I. Chwila, która mu wolność skradła
Stracił ją, biorąc do ręki przeklęty dziennik
☾
Ta historia posiadała trzy początki.
Pierwszym z nich była osławiona już październikowa noc: zimna, deszczowa i ponura. Zgniłe liście leżały na poboczach drogi, zbierały się wokół studzienki, tamowały spływ wody. Mroczna figura zmierzała przez miasteczko, by zacząć drogę ku przeznaczeniu. Sykiem wypowiedziane zaklęcie przypieczętowało los. Dziecko zostało naznaczone, dusza rozszczepiona.
Jednak dla Harry'ego ta historia zaczęła się w podziemiach Hogwartu. Wtedy poczuł się zdradzony, głupi i naiwny. Z krzykiem rzucił się więc na profesora, paląc palcami skórę. Odchodziła wielkim, czarnymi płatami. Ze spalonego ciała wzleciała dusza. Zagubiona, jak to już bywa z duszami bez ciała, desperacko potrzebowała domu. Uciekła więc do najbliższego, wleciała uchylonym oknem, przyciągana przez jej drugą część. Od tej pory stanowiły jedność.
Właściwym rozpoczęciem tej historii należałoby jednak nazwać ciąg zdarzeń, których kulminacja dała początek końca nadziei dla białej magii.
Najpierw było zauroczenie szukającym z przeciwnej drużyny. Harry rumienił się na widok Cedrika, popisywał się, robiąc imponujące pętle. Może dlatego tak bardzo przeżył gwałtowną i niespodziewaną śmierć, kiedy śmierciożerca ukartował Turniej Trójmagiczny. Napędzała go zemsta za poległego Pana, chciał wymierzyć sprawiedliwość temu, który pogrzebał jego marzenia. Cedrik Diggory zwyczajnie przeszkadzał.
To była druga śmierć, której Harry był świadkiem (i ją pamiętał), ale ta uderzyła mocniej. Sprawiła, że całe lato czuł pustkę, nie zauważał upływu czasu i dopiero spotkanie z Syriuszem przywróciło nadzieję.
A potem nadeszła choroba. Ludzki umysł to kruche tworzywo. Bardzo łatwo pozostawić na nim rysę, a pęknięcie skutkuje zniszczeniem całej misternej konstrukcji, w której każdy element łączy się z drugim i wszystkie muszą być w najlepszym stanie, by poprawnie funkcjonować. Każde pęknięcie można starać się naprawić, wypełnić, szlifować, wygładzić, ale klej będzie odznaczał się już zawsze, przypominając o pęknięciu. Jak czarna rysa na śnieżnobiałym tle.
Syriusz nie przetrwał w Azkabanie, a raczej nie wszystkie części Syriusza przetrwały. W pewnym momencie brakujące fragmenty sprawiły, że cała struktura tego, co zwykło być Syriuszem, się rozpadła. Został cień człowieka. A w końcu i ten cień poddał się szaleństwu.
Harry miał spędzić wakacje po piątym roku nauki w Hogwarcie z Syriuszem właśnie. Dwa miesiące bez Dursleyów, tylko oni, nowa, jeszcze nieporadna, ale jednak rodzina.
Na początku było cudownie, dziwnie niezręcznie, trochę szalenie i chaotycznie. Jedli śniadanie na podłodze, wkurzali Stworka, zwiedzali mugolski Londyn, odrabiali zadania domowe na wakacje. Urodziny spędzili w salonie z trzema różnymi tortami, każdy o smaku bardziej szalonym od poprzedniego, oglądając film na rzutniku, który Syriusz wziął z niekoniecznie legalnego źródła.
A potem Harry przestał wystarczać.
Może to trawiło Blacka już wcześniej, Harry był po prostu zbyt szczęśliwy, by to zauważyć. Gasnące spojrzenia, etapy milczenia, rozkojarzenie... Czasami znikał na długie godziny, czuć było od niego zapach alkoholu. Coraz częściej również mylił Harry'ego z Jamesem i gdy zostawał wyprowadzony z błędu, jego twarz przybierała wyraz takiej rozpaczy, że Harry przestał go poprawiać. Z bólem uśmiechał się i ignorował nazywanie go imieniem ojca, a Syriusz zdawał się szczęśliwy, dopóki w środku sierpnia Harry nie wrócił od Weasleyów.
To był upalny dzień, w Londynie unosiła się aż wilgotna para, sprawiając, że nie dało się oddychać. Ściągnął buty, unosząc nogę i starając się balansować tylko na jednej, ale ostatecznie musiał podeprzeć się o ścianę, by nie stracić równowagi. Nie ustawił butów, kopnął je gdzieś w kąt i od razu skierował się na boso do kuchni, wachlując się dłonią. Stare budownictwo sprawdza się w czasie upałów, bo przez chwilę poczuł ulgę i przyjemny chłód.
Zignorował Stworka w drodze do kuchni, ale czuł na sobie to spojrzenie, gdy brał cudownie zimną butelkę wody z lodówki. Zamknął białe drzwi i gdy się odwrócił, podskoczył, napotykając wielkie, przekrwione oczy.
— Merlinie! Czego?!
Stworek popatrzył na niego przez chwilę, kiwnął głową i sobie poszedł. Harry odprowadził go wzrokiem, zastanawiając się, czy upiorne wykrzywienie ust ze strony skrzata było uśmiechem czy niekontrolowanym spazmem mięśni. Ostatecznie wzruszył ramionami.
Poszedł odwiedzić Hardodzioba, zakładając, że znajdzie tam również Syriusza, jednak zwierzę było samo. Uniósł łeb, patrząc na niego wielkimi oczami, więc Harry wyciągnął fretkę z kufra i rzucił mu z uśmiechem.
— Nie widziałeś Syriusza? — zapytał, drapiąc go pod brodą.
Zaskrzeczał w odpowiedzi smutno, a Harry rzucił mu jeszcze jedno zwierzę do jedzenia, po czym zamknął za sobą drzwi.
Dom bez śladu człowieka sprawiał upiorne wrażenie.
— Syriusz? — zawołał, idąc długim korytarzem.
Zajrzał do jego sypialni, ale znalazł tylko rozwaloną pościel, westchnął i zabrał się za ścielenie łóżka, przy okazji odkrywając puste butelki po whiskey. Zebrał je z westchnieniem i pewnym zawodem pomieszanym z niechęcią. Wyrzucił je z niesmakiem i poszedł umyć ręce, jednak kiedy otworzył drzwi, miał ochotę je zamknąć. Zapomnieć i udawać, że to się nie wydarzyło.
Drżącą ręką zapalił światło.
— S-syriuszu...? — zapytał niepewnie. Wyciągnął rękę, chcąc go dotknąć. — Co mam zrobić...?
Ostatecznie klęknął przed wanną, z której wylewała się czerwona, czerwona woda. Bezwładnie zwisała z niej ręka z pionowym nacięciem. Zbyt głębokim. Wszystka krew już spłynęła z niej na kafelki, pozostawiając poszarpane mięso z zaschniętą, brązowawą krwią na jego brzegach. Syriusz wyglądał spokojnie; jak martwy człowiek, którym nie był, nie był, nie był... NIE BYŁ!
Harry odsunął splątane włosy z czoła mężczyzny, ręce się trzęsły, kiedy sprawdzał puls.
— Nie ma — szepcze. — Powinienem... powinienem go wyciągnąć, tak, zrobić RKO...
Nie wiedział jak robić resuscytację, jak przez mgłę pamiętał zajęcia w mugolskiej szkole. W pewnym momencie uświadomił sobie, że przecież nie da rady wyciągnąć dorosłego mężczyzny z wanny.
Powstrzymując łzy, usiadł na piętach i wpatrywał się w ciało, gorączkowo myśląc nad tym, co powinien zrobić. Wysłanie Hedwigi z wiadomością do profesora Dumbledore'a wydawało się najlepszą opcją, ale sowa będzie lecieć przynajmniej parę godzin. Mógłby skorzystać z monet Gwardii, wysłać wszystkim wiadomość, ale co z tego? Ron mógłby powiedzieć mamie, ona teleportować się w pobliżu Hogwartu, co też zajęłoby zbyt wiele czasu. Ostatecznie pozostał mu kominek.
Pobiegł do salonu, potykając się o próg, padł na kolana, wrzucając proszek w płomienie. Działał, nie myśląc o trupie w łazience, myślał o ojcu chrzestnym, którego chce uratować.
— Profesorze... — powiedział, kiedy tylko zobaczył długą brodę.— Byłem u Weasleyów i jak wróciłem to... Z Syriuszem chyba coś nie tak. Może profesor tu przyjść? — dodał, brzmiąc bezbronnie, dziecinnie. Nienawidził tego.
Poczuł taką ulgę, kiedy Dumbledore wystąpił z zielonych płomieni, że zaczął płakać bez opamiętania, nie potrafiąc powstrzymywać szlochu. Przyłożył więc pięść do ust, zaciskając zęby na kostkach, wbijając je do krwi. Potem oparł się o ścianę w łazience, próbując zagłuszyć ból psychiczny tym łatwiejszym, prostszym, fizycznym, kiedy starszy czarodziej sprawdzał Syriusza.
— Harry — odparł po zbyt krótkiej chwili. — Obawiam się, że obaj przybyliśmy za późno.
— Co? — wyrwało mu się. Nie potrafił zaakceptować takiego stanu rzeczy, jego mózg od razu wyparł tę myśl, bo... bo się przesłyszał. Tak, na pewno. Bo to nie może być prawda, nie kiedy wszystko zaczęło się wreszcie układać i...
— Harry, Syriusz nie żyje. — Tymi prostymi słowami Dumbledore niszczy jego desperackie próby ratowania zdrowego rozsądku.
Położył rękę na jego ramieniu, ale Harry tego nie zarejestrował. Nie pamięta, co się potem działo. Chyba po prostu stał nieruchomo, wpatrując się w blade ciało zanurzone w krwawej wodzie. Potem był pogrzeb z aurorami ochraniającymi cmentarz, a po nim Harry musiał wrócić do Dursleyów, gdzie nie było miejsca ani czasu na żałobę.
Musiał schować wszystkie uczucia głęboko i ukryć każde wrażliwe miejsce, aby nie zostać jeszcze bardziej zranionym. Jego melancholia irytowała wujostwo, ale jeśli wywiązywał się z obowiązków i nie wchodził im w drogę, zadowalali się ignorowaniem go.
A on noce przesypiał śniąc koszmary na przemian o Cedriku i Syriuszu. Nigdy nie wiedział, który go nawiedzi, zawsze jednak budził się zdyszany, przerażony, myśląc o własnym samobójstwie.
W noc poprzedzającą pierwszy września, a więc ostatnią tutaj, nie mógł zasnąć. Siedział skulony na podłodze, obejmując kościste nogi, myśląc o tym, jak bardzo chciałby znaleźć się na Grimmauld Place, tęskniąc za Syriuszem. Zmęczony i sfrustrowany, otworzył kufer z rzeczami, które zabrał z domu ojca chrzestnego. Były tam albumy ze zdjęciami, książki, dwa lustra kierunkowe, dziwny medalion i inne drobiazgi. Przeglądał zdjęcia szczęśliwych rodziców, myśląc o tym, że są teraz razem, radośni, marząc o tym, by do nich dołączyć.
Zasnął oparty o kufer. Śniło mu się coś przerażającego, czego nie pamiętał, gdy się obudził. Pamiętał głos, słodki i kuszący, głos tak przeraźliwy, że sam ton wzbudzał drżenie. Rano niewyspany, z podkrążonymi oczami, pakował się na ostatnią chwilę. Sił dodawała mu myśl, że to już Hogwart, jego dom, teraz wszystko będzie dobrze. Tylko że Hogwart niczego nie naprawił.
Oczywiście, na początku zapewnił mnóstwo zajęć, które pochłaniały jego uwagę. Przyjaciele, lekcje, powrót do znajomego, ukochanego miejsca. Po tygodniu koszmary powróciły. Tym samym powrócił głos.
Pierwszy sen, jaki zapamiętał, miał miejsce na londyńskim moście. Stał na krawędzi, a głos bez kształtu szeptał: skacz.
Harry skoczył. Wpadł w odmęty lodowatej wody. Od razu chciał zaczerpnąć powietrza, ale zamiast tego do gardła zaczęła wpływać woda. Otworzył usta w niemym krzyku, poczuł ramiona obejmujące go od tyłu. Ciało zimne jak rzeka, silniejsze jednak od jej nurtu, wyciągnęło go na powierzchnię.
Wtedy Harry się obudził. Mokry od potu. Oddychając rozpaczliwie, jakby naprawdę przed chwilą się topił. Leżał na podłodze. Musiał spaść. Zmęczony wstał i z powrotem wszedł na łóżko, by nakryć się kołdrą, chowając się tam przed światem, wiedząc, że za parę godzin będzie zmuszony wyjść i udawać, że wcale nie jest w żałobie.
Chciałby móc otwarcie przyznawać się do tego, że cierpi po śmierci ojca chrzestnego, ale oficjalna wersja stanowi, że go nie znał, a na pogrzebie był z szacunku. W końcu nie płakał (nie mógł, był zbyt sparaliżowany strachem, że będzie musiał wrócić do Dursleyów).
Potem zszedł do pokoju wspólnego w za dużej bluzie, z kapturem naciągniętym na oczy, bo raziło go słońce wdzierające się do środka przez szyby w wysokich oknach. Gdy tylko spojrzał na wyjście prowadzące na korytarz, miał ochotę uciec, wrócić pod ciepłą i bezpieczną przestrzeń pod kołdrą. Jednak zdawał sobie sprawę, że wtedy przyjdzie Hermiona, siłą go stamtąd wyciągnie. Zła, ze łzami w oczach, przerażona, zmartwiona, będzie krzyczeć i błagać, sugerować różne rozwiązania, zmuszać do jedzenia, pilnować na każdym kroku.
A Harry będzie czuł wyrzuty sumienia. Dlatego ukrył drżące dłonie i uśmiechnął się na widok Ginny, już ubranej, umalowanej, przygotowanej do rozpoczęcia nowego dnia. Usta pociągnięte błyszczykiem rozciągnęły się w uśmiechu, gdy go zobaczyła. Od razu skierowała swoje kroki w jego stronę.
— Harry, wcześnie wstałeś!
— Ty też.
— Tak. — Odwróciła wzrok. — Mam spotkanie — przyznała — tylko błagam, ani słowa Ronowi!
— Miałbym cię zdradzić? — zapytał z przekornym uśmiechem. — Twój sekret jest ze mną bezpieczny. — Położył rękę na sercu. — Michael? Czy jak mu tam?
— Nie. — Machnęła ręką, marszcząc noc. — Z nim już skończyłam, a nowy to tajemnica.
Uniósł brwi.
— Fiu, fiu! Tak się teraz bawisz? Czy to jakiś Ślizgon? Dlatego jesteś taka tajemnicza?
— Przestań! — Z uśmiechem trąciła jego ramię. — I nie. Swój honor mam, nie będę się umawiała z żadnym Ślizgonem — zaznaczyła. — A ty... — zaczęła ostrożnie. — Jak się czujesz?
Wzruszył ramionami, nie wiedząc, co powiedzieć. Nie chciał kłamać Ginny w żywe oczy.
Odwrócił wzrok.
— Okej.
Przyjrzała mu się sceptycznie: zaciśniętym dłoniom, poobgryzanym paznokciom, drżącym nogom, które ciągle podrygiwały. Westchnęła. Wyciągnęła rękę, kładąc na jego kolanie. Podskoczył, więc cofnęła ją jak oparzona.
— Przepraszam — powiedziała.
— Nie, to ja powinienem... Po prostu to jeszcze trochę boli, wiesz? I to, że nikt prawie o tym nie wie — dodał. — Tylko ja. — Nienawidził tego jak żałośnie zabrzmiał.
— Wiesz co? — Sięgnęła do torby i wyjęła z niej stary, zakurzony dziennik. — Słyszałam, że warto uporządkować swoje myśli, kiedy cię przytłaczają. Weź. — Wręczyła mu książkę. — Znalazłam w swoich starych książkach. Było schowane z podręcznikami z drugiego roku.
— Szperałaś w podręcznikach z drugiego roku?
— Ach, wiesz... Nostalgia i te sprawy. Czasami człowieka nachodzi na powspominanie starych dziejów.
— Nie wiem, czy jestem odpowiednią osobą, aby to dawać. Wiesz... w sensie nie wiem, czy będę z tego korzystać? Po co ma leżeć nie używane?
— Uwierz mi, spróbuj. Warto zapisywać swoje myśli i do nich wracać, wtedy będziesz miał poukładane w głowie wszystkie sprawy i nie będą cię tak przytłaczać. Poza tym... wreszcie będziesz miał kogoś, a raczej coś, czemu będziesz mógł się wygadać bez żadnych hamulców!
Nie chciał ranić jej uczuć, zaakceptował więc prezent z postanowieniem, że nigdy go nie użyje.
— Dzięki — odpowiedział z nikłym uśmiechem.
— Zawsze, Harry, zawsze możesz liczyć na moją pomoc. Nie jesteś sam. — Uścisnęła jego rękę, niosąc ze sobą słodki zapach perfum, po czym wstała energicznie.
— Powodzenia na randce! — krzyknął za nią.
— Harry! — Zaczęła się rozglądać, czy nikt nie słyszał. Na szczęście było tak wcześnie, że w pokoju wspólnym znajdowała się tylko ich dwójka. — Pożałujesz jak wrócę. — Pogroziła mu palcem, po czym odwróciła się, by wyjść, a Harry ponownie został sam.
Nie wiedział, czy czuł ulgę czy smutek. Spojrzał na trzymaną książkę i z westchnieniem ją otworzył. Powitały go puste, pożółkłe strony. Zaczął je przeglądać, szukając jakiejś treści, ale Ginny widocznie podarowała mu coś przeznaczonego tylko na jego własne zapiski. Nie znajdzie jej brudnych sekretów, którymi mógłby ją szantażować o oddanie kolejnego kawałka tarty melasowej.
Westchnął, a potem odłożył dziennik gdzieś na dnie kufra i o nim zapomniał.
*tytuł rozdziału to parafraza fragmentu piosenki Stana Borysa Jaskółka uwięziona; oryginalnie wers brzmi: Przeraża mnie ta chwila, która jej wolność skradła.
_____________________
na razie mam dla was bardziej sneak peak niż rozdział, ale chciałam się pochwalić tym, co stworzyłam, więc dodajcie sobie do biblioteki, pewnie z tym ruszymy, jak skończę Save me!
dajcie znać, co gra a co nie. mam bardzo duże ambicje i chęć, aby ta historia była idealna, uderzała w ten właściwy, najboleśniejszy sposób.
mam nadzieję, że kolejny raz uda mi się stworzyć Ginny, którą większość z was polubi :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top