Hej mała pokażę Ci moją fabrykę!
Młody mężczyzna zakręcił wąsa, z zaciekawieniem przyglądając się powoli zapełniającej się sali. Uwielbiał obserwować innych i wybrał sobie do tego perfekcyjne miejsce. Na uboczu, z daleka od światła, dzięki czemu jego twarz ciągle pozostawała w cieniu. Jednoosobowa loża szyderców. Wyciągnął z kieszeni zapalniczkę i paczkę papierosów. Pomarańczowy płomień odbił się w jego źrenicach.
- Tutaj nie wolno palić - powiedziała kelnerka, kładąc ręce na biodrach i posyłając mu dość nieprzyjazne spojrzenie. Mężczyzna nie mówiąc nic, sięgnął do kieszeni swojej marynarki po skórzany portfel. Powoli, z niesamowitą delikatnością przeliczył pieniądze.
- Tyle? - zapytał lakonicznie, rzucając przed nią sto marek.
- Z kogo Pan mnie ma?! - oburzyła się kobieta, nadymając pokryte zalotnym różem policzki. Młodzieniec w ogóle nie przejął się jej emocjonalną reakcją. Wręcz przeciwnie, zaśmiał się tylko pod nosem, poprawiając rękawy jedwabnej koszuli.
- Oj tak zapomniałem. U nas to jednak niemiecka waluta bardziej chodzi. Ale teraz inflacja - mruczał pod nosem dokładając jeszcze dwieście, ale tym razem rubli. Kelnerka zastygła w bezruchu. Tuż przed nią leżał największy napiwek jaki w życiu dostała. Prawie tyle ile normalnie zarabiała w tydzień i to ciężką pracą! A tu, taka gotówka! Za jednego papierosa! Wąsacz wyszczerzył białe zęby, wygodnie rozsiadając się na pluszowym fotelu. W końcu. Decyzja. Dziewczyna drżącą dłonią chwyciła banknoty, szybko chowając jej w kieszeni białego fartuszka. Od razu widać
- Dziękuje - powiedział mężczyzna z chytrym uśmieszkiem tym samym zawstydzając dziewczynę, która unikając jego wzroku i natychmiast odeszła do stolika - wiskey, poproszę - zawołał za nią rozbawiony jej słodkim zachowaniem i z niedowierzaniem podniósł brwi, kiedy ta zaskoczona jego prośbą o mało nie potknęła się o własne nogi. Na szczęście obsługa lokalu wcale nie była aż tak tragiczna jak się to na początku zapowiadało, bo już chwile później do szarego dymu, dołączyła niska szklanka pełna bursztynowego napoju. Teraz już bez marudzenia, co wolno, a czego nie wolno.
Mężczyzna sięgnął po szlachetny trunek, jednocześnie sięgając do kieszeni zielonej kamizelki i wyciągając z niej srebrny zegarek na łańcuszku. Nie, oczywiście, że nie srebrny. Srebro było już przecież passé, a złoto? Bez przesady. Ono jest zbyt pretensjonalne. Chyba że... białe. Tak ono było teraz w modzie! Wyważone, subtelne, szlachetne. I trudniej o kradzież, bo mniej rzuca się w oczy i nie każdy głupi się pozna. A kto ma wiedzieć ten i tak wie. Wielki kapitał mówi sam za siebie.
Mężczyzna sprawnym ruchem otworzył zdobione wieczko. Dzięki przezroczystej tarczy cały napęd urządzenia widoczny był gołym okiem. Wszystkie części idealnie do siebie dopasowane, a następnie ręcznie złożone uwijały się jak w ukropie, tworząc coś zupełnie magicznego i wyznaczając coś zupełnie niematerialnego - czas. Ale czy na pewno? Równie dobrze wszystkie ten maleńkie podzespoły można porównać do robotników i wtedy nie było to już tak poetyckie. A czas, to przecież pieniądz, który właśnie przelatywał mu przez palce.
Główny organizator tego, spotkania spóźniał się już dobre piętnaście minut. Oczywiście, po lokalu kręciły się już jakieś płotki, ale to nie to. Mężczyzna pokręcił głowa, dając wyraz swojemu niezadowoleniu. Dzięki Bogu jeszcze nikt z nich go nie zauważył, więc uniknął tych przaśnych przywitań i okrzyków radości. Jasne było się z czego cieszyć, ale, przyjaciele, trochę subtelności i mniej tego optymizmu.
Więcej...pracy.
Pokiwał głową, sam zgadzając się ze sobą.
Z zamyślenia wyrwał go powiew zimnego powietrza. Do hotelowej restauracji jednocześnie weszło kilka osób. Na ich czele stał wysoki mężczyzna ubrany w czarny frak. Ukryty w kącie sali mężczyzna aż wywrócił oczami. Kto to widział chodzić w czymś takim? Taki strój był na czasie jakieś pięć lat temu. I do tego te przetarcia na łokciach, znoszone buty - Łodź aż z niesmakiem cmoknął ustami. Nie, nie, nie. Kraków było stać na więcej. O wiele więcej. No, chyba że chciał rozpocząć pisanie pamiętnika starego subiekta, to wtedy trafił ze kostiumem idealnie. Za nim stała niska kobieta, ubrana w jasnoniebieski zakonny habit.
- Moda sakralna - pomyślało miasto niecierpliwie splatając palce i jak zwykle szukając okazji do zarobku. Fortuna nie bierze się przecież znikąd. Oczywiście można ją zdobyć na różne sposoby, bo do zaradnych świat należy. Jednak to jeszcze nie był koniec. Po lewej stronie od Częstochowy stał Zakopane. Nie miał nawet płaszcza, tylko gruby wełniany sweter i różnokolorowy szal.
- Materiały regionalne, eksport - stwierdził Łódź od razu zapisując ten genialny pomysł na kartce. A kiedy podniósł głowę, aby jeszcze raz przyjrzeć się świcie Kraka, zauważył, że do małopolskiej gromadki dołączył dumny i blady Poznań, co chwile powtarzający, że jeszcze dwa dni temu tymi rękami rozbrajał Prusaków oraz nierozłączni Bydgoszcz i Toruń. W sumie to byli już prawie wszyscy nawet cała ściana wschodnia, bo Lwów już diagnozował jakiegoś nieszczęsnego barmana - fartuchy, odzież medyczną, rękawice? - dopisał do swoich notatek łodzianin, zwłaszcza że takie rzeczy szybko się zużywają, a popyt oznacza przecież podaż - uśmiechnął się do siebie, podkreślając dwukrotnie ostatnie słowo.
- Lublin, Katowice jesteście? - krzyknął Kraków, podnosząc w górę dłoń, ponieważ w lokalu zrobił się taki szum, że jego głos był ledwo słyszalny.
- Jeszcze jak! - huknął Katowice z drugiego końca sali, podnosząc do góry filigranową Lublin.
- Odzież robocza, ochronna - kolejny wpis od jego dzienniczka.
- Widzę, widzę - odpowiedział mu najgłośniej jak potrafił Krak jednocześnie kładąc dłoń na czole jakby zaraz miał dostać ataku migreny. Łódź widząc to wszystko, tylko wygodniej rozłożył się za swoim stolikiem. Oczywiście, że wcześniej zarezerwował sobie miejsce i naturalnie, że w strefie dla tylko dla koryfeuszy*. On przecież nie jest pierwszy lepszy i nie jechał tyle kilometrów stać lub siedzieć w ścisku. Drzwi znowu się otwarły. Tym razem nie na oścież, ale tylko trochę i zgrabna dziewczyna wsunęła się od środka. Łódź po raz kolejny zaciągając się papierosem, pochylił się od przodu. Ale tylko tak trochę, nieznacznie - nie za dużo, bo jeszcze ktoś pomyśli, że jest zainteresowany. Kielce początkowo nieśmiało witała się z każdym, ale z każdą minutą niczym wiosna nabierała coraz więcej odwagi.
- Księżniczka bez swojego smoka - wyszeptał Łódź specjalnie poprawiając filcowy kapelusz, aby jeszcze bardziej zasłaniał jego lico.
- Jesteś tego taki pewien? - zapytał Sandomierz, zaskakując Łodzianina tak bardzo, że ten aż zakrztusił się nikotynowym dymem.
- Mówiłeś coś do mnie biedaku czy to może tak podłoga brzydko skrzypiała? - odpowiedział mu szybko, dodatkowo przysuwając stojące obok krzesło bliżej stolika, dając tym samym znak nowo przybyłemu, że nie życzy sobie jego obecności.
- Widzę mocnyś w gębie - skomentował Sandomierz mimo wszystko nie zostawiając Łodzianina w spokoju, który burknął coś pod nosem o niekompetentnej obsłudze i o za wysokich progach na sandomierskie nogi - zostaw moją młodszą siostrę w spokoju, bo inaczej pożałujesz - dodał Sandomierz wypijając whisky zamówioną za jego pieniądze! Łódź nie pozwalając sobie na niegodny jego osoby wybuch emocji, tylko skrzywił się z niesmakiem i zgasił papierosa o drewniany blat.
- Dobrze Ci radzę przyjacielu, idź już, bo zbłaźnisz się bardziej. Ja nie czuję zupełnie nic do Twojej siostry. - powiedział Łódź, uśmiechając się w stronę swojego adwersarza z politowaniem.
- Uważaj, bo jeszcze Ci uwierzę - odpowiedział mu Sandomierz zaciskając wściekle pięści.
- Ach to już nie moja sprawa - zaśmiał się Łodzianin a nadopiekuńczy brat, zbity z pantałyku w końcu postanowił zejść mu z oczu.
- W końcu - pomyślał Łódź, kiedy Warszawa bardziej wpadł, niż wszedł do środka i nawet on musiał przyznać, że stolica miał styl. Cienka koszula mimo listopadowego chłodu, rozwiane włosy i ten wręcz zaraźliwy entuzjazm. Jednak ta porywczość - no cóż każdy ma jakieś wady. No prawie każdy.
- Wiedziałem, że się spóźnisz - zganił go Kraków, splatając ręce na piersi.
- Och nie marudź, staruszku! To nie czas i miejsce! - odpowiedział mu Warszawa jednocześnie ściskając go mocno - w końcu jesteśmy wszyscy razem! Po tylu latach! - dodał Wars, wciąż trzymając Kraków za rękę.
- No nie do końca wszyscy, nie ma choćby Wilna - rzucił melancholijnie Lwów siedzący przy barze a w lokalu zapanowała cisza. Warszawa zmarszczył czoło i wykrzywił usta zupełnie jak przedsiębiorca, który właśnie dowiedział się o nowym podatku.
- Dobrze - Wars szybko obtrząsnął się z osłupienia - ja wiem, że my w Polsce nie umiemy świętować na wesoło, ale chciałem tylko przypomnieć, że cztery dni temu odzyskaliśmy niepodległość i naprawdę miło jest znów widzieć wasze pokraczne twarze.
- Znalazł się łady - odpowiedział mu Kraków cały czas uśmiechając się od ucha do ucha.
- Na pewno piękniejszy od Ciebie stary dziadzie - odgryzł się mu Warszawa jednocześnie całując w policzek, na co Poznań krzyknął „Gorzko, gorzko!" a cała sala mu zawtórowała. I tak się oczywiście stało, bo już chwilę po tym Warszawa rozmasowywał kopniętą przez Kraków kostkę.
- Więc - wymowne jęknięcie bólu przerwało przemówienie Warszawy- wracając do konkretów. Zebrałem tutaj wasz wszystkich, bo jak nigdy musimy współpracować! Wiecie pomóc młodemu! Zbudować te szklane domy tutaj nad Wisłą! - emocjonował się, wskazując na krzesło, żeby każdy go dobrze widział.
- Dobrze gada! - zawtórował mu Rzeszów a Łódź, wciąż patrząc na to wszystko z góry, tylko pokręcił głową.
- To same ogólniki, a gdzie jakieś konkrety? - odezwał się w końcu Łodzianin, wstając za swojego miejsca i wyłaniając się z cienia - my nie potrzebujemy szklanych domów! My potrzebujemy planu! I kogoś, kto ma głowę na karku - dodał powoli schodząc na dół i stając tuż koło Krakowa i Warszawy i Poznania którzy do tej pory pełnili funkcję nieformalnych następców RONa.
- Od kiedy on jest taki wysoki? - wyszeptała stolica wielkopolski zaskoczona nowym wyglądem wcześniej niepozornego chłopaka, który teraz wręcz kipiał pewnością siebie.
- Niektórzy z nas, chyba nie zauważyli, że świat poszedł do przodu, i że teraz nie liczą się już pochodzenie czy tytułu a przemysł - kontynuował dalej Łódź krążąc wśród innych miast, żeby w końcu zatrzymać się przy stoliku zajętym przez Kielce i Sandomierz. Oczywiście, że przypadkowo.
- Czy Ty nas obrażasz? - zapytał Zamość, mrużąc z niedowierzania oczy.
- Tylko jeśli czujesz się obrażony - zaśmiał się Łódź wcale nie wpatrując się w śliczne oczy Kielczanki - zresztą jak chcę tylko wam i sobie na dobrze. Musimy postawić na handel! Fabryki! Produkcja! To jest klucz do sukcesu! Szlaki handlowe! Okręgi przemysłowe - wyliczał z ekscytacją Łódź - to pomoże młodemu! - podkreślił, poprawiając białą muszkę.
- Tylko jak? - zapytała cichutkim głosem Kielce, wpatrując się w niego jak w obrazek. Wcale sobie tego nie zaplanował. Wcale nie chciał jej zaimponować. I to nie prawda, że zachwyt w jej oczach był mu droższy niż bycie największym i najbogatszym miastem w nowo powstałej Polsce tuż po Warszawie.
- Od tego tu jestem, żeby w tym pomóc - powiedział wyciągając w jej stronę dłoń wywołując tym samym ból części ciała Sandomierza o której dżentelmenowi nie wolno wspominać. Kielce, mimo że zawstydzona podała mu dłoń, rumieniąc się lekko.
- Piękniejsza niż wszystkie pieniądze świata - pomyślał całując ją w policzek, a następnie kłaniając w pas.
- Mogę was wszystkiego nauczyć, zwłaszcza tych którzy bardzo tego chcą - uśmiechnął się szelmowsko.
- Ja chcę! - odpowiedziała mu jak zwykle niewinnie Kielce.
- W takim razie zapraszam do mnie, z chęcią pokaże pięknej pani moje fabryki - mrugnął kątem oka widząc jak Sandomierzowi ze złości czerwienieje twarz - A teraz żegnam, pieniądz nie zarobi się sam - zakończył zostawiając resztę w osłupieniu i wyszedł z hotelowej restauracji, nawet nie zamykając za sobą drzwi.
- Przepraszam, ale czy to jest ten sam Łódź który wstydził się własnego imienia? - zapytał zdziwiony Rzeszów, który tak jak reszta wciąż wpatrywał się w miejsce, w którym przed chwilą stało to samo, ale inne miasto.
- Ty go chyba musisz zbadać, dochtórze - wtrącił się Katowice uderzając Lwów łokciem.
- Nie wydaje mi się, żeby on był chory. Gorzej jest chyba z Sandomierzem i wygląda mi to na ostry atak wścieklizny - skomentował Kresowiak, przyglądając się osłupionemu rodzeństwu.
- Nie wytrzymam z wami - Kraków usiadł na najbliższym stołku, chowając twarz w dłoniach. Kielce nie odezwała się ani słowem. Stała tylko w bezruchu z ręką przyłożoną do pocałowanego policzka.
- Oho. Ktoś się zakochał - znów odezwał się Lwów, wchodząc w swoją ulubioną rolę swata - na Twoim miejscu brałbym się za niego - dodał kładąc dłoń na ramieniu dziewczyny.
Dlaczego Łódź i Kielce?
Bo Łódź po odzyskaniu przez Polskę niepodległości był drugim co do wielkości miastem i gigantycznym ośrodkiem przemysłowym - a ja miałam ochotę na historię od pucybuta do milionera z lekkim gangsterskim podejściem bo temu dobremu chłopakowi uderzyła woda sodowa do głowy :p
A Kielce, bo chciałam, żeby zakochany był w słodkiej, niewinnej dziewczynie, dla której właśnie zgrywa bogatego, krwiożerczego biznesmena a ona sama próżniej stanie się centrum COP czyli wielkiej hodowli cementu xd i to on pokazał jej jak go hodować :p
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top