Część 7 - "Kto mieczem wojuje, od miecza ginie"
Powoli skrobałem ołówkiem na kartce z nutami podobiznę pewnej dziewczyny, która w ostatnim czasie choć bliższa, zrobiła mi się jakby dalsza. Przez ostatni tydzień skupiłem się na intensywnych ćwiczeniach, aż matka z babcią wydawały się być całkiem zadowolone. Wtedy dopiero lekko odpuściłem.
Stopniowo przestałem odpisywać na wiadomości od Felicji, w szkole zawsze odpowiadałem jej półsłówkami, a spotkania odwlekałem lekcjami gry co tak właściwie było bardzo bliskie prawdy.
Westchnąłem patrząc na nuty, które przed chwilą zamazałem. Po lekcjach zacząłem od razu wracać do domu, tak żeby nie wzbudzać podejrzeń. Od czasu do czasu robiłem tylko wyjątki. Dzisiaj co prawda zostałem dłużej żeby więcej poćwiczyć, ale palce i nuty kompletnie nie chciały mi się zgrać ze sobą, a już na pewno nie współpracować tak jak robiły to do tej pory.
Sięgnąłem do piórnika, w którym powinna być jakaś gumka. Moje nuty zdecydowanie nie powinny tak wyglądać. Jeśli zobaczyłaby je pani Magda, a co gorsza babcia czy matka, miałbym kompletnie przechlapane.
Jeśli już nie miałem.
Zależało mi żeby odzyskać swoje obrazy dlatego musiałem dostosować się do ulotki, którą dostałem przy narodzinach i zaspokajać wygórowane oczekiwania rodziny.
Nawet jeśli nie chciałem.
W pewnej chwili drzwi od mojej sali otworzyły się gwałtownie, a do środka weszła wyraźnie wkurzona Felicja. Miała mocno zaciśnięte pięści i wpatrywała się we mnie wściekłym wzrokiem.
Otworzyłem usta żeby coś powiedzieć, ale zaraz je zamknąłem. Odwróciłem się tyłem do Feli i spojrzałem w nuty.
--No ty sobie chyba jaja robisz--Warknęła podchodząc bliżej. Odchrząknąłem i przełknąłem ciężko ślinę zanim się odezwałem.
--Możesz zamknąć drzwi? Ktoś może mieć pretensje o to, że krzyczysz na korytarzu czy coś...--Odparłem cicho. Felicja w odpowiedzi prychnęła, a następnie odeszła dalej i trzasnęła drzwiami. Zrobiła to tak mocno, że prawie podskoczyłem na taborecie.
Nie tylko u rodziny mam przechlapane.
--Mógłbyś mi to wszystko wytłumaczyć?--Ponownie podeszła do mnie i najdelikatniej jak tylko mogła w tamtej chwili to zrobić, szarpnęła mnie za ramię żebym odwrócił się w jej kierunku.
--Co takiego?--Zapytałem równie cicho co wcześniej, spuszczając wzrok. Dziewczyna otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
--No nie wiem, może to dlaczego mnie zlewasz? Myślisz, że nie zauważyłam? Kompletnie nie odpisujesz na wiadomości, w szkole rozmawiasz ze mną tylko kiedy się przyczepię, tak traktujesz mnie jak powietrze!--Krzyczała żywo gestykulując rękoma. Najwyraźniej robiła tak kiedy bardzo coś przeżywała, już raz zauważyłem to podczas jej kłótni z Patrykiem.
--...Może po prostu nie chcę z tobą rozmawiać. Może znalazłem sobie innych znajomych...?--Zapytałem cicho na co ta zmarszczyła brwi i spojrzała na mnie z przerażeniem.
--Jakich znajomych? To ja narzekałam, że byłam wyrzutkiem, ale ty jesteś jeszcze gorszy...i mówisz o jakichkolwiek znajomych?--Złapała się za głowę, a tym razem to ja zmarszczyłem brwi.
Wstałem z taboretu i stanąłem przed Feli spoglądając na nią z góry.
--Co jeśli zwyczajnie Cię nie lubię?--Zapytałem poważnie. Dziewczyna spojrzała na mnie i podeszła o krok bliżej. Była zdecydowanie pewniejsza siebie niż ja i widać było po niej, że miała już w głowie ułożone argumenty. Być może pracowała nad nimi przez ostatnie kilka godzin, tak jak zazwyczaj robię to ja. Z resztą chyba wielu ludzi tak ma...
--Dlaczego w takim razie mnie pocieszałeś?-- Odpowiedziała pytaniem na pytanie, a ja przełknąłem ślinę z braku pewności co do naszej dyskusji, która miała zaraz mieć miejsce.
Skubana...
--To się nazywa współczucie. Nie zostawiłbym nikogo gdyby płakał. Nieważne czy byłabyś to ty czy ktoś inny.-- Ponownie przełknąłem, a moje jabłko Adama poruszyło się co nie umknęło uwadze dziewczyny, jednak nie poruszała tematu mojego zestresowania.
--Czy gdybym teraz się rozpłakała to byś odpuścił?--Zapytała ironicznie na co zmarszczyłem brwi.
Do czego ona dąży?
Zanim jednak zdążyłem odpowiedzieć na jej pytanie zadała kolejne.
--Dlaczego poszedłeś za mną wtedy na dwór? Bez kurtki, na szybko? Szukałeś winy w sobie? Martwiłeś się o mnie? Chciałeś żebym Ci się zwierzyła, chciałeś wiedzieć co leży mi na sercu?- Otworzyłem szerzej oczy. Kurwa-- Nie zrobiłbyś tego gdybyś mnie choć trochę nie lubił, a uważam, że masz prawo żywić do mnie urazę...-
--Co jeśli żywię urazę?--Zapytałem automatycznie na co Feli tylko pokręciła głową i spojrzała na mnie ponownie.
--Gdybyś ją żywił nie martwiłbyś się o mnie i nie starał się dowiedzieć o co chodzi. Rzuciłbyś co najwyżej marnym „czasem tak bywa" i odszedł. Już to przerabiałam-- Po skończeniu wywodu dziewczyna posłała mi zwycięski uśmiech. Wiedziała, że zapędziła mnie w kozi róg, a ja nawet jeśli mnie to ciekawiło nie zapytałem z kim zdążyła już to przerobić.
Przeczesałem ręką włosy po czym odwróciłem się i usiadłem na taborecie odwracając się w jej stronę plecami.
--...Jesteś wkurzająca, wiesz?--Zapytałem na co ona tylko poszerzyła uśmiech i zaplotła dłonie z tyłu pleców.
To samo powiedziała mi po kłótni z ojcem, kiedy udało mi się szczerze z nią porozmawiać. Chwila, którą już chyba zawsze będzie mi wypominać.
--Wiem, wiem, ale uwierz mi, to nie wszystko na co mnie stać--Zaśmiała się. Oparłem łokcie o kolana, a następnie głowę na wygiętych dłoniach- Więc...co było powodem zlewania mnie przez ostatni tydzień?
Wziąłem głęboki oddech i przetarłem oczy.
--Gra-- Odpowiedziałem krótko. Feli nie wydawała się być jednak zdziwiona. Odsunęła krzesło z ławki obok i westchnęła ciężko siadając.
--Co takiego się stało?--Brzmiała jakby naprawdę przejmowała się tym co się u mnie stało. I było to bardzo zaskakujące biorąc pod uwagę jej poprzednią, spokojną postawę. Przekręciłem delikatnie głowę w jej stronę i odezwałem się.
--Mam pójść na konkurs i zagrać tak dobrze, żebym dostał zaproszenie na studia muzyczne-- Kiedy mówiłem to na głos wydawałem się być o wiele spokojniejszy niż kiedy powtarzałem to w myślach. O dziwo.
Podczas rozpracowywania niektórych sytuacji oprócz samych faktów, w mojej głowie pojawiały się również różne niechciane teorie, które prowadziły do ataków paniki. I sam nie wiem czego bałem się bardziej, czy ataków czy możliwości mojego umysłu, który w ogóle takie teorie tworzył.
Dziewczyna zakrztusiła się najwyraźniej własną śliną na moje słowa, dlatego wstałem i szybko poklepałem ją po plecach. W końcu złapała głęboki wdech i ręką dała mi znać, że już wystarczy. Pokiwałem głową i usiadłem z powrotem na taborecie kiwając się lekko.
--...Ale nie zgodziłeś się, prawda?-- Zapytała z nadzieją, odsuwając kołnierzyk koszuli jakby ten nagle zaczął ją dusić.
Podrapałem się po karku i spuściłem głowę. Dziewczyna patrzyła na mnie przez chwilę oczekując odpowiedzi, jednak zaraz domyśliła się jak musiałaby ona brzmieć.
Wstała i usiadła bokiem na parapecie zwieszając głowę. Widząc jej postawę poczułem wyrzuty sumienia, zawiodłem ją. Dlatego też sam wstałem i również usiadłem obok niej opierając się plecami o jej plecy na parapecie. Dziwne, że się pomieściliśmy.
--...Dlaczego? W końcu nienawidzisz tego z całego serca...--Powiedziała z zawodem zwieszając jedną nogę. Pokiwałem głową zgadzając się z tym co mówi.
--Pamiętasz jak rysowałem coś na telefonie?-- Zapytałem odwracając się lekko w jej kierunku, a ona wzruszyła ramionami.
--Tak, pytałeś się kiedyś co bym zrobiła gdybyś mnie narysował...--Zastanowiła się przez chwilę, a ja posmutniałem.
Tamten rysunek przepadł na zawsze.
--Rysowałem i malowałem dosyć sporo...pokłóciłem się wczoraj z matką i babcią. Moje rysunki podarły, a obrazy, nad którymi spędziłem mnóstwo czasu i pracy...mają skończyć w kominku jeśli nie pójdę na konkurs. Miałem w planach je sprzedać, albo gdzieś wrzucić ich zdjęcia...kto wie czy w ogóle uda mi się je odzyskać--Westchnąłem.
Tak naprawdę miałem zdjęcia moich prac na telefonie, robiłem je w razie czego gdyby babcia dorwała się do moich prac. Były właśnie na takie sytuację...Prawda była jednak taka, że zupełnie różniły się od tych na papierze. Często były robione w pośpiechu dlatego były rozmazane, poza tym papier, a ekran to dwie różne rzeczy. Dotykając kartki można poczuć fakturę ołówka, samego papieru. Na telefonie tego nie ma.
--Zniszczyły wszystko nad czym ciężko pracowałeś i co kochasz, a w dodatku zmusiły cię do robienia czegoś czego nienawidzisz...wybacz, ale twoja matka i babcia to hipokrytki i egoistki.--Odpowiedziała poważnie, a ja parsknąłem śmiechem.
--Miło, że kogoś denerwują równie mocno co mnie...--Uśmiechnąłem się smutno, a Feli spoważniała.
--Masz jakiś plan?--Zapytała czym niesamowicie mnie zaskoczyła. Czy ja cokolwiek planowałem? Zastanowiłem się chwilę i pokiwałem głową.
--No...pójść na konkurs i odzyskać obrazy...?-- Feli odwróciła się lekko w moją stronę ze zdziwieniem, a następnie prychnęła.
--Ale masz zamiar tak...po prostu się poddać?--Zdziwiła się. Otworzyłem usta chcąc zaprzeczyć tylko, że...właściwie taki miałem plan. Od razu przypomniał mi się porwany rysunek z wizerunkiem dziewczyny, który miał symbolizować moją walkę o wolność, a zamiast tego trafił porwany na śmietnik.
Kto mieczem wojuje, od miecza ginie, prawda?
--Nie możesz się od tak poddać...--Westchnęła Feli. Założyła ręce na piersi i pokiwała głową-- To nie może tak dłużej wyglądać...
--...Muszę jeśli chcę odzyskać obrazy-- Odpowiedziałem ze smutkiem-- Jeżeli jest coś o co mogę Cię prosić...to odpuść-- Odwróciłem głowę najbardziej jak tylko mogłem, w jej kierunku. Dziewczyna skrzywiła się na moje słowa i już miała coś powiedzieć kiedy przerwałem jej-- Proszę.
Westchnęła, a następnie spuściła wzrok. Nie mówiła nic, podejrzewałem, że nie chce robić nic wbrew mnie, ale nie chce również iść na mój układ. Nie pasowało jej to.
Stawiając się w mojej sytuacji, mimo wszystko nie potrafiła zrozumieć dlaczego nie stawiam się rodzinie. W końcu czy obrazy naprawdę były tyle warte?
Dla mnie były warte niesamowicie wiele, to był symbol jakiejkolwiek, chociażby najmniejszej wolności. Z drugiej strony znajdywałem się w sytuacji bez wyjścia.
A). Obrazy symbolizujące wolność zostaną spalone.
B). Zachowam obrazy, ale nici z mojej wolności.
Nie rozumiałem wtedy, że oprócz obrazów są inne, o wiele ważniejsze i cenniejsze rzeczy. Albo, że te rzeczy staną się dla mnie o wiele cenniejsze w przyszłości.
--Rób jak uważasz...kretynie-- Dodała nagle poirytowana Feli. Zdziwiła mnie swoją postawą chociaż domyślałem się, że będzie zła.
Dziewczyna była tego zdania, że każdy powinien zawalczyć o swoją wolność, a przynajmniej dostać szansę żeby móc o nią walczyć. Doskonale wiedziała, że ja ową szansę zaprzepaściłem wiele lat temu i, że to o co próbowałem walczyć teraz nie miało już praktycznie sensu. dziewczyna natomiast walczyła sama ze sobą, kiedyś obiecała sobie, że jeśli będzie mogła pomóc osobie, która dostała taką szansę to to zrobi.
Walczyła dlatego, że polubiła mnie i chciała pomóc, ale nie mogła ponieważ wtedy złamałaby swoją obietnicę. Ja już swoją szansę zaprzepaściłem. Jedyne co jej w takiej sytuacji zostało to obserwować.
--Nazywaj mnie jak chcesz--Prychnąłem na co i ona prychnęła. Założyliśmy ręce na piersi i odwróciliśmy się w stronę szyby, Siedzieliśmy tak chwilę zanim nie poczułem szturchnięcia w plecy. Odchyliłem się nagle i również szturchnąłem Feli. Dziewczyna ponowiła ruch, a ja wraz z nią. W końcu pchnąłem ją tak mocno, że prawie upadła--W porządku?-- Zapytałem przestraszony odwracając się w jej kierunku. Posłała mi mordercze spojrzenie, ale chwilę później uśmiechnęła się ciepło.
--Tak, a u ciebie?-- Odpowiedziała ironicznie na co westchnąłem.
--Lepiej niż chwilę temu, wiesz?-- Również zapytałem.
*****************************
Siedziałem na ławce naprzeciwko bloków, za mną stały garaże. Nie chciałem wracać do domu więc napisałem mamie, że poszedłem się przejść.
I co teraz?
Teraz siedzę i wgapiam się w etykietę napoju czytając czwarty raz ten sam wers. Nawet na czytaniu pieprzonego składu napoju nie mogę się skupić, szlag by to.
--Syrop palmowy...tego nie było przypadkiem w krecie?...Nie, chyba nie...--Zastanowiłem się na głos jednocześnie drapiąc po brodzie. Ciekawe co w tym czasie robiła reszta...?
Poczułem w kieszeni wibrację dlatego od razu, z głośnym westchnięciem, oderwałem swój wzrok od etykiety, która nagle zaczęła mnie razić i skupiłem się na wiadomości od Feli.
„Nikt nie dołączył do klubu będą musieli nas zamknąć"
Patrzyłem przez chwilę na treść, którą próbowała mi przekazać, ale słowa kompletnie do mnie dzisiaj nie trafiały.
Co jest nie tak z moimi oczami?
--No...trzeba będzie coś zrobić...--Schowałem telefon do kieszeni i splotłem ręce na karku.
Tylko co takiego?
Wystarczająco dużo zrobiłem dla ich klubu więc czy to aby na pewno dobry pomysł żebym robił coś więcej? Nie muszę nic robić, ale z drugiej strony...
Z drugiej strony nie przeszkadza mi wizja dołączenia do ich klubu.
Odwróciłem głowę w stronę zachodzącego słońca i zmrużyłem oczy. To odpowiedni czas żeby zmienić coś w swoim życiu. Tak, miałem zrobić to już dawno temu.
Powoli podniosłem się z ławki i przeciągnąłem krzywiąc się na odgłos chrupania w kościach. Odwróciłem się w stronę stojących za moimi plecami garaży i zlokalizowałem najbliższy kontener.
Nie był zbyt wysoki, ale nie był też najniższy. Chociaż kiedyś i tak te śmietniki wydawały się większe.
--Mam tylko nadzieję, że nie wpieprzę się do środka...--Mruknąłem do siebie zacierając ręce. Oparłem dłonie na klapie, podskoczyłem w miejscu trzy razy i wybiłem się wskakując na kontener.
Nie załam się...
Gdy ustabilizowałem nogi, sięgnąłem końcami palców dachu garażu, który był trochę wyżej niż kontener i niepewnie spojrzałem na klapę pod sobą.
Raz się żyję.
Odbiłem się nogami od kontenera, który delikatnie odjechał i również wskoczyłem na dach, z którego prawie od razu zacząłem się zsuwać. Złapałem się dachówki i podciągnąłem do góry.
Powoli odwróciłem się i zaparłem butami w taki sposób żeby mieć pewność, że już na pewno nie zjadę z tego pieprzonego dachu.
Westchnąłem patrząc na słońce, które powoli naprawdę zaczęło znikać i sięgnąłem po telefon schowany w kieszeni. Dalej nie odpisałem Feli na jej wiadomość.
Nacisnąłem jej zdjęcie w kontaktach i zatrzymałem palec w powietrzu nad wiadomościami. Niepewnie przechyliłem go nad ikonkę słuchawki i niewiele myśląc nacisnąłem ją.
Gdy tylko usłyszałem sygnał pomyślałem, że to głupie dzwonić do kogoś z "takiego" powodu. Postanowiłem więc rozłączyć się i napisać w wiadomości, że tak naprawdę wybrałem jej numer przez przypadek, gdy nagle usłyszałem jej głos w słuchawce.
~...Marcel?~ Zapytała niepewnie. Wziąłem głęboki oddech i pokiwałem głową po chwili zdając sobie sprawę, że dziewczyna tak naprawdę wcale mnie nie widzi.
--Tak, tak...to ja.—Przełknąłem ciężko ślinę i po raz kolejny zaciągnąłem się powietrzem, którego zaczęło mi powoli brakować. Może to przez wysokość?—Jak się czujesz?
Dziewczyna prychnęła do słuchawki, następnie usłyszałem jakiś szmer i odgłosy samochodów.
~Chujowo to niedopowiedzenie...ale czuję się mniej więcej chujowo~ Odparła wzdychając głośno. Obserwowałem przez chwilę jak jeden pies próbuje doskoczyć do dachu. Poirytowany w końcu zaczął na mnie szczekać, a ostatecznie oblał kontener i uciekł w przeciwnym kierunku. Z pogardą spojrzałem na zwierzę, które zniknęło za samochodami.
Dlatego wolę koty.
--...Masz jakiś plan?—Zapytałem po chwili ciszy na co również westchnęła.
~Niespecjalnie, myślę, że to po prostu będzie koniec.~ Mruknęła, jednak nie brzmiała na specjalnie niezadowoloną z tego faktu.
Brzmiała trochę jak ja...
--Nie przejmujesz się tym?—Do tej pory zachowywała się co najmniej jakby miała poświęcić życie dla tego klubu, tymczasem teraz brzmiała kompletnie jakby sobie odpuściła.
*********************************
Czy się przejmuję?
Oczywiście, że się kurwa przejmuję! Jeszcze pytanie!
--Stwierdziłam, że wszystko kończy się prędzej czy później...na nasz klub też kiedyś musiał przyjść odpowiedni moment. Może to właśnie ten jest tym odpowiednim?—Zaśmiałam się smutno. Wcale tak nie uważałam, nigdy nie było odpowiedniego momentu. To wszystko przychodziło jak śmierć-znienacka.
I kompletnie nie cieszyła mnie wizja zamkniętego klubiku oraz popołudni spędzonych w domu, wśród rodziny. Nikogo nie cieszyłaby taka wizja, a już na pewno nie mnie!
Miałam zamiar ograniczać mój kontakt z rodzicami do minimum, tak żeby się nie przywiązać i nie żałować podejmowanych w przyszłości decyzji. Ostatecznie to Martyna i Patryk stali się moją rodziną.
A teraz kiedy mają zamknąć klubik...to wszystko poszło się walić. Cała moja ciężka praca poszła na marne.
--Wiesz, właściwie już rozumiem jak musiałeś się czuć...--Mruknęłam uśmiechając się lekko.
W słuchawce usłyszałam jedynie trzask i głośny huk, a następnie głośny wrzask i jęki. Przeraziły mnie odgłosy wydawane przez chłopaka, które brzmiały co najmniej jakby ten już raz umarł i teraz ponownie budził się do życia.
--Hej, wszystko w porządku?!—Zawołałam do słuchawki, a z drugiego pokoju odezwał się głos mojego ojca nakazujący mi się uciszyć.
Chłopak nie odpowiadał więc zaczęłam bać się o jego bezpieczeństwo. Czy aby na pewno wszystko było z nim teraz w porządku? Może powinnam wezwać karetkę?
--Gdzie jesteś?!—Ponownie wrzasnęłam do słuchawki. Na tyle głośno żeby drzwi od mojego pokoju otworzyły się i żeby wszedł do środka mój podpity lekko ojciec—Co chcesz?
--Czy mogłabyś się uciszyć?—Warknął w moim kierunku. Przeleciałam po nim wzrokiem, a następnie pokiwałam głową ze znudzonym wyrazem twarzy.
...Kurwa.
Dlaczego musiał to wszystko przeżywać na nowo. Przecież już było dobrze, prawda? Życie dało mu już nieźle w kość, dlaczego więc musiał dokańczać to co los zdążył zacząć? Miał dzieci, żonę...naprawdę musi nas wszystkich olać?
--Może...możesz przestać?--Westchnęłam odwracając się na swoim łóżku w stronę okna. Ojciec prychnął, ale zanim trzasnął drzwiami zdążył coś wymamrotać.
--...Pocałuj mnie w dupę—Trzasnął drzwiami, a ja westchnęłam głośno. Zawsze się to kończyło w ten sposób. Słyszałam to już tak wiele razy, dlaczego dalej jest mi go żal? Dlaczego to dalej boli?
Powinnam być wściekła. Powinnam dać mu do zrozumienia, że to on, nikt inny, jest moim tatą i, że czasem go potrzebuję. Nie tylko kiedy dostaję złą ocenę, po prostu.
Nie potrafiłam pogodzić się z faktem, że był dorosłym mężczyzną i, że nie mam na niego jakiegokolwiek wpływu.
Byłam najstarszą siostrą więc starałam się zastąpić reszcie ojca. Między innymi dlatego często miałam chamskie, nieśmieszne, żenujące odzywki...jak ojciec.
I nawet jeśli się od niego separowałam, nawet jeśli chciałam ograniczać nasz kontakt, nie potrafiłam go znienawidzić. Przed oczami dalej miałam obraz taty, który uczy mnie jeździć na rowerze, który śmieję się kiedy upadam kolanami na kostkę i zanoszę się płaczem, a następnie klepie mnie po ramieniu mówiąc „wszystko w porządku" i pomaga wstać.
Te dni już nigdy nie wrócą, tak samo jak mój dawny ojciec.
--Przepraszam, że musiałeś tego słuchać...--Wypaliłam uświadamiając sobie, że Marcel dalej był po drugiej stronie telefonu. Odpowiedziała mi jednak cisza, dosłownie nie dało się usłyszeć nic—Jeśli żyjesz zaklaszcz dwa razy.
Po drugiej stronie udało mi się usłyszeć klaskanie na co zaśmiałam się cicho.
--Jeśli potrzebujesz karetki zaklaszcz dwa razy.—Powtórzyłam, ale tym razem chłopak klasnął tylko jeden raz, na co się uśmiechnęłam—Mam tam przyjść i pomóc Ci wstać?—Zapytałam na co chłopak odpowiedział mi znajomym prychnięciem.
~Co ty, nigdy z dachu nie spadłaś?~ Zapytał spokojnie co jednak trochę mnie zaniepokoiło.
--...Co? Jak to z dachu!?—Zapytałam z paniką w głosie na co tym razem chłopak się zaśmiał.
~No takiego wiesz...garażowego dachu...~ Wydukał niepewnie na co westchnęłam z ulgą.
--...Może to dobrze, że się zjebałeś—Zastanowiłam się na głos—Jeśli masz skręcone palce to nie będziesz musiał grać na pianinie...
~O tym nie pomyślałem, ale palce niestety mnie nie bolą. Poczekaj, wejdę jeszcze raz~ Powiedział to równie spokojnie co wcześniej dlatego i teraz się zaśmiałam. Przecież ten chłopak...nie był taki.
Zmienił się pod wpływem babci? A może matki? Kto wie...
--Trzymaj się i nie rób głupstw! Muszę kończyć, na razie—Powiedziałam rozłączając się zanim ten zdążył cokolwiek odpowiedzieć.
Przeżywałam jeden z tych... gorszych dni w moim życiu. Często karciłam się za to, że dalej potrafię się podczas ich trwania śmiać, albo być zadowoloną. Teraz też tak było, zdziwiłam się kiedy do mnie zadzwonił. No i dlaczego się śmiałam?
W końcu powinnam być smutna. Powinnam leżeć na łóżku i płakać jak robię to teraz.
Ja...płaczę?
Złapałam się za policzek, na którym dopiero co pojawiła się łza.
--Dlaczego...płaczę?—Wydukałam opierając się o parapet znajdujący się tuż obok łóżka.
Dlaczego płaczę?
***********************************************************************************************
~~~~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top