Część 11 - "Konkurs"


Dziesięć minut, czterdzieści sekund i dziesięć setnych sekundy.

Dziesięć minut trzydzieści dziewięć sekund i cztery setnych sekundy.

Dziesięć minut trzydzieści osiem sekund i siedem setnych sekundy.

Zostało mi dziesięć minut do rozpoczęcia konkursu. Stałem przed Patrykiem i Martyną na zmianę rozglądając się dookoła i zerkając co chwila na zegarek. Wciąż czekaliśmy na Felicję, która według mnie, miała zamiar się spóźnić.

--Daj spokój, na pewno przyjdzie.—Patryk machnął ręką. Zerknąłem na Martynę, która domyślała się o co może chodzić i wyraźnie wyglądała na zmartwioną.

Po jej minie ja również powoli zaczynałem się obawiać tego, że tak naprawdę dziewczyna w ogóle nie będzie mogła przyjść.

Dziewięć minut, osiemnaście sekund i cztery setnych sekundy.

Co jeśli rzeczywiście w ogóle nie przyjdzie?

Jeśli ojciec nie pozwoli jej przyjść i zatrzyma w domu?

...No właśnie, co wtedy, Marcel...?

--Co?—Nagle podniosłem głowę rozglądając się dookoła. Patryk odwrócił się równie nagle w moją stronę.

--Co?—Zapytał marszcząc brwi na co tym razem to Martyna mu odpowiedziała.

--Co?—Również zmarszczyła brwi patrząc na chłopaka, który tylko wzruszył ramionami i wskazał na mnie. Oboje spojrzeli w moim kierunku pytającym spojrzeniem, co chwilę później wyczułem i także odwróciłem głowę w ich stronę.

--Co?—Zapytałem bardziej poirytowany na co dwójka wzruszyła tylko ramionami.

--Nie wiem, ty pytałeś...--Martyna złożyła usta w dziubek po czym wsadziła dłonie w kieszenie i odwróciła się tyłem.

Westchnęła przeciągle, a następnie przeczesała włosy dłonią i kucnęła obejmując się ramionami.

Miałem ochotę zachować się tak samo, przykucnąć i złapać się za włosy. Martwiła mnie cała ta sytuacja, nawet nie tyle, że bałem się koncertu, po prostu chciałbym żeby...żeby Feli tu była. 

Jeśli coś ma mi się udać bądź nie, chcę żeby ona była tego świadkiem. 

W siedzeniu w takiej pozycji jak Martyna przeszkadzał mi również mój „mundur", który składał się z fraka z dłuższym ogonkiem, krawatu i eleganckich spodni, których nazwy również nie kojarzę.

Boże, przecież tego ogonka nawet nikt już nie nosi w tych czasach! On tylko irytuje!

--Marcel!—Westchnąłem słysząc za sobą ten tak dobrze mi znany, irytujący głos—O twoim ostatnim spotkaniu porozmawiamy ponownie po powrocie, ale teraz idź i siadaj już na sale.—Powiedziała ostro babcia. Wszyscy odwróciliśmy się w jej stronę, a na widok Martyny w delikatnej, krótkiej sukience z opaską oraz Patryka w kolorowej koszuli z uniesionym kołnierzykiem skrzywiła się znacznie—Witajcie...--Wycedziła.

Dosłownie zauważyłem jak Patryka stojącego obok mnie przechodzi dreszcz przerażenia. Chłopak zaraz, niemalże panicznie złapał babcie za rękę i pocałował pochylając się, na co ta wyrwała ją i wytarła w chusteczkę uśmiechając się sztucznie.

Chwilę później przeleciała po mnie karcącym wzrokiem i weszła do sali koncertowej.

--...Ty jesteś po prostu niesamowity...--Wydusiła Martyna próbując nie wybuchnąć śmiechem.

--...Lepiej bym tego nie ujął...--Zawtórowałem jej, jednak gdy oboje popatrzyliśmy na jego przerażono-wkurzony wyraz twarzy nie powstrzymaliśmy się od śmiechu.

--Śmiejcie się śmiejcie! Gdybyście to wy mieli ją pocałować też byście tak wyglądali...--Warknął wyraźnie niezadowolony z owego faktu chłopak.

--Obawiam się, że wyglądałbym nawet gorzej.—Westchnąłem po raz kolejny spoglądając na zegarek.

Trzy minuty, czterdzieści siedem sekund i dwie setne sekundy.

--Przyjdzie na pewno, nie przejmuj się...--Poklepała mnie po ramieniu Martyna, a chwilę później poczułem kopniaka uderzenie na pośladkach.

Czy ona kopnęła mnie w tyłek?

--Co wy...--Prawie, że wyrżnąłem po kolejnym kopniaku, który był o wiele, wiele mocniejszy. Odwróciłem się karcąc uśmiechniętą dwójkę wzrokiem na co Ci przysunęli się i w odpowiedzi mnie uściskali.

Co oni wyprawiają, powinniśmy już wszyscy wejść na sale, a nie wydurniać się na samym środku korytarza!

--Powodzenia, jesteśmy pewni, że doskonale dasz sobie radę!—Zawołał odwracając się Patryk, który niemalże od razu po tych słowach zniknął na sali.

--Dasz radę, powodzenia!—Odpowiedziała Martyna ściskając mnie mocniej za ramiona po czym również zniknęła w środku pomieszczenia.

Pokiwałem głową uśmiechając się, domyślając co miało na celu całe to ich przedstawienie.

Chyba mogę już ich nazwać prawdziwymi przyjaciółmi?

Prawda...?

Wziąłem dwa głębokie wdechy, a następnie pewnym krokiem wszedłem na salę. Prawie cała została już zapełniona publicznością.

W lewym górnym rogu siedziała pewna dwójka. Jedna osoba wyciągnęła z torebki plakat z napisem „Walcz Marcel!", a druga pomachała w moim kierunku. 

Zachowana pełna anonimowość.

Złapałem się za czoło unikając ich wzrokiem, a następnie szybkim krokiem zająłem ustalone miejsce w pierwszym rzędzie. Obok mnie usiadł inny chłopak, który również brał udział w konkursie, choć nie zwróciłem na niego szczególnej uwagi cały czas starając się nie rzucać się w oczy przyjaciołom z plakatem.

Jakby co to ich nie znam.

--Stresik?—Zagaił chłopak obok, posyłając mi uśmiech na co prychnąłem.

--W życiu, jeszcze tego mi brakowało...--Mruknąłem odwracając się do niego bokiem chcąc tym samym zakończyć naszą krótką rozmowę.

--Przyznam szczerze, że ja tam trochę się stresuję...--Zaśmiał się przeczesując ręką włosy—Adam jestem.

--Ta...--Westchnąłem po chwili namysłu kiwając mu głową—Marcel...

--Ten z plakatu?—Zapytał chichocząc na co skrzywiłem się.

Jak już będzie po wszystkim-zabije ich.

--Nie, to jakiś inny.—Odpowiedziałem ostro na co ten nawet się lekko wzdrygnął.

--...Fajnie mieć takich przyjaciół, którzy Cię wspierają--Zaczął po chwili-- Wiesz, mi ani rodzina, ani przyjaciele nigdy nie dopingowali, bardziej negowali to co robię...--Wow, tego się nie spodziewałem—Uważali, że nic nie osiągnę, że gra jest nic nie warta...--Zaśmiał się smutno.

Chciałbym wręcz tak.

--Czemu mi to mówisz?—Zapytałem marszcząc brwi, chłopak jednak nic nie odpowiedział.

Blondynka średniego wzrostu wyszła w tej samej chwili na środek sceny i zaczęła krótką przemowę wychwalającą nasze umiejętności.

--Bo wyglądasz jakbyś był tutaj na siłę. Gra jest czymś cudownym, naprawdę.—Rozmarzył się Adam czym całkiem mnie zdenerwował. Mimo wszystko starałem się jednak tego aż tak nie okazywać.

--Może zostawmy grę na pianinie osobom, które rzeczywiście to lubią i nie są do niczego zmuszane, okej?—Warknąłem w jego kierunku na co chłopak skulił się na krześle. 

Cóż, nie udało się. 

Do końca koncertu już nie odezwał się do mnie ani słowem i bardzo dobrze! Dlaczego prawie każdy kogo spotykałem chciał mnie przekonać do tego jaka gra jest cudowna i niesamowita?

Nim się zorientowałem pierwsza osoba była w środku granego koncertu fortepianowego. Z prędkością spojrzałem na zegarek i z przerażeniem stwierdziłem, że minęło już dziewięć minut od rozpoczęcia. Szybko odwróciłem się w kierunku przyjaciół, którym ręce więdły od trzymania transparentu, jednak Felicji nie było wśród nich.

Nie przyszła.

--Jako następny wystąpi Adam Bachleda, który zagra nam IX Sonatę fortepianową Ludwiga van Beethovena.—Zerknąłem na chłopaka, który dosłownie łamał sobie knykcie ściskając je.

--Powodzenia...--Mruknąłem kiedy ten wstał z miejsca obok. Niepewnie kiwnął mi głową w podziękowaniu po czym wszedł na scenę, ukłonił się, a widownia zaczęła bić brawo. Chłopak usiadł przy fortepianie, odsunął stołek lekko do tyłu, wziął głęboki oddech i zaczął grać.

Z moich obliczeń wywnioskowałem, że następny będę musiał być ja. A tak naprawdę miałem dobry wzrok, a tablica z uczestnikami stała niedaleko. Odwróciłem się więc żeby sprawdzić jak wiele osób będę musiał później przeczekać, druga tablica była trochę dalej.

Czternaście.

Jeszcze czternaście utworów i męczarni.

Z westchnięciem oparłem się na siedzeniu, powoli podniosłem dłoń spoglądając na zegarek.

Piętnaście minut od rozpoczęcia konkursu.

Gdzie ona się podziewa?

Chłopak pomylił się. Jury nie zwróciłoby jednak aż tak na to uwagi gdyby nie zaczął grać całego utworu od początku, musiał być tak nauczony bądź stres go zjadł. Przez ten „mały" błąd mógł stracić niesamowicie wiele punktów.

Po raz kolejny spojrzałem na zegarek, ale godzina zupełnie się nie zmieniła. Może tylko o kilkadziesiąt sekund.

Mógłbym siedzieć razem z ojcem na kanapie i oglądać jakieś durne seriale z jego czasów nadrabiając tym samym stracony czas. Mógłbym wygłupiać się razem z przyjaciółmi w parku, ale zamiast tego dusimy się wszyscy na zatłoczonej sali koncertowej nasłuchując jak szybko bije serce innym uczestnikom konkursu. Oczywiście, ze stresu.

Niestety chłopak pomylił się raz drugi, chwilę nie wiedział co ma zrobić więc żeby nie powtarzać całego utworu zagrał ten sam takt, ale ten mały błąd i poprawki tak naprawdę skreśliły go z możliwości zajęcia miejsca w pierwszej trójce. Musiał się zestresować.

Właściwie to mi go szkoda.

Nienawidziłem gry na pianinie, co nie zmieniało faktu, że szkoda było mi patrzeć na ludzi, którzy robiąc to co kochają muszą oglądać swoje porażki. Nawet jeśli chodziło o grę. Nawet jeśli chłopak próbował mnie przekonywać dalej było mi go szkoda.

Wreszcie nastał koniec. Wszystko wydawało mi się jakby zwolnić. Chłopak z skwaszoną miną, bliski płaczu kłania się i zajmuje miejsce, na środek ponownie wychodzi elegancko ubrana kobieta. Zapowiada następnego uczestnika, czyli mnie.

Wstaję z miejsca, wchodzę po schodkach na scenę, kłaniam się i w tej samej chwili drzwi do pomieszczenia otwierają się, a do środka wbiega zdyszana Felicja.

Jak zwykle wybrała sobie najlepszy moment i jak zwykle wbiegła zdyszana.

Zwolnione tempo zwalnia jeszcze bardziej kiedy zaczyna się go pilnować.

Wszyscy karcą ją spojrzeniem za to, że przeszkadza, ona kiwa im głową, a nasze spojrzenia się spotykają. Równie przerażone i równie zdziwione, prawie jak wtedy gdy się poznaliśmy.

Kłaniam się, słyszę oklaski, potem oboje zajmujemy swoje miejsca. Odgarniam ten głupi ogonek i przekręcam pokrętła po obu stronach siedzenia podnosząc je lekko do góry. Układam palce na klawiaturze i biorę głęboki oddech.

Od tej chwili zależy to czy moje obrazy przetrwają.

Od tej chwili zależy czy będę mógł spotykać się z przyjaciółmi.

Od tej chwili zależy czy będę mógł widywać się z ojcem.

Od tej chwili zależy czy będę dalej mógł spotykać się z Felicją.

Na ostatnią myśl poczułem dziwne, ale przyjemne ukłucie w żołądku. Nigdy wcześniej tego nie czułem, ale naładowało mnie to dziwną energią. Byłem gotowy na wszystko.

Zacząłem grać, dostosowywałem się do tego co zapamiętałem z lekcji, ozdobniki, artykulacja i tryle. Robiłem wszystko żeby być pewnym, że babcia będzie ze mnie zadowolona. Żeby spojrzała na mnie z zadowoleniem i cieszyła się z tego co robię.

Tylko...po co?

Dlaczego babcia narzuca na mnie swoje ambicje? Dlaczego to ja mam grać kiedy tego nie cierpię? Dlaczego nie mogła zmusić do tego mojej matki, która ma równie wielkie zamiary a propos mojego życia co babcia?

Dlaczego to ja nie mam najwięcej do powiedzenia jeśli chodzi o moje życie?!

W jednej chwili poczułem ból w biodrze, które nadwyrężyłem biegnąc wtedy na spotkanie Felicji. Usłyszałem brzdęk i dopiero wtedy zorientowałem się, że palce omsknęły mi się i popełniłem błąd. Z przerażeniem sięgnąłem pamięcią do fragmentu, który grałem.

...Nie pamiętam.

Ogarnęła mnie panika, nie miałem pojęcia co mam robić, zerknąłem na widownie, na której zauważyłem skrzywioną babcie, która niezadowolonym spojrzeniem mierzyła mnie wzrokiem.

Wziąłem głęboki wdech i dopiero wtedy przypomniałem sobie co było po takcie, na którym się pomyliłem. Zacząłem grać dalej mimo tego, że świat dookoła mnie zaczął wirować. Ponownie zacząłem stosować się do artykulacji, do wszelkich możliwych ozdobników, czułem jak puls mi przyspiesza, aż w końcu nadszedł koniec.

Koniec moich męczarni.

Koniec moich obrazów.

Koniec mnie i koniec utworu.

Powoli, na trzęsących się nogach, z przerażeniem wymalowanym na twarzy, wstałem od fortepianu i spojrzałem na widownie, po czym ukłoniłem się. Szeroko otwartymi oczami spojrzałem w kierunku Felicji, która z uśmiechem biła brawo.

Jej uśmiech był ciepły. Wyglądała jakby była ze mnie dumna, jakby zaraz miała zejść po schodkach na dół i mnie pochwalić mimo takiego błędu. Jej zachowanie zapewniło mnie, że wszystko jest w porządku, że wcale nie muszę się bać. Babcia przestała się już dla mnie liczyć, a ja wyprostowałem się i również posłałem jej pewny, spokojny uśmiech.

Zająłem swoje miejsce, tuż obok Adama i zadowolony z siebie założyłem nogę na nogę siadając wygodnie w krześle.

Feli jest szczęśliwa więc i ja jestem szczęśliwy. Nie muszę się bać babci, matki, nikogo nigdy więcej.

Teraz już nic nie miało znaczenia, najważniejsze, że Felicja była ze mnie zadowolona.

--Czemu jesteś taki spokojny?—Zapytał drżącym głosem siedzący obok mnie Adam. Spojrzałem na niego z boku po czym odchrząknąłem.

--Wiesz, mam ludzi, którzy mimo moich błędów wydają się być zadowoleni. Dlatego uważam, że nie mam się czym martwić.—Mój uśmiech poszerzył się na te słowa.

Co prawda nie usłyszałem tego od Felicji, ale byłem pewien, że myślimy tak samo jak ja.

Byłem pewien, że dziewczyna była ze mnie dumna.

***********************

--Nie było źle...--Szturchnęła mnie w ramie Felicja. Skrzywiłem się na te słowa i odwróciłem w jej kierunku.

--...Zająłem drugie miejsce...--Westchnąłem. 

Okazało się, że zająłem drugie miejsce. Mimo sporej i kluczowej pomyłki całą resztę wykonałem idealnie-tak twierdziła komisja. Dlatego też postanowili wynagrodzić mnie drugim miejscem zamiast pierwszego, które zajęła jakaś zadufana dziewczyna z wielkim aczkolwiek niepozornym ego. 

--Co tak właściwie trzymasz w tej torbie?—Zapytałem patrząc na całkiem sporej wielkości worek, który dziewczyna trzymała w dłoniach.

--To? To zrobiłam wczoraj na twoją wygraną, trzymaj.—Dziewczyna uważnie wyciągnęła z torby duże szklane naczynie. W środku tego naczynia znajdowały się plasterki cytryn, do połowy zalane żółtą masą—Wybacz, zabrakło mi miodu.

Cienkie plasterki zalane do połowy.

--Co to jest?—Przekrzywiłem głowę przyglądając się twórczości mojej przyjaciółki.

--To?—Odchrząknęła i wyprostowała się dumnie—To są cytryny w miodzie. Widziałam w jakimś anime, że dziewczyna dała swojemu chłopakowi coś takiego na...--Przerwała na chwilę uśmiechając się głupio—Widziałam, że daje się coś takiego na wygraną!—Zaśmiała się zażenowana.

Uniosłem jedną brew do góry po czym sięgnąłem i zabrałem od niej naczynie. Otworzyłem je i palcami wyciągnąłem jedną z cytryn, z której ledwo co ciekł miód. Krzywo spojrzałem na „danie" po czym wziąłem gryz.

--No...całkiem dobre...--Przyznałem na co Felicja posłała mi szczery uśmiech. Tak naprawdę nie domyła dokładnie cytryn i były trochę gorzkie przez chemię, którą są spryskiwane. Mimo to warto było zobaczyć jej radość.

Martyna uniosła palec nad „danie" pytając wzrokiem czy może spróbować. Niechętnie kiwnąłem głową, dziewczyna włożyła do buzi całą cytrynę po czym skrzywiła się.

--Boże, czy ty to myłaś?!—Wrzasnęła unosząc oczy ku niebu.

--Aah, rzeczywiście mogłam zapomnieć.—Felicja także sięgnęła po cytrusa i również skrzywiła się—Człowieku nie jedz tego, to jest okropne!—Krzyknęła wyrywając mi z dłoni naczynie.

W tej samej chwili podszedł do nas Patryk, który wracał właśnie z łazienki. Wycierał dłonie o spodnie i przyglądał się z zaciekawieniem miksturze.

--Co to? Poczęstunek?—Wyciągnął rękę w kierunku jedzenia. 

--I co, jesteś z siebie zadowolony?—Patryk zakrztusił się na dźwięk głosu mojej babci, która wyłoniła się zza jego pleców. Martyna natychmiast zaczęła klepać go po plecach chcąc ratować życie. Zaraz jednak, całe szczęście, chłopak złapał głęboki oddech.

Niepewnie spojrzałem na Felicję, która widząc moje obawy posłała mi pocieszający uśmiech. Odwróciłem się w kierunku babci i również się uśmiechnąłem.

--Tak, jestem z siebie zadowolony.—Odparłem dumnie. Babcia skarciła wzrokiem siedzącą obok mnie dziewczynę po czym prychnęła.

--Matka miała rację, gdybyś nie spotykał się z...--Ponownie przejechała po niej wzrokiem—Z nie wiadomo kim, wszystko poszłoby super. Nie chciało Ci się i tyle, jak zwykle—Już otworzyłem usta chcąc jej odpowiedzieć, ale o dziwo wyprzedziła mnie Felicja.

--Przepraszam, ale...z tego co wiem drugie miejsce nie jest złe. Pani wnuczek zagrał naprawdę pięknie...--Uśmiechnęła się nieśmiało na co babcia prychnęła oburzona.

--Oczywiście, że zagrał pięknie, bo go do tego przymusiłam! Gdyby chciał na pewno zagrałby o wiele lepiej. Poza tym, za przeproszeniem, co ty możesz wiedzieć o muzyce.—Założyła ręce pod boki na co Felicja i tym razem odpowiedziała jej równie spokojnie.

--Za przeproszeniem, ale...ile wie pani? Grała pani kiedyś na fortepianie?—Zapytała wciąż się uśmiechając. Razem z babcią nagle, ze świstem wciągnęliśmy powietrze.

Ona jest...zbyt szczera.

--Jesteś bezczelna. Nie będziesz spotykał się z kimś takim, słyszysz? Wracamy pochwalić się matce jak Ci poszło—Warknęła w moim kierunku na co po raz kolejny chciałem jej odpyskować, ale i tym razem nie zdążyłem.

--A nie uważa Pani, że to Marcel powinien decydować o tym z kim się będzie spotykał? I ogólnie o tym co będzie robił w życiu? Może chce w końcu spędzać czas z ludźmi, którzy doceniają jego "marne" starania?—Warknął w kierunku babci Patryk na co Martyna otworzyła szeroko oczy. Zaraz jednak odchrząknęła i również zwróciła się w kierunku babci.

--Z tego co udało nam się zauważyć to bardziej pani i matka Marcela mają na niego zły wpływ niż my. Proszę więc nas nie wyzywać od „nie wiadomo kogo".—Powiedziała poważnie na co babcia zamilkła. W jej głowie przewijało się tysiąc myśli na raz, jednak żadna nie była wystarczająco dobrą ripostą. 

Odwróciła się jedynie w moim kierunku i poważnym tonem wysyczała.

--...Porozmawiamy o tym w domu.--Warknęła i odeszła w stronę schodów

--Widzimy się później!—Krzyknąłem wesoło na co wzdrygnęła się, ale nie odpowiedziała nic więcej.

Martyna poklepała po plecach drżącego Patryka po czym złapała go za ramiona.

--Jestem z ciebie dumna...ale wyglądasz jak chihuahua, cały się trzęsiesz.--Powiedziała cicho na co ten prychnął.

--A spieprzaj...--Mruknął siadając ciężko na murku tuż obok Feli. Dziewczyny zaśmiały się głośno na jego reakcje, a ja uśmiechnąłem się ciepło.

--Co dalej?—Zapytała uśmiechnięta Felicja w moją stronę. Posłałem jej równie ciepły uśmiech i wziąłem głęboki wdech.

Co dalej?

Skąd mam wiedzieć. Czeka mnie rozmowa z babcią, matką, najprawdopodobniej porządny ochrzan, zniszczone obrazy. 

Czy warto się tym przejmować?

Nie.

Po co mam się czymkolwiek więcej przejmować kiedy mogę otaczać się osobami, które rzeczywiście są ze mnie dumne.

--Teraz pewnie...babcia razem z matką zniszczą moje obrazy. Ale to nic, namaluje kolejne...przyzwyczaiłem się do tej myśli...--Z uśmiechem założyłem ręce na piersi po czym spojrzałem w niebo nad nami.

Przyzwyczaiłem się do myśli o tym, że babcia zniszczy obrazy. Wiedziałem o tym już od mojej rozmowy z matką, na temat spotkania z dziewczyną w domu. To było praktycznie oczywiste. Teraz nawet gdy było za późno nie czułem żalu.

Cieszyłem się, że moje życie wyglądało właśnie w ten sposób, że znalazłem świetnych przyjaciół i...

--Felicja!—Wszyscy odwróciliśmy się w stronę wysokiego mężczyzny. Rozpoznałem w nim ten sam głos, który słyszałem wtedy w słuchawce.

To musiał być jej ojciec.

--Jeszcze jego tu brakowało...--Westchnęła dziewczyna wstając z murka po czym podbiegła do mężczyzny.

--Miałaś zająć się domem i co?! I jak zwykle mnie oszukałaś! Nic tylko kłamiesz, nie potrafisz wykonać najmniejszej czynności! Czy ty w ogóle cokolwiek potrafisz oprócz tego czytania tych twoich durnych chińskich bajeczek?!—Wybełkotał. Brzmiał na niesamowicie poirytowanego jednak wyglądało to bardziej jakby był skacowany niż pijany.

Felicja wzięła głęboki oddech z oburzenia, a następnie wskazała na niego palcem.

--Ja nic nie robię?! To nie ja całymi dniami leżę i piję, a później mam pretensje do córki o to, że niczego nie zrobiłem! To nie ja wyżywam się na dzieciach przez swoje porażki i to nie ja zawodzę swoją rodzinę!—Wrzasnęła gestykulując dłońmi w wściekłości.

--Jak się odzywasz do swojego ojca?! Powinnaś być mi wdzięczna, że w ogóle żyjesz! Za wszystko muszę Cię wyręczać, gdyby nie ja byłabyś jeszcze większą kupą gówna!—Felicja głęboko wciągnęła powietrze do ust i nagle opuściła ramiona. Za chwilę zaczęły one drżeć, a wyraz twarzy jej ojca zmienił się na przerażony—Ja...--Nie dokończył.

Ja natomiast wziąłem głęboki oddech i pewnym krokiem podszedłem do nich. 

Nie myślałem o niczym, nie liczyło się już nic. Felicja stała naprzeciw swojego ojca, bliska płaczu. Skrzywdził ją więc zasługiwał na krzywdę. Skupiłem się całkowicie na jego twarzy. 

Pod koniec drogi rozpędziłem się i niewiele myśląc przyłożyłem jej ojcu prosto w szczękę.

Ciężko oddychałem, wiedziałem, że nie miałem z nim kompletnych szans, był o wiele ode mnie większy. Mimo wszystko czułem, że zasłużył na to. Nikt nie miał prawa obrażać Felicji, a już na pewno nie jej własny ojciec.

Nie zasłużyła sobie na to.

--Tato!—Krzyknęła zakrywając sobie usta dłońmi. Mężczyzna odwrócił się powoli w moim kierunku, wziął zamach i również wycelował. Zdążyłem się jednak schylić, przez co (niestety bądź stety) zamiast w brzuch dostałem w twarz—Boże, przestańcie!—Feli rzuciła się odciągając swojego ojca ode mnie—Porozmawiamy w domu, proszę wracaj...

Mężczyzna patrzył z pogardą na mnie zwijającego się z bólu na ziemi, a następnie potarł szczękę i z prychnięciem odwrócił się i poszedł. 

Przyszedł, porozpierdalał i poszedł.

Nie mogłem zarejestrować co się dzieje, nie potrafiłem nawet złapać oddechu, świat zaczął wirować. Czułem jak się podnoszę i dopiero wtedy zrozumiałem, że Patryk razem z Martyną pomagają mi wstać.

Kiedy w końcu zorientowałem się w sytuacji zobaczyłem jak Felicja pewnym krokiem, ze łzami w oczach i zaciśniętą szczęką podchodzi do mnie i...

Daje mi z całej siły w twarz.

Podobnie jak chwilę temu ja jej ojcu, tyle że z liścia. Moja twarzy przekręciła się lekko w bok, a chwilę później poczułem silny ból i złapałem się za policzek.

--Feli, co ty robisz?!—Krzyknęła zdziwiona Martyna biegnąc za odchodzącą Felicją.

--Kretyn!—Wrzasnęła na odchodne po czym pobiegła i zniknęła za rogiem drugiego budynku. Nie rozumiejąc co przed chwilą się stało spojrzałem na śmiertelnie poważnego Patryka, który tylko wzruszył ramionami.

--Jeszcze się przyzwyczaisz...--Mruknął.

Co?

***********************************************************************************************

Święta to nie będą święta jeśli rodzina nie wypomni Ci kilka razy, że jeszcze polubisz grę na pianinie tym samym prawie doprowadzając cię do płaczu :))- to tak z prywatnego życia pseudo pianistki. 

A jak to wygląda u was? Wesołych świąt, trzymam kciuki żebyście nie ociekali jutro wodą haha. Do zobaczenia kochani<3

W mediach macie utwór Marcela ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top