Z głośnym stukotem but upadł na podłogę. Obi-Wan powitał ten widok z wyraźną ulgą. Gdy chwycił wyciągniętą dłoń Księżnej i pozwolił podciągnąć się do góry, rzucił niebezpiecznemu obuwiu jeszcze jedno spojrzenie.
Beskar. - -wywnioskował. – Na dziewięćdziesiąt procent beskar!
Satine wzięła głęboki oddech.
- No dobrze – mruknęła, zamykając oczy i powoli wypuszczając powietrze z ust. - W porządku, rozumiem. – Otworzyła oczy, oparła dłonie na biodrach i zmierzyła młodego Jedi autorytarnym spojrzeniem. - Już nie jestem zła, ale... Na Góry Alderaanu, Obi! Nie możesz reagować tak gwałtownie z powodu głupiej tradycji Jedi.
Położyła mu dłoń na policzku i spróbowała znowu zainicjować pocałunek, jednak Kenobi powstrzymał ją, łapiąc ją za ramiona.
Coś się z nim przebudziło. Jakby jego Wewnętrzny Jedi, który od pierwszego spotkania z piękną Księżną udał się na przymusowe wakacje, nagle postanowił powrócić.
I odczuwał silną potrzebę sprostowania kilku rzeczy.
Obi-Wan spojrzał dziewczynie prosto w oczy i chłodno wyszeptał:
- To NIE jest głupia tradycja!
Satine przewróciła oczami.
- Och, proszę cię... – prychnęła lekceważąco. – To tylko niepotrzebny, przestarzały zwyczaj, którego zatwardziali konserwatyści trzymają się jak małe dzieci, bo za bardzo boją się zmian.
Nie zabrzmiało to tak, jakby mówiła wyłącznie o warkoczyku. Na Moc... Czy ona naprawdę była tak uparta, by potępiać absolutnie wszystko, co miało choćby niewielki związek z tradycją? Obi-Wan wpatrywał się w nią pełnym niedowierzania wzrokiem. Właśnie dotarło do niego, że kompletnie nie znał osoby, z którą zamierzał pójść do łóżka. To podziałało na jego wzwód jak kubeł zimnej wody.
Księżna, jednak, zdawała się tego nie zauważać. W jej jasno-niebieskich oczach na nowo zapłonął żar.
- Coś takiego na pewno nie powinno być powodem, dla którego zapominamy, co chcieliśmy...
Nie zważając na to, jak ten cichy czuły głos działał na jego serce, Obi-Wan schwycił nadgarstki dłoni, które zaczęły przesuwać się po jego nagiej piersi.
- Na Moc – wyszeptał z rezygnacją. - Ty naprawdę nie rozumiesz.
- Czego nie rozumiem? – Księżna uniosła brew. - Tego, że chciałam po prostu dotknąć włosów mojego mężczyzny, a on, kompletnie nie bacząc na moje uczucia, postanowił przejmować się jakimiś...
- NIE jestem TWOIM mężczyzną! – gniewnie uciął Kenobi. - Należę do Zakonu Jedi!
Tymi słowami wreszcie ukrócił entuzjazm dziewczyny. Odskoczyła od niego, jak oparzona. Wpatrywała się w niego w taki sposób, jakby przyznał jej się do czegoś bulwersującego. Nie do bycia w Zakonie, ale na przykład do związku z inną kobietą.
Cóż... poniekąd coś w tym było. Qui-Gon powiedział kiedyś, że przynależenie do Zakonu na swój sposób przypominało pozostawanie w związku małżeńskim. I wymagało całkowitego... bądź prawie całkowitego zaangażowania.
Tyle że teraz nie do końca o to chodziło.
- Kiedy mówiłem, że nie rozumiesz, nie miałem na myśli tylko mojego warkoczyka. – Obi-Wan zaczął ostrożnie tłumaczyć. - Z Mandalore jest tak samo.
- Mandalore do tego nie mieszaj! – W głosie Satine zabrzmiało ostrzeżenie.
Padawan Jedi zdawał sobie sprawę, że stąpa po cienkiej linii, ale nie potrafił odpuści.
- Kiedy to prawda! – zarzucił jej, rozkładając ramiona, jakby tłumaczył coś upartemu dziecku. - Kompletnie nie rozumiesz, jak wielką rolę w życiu twoich ludzi odgrywa tradycja. Z dnia na dzień zabroniłaś im chodzić w zbrojach, w których ich przodkowie...
- W których ich przodkowie tak szlachetnie zabijali innych ludzi, próbując uczynić z Mandalore wielkie imperium? – zakpiła.
- Tak, ale nie tylko. – Obi-Wan niechętnie zrezygnował ze zniecierpliwionego tonu i spróbował łagodniej: - Satine, ja naprawdę rozumiem, co chcesz osiągnąć... Wiem, że kult przemocy jest straszny. W końcu mój Zakon też miał w swojej historii przeciwników, którzy uważali, że mogą robić, co chcą i że okrucieństwo wobec innych istot jest w pełni usprawiedliwione. Ale przecież są różne sposoby na korzystanie zarówno z Mocy jak i Mandaloriańskiej Zbroi! Można być albo Sithem, albo Jedi. Chodziło mi tylko o to, że mogłabyś zostawić swoim ludziom jakąś namiastkę ich kultury, żeby mogli...
- Nie wierzę, że w takim momencie mówisz takie rzeczy! Pouczasz mnie, jak mam rządzić moją ojczyzną i to AKURAT WTEDY, gdy mieliśmy...
Zamiast dokończyć zacisnęła zęby i gniewnie szarpnęła głową. Obi-Wan zgadzał się, że timing na przeprowadzenie podobnej rozmowy był fatalny, a mimo to ani trochę nie żałował swoich słów.
Z boku to musiało wyglądać abstrakcyjnie: Stał przed piękną kobietą, ale zupełnie nie zwracał uwagi na jej obnażone krągłe piersi, zbyt zaaferowany tym, co mówiła.
Jej zresztą, częściowa nagość, też zupełnie nie przeszkadzała. Nie miała żadnych skrupułów, by łypać na Obi-Wana spode łba. Podbródek miała zadarty do góry i emanowała taką samą pewnością siebie, jakby była całkowicie ubrana.
- Nie wierzę... - głosem pełnym żalu i wściekłości powtórzyła wcześniejsze słowa. – Nie wierzę, że przez chwilę myślałam o nas jak o bratnich duszach! Nie wierzę, że namawiasz mnie do... że po tym, co widziałam, miałabym pójść na kompromis w sprawie... Jesteś taki sam jak wszyscy! I ty niby uważasz się za Jedi? Jesteś tylko wystraszoną tradycjonalistyczną dzidzią, która trzęsie portkami na myśl o najmniejszej zmianie!
Nie pozostawał jej dłużny. Gdy z ubraniem pod pachą ruszyła w stronę drzwi, ryknął do jej nagich pleców:
- A ty jesteś upartą babą, która nie nikogo nie słucha i żyje w jakiejś wydumanej alternatywnej rzeczywistości, gdzie wszyscy Mandalorianie są do ludzi pokojowo nastawieni i malują sobie na zbrojach śliczniusie różowe porgi!
Będąc już jedną nogą na korytarzu, obróciła się przez ramię i pełnym politowania głosem wycedziła:
- Dobrze, że się z tobą nie przespałam! Miałeś w tej swojej zacofanej Świątyni tak nędzną edukację seksualną, że pewnie nawet nie wiedziałbyś, gdzie jest łechtaczka.
I wyszła. Czerwony po same uszy Obi-Wan zapatrzył się w zamknięte drzwi i wrzasnął:
- W... W-wiem to od bardzo dawna!
XXX
- Mistrzu, co to jest łechtaczka?
Qui-Gon tak gwałtownie się zakrztusił, że przez chwilę miało się wrażenie, że wyrzyga całe piwo, które przed chwilą łapczywie wypił. Obi-Wan cierpliwie czekał, aż jego mentor dojdzie do siebie. Stali na tarasie pałacu w Alderaanie, gdzie schronili się przed resztą gości wystawnego przyjęcia. Nad ciemnym niebie unosił się piękny fioletowy księżyc. Świecił dostatecznie jasno, by Kenobi mógł zobaczyć rumieńce na policzkach Mistrza.
- Możesz... możesz powtórzyć? – wydyszał Qui-Gon, chusteczką ocierając wargi.
Obi-Wan zacisnął palce na krawędzi tuniki i niepewnie zerknął na drugiego mężczyznę.
- Znaczy... Orientacyjnie wiem, ale... Może mógłbyś mi wytłumaczyć, co to... Gdzie to... Wiesz, takie tam.
- Takie tam, co? – Jinn uniósł brew. – Mam ci to narysować, czy... ?
- Narysować?! – kwiknął spanikowany młodzieniec.
- No wiesz, z tą łechtaczką to nie taka prosta sprawa. – Kiedy pierwszy szok minął, Qui-Gon rozluźnił się i zaczepnie mrugnął do ucznia. – Dobrze jest znać dokładną lokalizację. Bez obaw, wszystko ci wytłumaczę. Wiem wszystko o odnajdywaniu łechtaczki. I prostaty. Do wyboru, do koloru.
- M-Mistrzu...
- Wiedziałeś, że nautolańskie kobiety mają bardzo ciekawy odcień...
- MISTRZU! – Młodzieniec błagalnie uniósł ręce. – Przemyślałem to! Jednak NIE chcę wiedzieć!
Qui-Gon odrzucił głowę do tyłu i wybuchł głośnym śmiechem. Ten widok wypełnił serce jego ucznia przyjemnym ciepłem.
Obi-Wan wpatrywał się w drugiego mężczyznę z troską i czułością. Jego Mistrz nie śmiał się w taki sposób, odkąd skończyli misję na Mandalore, a to było już dobry kawał czasu temu! Miło dowiedzieć się, że wciąż istniały niezawodne sposoby na poprawienie mu humoru. Nabijanie się z niedoświadczonego padawana pozostało jedną z rzeczy, którym Jinn nie potrafił się oprzeć. Niezależnie od okoliczności.
A okoliczności, nie dało się ukryć, były w diabły ciężkie.
Odkąd Mistrz Dooku odszedł z Zakonu, Obi-Wan żył w ciągłym stresie. Przez wiele miesięcy obserwował rozgrywający się we własnym nauczycielu konflikt, a dzisiaj wreszcie stwierdził, że dłużej nie wytrzyma.
Musi wiedzieć, czy Qui-Gon planował pójść w ślady Dooku! A jeśli, nie daj Mocy, rzeczywiście rozważał opuszczenie Zakonu, to... to...
To Obi-Wan powinien zrobić wszystko, by przekonać go do zmiany zdania. Zwłaszcza, że od jakiegoś czasu nie postrzegał tego mężczyzny wyłącznie jako nauczyciela. Uczucie, którym go darzył było... wyjątkowe. Znacznie silniejsze od fascynacji, która wcześniej popchnęła go w ramiona Satine i omal nie zabiła w nim marzeń o zostaniu pełnoprawnym Rycerzem Jedi.
Chciał od Księżnej tak wielu różnych rzeczy, ale od Qui-Gona praktycznie niczego nie oczekiwał. On tylko... pragnął zrobić dla ukochanego mężczyzny to samo, co zrobiono dla niego na Mandalore: powstrzymać go przed podjęciem pochopnej decyzji.
Bo, czyż nie na tym polegało kochanie kogoś czystą, bezinteresowną miłością? Na dążeniu do szczęścia tej osoby, nie bacząc na swoje własne?
Zdaniem Obi-Wana, tym właśnie było. Wziął głęboki oddech i nieśmiało zbliżył się do Qui-Gona. Jego nauczyciel miał lekko zaróżowione policzki i z głupawym uśmiechem wpatrywał się w szklankę z piwem.
- Mistrzu... Bo... Tak właściwie... Chciałem cię spytać o coś innego.
Jinn skierował na niego wzrok.
- Czujesz się już lepiej? – ostrożnie spytał Obi-Wan. – No wiesz, po odejściu Mistrza Dooku?
Uśmiech na twarzy doświadczonego Jedi został zastąpiony grymasem. Usta Qui-Gona zacisnęły się w cienką linkę.
- Nie jestem jeszcze gotowy do tej rozmowy – chłodno oświadczył Jinn.
- A-ale...
- Wypiłem tylko odrobinę piwa, Padawanie. Na pewno nie dość dużo, by zapomnieć, jak powiedziałem ci, że NIE CHCĘ na ten temat rozmawiać. A teraz, gdybyś był tak uprzejmy... Chciałbym na chwilę zostać sam.
Odwrócił się i zaczął iść wzdłuż tarasu.
Zły, że nie rozegrał tego tak, jak trzeba, młodzieniec zaklął pod nosem i potruchtał za Mistrzem. Qui-Gon szedł niesamowicie energicznym marszem i ciężko było dotrzymać kroku. To pewnie przez te długie nogi. Odkąd uświadomił sobie, co czuje do Mistrza, Obi-Wan nie potrafił na nie patrzeć w taki sam sposób. Były takie... smukłe i umięśnione.
Młodzieniec potrząsnął głową. Zamiast za wszelką cenę dogonić drugiego mężczyznę, postanowił najpierw zatrzymać się i jeszcze raz przemyśleć swoją strategię. Zamknął oczy i zmusił się do uspokojenia oddechu. Potrzebował jakiegoś niezawodnego sposobu, by dotrzeć do Mistrza. Tylko jak, u licha, miał to zrobić, gdy Qui-Gon nie chciał na ten temat rozmawiać? Co Obi-Wan mógł powiedzieć, by go przekonać?
Tylko jedno przychodziło mu do głowy.
Na samą myśl, serce zaczęło bić mu w morderczym tempie, ale o dziwo, bardzo szybko się uspokoiło.
Ku swojemu wielkiemu zdumieniu, młodzieniec uświadomił sobie, że nie jest ani trochę przerażony swoim najnowszym pomysłem. W sumie... Jeśli odpowiednio dobierze słowa, nic się między nimi nie zmieni. A Qui-Gon... Qui-Gon będzie wiedział, że nie jest sam. Że wraz z odejściem Dooku nie stracił całej miłości.
I właśnie dlatego Obi-Wan mu powie.
Nie dlatego, że czegoś oczekiwał. Po prostu czuł, że w taki sposób najlepiej przekaże wiadomość.
Odzyskawszy determinację, ruszył przed siebie.
Jak się okazało, Qui-Gon wcale nie odszedł na daleko. Stał w najbardziej wysuniętej na zachód części tarasu i z przedramionami opartymi o balustradę, wpatrywał się w księżyc ponad Alderaańskimi górami. Nocny wietrzyk delikatnie szarpał opadające na ramiona proste włosy. Obi-Wan miał ochotę przeczesywać je palcami tak długo, aż smutek zupełnie zniknie z twarzy ukochanego.
- Mistrzu... - zagaił cicho.
- Znasz definicję słowa „sam"?
- Mistrzu! – niezrażony chłodnym tonem, Obi-Wan stanął obok drugiego mężczyzny. – Proszę... Ja... Źle mnie zrozumiałeś.
- Och, doprawdy?
- Pytałem, czy czujesz się już lepiej, bo chciałem poruszyć z tobą pewien osobisty temat, a nie byłem pewny, czy... cz-czy jesteś w nastroju.
- Nie jestem.
- Chodzi o coś bardzo dla mnie ważnego! – rozpaczliwie wyrzucił z siebie Kenobi. – Bo widzisz, ja... Ja... Zakochałem się.
- Ach tak? – Qui-Gon sięgnął po szklankę i dopił resztę piwa. Spojrzenie wciąż miał lekko poirytowane, ale głos mu nieco złagodniał. – W osobie, która ma łechtaczkę? No cóż, dyskusja trochę po czasie, ale skoro nalegasz, możemy...
- Co?! Nie! – jęknął spanikowany młodzieniec. – T-ta osoba nie ma łechtaczki! Ona... Tego... M-ma prostatę. Tak myślę. Chyba...
- Chyba? – Jinn nie wytrzymał i zachichotał. – Powinieneś być już na tyle duży, by wiedzieć, że wszyscy mężczyźni mają prostaty.
- Denerwuję się, jasne? – z policzkami koloru truskawek Obi-Wan wycedził przez zęby.
- W porządku. Ale jeśli odkryłeś jakiś nowy, bez-prostatowy gatunek, lepiej ustalmy to na samym początku, bym mógł udzielić ci odpowiedniej rady.
Qui-Gon nie patrzył na ucznia, ale spojrzenie, które kierował na księżyc, było rozbawione. Obi-Wan uznał, że mu to na rękę. Co prawda udawało mu się utrzymać emocje pod kontrolą, ale nie był pewien, czy nie straciłby odwagi, gdyby Mistrz postanowił spojrzeć mu w oczy.
Tak było zdecydowanie łatwiej. Swobodniej.
Młodzieniec zajął miejsce na tarasie tuż obok nauczyciela, zacisnął palce na balustradzie i zaczął mówić dalej:
- To nie żaden dziwny gatunek. Chociaż... - zerknął na Qui-Gona i nie zdołał powstrzymać czułego uśmiechu. – To zależy od punktu widzenia. Nie da się ukryć, że wyróżnia się na tle większości. Ale to pełnoprawny mężczyzna.
Umysł podsunął mu dokładny obraz męskości Qui-Gona i Obi-Wan wymownie zakaszlał.
- Na sto procent! – dokończył, bardziej nerwowo niż zamierzał.
- No dobrze – westchnął Jinn. – A skąd go znasz? Czy to były niewolnik?
Kenobi wzniósł oczy ku niebu. Nie mógł się zdecydować, czy czuć się zniecierpliwionym tymi zgadywankami, czy się z nich śmiać.
- Znamy się od dawna – oznajmił, postanowiwszy nie owijać w bawełnę. – Jest ode mnie... starszy.
Spojrzenie, które Qui-Gon posyłał księżycowi stało się odrobinę poważniejsze.
- Dużo starszy?
Ktoś mógłby uznać to pytanie za niewinne, ale Obi-Wan wiedział, że wcale takie nie było. Popatrzył na Mistrza, uśmiechnął się i łagodnie sprostował:
- Znacznie. Ale wcale nie wygląda na swój wiek. Przedstawiciele jego zawodu już tak mają.
Moc działał cuda. Większość Jedi wyglądało na znacznie młodszych niż w rzeczywistości.
Qui-Gon wciąż skupiał całą uwagę na nocnym niebie. Wyglądało to niemal tak, jakby bał się spojrzeć na ucznia. Obi-Wan wyczuwał od niego mnóstwo niepewności.
Cóż za ironia, że Qui-Gon Jinn... Człowiek, który stawiał czoło każdemu wyzwaniu praktycznie bez namysłu, nie miał odwagi stawić czoła własnemu padawanowi, dopóki nie zgromadził dostatecznej ilości informacji. Podobna nieśmiałość była tak bardzo NIE w jego stylu.
- Opowiedz o nim – poprosił po dłuższej chwili milczenia. – Co ci się w nim podoba? I co, tak właściwie, do niego czujesz? Młodzi mężczyźni często mylą szacunek z głęboką, romantyczną miłością.
- Przez długi czas nie byłem pewny, co do niego czuję – zupełnie szczerze odparł Obi-Wan. – Jest częścią mojego życia już od bardzo dawna, więc to zupełnie naturalne, że staliśmy się sobie bliscy. A kiedy zacząłem na niego patrzeć... w inny sposób, w pierwszym odruchu rzeczywiście uznałem, że mylę miłość z szacunkiem. Bo widzisz... On...
Na twarz młodzieńca wypłynął rozmarzony uśmiech.
- Jest taki mądry, troskliwy i opiekuńczy. Nie potrafię sobie wyobrazić, że ktoś mógłby go nie szanować. Albo... albo nie być zauroczonym jego stylem bycia. Nie znam lepszego Jedi niż on. Ani lepszego mężczyzny.
Obi-Wan pozwolił, by jego ramiona się rozluźniły i ze swobodą, która zaskoczyła nawet jego, mówił dalej:
- Z początku myślałem, że to po prostu taka faza. Że... podziw, który czułem do niego od najmłodszych lat, wkroczył w kolejny etap, ale po pewnym czasie to minie. Teraz jednak wiem, że to nie to.
Zawahał się tylko na ułamek sekundy, zanim dodał:
- To, co do niego czuję... To nie jest uczucie, którym darzyłbym mentora albo przyjaciela. Owszem, jest moim przyjacielem, ale jest też... mężczyzną sprawiającym, że myślę o rzeczach, o których nie da się mówić bez rumieńca.
Jakby na potwierdzenie tych słów, poczuł na policzkach żar, ale niezrażony tym, kontynuował:
- Oczywiście wiem, że nie mogę na nic liczyć z jego strony. W końcu, jak mówiłem, jest ode mnie sporo starszy. Założę się, że nawet nie bierze pod uwagi możliwości związania się z kimś dużo młodszym od siebie, że uważa to za niewłaściwe... I gdybym wyznał mu miłość, na pewno grzecznie by mi odmówił, ale... Ale, wiesz? O dziwo, ta myśl wcale mnie nie przeraża.
Wpatrujący się na księżyc Qui-Gon zmarszczył brwi.
- Gdyby od też mnie pragnął, byłoby cudownie. – Na samą myśl o podobnym scenariuszu wzrok młodzieńca stał się zamglony. – Ale nawet jeśli nie będzie w stanie odwzajemnić moich uczuć... I po prostu będę miał pewność, że jest szczęśliwy... To mi wystarczy. To, co zyskuję kochając go... Sam fakt, że ta miłość pomaga mi stać się lepszym Jedi... To i tak więcej, niż spodziewałem się w życiu znaleźć. I w sumie... P-po cichu tak trochę liczę... Ż-że on jest dumny z faktu, że nie pragnę być z nim za wszelką cenę.
Być może to wina światła, ale Obi-Wan mógłby przysiąc, że rzeczywiście zobaczył w oczach nauczyciela coś na kształt dumy. Zachęcony tym widokiem, mówił dalej:
- Nie liczę na wzajemność. Wiem, że ten mężczyzna spotkał w swoim długim życiu wielu wyjątkowych ludzi i niedojrzały młokos taki jak ja pewnie wcale nie wydaje mu się atrakcyjny. Rozumiem to, ale... - po raz pierwszy w głosie Obi-Wana pojawiła się niepewność. - Ale się o niego martwię! Ostatnio stracił kogoś bardzo bliskiego i obawiam się, że to go skłoni do... o-odejścia. Do zostawienia swojej rodziny. N-no więc... Ch-chciałem cię zapytać, Mistrzu... Cz-czy masz jakiś pomysł, co mógłbym zrobić, by okazać mu wsparcie? N-nie chcę mieszać mu w głowie, ani narzucać mu się z moimi młodzieńczymi uczuciami, a tylko... J-ja tylko...
Padawan Jedi wziął głęboki oddech i pozbawionym drżenia tonem, dokończył:
- Po prostu chciałem mu uświadomić, że wciąż jest w Zakonie ktoś, kto go kocha. Bo chociaż jest mądrym i doświadczonym Mistrzem Jedi, czasem zachowuje się jak totalny głupek, który najpierw robi, potem myśli! – choć zupełnie tego nie planował, powiedział ostatnie zdanie ze szczyptą irytacji.
Qui-Gon zamknął oczy i zaśmiał się pod nosem, wyraźnie wzruszony docinkiem ucznia. Kiedy uchylił powieki, spojrzenie, które kierował w niebo, było pełne czułości.
- Sądzę, że w tym przypadku nie masz powodu do zmartwień – powiedział cicho. – Osoba, o której mówisz, może i jest odrobinę wstrząśnięta, ale nigdy nie brała pod uwagę opuszczenia Zakonu. A twoje uczucie tylko upewniają ją w przekonaniu, że jest we właściwym miejscu.
Obi-Wan odetchnął z ulgą. Niczego więcej nie potrzebował. Właściwie to poszło dużo lepiej, niż się spodziewał – nareszcie nie musiał się martwić, że pewnego dnia Mistrz spakuje manatki i zostawi go z niczym!
- Dziękuję. – Z wyważonym uśmiechem, przytaknął nauczycielowi. – Wiedziałem, że pomożesz mi ukoić nerwy, Mistrzu. Doceniam to, że nawet w tak trudnym dla ciebie czasie mogę na ciebie liczyć! Zostawię cię teraz, byś mógł sobie pokontemplować w samotności. Może przejdę się do Jego Wysokości Księcia Organy i sprawdzę, czy ma więcej poziomkowego piwa? Widziałem, jak bardzo ci smakowało...
Odwrócił się, ale zdążył zaledwie przejść kilka kroków, gdy dłoń złapała go za ramię.
- Nie chcesz wiedzieć, co on czuje? – padło pytanie.
Obi-Wan zamarł w miejscu. Był pewien, że się przesłyszał.
- C-co? – wydukał, nie śmiąc spojrzeć za siebie.
- Ten którego kochasz – W głosie Qui-Gona zabrzmiała nuta wesołości. – Nie chcesz wiedzieć, co on czuje do ciebie?
To pytanie zbiło młodzieńca z tropu.
- N-nie... - niepewnie odparł Obi-Wan. – Nie muszę tego wiedzieć, Mistrzu.
- Na pewno?
- Eee... tak, na pewno. Tłumaczyłem ci, że tylko się o niego martwiłem. Nie muszę wiedzieć nic więcej. Zresztą, doskonale wiem, co on czuje.
- Czyżby?
Z każdą chwilą Kenobi był coraz bardziej skonsternowany. Do czego to wszystko zmierzało?
Co do mnie czuje? – powtórzył w myślach. – To chyba jasne. Jestem jego przyjacielem i protegowanym, o którego się bardzo troszczy. Raczej nie ma powodów, by czuć do mnie coś jeszcze. Prawda?
Ale w takim razie... dlaczego w ogóle ciągnęli tę rozmowę? Skoro Qui-Gon nic do Obi-Wana nie czuł, to powinien zachowywać się według określonego scenariusza! To znaczy, pozwolić im obu udawać, że to wcale nie on był „osobą, o której była mowa", taktownie zakończyć konwersację, a potem zachowywać się tak, jak zawsze, tym samym pozwalając padawanowi zachować twarz i nie wprowadzać atmosfery niezręczności do ich uczniowsko-mistrzowskich relacji.
Właśnie tak przebiegał scenariusz w głowie Obi-Wana.
Więc dlaczego, u licha, Qui-Gon postanowił coś zmienić? Chyba nie zamierzał nabijać się z nieodwzajemnionych uczuć protegowanego? Nie byłby aż tak wredny... co nie?
- Myślę, że mimo wszystko nie masz pojęcia o jego uczuciach – padło nieoczekiwanie stwierdzenie.
Oczy Obi-Wana rozszerzyły się w szoku. Czy mu się tylko zdawało, czy głos Qui-Gona brzmiał... uwodzicielsko?!
Młodzieniec gwałtownie obrócił głowę, a gdy ujrzał wyraz twarzy nauczyciela, aż jęknął z wrażenia.
- M-Mistrzu?
Oczy Qui-Gona były lekko zmrużone. Okraszone zarostem usta układały się w delikatny uśmiech.
- Nie ty jeden myślisz o rzeczach, o których nie da się mówić bez rumieńca.
- Eee... n-no jasne, że nie ja jeden! – odparł Obi-Wan, nerwowo się śmiejąc.
Zaczął powoli cofać się do tyłu. Qui-Gon podążał za nim, jakby przyciągany magnetyczną siłą.
- C-cała masa ludzi myśli o tego typu rzeczach! – wyrzucił z siebie młodzieniec.
- Wiesz, o co mi chodzi.
- N-nie... nie wiem!
- Obi-Wan...
- C-co?!
Jego Mistrz był tak blisko, że Obi-Wan musiał zadrzeć głowę do góry, by spojrzeć mu w oczy. Wciąż cofał się do tyłu, a czuł się przy tym tak, jakby uciekał nie przed człowiekiem, a przed tytanem! Qui-Gon zawsze był taki wysoki...
Wysoki. Nieosiągalny. Poza zasięgiem!
A teraz wystarczyłoby wyciągnąć rękę, by go dotknąć.
Plecy Obi-Wana natrafiły na ścianę i dokładnie w tym momencie młodzieniec zrozumiał, że tak naprawdę nie uciekał przed swoim Mistrzem. Uciekał przed wyznaniem, którego mogło zmienić między nimi wszystko. Przed przeszłością, której nigdy nie brał pod uwagę. Przed przyszłością, o której nie śmiał marzyć!
Qui-Gon oparł dłoń o ścianę tuż obok głowy padawana, uniemożliwiając mu ucieczkę. Następnie pochylił się i wyszeptał do zaczerwienionego ucha:
- Nie miej takiej przerażonej miny. Przecież nie przelecę cię tu i teraz.
- Przelecieć?! – jęknął spanikowany Obi-Wan.
- Grunt to zachować właściwą kolejność. – W oczach Qui-Gona migotały czułe ogniki. – Bardzo szczegółowo opisałeś, co ci się we mnie podoba, więc wypada, bym najpierw zrewanżował się tym samym. No więc uważam, że jesteś...
- NIE chcę wiedzieć, jaki jestem!
- Ależ oczywiście, że chcesz! Każdy chciałby usłyszeć o sobie tyle pozytywnych rzeczy. A zwłaszcza ze strony obiektu westchnień.
- Obiektu we... NIE!
Z twarzy Mistrza Jedi spełzł uśmiech.
- Obi-Wan?
Dysząc, jakby brakowało mu oddechu, młodzieniec złapał się za głowę.
- Nie, nie, NIE!
- Spokojnie. – Qui-Gon złapał protegowanego za braki, wyraźnie zmartwiony jego atakiem paniki. – Nie musisz tak się denerwować. Już dobrze...
- NIC nie jest dobrze! – Czując, że zaraz zemdleje, Obi-Wan zacisnął dłonie na przedramionach Mistrza. – Nie tego oczekiwałem... NIE tak miało być!
- Padawanie...
- Wcale nie mówiłem o tobie, tylko o innym Jedi, który zupełnie przypadkowo ma dziewięćdziesiąt procent takich samych cech, jak ty i jest...
- OBI-WANIE KENOBI!
Zdecydowany okrzyk nauczyciela wreszcie zamknął młodzieńcowi usta. Qui-Gon spojrzał protegowanemu w oczy. Jego spojrzenie było pełne troski.
- Obiecałem sobie, że nie pocałuję cię, dopóki nie przejdziesz Prób, ale jeśli dalej będziesz histeryzował, nie będę miał wyboru.
Obi-Wan wytrzeszczył oczy.
- Pocałunek? – wyszeptał z niedowierzaniem.
- Z doświadczenia wiem, że to jedyny dobry sposób, by skutecznie kogoś uciszyć – na twarz Mistrza Jedi powrócił uśmiech.
- Nie o to mi chodziło. – Młodzieniec potrząsnął głową. – Ty miałbyś pocałować... mnie?
W oczach Jinna błysnął cień smutku. Qui-Gon delikatnie dotknął policzka padawana.
- Aż tak trudno uwierzyć, że ja też cię kocham? – zapytał szeptem.
TAK! – Obi-Wan miał ochotę krzyknąć.
Zamiast tego westchnął i ponurym tonem oznajmił:
- Nawet gdyby tak było, nie miałbyś żadnych powodów, by mi o tym powiedzieć. Przecież... przecież jesteśmy Jedi!
Właśnie dlatego zaakceptowanie prawdy przychodziło Obi-Wanowi z takim trudem. Póki wierzył, że Qui-Gon nie odwzajemnia jego uczuć, mógł trzymać się wyznaczonej ścieżki.
„On i tak mnie nie chce, więc nie ma czego żałować!"
Natomiast, gdyby okazało się, że obaj coś do siebie czują, a nie mogą być razem... To byłoby o wiele gorsze niż brak wzajemności.
- Tak, jesteśmy Jedi – łagodnie potwierdził Qui-Gon. – I co w związku z tym?
Jak mógł w ogóle o to pytać? Czy to nie powinno być oczywiste?
- Nie wolno nam kochać – wyszeptał Obi-Wan, z trudem przełknąwszy gulę w gardle.
- Kto tak twierdzi?
- Jak to „kto"? Kodeks!
Młodzieniec wyrzucił z siebie ostatnie słowo takim tonem, jakby to przesądzało o wszystkim. Mimo to Qui-Gon nadal się uśmiechał.
- Kodeks Jedi powstał w konkretnym celu – powiedział cierpliwym tonem. – Nie po to, by za wszelką cenę go przestrzegać, ale przede wszystkim po to, by naprowadzić Strażników Pokoju na właściwą ścieżkę. Jest trochę jak kompas. Pokazuje ci, dokąd prowadzą różne drogi, ale nie mówi wprost, którędy masz iść.
- Wszyscy wiedzą, że miłość prowadzi na Ciemną Stronę – ze smutkiem wymamrotał Obi-Wan.
Qui-Gon ujął jego policzki.
- Nie, padawanie – zaprzeczył łagodnie. – Zazdrość, zaborczość i zachłanność prowadzą na Ciemną Stronę. Natomiast miłość... owszem, czasem się z nimi łączy, ale nie zawsze. W przypadku ludzkich uczuć nie ma czegoś takiego jak „zawsze". Właśnie dlatego Kodeks... jakikolwiek kodeks, nie tylko Kodeks Jedi nigdy nie będzie nieomylny. Żeby tak było, wszyscy ludzie musieliby zachowywać się wobec takiego samego schematu. A ludzie są przecież tak samo różni jak wypełniające Galaktykę planety.
To wszystko brzmiało zbyt pięknie i Obi-Wan otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak nauczyciel go uprzedził:
- Zresztą, sądzę, że już to rozumiesz, padawanie. Kiedy opisywałeś, co do mnie czujesz, sam przyznałeś, że nie chciałbyś ze mną być za wszelką cenę. I miałeś rację, gdy wywnioskowałeś, że powinienem być przez to z ciebie dumny. – Qui-Gon uśmiechnął się w taki sposób, że jego uczniowi zmiękły kolana. – Moja wzajemność nie jest czymś, bez czego zatraciłbyś się w szaleństwie, ale miłą niespodzianką, darem od Mocy. Nie zniszczyłbyś z jej powodu połowy Galaktyki. I właśnie dlatego, mój kochany, jesteś jednym z tych Jedi, którzy nie muszą obawiać się miłości.
„Mój kochany".
Te dwa słowa tak podziałały na Obi-Wana, że przez krótki moment miał ochotę wyłączyć myślenie i po prostu przyznać Mistrzowi rację. Przyjąć odwzajemnioną miłość jak wygraną na loterii i nie wnikać w to, czy mogła go wzmocnić, czy mu zaszkodzić.
Paradoksalnie jednak właśnie ten krótki moment słabości zaniepokoił młodzieńca – spowodował nawrót jego wątpliwości. Obi-Wan podniósł wzrok na nauczyciela.
- Ale skąd mogę wiedzieć, że zawsze tak będzie? A co jeśli pewnego dnia przestanę bezinteresownie cię kochać, a zamiast tego stanę się zaborczy, zachłanny i zazdrosny? Jaką mam pewność, że to, co nas łączy, zawsze będzie dobre?
Qui-Gon zdjął jedną dłoń z policzka ucznia, ale drugą pozostawił na miejscu. Jego kciuk delikatnie gładził miejsce tuż pod uchem Obi-Wana.
- Nie masz jej – oznajmił z powagą. – Ale właśnie dlatego lepiej być razem niż osobno – dodał, sprawiając, że żal w oczach młodzieńca przemienił się w wyraz nadziei. – I dlatego miłość nie może być ślepa. Jeżeli dwaj równi sobie partnerzy potrafią spojrzeć na siebie nawzajem w krytyczny sposób, wówczas mogą być dla siebie strażnikami. Gdy jeden z nich zacznie błądzić, drugi sprowadzi go na ziemię, pociągnie go w stronę światła. Ale żeby to się udało, trzeba poświęcać komuś dużo uwagi i nie przegapiać istotnych sygnałów. Coś takiego jest nie do zrobienia, jeżeli dwie osoby wypierają się swoich uczuć... Jeżeli poświęcają całą energię, by zdusić w sobie miłość, która i tak nie ma zamiaru zniknąć. Teraz rozumiesz?
Kenobi poczuł nagle w sobie niesamowitą lekkość i swobodę. Jakby niewidzialne sznury, które jak dotąd krępowały mu gardło i nie pozwalały wziąć pełnego oddechu, nagle rozluźniły się i opadły na podłogę.
- Równi sobie partnerzy – powtórzył, uważnie przyglądając się mentorowi.
Obaj doskonale wiedzieli, że jeszcze nie mogli nazwać się równymi.
Jakby dla podkreślenia tego faktu, dłoń Jinna zsunęła się z wrażliwej skóry policzka na bark młodego mężczyzny i mocno uścisnęła. Qui-Gon porozumiewawczo mrugnął.
- Jak mówiłem... Dopóki nie przejdziesz Prób, nie wolno mi cię pocałować. Ani dotknąć cię w intymny sposób. Ani...
Pozwolił ostatniemu słowu wybrzmieć, a Obi-Wan w nagłym przypływie odwagi wypalił:
- Przelecieć?
- Właściwie to... - Jinn odwrócił wzrok i pół-gębkiem oznajmił. – Tak trochę liczyłem, że TY przelecisz MNIE.
Młodzieniec sapnął ze zdumienia. Niespodziewanie przypomniał mu się Cheng. Cholerny książulek powiedział coś podobnego, gdy przystawiał się do niego w wannie.
- Co, u licha, z wami jest?! – Obi-Wan był tak wzburzony, że nawet nie zauważył, że mówi swoje myśli na głos. – Dlaczego wszyscy cholerni faceci w Galaktyce upierają się, że to JA powinienem ich zerżnąć?!
- Dobre pytanie. – Qui-Gon parsknął śmiechem. – Może poszła plotka, że jesteś w tym bardzo dobry?
- Jak mogę być dobry w czymś, czego nigdy...
Kenobi ugryzł się w język, ale niestety zbyt późno. Mistrz spoglądał na niego pełnym niedowierzania wzrokiem.
- Tylko nie mów mi, że ty nadal...
- MOŻEMY zmienić temat?! – syknął czerwony od stóp do głów Obi-Wan.
- No wiesz... W tym wieku to już trochę wstyd...
- Możesz przestać się ze mnie nabijać?
- Ależ, ja się z ciebie nie nabijam! – zadeklarował Jinn, ale że usta drżały mu od tłumionego chichotu, zabrzmiało to kompletnie nieszczerze. – Po prostu wyraziłem zdziwienie, że mogłeś wytrzymać tyle czasu, zaniedbując swoje najbardziej podstawowe potrzeby.
- A może po prostu czekałem na właściwą osobę, co? – Młodzieniec wyzywająco spojrzał mentorowi w oczy. – Pomyślałeś o tym?
Po rozbawieniu Qui-Gona nie było już śladu. Teraz Mistrz Jedi wydawał się... poruszony.
- Prawdę mówiąc, myślałem, że zrobiłeś to na Mandalore – powiedział cicho. – Z Satine.
Och! – Obi-Wan coś sobie uświadomił. – A więc to dlatego tak się zachowywał, gdy ochranialiśmy Księżną? Mogłem się domyślić już wcześniej...
- Było blisko – przyznał, z zawstydzoną miną masując kark. – Ale ostatecznie się... nie zgraliśmy.
- Cóż, ma to swoje plusy – głos Qui-Gona stał się ochrypły. – Bycie czyimś pierwszym to wielki zaszczyt. Szkoda, że nie może do tego dojść już teraz. Bardzo mi przykro, ale nie mógłbym położyć ręki na własnym padawanie.
Młodzieniec wyczuł, że to stwierdzenie nie było całkowitym odrzuceniem i cicho zapytał:
- Ale... nie będę twoim padawanem do końca życia. Czyż nie?
- Nie – z uśmiechem potwierdził Qui-Gon. – Nie będziesz.
- A... - Obi-Wan nie mógł się powstrzymać i również pozwolił sobie na lekki uśmieszek. – A kiedy już nie będę... - Wpatrywał się w drugiego mężczyznę oczami błyszczącymi pożądaniem. – Wtedy...
Jinn pochylił się nad nim, tak że prawie stykali się nosami.
- Kiedy przestanę być twoim Mistrzem, mogę być, kim tylko chcesz – obiecał, a jego ciepły oddech połaskotał młodzieńcowi usta. – Jeśli twoje uczucia pozostaną takie same.
Czując, że pierś wypełnia mu się niewyobrażalnym szczęściem, Obi-Wan uśmiechnął się jeszcze szerzej i energicznie przytaknął. Przez chwilę po prostu stali i wpatrywali się w siebie z czułością. Wreszcie Qui-Gon rzucił coś o powrocie na uczcie i o wielkim torcie, ale kiedy odwrócił się, by odejść, Obi-Wan złapał go za rękaw i mocno go do siebie przyciągnął.
Dłonie padawana objęły szczupłą talię Mistrza, mocno zaciskając palce na materiale tuniki. Młody mężczyzna ułożył podbródek na barku mentora i westchnął z zadowoleniem, gdy jego uścisk został odwzajemniony. Choć nie zostały wypowiedziane żadne słowa, Jinn bez problemu zrozumiał intencje ucznia.
To miała być obietnica. Niewinny, dopuszczalny gest czułości zwiastujący rzeczy, które na razie pozostawały zakazane, ale przestaną takie być w przyszłości.
Przyszłość stawała się o wiele jaśniejsza, gdy człowiek miał na co czekać. A Obi-Wan Kenobi właśnie zobaczył w przyszłości coś, na co wyczekiwał z takim samym zniecierpliwieniem, jak na ścięcie warkoczyka.
Gdy wreszcie się od siebie odsunęli, popatrzył w oczy ukochanego mężczyzny i z przejęciem wyznał:
- Kocham cię, Qui-Gonie Jinnie.
Chciał przynajmniej raz otwarcie powiedzieć te słowa. Nacieszyć się ich brzmieniem.
- Ja też cię kocham, Obi-Wanie Kenobi. – szeptem odpowiedział jego Mistrz. - Jesteś wspaniałym Jedi. I moją bratnią duszą.
Młodzieniec zapatrzył się w twarz ukochanego. Pragnął zapamiętać ten widok na zawsze: twarz Qui-Gona była taka przystojna, a jego oczy tak pełne miłości.
XXX
Twarz Qui-Gona była trupioblada, a jego oczy rozszerzone od bólu i szoku, gdy czerwone ostrze Dartha Maula przebiło szeroką pierś na wylot.
A Obi-Wan Kenobi, wcale nie był wspaniałym Jedi – bo gdyby był, nie rzuciłby się na Sitha w takim szale, jakby nie tylko zamierzał go unicestwić, ale też zadać mu niewyobrażalny ból.
Nie był też bratnią duszą swojego Mistrza – bo gdyby był, to czy umierający mężczyzna spojrzałby mu w oczy i w swoim ostatnim oddechu mówił nie o miłości, ale o ledwo poznanym dziecku, które najwyraźniej było Wybrańcem, a tym samym stawało się ważniejsze od czegokolwiek innego?
„Gdy jeden z partnerów zacznie błądzić, drugi pociągnie go w stronę światła."
Jasne, pod warunkiem, że nie umrze.
„Miłość nie prowadzi na Ciemną Stronę".
Kłamstwo.
„Lepiej razem niż osobno. Nie musisz wstydzić się swoich uczuć. Jesteś jednym z tych Jedi, którzy nie muszą obawiać się miłości."
Kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa!
Trzydziestosiedmioletni Obi-Wan Kenobi lecący na trzecią w życiu misję na Fenis otworzył oczy i z bólem wyszeptał:
- Nie miałeś racji, Mistrzu. Nie miałeś racji...
Kolejna część w czwartek (19.08.2021)
Ale, ponieważ będę nad polskim morzem, ten termin może ulec niewielkiej zmianie ;)
Za drobne poprawki dziękuję Arienkowi i Akaitori.
Dzisiejszy rozdział z PEŁNĄ koretką Akaitori ukaże się jutro na Ao3.
Zapraszam do podzielenia się wrażeniami z przeżyć Obi-Wana na Mandalore i Naboo (choć rozmowa z Qui-Gonem była na Alderanie, ale wiecie, o co chodzi).
Przy okazji, szykujcie się na wielki powrót Chenga! Już najwyższy czas, by ten sku.... ponownie namieszał w życiu naszego Obisia.
Do następnego i niech Moc będzie z wami!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top