Część 5 - "Święto żalów"


-Mamo? - Zapytałem gdy usłyszałem szmer po drugiej stronie słuchawki.

Wszyscy staliśmy się właśnie na środku chodnika zastawiając przejście innym. Co jakiś czas ktoś nas wyklął, że musi iść po ścieżce rowerowej na co Martyna zwyczajnie na niego warczała. Patryk klepał ją wtedy po ramieniu tak żeby się uspokoiła i nie robiła z siebie zwierzęcia, za każdym warknięciem mocniej. 

Czekaliśmy właściwie na mnie. Nigdy z nikim nie wychodziłem, więc wolałem wcześniej zapytać się czy w ogóle mogę, tak żeby nie robić rodzicom problemu, chociaż babcia i tak miałaby najwięcej do powiedzenia w tej sprawie.

Martwiłem się tylko tym czy nie wygląda to...lamersko?

~ Coś się stało? Czemu jeszcze nie ma Cię w domu? ~ Zapytała. Zacisnąłem usta w wąską linię, zastanawiając się nad sytuacją.

Z jednej strony chciałbym już wrócić i mieć święty spokój, a z drugiej myśl o zbliżeniu się do tamtych osób jest taka...

Zachęcająca?

Jakby polana miodem. Gdybym mógł wyjść gdzieś po lekcjach ze znajomych...

Pominę fakt, że moi „znajomi" mieli nierówno pod sufitem. Najważniejsze, że byli i chcieli świętować razem ze mną zgodę dyrektora na wyświetlenie reklamy na szkolnych telewizorach.

Nie ważne jacy Ci przyjaciele, ważne, że są, prawda?

-Obraziłabyś się gdybym wrócił później? Chciałbym gdzieś wyjść...- Mruknąłem niepewnie do słuchawki. Zaraz usłyszałem lanie wody, a następnie tłuczenie naczyń w zlewie.

Dlaczego zawsze jak ją widzę albo słyszę musi siedzieć w kuchni?

~ Nie moglibyśmy pojechać tam w weekend razem? ~ Zapytała zmęczonym głosem.

-Nie rozumiesz, chodziło mi o wyjście takie...ze...znajomymi? - Zapytałem niepewnie odwracając się w stronę śmiejących się trójki, która tym razem zaczęła warczeć na siebie, w swoim własnym gronie. Skrzywiłem się widząc jak woda sodowa uderza im do głowy.

A więc to od takich ludzi miałem się trzymać z daleka...

~ Oh...~ Zaczęła ~ No dobrze, tylko nie wracaj zbyt późno, na razie.

-Cześć- Powiedziałem pewnie po czym się rozłączyłem. Mama nie brzmiała na zbytnio zadowoloną z powodu, że gdzieś wychodzę...a może bardziej być zdziwiona, że ​​w ogóle z kimś wychodzę?

Nawet własna matka nie wierzy w to, że mam znajomych.

-I jak?- Zapytała pełna nadziei głosem Martyna. Odwróciłem się na stronę dziewczyny, którą rozpierała radość. Jestem przekonany, że gdyby była w tej chwili psem to zaczęłaby merdać ogonem.

-...Mogę iść z wami- Uśmiechnąłem się delikatnie rozkładając ręce na boki na co reszta zawołała z aprobatą. Szliśmy w cztery osoby więc zwyczajnie Martyna z Patrykiem poszli przodem szukając miejsca do świętowania, a ja z Felicją byliśmy za nimi.

Dwójka przed nami szturchała się, co jakiś czas śmiejąc. Ja z Feli natomiast szliśmy w zupełnej ciszy. Niezręcznej wręcz ciszy.

-To co dalej?- Zapytałem ją naglę. Nie rozumiejąc spojrzała na mnie i przekrzywiła głowę.

-To znaczy?- Odwróciła się w moim kierunku. Zastanowiłem się chwilę nad sensem pytania po czym się odezwałem.

Nie byłem pewien, czy moje pytanie było właściwe. W końcu szliśmy świętować coś w rodzaju wygranej, a ja zastanawiałem się nad tym co będzie później. Nie powinienem był psuć innym zabawy.

-Jak zostaną wyświetlone reklamy. Co jeśli nikt nie przyjdzie- 

-Przyjdzie- Zaprzeczyła ostro na co westchnąłem i ponowiłem pytanie.

-Co JEŚLI nikt nie przyjdzie? - Powoli zaczynało się już zmierzchać. Dwójka przed nami zanosiła się śmiechem, najgłośniej Martyna, a my dyskutowaliśmy o czymś, czym zupełnie nie powinniśmy się teraz przejmować. Powoli zaczynałem żałować zadanego pytania, nie powinienem psuć zabawy Felicji. 

Po jej minie wniosłem, że nie podoba jej się tego typu gdybanie. Podrapała się po głowie i skrzywiła wyraźnie zastanawiając się nad pytaniem.

-Wtedy...- Zaczęła niepewnie- Zamkną nas. Musimy mieć co najmniej cztery osoby- Westchnęła głośno po czym kontynuowała śmiejąc się smutno- Nie wiem akurat cztery, dyrektor głupi i tak wymyślił...- Mruknęła znowu smutniejąc. 

Co w takim razie...gdybym to ja doszedł do ich kółka?

Czy gdybym doszedł do nich i zrobił im tym samym przysługę to czy musiałby, chodzić na spotkanie? Albo cokolwiek robić w tym kółku? Ich klub nie zostałby zamknięty, a ja i tak nie miałbym z tym nic wspólnego. Coś nad czym tak ciężko pracowali przetrwałoby, a ja nic na tym bym nie stracił.

Z drugiej strony mam jakiś syndrom sztokholmski skoro chcę im pomóc. W końcu mnie wykorzystali, dlaczego miałbym to robić? 

W moim życiu pojawił się jakiś cień szansy na zdobycie przyjaciół, byłem tak zdesperowany, że nie przeszkadzały mi nawet ich dziwne zainteresowania, których tak bardzo nie lubiłem. 

To nawet brzmi okropnie przykro...

Mógłbym po tym wszystkim co się stało, urwać z nimi kontakt, ale wtedy ponownie zostałbym sam.

Z trzeciej strony po tamtej rozmowie z Feli byłem prawie pewien, że nie chcę mnie wykorzystać więc teoretycznie mógłbym im pomóc... Wtedy zbyt wiele o sobie powiedziała i mogła nie chcieć żebym komukolwiek to mówił więc nie wykorzystywałaby mnie. Ja wtedy też sporo jej powiedziałem. 

Na marginesie nawet jeśli bym chciał to nie miałbym komu o tym powiedzieć.

Z czwartej natomiast może jej nie obchodzić co, kto o niej myśli więc zwyczajnie mogłaby to olać i szantażować mnie dalej.

Jeśli chodzi o piątą stronę...

-Żyjesz?- Zapytała Martyna trzymając za klamkę od. Rozejrzałem się i spojrzałem na dziewczynę mrugając kilkukrotnie zanim się odezwałem.

-Tak, tak...- Powiedziałem cicho- Ale co my robimy przed kawiarnią? - Zapytałem wgapiając się w kolorowe logo.

Problem był większy niż bym się tego spodziewał, była to kocia kawiarnia. No i była już noc, raczej nikt by nas nie wpuścił do kawiarni o tej porze...prawda?

Dlaczego staliśmy więc przed kawiarnią, do której i tak nikt by nas nie wpuścił? Czy oni właśnie chcieli się włamać?

O matko...

-Spokojnie, prowadzą ją moi rodzice- Uśmiechnęła się- Mam klucz- Dziewczyna pomachała owym kluczem przed moim nosem, a chwilę później otworzyła drzwi i weszliśmy do przedsionka.

Martyna kazała nam spryskać ręce sprejem, a następnie otworzyła mała furtkę i wszyscy weszliśmy do pomieszczenia. Po zapaleniu światła dopiero tak naprawdę zobaczyłem jak wyglądało to miejsce. Wszędzie przy suficie były porozwieszane mostki dla kotów, a gdzie nie gdzie hamaki. W kątach porozstawiane były kartonowe drapaki w kształcie domków, a obok nich pudełka z pochowanymi zabawkami.

Martyna podeszła do drzwi z narysowanym kotem i otworzyła je w razie gdyby któryś z małych towarzyszy chciał do nas przyjść. Podeszła do kasy i prześliznęła się przez ladę po czym zapaliła małe światło w otwartej kuchni.

-No, to co byście zjedli? - Uśmiechnęła się dumnie- Mamy brownie, szarlotkę z lodami, możemy zrobić razem koktajle, cokolwiek! - Feli podbiegła do szyby i przyjrzała się ciastkom.

-To...ja chcę to z bitą śmietaną i owocami! - Zawołała wesoło- Tylko tamto po prawej, ma więcej owoców.

-Robi się! A wy? Co chcecie? - Zwróciła się do mnie i Patryka. Chłopak podrapał się po karku przyglądając menu z przymrużonymi oczami. 

-Cóż...- Zacząć zastanawiać się- Kawę- Odpowiedział szybko.

-Co? Tylko tyle? Mamy świętować! - Zawołała z zawodem Martyna.

-W takim razie...kawę i pączka. Najlepiej donuta- Przez chwilę oboje mierzyli się wzrokiem. Martyna nie rozumiejąc, a Patryk poważnie.

-...Co ty, w policjanta się bawisz? - Zapytała zawiedziona na co chłopak tylko wzruszył ramionami- A ty, Marcel?

-Ja...poproszę brownie- Mruknąłem niepewnie. Dziewczyna zasalutowała i zabrała się za przygotowanie. 

Rozejrzałem się dookoła i spojrzałem na kucającą przy szybie Feli. Dziewczyna zaraz podskoczyła czując jak coś miękkiego sunie po jej kostce w górę. Szybko złapała się parapetu obok i spojrzała na małego sierściucha, który patrzył na nią przyjacielsko.

-Potas! Nie strasz mnie...- Feli kucnęła przy drapaku i zaczęła droczyć się z rudo białym kotem.

-Potas? - Zastanowiłem się na głos. 

Śmieszne imię dla kota. 

-Tak, Martyna nie cierpi chemii więc rodzice nazwali go potas, tak żeby ją polubiła- Zmarszczyłem brwi.

To nie ma sensu .

-I co, zadziałało? - Zwróciłem się w kierunku biegającej po kuchni Martyny.

-Nie do końca. Kota polubiłam, chemii dalej nienawidzę- Zaśmiała się.

Całe to pomieszczenie bardzo mi się podobało. Nie żartuję, było cudowne. Przez chwilę wyobrażałem sobie nawet jak sam jestem na miejscu Martyny, biegam i robię kawę dla klientów. Rano i wieczorem idę nakarmić koty, które ocierają mi się nogi i miauczą oznajmiając, że oczekują pieszczot z mojej strony. 

Mógłbym prowadzić w przyszłości taką kawiarnię...

Nagle usłyszałem krzyk, a Martyna jak oparzona , dosłownie , odskoczyła od ekspresu do kawy.

-Czyli się nie nauczyłaś- Westchnął Patryk idąc w kierunku dziewczyny, która teraz trzymała rękę pod zimną wodą w zlewie- Poczekaj, pomogę Ci.

Obserwowałem chwilę jak chłopak nieudolnie próbuje pomóc Martynie. Mówił jej, że pójdzie po apteczkę tylko żeby powiedziała mu gdzie jest. Ta natomiast kręciła głową na boki, ze łzami w oczach, w ogóle się nie odzywając.

Westchnąłem i odwróciłem się w kierunku Feli. Po raz kolejny tego dnia naszły mnie wątpliwości czy aby na pewno nie chce dalej mnie szantażować. Może przestanie, ale w takim wypadku czy zerwie również nasz kontakt? Właściwie nie powinienem mieć jej, takiej sytuacji za złe, bo tak naprawdę w ogóle się nie znamy. Nie musi chcieć pchać się w przyjacielskie relacje tym bardziej, że na początku nie byliśmy dla siebie najmilsi.

Nie byliśmy tak nawet przyjaciółmi, dlaczego więc zacząłem ją tak nazywać?

Zastanowię się nad tym później, a teraz...

Cóż, bawmy się...

************************************

-No, jak było? - Zaczęła Feli chwiejąc się lekko. Szła po krawężniku więc trzymała szeroko rozłożone ręce, tak aby utrzymać równowagę. Przy okazji czasem mnie jedną pacnęła albo szturchnęła.

Zastanowiłem się nad jej pytaniem.

Jakby to powiedzieć żeby nie skłamać.

-Było genialnie, nigdy wcześniej nie byłem na każdym spotkaniu- Szczerze powiedziawszy ja na jej miejscu bardziej odebrałbym to co powiedziałem jako obelgę, jednak ona zaczęła się śmiać.

-Serio? W sensie... z przyjaciółmi? - Pokiwałem głową twierdząco, otwierając szeroko oczy ze zdziwienia.

Nazwała mnie...swoim przyjacielem?

Z wrażenia wręcz stanąłem uśmiechając się do siebie. Dziewczyna nie zwracała jednak na mnie uwagi tylko szła dalej więc i ja po zebrałem się w kupę i dogoniłem ją.

-No nieźle. Teoretycznie ja też, oczywiście zanim poznałam ferajnę- Uśmiechnęła się szeroko.

-Naprawdę?- Zdziwiłem się. Wyglądała na bardzo towarzyską osobę. Wydawało mi się właśnie, że to ona jest tą przysłowiową „duszą towarzystwa". Cóż za zbieg okoliczności...

-Tak- Pokiwała głową- Kiedyś byłam bardzo nieśmiała, głównie przez kompleksy...Teraz jest o wiele lepiej, w dużej mierze dzięki Martynie. Czasem dalej mam dni, w których staję przed lustrem i nie mogę na siebie patrzeć...Znaczy mogę, nawet to lubię. Zwłaszcza w takie dni- Zaczęła kiwać głową.

-Dlaczego? - Zaskoczony odwróciłem głowę w jej stronę. Skoro miała dni, w których uważała się za paskudną to dlaczego akurat wtedy najbardziej lubiła na siebie patrzeć?

-Czy ja wiem, często mówią mi, że jestem masochistką, ale raczej w żartach- Zaśmiała się niepokojąco.

Potem nastała cisza. Ja jak zwykle pogrążyłem się w myślach, dziewczyna starała się nie upaść i nie rozciąć sobie brody. Ponownie zacząłem zastanawiać się nad tym czy dalej będzie mnie szantażować. Ocknąłem się dopiero gdy oberwałem ręką w ramię, a dziewczyna mało nie poleciała na twarz.

Złapałem ją za ramiona i ścisnąłem blisko siebie tak żeby nie upadła. Zaraz po tym odsunąłem i zatrzymałem się nie pozwalając jej wejść z powrotem na krawężnik.

Swoją drogą czy ona musiała gdzieś włazić tak żeby później z tego czegoś spadać?

-Nie waż się- Warknąłem w jej kierunku widząc jak z utęsknieniem spogląda na krawężnik.

-A było tak fajnie...- Westchnęła. Szliśmy w kierunku jej domu, obiecałem, że odprowadzę ją dlatego, że nie mieszka daleko i dlatego, że chciałem jeszcze pójść po napój do sklepu.

Zastanowiłem się czy nie warto zapytać ją wprost. Żeby nie zaprzątało to mojej głowy, żebym nie musiał się jej obawiać i żebym śmiało było zdolny do rozmowy.

-Feli...- Zacząłem- Co masz zamiar dalej zrobić...? - W tej chwili miałem ochotę przywalić sobie prosto w twarz. Co z tego, że chciałem powiedzieć coś wprost skoro i tak później...

-Co masz przez na myśli? - Zainteresowała się spoglądając na mnie z boku.

-Mam na myśli to- Westchną zastanawiając się nad sensem pytania. Może nie powinienem w ogóle pytać? - Czy dostanę swoją salę i...-

-Nie przejmuj się- Przerwała mi pewnym siebie tonem- Nie mam zamiaru dalej Cię wykorzystywać, jeśli o to Ci chodzi. No i dostaniesz swoją salę, bardzo nam pomogłeś za co jestem Ci wdzięczna. Zrobiłeś to, rzecz jasna, z przymusu, a ja czuję się trochę z tym faktem źle, bo... - Zaśmiała się niezręcznie- Okazałeś się spoko gościem więc przepraszam- Spojrzałem w jej oczy. Uśmiechała się smutno dlatego też poczułem się troszkę pewniej.

Widząc, że ma poczucie winy wiedziałem, że jestem bezpieczny.

-Wybaczam Ci- Mruknąłem wkładając ręce w kieszenie. Z jednej strony smuciło mnie to, że ma poczucie winy, z drugiej natomiast czułem się trochę bardziej komfortowo z tym faktem i bezpieczne. Poza tym skoro wiedziała, że ​​zrobiła coś czego nie powinna robić to dobrze, że wyrzuty sumienia, prawda? Tak działa człowieczeństwo...prawda?

Rozpierała mnie energia dzięki słowom „okazałeś się spoko gościem". Miałem ochotę skakać i krzyczeć co dla mojej, zazwyczaj opanowanej, osoby było bardzo dziwne. Za dużo rzeczy mi dzisiaj oznajmiała. Jednego dnia dowiaduję się, że jestem "spoko gościem "i" przyjacielem ". 

Nie mogę pozwalać jej na tyle czułych słów w ciągu jednego dnia, moje serce nie wytrzyma.

-Tak właściwie to... zależało Ci tak na tym klubie, bo poznałaś Martynę? - Zastanowiłem się.

-Człowieku- Zaśmiała się głośno- To dłuższa historia- Szturchnęła mnie w ramię- Ale jako, że lubię o sobie mówić to Ci opowiem. Kiedy poznałam Martynę tak naprawdę myślałam, że się w niej zakochałam.

-Serio? - Odwróciłem się w jej kierunku. Nie spodziewałem się takiego zwrotu akcji.

-Tak- Pokiwała dumnie głową- Jest moja pierwsza, prawdziwą przyjaciółką. Nie mogłam doczekać się na spotkania, zawsze gdy ją zobaczyłam rozpierała mnie energia. Szybko jednak domyśliłam się, że to coś innego niż miłość. Owszem, pokochałam ją, ale nie jako kogoś z kim chciałbym spędzić resztę życia, zestarzeć się i tak dalej.

-Miłość platoniczna? - Dziewczyna skrzywiła się i zaczęła kiwać głową na boki.

-Powiedzmy- Złożyła usta w dziubek marszcząc brwi- Dlatego też chciałam jej pomóc w założeniu klubu. Z początku było ciężko...a Patryk nawinął się przypadkiem, nie pytaj- Uśmiechnęła się złowieszczo. 

Zmarszczyłem brwi.

-Myślałaś nad tym co stałoby się gdyby nikt się do was nie zgłosił? - Zapytałem ponownie. Coraz poważniej zaczynałem zastanawiać się nad zgłoszeniem się do nich. Dziewczyna zatrzymała się i otworzy szeroko oczy. Co chwilę marszczyła i prostowała brwi otwierając usta.

-Nie wiem...- Westchnęła- Dalej będziemy spotykać, ale...to nie to samo. Ten klub jest bardzo sentymentalny dla nas wszystkich...- Przyspieszyła kroku wymijając mnie.

Wtedy nie rozumiałem jak ważne to dla niej było. W życiu nie zdawałbym sobie sprawy, że aż tak. Dodatkowo nigdy nie czułem tak silnego przywiązania do niczego, jak ona do tego klubu, a więc jak mógłbym w ogóle ją w tej sprawie rozumieć?

************************************************ ***************

„Nie było Cię dzisiaj w szkole."

Leżałem na łóżku przeglądając różne wzory tatuaży na pintereście. Jeden skojarzył mi się z Feli, która od dłuższego czasu zachowywała się naprawdę dziwnie. Nawet jak na nią.

Nie byłem pewien czego się to tyczyło, o informacjach od dyrektora najprawdopodobniej powiedzieliby mi, stąd moje zdziwienie.

Zebrałem się w sobie, wstałem po czym otworzyłem szufladę z przyborami plastycznymi. Wyciągnąłem z samego dołu podobrazie i farby, a następnie podszedłem do drzwi i przekręciłem kluczyk.

Tak w razie czego...

Spojrzałem na ekran telefonu jednak nic nie przyszło. Zero powiadomień. Znowu.

Dziwne...

Przez sekundę poczułem się całkiem samotny. Oczywiście, mogła robić teraz coś ważnego, uczyć się czy spotykać z kimś... ale zazwyczaj nawet wtedy i odpisywała. A już zwłaszcza w tak późnych godzinach, było coś około dwunastej w nocy.

Jako, że nie miałem sztalugi, położyłem podobrazie na biurku. Otworzyłem wzór, który oglądałem na pintereście, oparłem telefon o ścianę, wziąłem ołówek w dłoń i zacząłem szkicować. Miałem w nawyku poprawiać mocniej kontury i dodawać cienie co przy malowaniu farbami trochę mi przeszkadzało, nie wycierałem ołówka dlatego prześwitywały.

Po raz kolejny spojrzałem na ekran.

Nic...

**********

Szedłem korytarzem w kierunku Sali do ćwiczenia gdy napotkałem Feli. Oboje wpatrywaliśmy się w swoje oczy stojąc naprzeciw siebie. Po jej wyrazie twarzy wnosiłem, że  chciała coś powiedzieć, jednak po chwili mruknęła zwykłe „hej" i minęła mnie.

Coś musiało się wydarzyć.

Możesz po prostu przestała chcieć ze mną rozmawiać.

Na myśl o tym zrobiło mi się trochę...przykro? Ale tylko trochę. Po wczorajszych przeprosinach myślałem, że przełamaliśmy barierę nieufności, a tutaj...no proszę.

Powiedziała, że ​​ma wyrzuty sumienia co do tego, że mnie wykorzystywała więc nie chciała rozmawiać, bo się wstydziła? To nie ma sensu.

Z drugiej strony to że, ma wyrzuty sumienia nie znaczy, że mnie polubiła.

W tej chwili zacząłem zastanawiać się jakim typem człowieka tak naprawdę jestem. Powinienem przejmować się tym czy u niej wszystko w porządku, a nie czy mnie polubiła i czy chcę ze mną rozmawiać.

Jestem egoistą skoro przejmuje się sobą zamiast nią.

Egoiści nie są dobrymi ludźmi.

Tylko, że każdy egoistą.

...Czy to znaczy, że każdy jest zły?

Ona nie wydawała się być złą. Chciała ze mną rozmawiać i czułem, że robiła to szczerze. Dodatkowo rozmawiała ze mną wtedy na przystanku tak jakby chciała pomóc, nie jakby coś mi zarzucała. 

No może troszkę.

Jednak nie wyczułem u niej pretensji. Tak jakby chciał mi pomóc, a denerwowała się, bo widziała moją niechęć do otrzymania tej pomocy.

Skoro chciała pomóc, musiała być dobrą osobą.

Skoro jest dobrą osobą, muszę zapytać czy wszystko w porządku.

Zacisnąłem pięści i odwróciłem się w kierunku, którym odeszła dziewczyna. Nie przejmując się chłodem wyszedłem ze szkoły i rozejrzałem się dookoła. Nigdzie jej jednak nie widziałem.

Westchnąłem i poszedłem w kierunku, w którym nigdy nie chciałbym pójść. Jednak zrobiłem to dla niej, za to, że wykazała zainteresowanie moją osobą. Jestem jej za to wdzięczny.

...Czy to już można nazwać syndromem sztokholmskim?

Za szkołą ze zdziwieniem stwierdziłem, że siedziała sama przy murku. Nie paliła niczego, nie śmiała się z moimi byłymi kumplami. Miała włożone dłonie w kieszenie i wzrok wbity w swoje buty. Podszedłem do niej na odległość nie więcej niż metr i czekałem aż na mnie spojrzy.

Zmarszczyłem brwi widząc, że nie reaguję. Zmrużyłem oczy przyglądając się lepiej i po raz kolejne zauważyłem słuchawki.

Znowu...

-Serio? - Mruknąłem wyciągając telefon z kieszeni. Dziewczyna poruszyła się delikatnie i westchnęła.

-Nie musisz do mnie pisać. Widzę Cię- Powiedziała spokojnie dalej patrząc na swoje buty, których tak bardzo nie potrafiła wiązać.

-... Dlaczego w takim razie nic nie mówisz? - Zapytałem zaczynając delikatnie bujać się na stopach.

-Myślałam, że jeśli nie zareaguję to sobie pójdziesz- Schowała dolną część w szaliku.

Jej słowa trochę mnie zabolały. Czy w takim razie nie chce ze mną rozmawiać? Może ma mnie dość? Zachowywała się bardzo dziwnie już od dłuższego czasu dlatego też zacząłem się martwić. Może niepotrzebnie? Może wcale nie chciała ode mnie pomocy i nie uważała mnie za dobrą osobę do powierzenia swoich problemów.

Jednak raz już to zrobiła. Dlaczego więc nie chciałeś ze mną rozmawiać? Może mnie zwyczajnie unikała?

Tylko dlaczego.

-Jeśli nie chcesz ze mną rozmawiać, powiedz- Odparłem smutno i również włożyłem dłonie w kieszenie spodni. Zaczynało być mi coraz bardziej zimno, nigdy nie wystawiałem się na taki mróz, zawsze lubiłem ciepło. Nie pozwalałem sobie również chorować, a wychodzenie w samej koszulce było bardzo nieodpowiedzialne z mojej strony.

-Co? - Zdziwiła się- To nie tak, wybacz- Westchnęła przecierając dłonią twarz. Wyglądała na... zmęczoną?

-Chcesz w takim razie wytłumaczyć o co chodzi? - Podszedłem bliżej i również oparłem się o murek tuż obok niej.

-Najpierw się ubierz, przeziębisz się. Może lepiej wracajmy...- Mruknęła uderzając o siebie czubkami butów. Podrapałem się po karku i odwróciłem wzrok w kierunku szkoły.

-Nie. Wcześniej ty powiedz o co chodzi- Odparłem stanowczo po czym z powrotem włożyłem dłoń do kieszeni.

Dziewczyna z początku dalej uderzała o siebie czubkami butów. Chwilę później z głośnym westchnieniem zdjęła z siebie szalik i wyciągnęła go w moim kierunku.

-Nie- Złapałem ją za dłoń i przytrzymałem tak żeby nie mogła nią ruszyć- Jeśli chcesz powiedzieć, zrób to teraz. Jeśli nie, dam Ci spokój. Nie ma odwlekania na później. Martwiłem się, bo myślałem, że może chodzić o mnie, jednak jeśli ma to coś wspólnego z bardziej... prywatnymi problemami to dam Ci spokój- Dodałem, a dziewczyna zdziwiła się. Zaraz jednak znowu spuściła głowę.

-Niby jest...- Zaczęła smutno nie zmieniając pozycji- Tylko, że ty i tak o tym wiesz- Ponownie nastała cisza. Dziewczyna marszczyła i prostowała brwi zastanawiając się nad tym czy chce mi powiedzieć o swoich problemach, ale po chwili westchnęła tylko i spojrzała w niebo -Jesteś wkurzający, wiesz? Nie dasz chwilę się zastanowić... - Zaśmiała się opuszczając ręce wzdłuż- Pokłóciłam się z ojcem. Tym razem tak mocno się pokłóciłam...- Ponownie westchnęła- Trochę mnie to dołuję, widzę problem tylko w sobie, a nie w nim. Właściwe to tylko on jest tutaj problemem...- Prychnęła.

-O co poszło?- Zapytałem. Już raz pokłóciła się z ojcem, również z nią po tym rozmawiałem. Wiedziałem, że nie jest to dla niej przyjemny temat i, że bardzo cierpi przez to jak zachowuje się jej ojciec.

-O to samo co zwykle. Nie podoba mu się wizja córki na psychologii zamiast medycynie- Zaśmiała się smutno- To głupie, nie nadaję się na lekarza. Ciotka jest dentystką więc chcieliby, żebym przejęła gabinet, ale osobiście nie podoba mi się wizja grzebania komuś w zębach... z całym szacunkiem dla dentystów- Mówiła uśmiechając się. Wyglądała tak jakby czuła sentyment do tamtych rozmów mimo, że sprawiały jej ból. Coraz bardziej zadziwiała mnie swoją postawą.

-Masz rację, to głupie. Powinnaś iść własną drogą, a nie tą, którą każą Ci iść- Mruknąłem. Tak naprawdę byłem najgorszą osobą, którą mogłaby jej to poradzić. 

Dokładnie o tym samym pomyślała dziewczyna.

-I kto to mówi- Szturchnęła mnie w ramię- Powinieneś się zabrać za to co twoje i dopiero później radzić innym- Zaśmiała się smutno.

-Ja już wybrałem- Odpowiedziałem jej równie smutno się uśmiechając.

To była prawda.

Nie miałem planu na siebie, nie miałem pasji. Kiedyś uważałem za pasję szkicowanie i sztukę, jednak rodzina stwierdziła, że się do tego nie nadaję. Dlatego też przestałem ją za to uważać, malowałem obrazy, bo sprawiało mi to przyjemność, koiło nerwy. Jednak nie uważałem tego za pasję.

Skoro nie miałem pomysłu na siebie to zostało mi tylko poddać się innym.

-Taa... pierdolisz od rzeczy- Powiedziała przecierając ręką twarz.

-Moja sytuacja jest... ciężką sytuacją. Ty natomiast doskonale wiesz co- Zacząłem jednak szybko mi przerwała.

-Myślę, że to, że wiesz czego nie chcesz robić jest wystarczającym powodem do tego, by tego nie robić- Uśmiechnęła się pocieszająco w moją stronę.

-Może masz rację... - Mruknąłem jednak nie chciałem przyjmować do wiadomości tego co mówi dziewczyna.

Pogodziłem się z losem jaki mnie czeka, przestałem protestować, nie chciałem już więcej się męczyć. Wystarczyłaby mi minimalna dawka szczęścia i czułbym się zadowolony. W tym wszystkim, odrobinę radości sprawiały mi kontakty międzyludzkie. Lubiłem rozmawiać z ludźmi mimo, że na pierwszy rzut oka mogłoby się tak nie wydawać.

Dlatego też stwierdziłem, że nie muszę walczyć. To nie tak, że polubiłem grę na pianinie. Zwyczajnie się z nią pogodziłem.

-Wracajmy, rozchorujesz się- Powiedziała Feli odpychając się butem od murka. Poszła przodem, a ja znowu zacząłem gubić się w myślach.

Cieszyłem się, że nie chodziło o mnie, a było mi smutno, bo Feli pokłóciła się z ojcem i jej było smutno.

Czy tak nie zachowują się zwierzęta?

Jest im przykro, bo właścicielowi jest przykro...?

Za dużo myślę.

************************************************ ***************

Stałem oparty o framugę drzwi wzdychając co jakiś czas. Przyglądałem się zegarkowi na ścianie i marszcząc brwi stwierdziłem, że już dawno powinno być po problemie.

Przeczesałem palcami włosy i po raz kolejny westchnąłem.

-Mógłbyś przestać? Tak jakbyś się nie cieszył- Warknęła z fałszywym uśmiechem mama. Spojrzałem na nią znudzonym wzrokiem i uniosłem brew.

-Nie posiadam się z radości- Mruknąłem w jej kierunku na co w geście oburzenia wciągnęła powietrze ze świstem.

-Uspokój się- Powiedziała stanowczo- To twoja babcia- Stała ze zmarszczonymi brwiami mordując mnie wzrokiem. Kolejny raz westchnąłem i kolejny raz spojrzałem na nią.

-Wiem- Odparłem spokojnie na co sama nie wiedziała już jak zareagować. Otwierała i zamykała usta nie wiedząc co powiedzieć po czym wzięła głęboki oddech, uśmiechnęła się i spojrzała mi w oczy.

-Kochanie...masz się zachowywać- Jej wypowiedź przerwał dzwonek do drzwi. Popatrzyła się na mnie mrużąc oczy i szepnęła- Masz się zachowywać tak jak Cię wychowałam- Patrzyła na mnie jeszcze chwilę po czym odwróciła się i otworzyła drzwi.

-Kochanie! - Zawołała babcia wchodząc do mieszkania- Nie mogłam się doczekać aż cię zobaczę! -Uściskała matkę na co po raz kolejny westchnąłem, po czym podeszła do mnie i równie mocno mnie do siebie przytuliła- Ale wyrosłeś!- Uśmiechnęła się.

-Nie wyrosłem, mam tyle samo wzrostu co ostatnio- Powiedziałem z udawanym uśmiechem jednak mój ton głosu był równie poważny co przed chwilą. Babcia nie rozumiejąc przekrzywiła głowę i zaczęła zdejmować kurtkę.

-Ty, to... zawsze taki buntownik byłeś- Zaśmiała się- Pamiętam jak chciałam żebyś mi pograł, a ty zacząłeś krzyczeć i płakać- Po raz kolejny się zaśmiała- Dalej mam wrażenie, że czasami chcesz tak zrobić...

-No popatrz- Powiedziałem poważnie po czym odwróciłem się- Idę do siebie, jestem zmęczony.

-Jasne...- Babcia brzmiała na całkiem smutną.

Trudno, tyle co przez nią przecierpiałem...zasłużyła sobie na opryskliwego wnuczka.

Zamknąłem za sobą drzwi, usiadłem na łóżku i oparłem łokcie o kolana.

Wiem, że chciała dla mnie dobrze. Widziała, że ​​mam do tego talent i chciała go wykorzystać ponieważ ja nie robiłem tego w pełni. Jednak była tak bardzo zawzięta, że ​​przez to nie patrzyłem na nią z taką miłością z jakąś patrzyłem kiedyś.

Tylko czy kiedykolwiek na nią tak patrzyłem?

Była bardzo stanowcza i wbrew pozorom, okrutna. Nie zwracała uwagi na mój płacz, na prośby czy unikanie. Chciała żeby zadanie było wykonane- żebym grał, a zazwyczaj w takich sytuacjach udawała, że to jej jest przykro i, że to ona płacze. 

I mimo, że walczyłem z nią, zapierałem się jak tylko mogłem, to wygrywała. Ostatecznie poddałem się i... jestem tu gdzie jestem. Pytanie jednak czy jestem szczęśliwy?

Nie byłbym tego pewien.

Szantaż emocjonalny robi swoje. 

Poczułem w kieszeni wibracje więc wyciągnąłem z niej telefon i spojrzałem na wyświetlacz. 

"Żyjesz czy babcia zamęczyła Cię na śmierć"

Czy ja wiem czy żyję?

*******************************************************************************************

No więc witam was moi drodzy, dostajecie dłuższy rozdział niż ostatnio. Pochwalę się tylko, iż napisałam pracę o miłości dwóch kobiet na polski. Fanfik z "Pana Tadeusza", wiecie, tak przed egzaminem xD

Do zobaczenia, dajcie znać jak podobał wam się rozdział w komentarzach<3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top