3. Tajemnicze sny...

[ Kagami ]

" -Hei... Jak długo masz zamiar tu stać? Zimno jest, wejdź do świątyni-

-Nie przeszkadza mi chłód-

-Jak zachorujesz, to nie myśl sobie, że będę się tobą opiekował. Słuchasz ty mnie!? Tetsu, co ty odwalasz?-

-Myślę...-

-Yhm... A nad czym?-

-Taiga... Czy wiesz jaki dźwięk ma śnieg?- "

Otworzyłem oczy, wyrywając się tym samym ze snu. Podniosłem się do siadu i spojrzałem na godzinę w telefonie. Czwarta dwadzieścia, chyba powoli wchodzi mi w nawyk tak wczesne wstawanie. I co to w ogóle za sny? Sylwetki postaci są zaciemnione, widać tylko jakąś świątynie, a dookoła wszystko jest pokryte śniegiem. Kompletnie tego nie rozumiem. W tych snach występują dobrze znane mi imiona, a zwłaszcza Tetsu. Czy te ciemne postacie mają przedstawiać wszystkich moich znajomych? To głupie... Nawet czasy są inne. Co to wszystko ma oznaczać? Czy to wszystko dlatego, że Kuroko nie...

Kuroko... Nie sądziłem, że będzie mi tak trudno zaakceptować twoją śmierć. Nadal mam tą cholerną nadzieję, że następnego dnia wyskoczysz znikąd i przywitasz się, nie robiąc sobie nic z tego, że niemal doprowadzisz mnie o zawał. Niemal zawsze byłeś przy mnie. Tworzyliśmy niesamowity duet w koszykówce. Byłeś moim kompanem, a także najlepszym przyjacielem. Nie masz pojęcia jak bardzo chcę cię teraz zobaczyć...

Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Byłem zaskoczony, że ktoś przychodzi o tej porze. Wygrzebałem się z łóżka i powoli wyszedłem z pokoju. Po cichu podszedłem pod drzwi. Nie mam pewności kto to może być. I znów rozległ się dzwonek. Spojrzałem przez wizjer i wszelkie moje obawy zostały rozwiane widząc znajomą twarz. Tylko dlaczego on? Otworzyłem drzwi.

-Po coś przylazł? Wiesz, która godzina?- spytałem. Aomine wzruszył tylko ramionami.

-Dosyć wcześnie wstałem i tak jakoś zechciało mi się ciebie odwiedzić- podrapał się po karku, wymijając mnie wzrokiem.

-Mogłeś to zrobić rano- westchnąłem.

-Ta... Chcesz się przejść?-

-He?- zaskoczyło mnie jego pytanie. Znowu wpadł na jakiś głupi pomysł?

***

I tak skończyło się na tym, że jestem na spacerze z Aomine. Szarówa na dworze, a do tego jest strasznie zimno. Dobrze, że wziąłem kurtkę i szalik.

Spacerowaliśmy jedną z alejek pobliskiego parku. Między nami była absolutna cisza. Po co w ogóle wyciągną mnie z domu? Już chciałem go o to zapytać, gdy nagle odezwał się pierwszy.

-Jest tu jakiś czynny sklep?-

-Pobliskie sklepy są zwykle otwierane o szóstej, więc trochę poczekasz-

-Nie chcę czekać, ale patrz, tam jest automat- pobiegł w stronę automatu.

-Hej! Zaczekaj!- wyciągnąłem za nim rękę i nagle przed oczami migną mi dziwny obraz. Była to chwila, ale idealnie go zapamiętałem. Wszędzie był śnieg, a przede mną widziałem sylwetkę Aomine, tyle że miał na sobie kimono i był uzbrojony w dwa japońskie miecze. Starałem się go dosięgnąć, lecz był za daleko. Co to ma być? Tamta scena wydaje się tak cholernie znajoma.

Stałem tak, wpatrując się we własną dłoń. Tą czynność przerwało mi ciepło na policzku, dość gorące. Momentalnie odskoczyłem, łapiąc się na oparzone miejsce.

-Co ty odwalasz, Ahomine!?-

-Mówiłem do ciebie, ale ty nie reagowałeś. Masz- podał mi kubek z parującą zieloną herbatą- Nie wiedziałem jaką chcesz, więc sam wybrałem- upił łyk swojego napoju.

-Dzięki- zabrałem kubek, ogrzewając przy okazji zmarznięte dłonie. Ruszyliśmy dalej, w stronę miasta.

Pomimo tak wczesnej godziny, na ulicach przechadzało się kilku ludzi, i co jakiś czas przejeżdżały samochody. Tokio niby tętni życiem całą dobę, ale nie we wszystkich zakątkach. Powoli zaczynały mnie nachodzić obawy czy przypadkiem nie jesteśmy w obrębie gdzie urzęduje yakuza.

-Nie zabijaj mnie!- krzyk dobiegał z jednej z zaciemnionych uliczek. Po cichu podeszliśmy by sprawdzić co się dzieje, chociaż powinniśmy spieprzać stąd jak najszybciej.

-P-Powiemy co chcesz, tylko błagam, oszczędź nas!- Dwóch gości leżało, nieźle poobijanych, a przed nimi stał szczupłej postury, zamaskowany facet, ubrany na czarno, a w dłoniach trzymał dwie katany.

-A więc...- przyłożył jednemu miecz do gardła- Gdzie urzęduję klan Kaizahi-

-Co? Tobie chyba czasy się pochrzaniły. Klan Kaizahi nie istnieje od ery Meiji-

-Jesteś pewien?- przycisną mocniej miecz.

-T-T-Tak! Możesz popytać innych, ja nie wiem zbyt wiele na ich temat!-

-Eh... Niech będzie- opuścił miecze- Jesteście wolni... Ale jeżeli piśniecie choć słowo o naszym spotkaniu wyrżnę w pień całą waszą organizację-

Odciągnąłem Aomine, gdy ten zaczął się coraz bardziej wychylać. Zacząłem ciągną go jak najdalej od nich.

-Co ty odwalasz?- zaczął się szarpać.

-Chcesz zginąć?- warknąłem. Popatrzył na mnie zaskoczony, ale po chwili zmarszczył brwi i wyrwał się z mojego uścisku- Wracamy- nakazałem, a ten posłusznie ruszył za mną.

***********

Trochu to trwało, ale w końcu skończyłam pisać ten rozdział. I jak? Co myślicie? Opłacało się czekać?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top