Rozdział 1.
Witajcie, kochani! O to kolejne fanfiction o malecu, w którym pokładam ogromne nadzieję. Powróciłam znowu do świata cieni, bo trochę mi go brakowało. Mam nadzieję, że ten fanfik przypadnie wam do gustu! Prosiłabym o dużo komentarzy i wasze wrażenia po pierwszym rozdziale!
Umieranie było wpisane w krew Nocnych Łowców. W końcu rodzili się po to, żeby bronić Świat przed Demonami, a w takiej walce nie trudno o śmierć. Chociaż byli szkoleni od najmłodszych lat, mieli runy, które dawały im niebywałe zdolności, istniały duety, które razem tworzyły jedność i poruszały się w walce jak jeden człowiek o podwójnej mocy, posiadali wszelaką broń: miecze, sztylety, łuki, kusze, włócznie i wiele innych, to zawsze istniało ryzyko, że misja, na którą idą, będzie ich ostatnią, a cały Instytut pokryje się bielą ku ich pamięci.
Jednak śmierć nigdy nie zbierała takiego żniwa jak tej jesieni w Nowym Jorku. Demony nigdy nie były aż tak silne, a każde kolejne powiadomienie o misji było jak wyrok śmierci. Clave robiło, co mogło. Powiększali zespoły, wysyłali więcej żołnierzy z Idrysu, tych bardziej doświadczonych lub tych silniejszych albo wykształconych. Na nic.
Codziennie w miasto wypuszczano z Instytutu kilkadziesiąt Łowców, z których wracała ledwie garstka, która i tak nie nadawała się do dalszej walki. Często byli ranni lub oszaleli przez to, co widzieli na misji.
Alexander oczywiście należał do jednej z grup, ba, był jej dowódcą, a jego podopiecznymi byli Jace — jego parabatai, Isabelle — jego siostra, Clary — dziewczyna Jace'a i Simon — chłopak Izzy. Cała piątka szkolona była od wczesnego dzieciństwa i teoretycznie byli gotowi, żeby opuścić Instytut i udać się na wojnę, ale szefowie Instytutu nie chcieliby, żeby tak młodzi Łowcy zginęli na misji. Chociaż niestety walka w tej bitwie była nieunikniona, to oni odwlekali to jak najdalej w czasie, wysyłając ich w inne miejsca do wypełnienia mniej ryzykownych zadań. Maryse i Robert nie chcieli stracić swoich dzieci tak prędko i Alec to rozumiał, ale czuł się z tym źle, że uczestniczył w kolejnym pogrzebie dzieci Anioła, a sam nie mógł przyczynić się do zmiany.
Dlatego postawił się rodzicom, oznajmił, że rozumie strach o młodsze rodzeństwo, ale on może dołączyć się do jakiejś z rozsypanych grup i walczyć. Lightwoodowie spojrzeli na niego wielkimi oczami. Oczywiście znali Alexandra i jego podejście, ale był ich pierworodnym, synem, który miał przejąć po nich władzę, więc przedwczesna śmierć nie wchodziła w rachubę. Dlatego zakazali mu mieszania się w tę sprawę.
Wtedy Alec zniknął pierwszy raz, protestując. Kiedy wrócił do Instytutu, myślał, że jego rodzice jednocześnie popłaczą się ze szczęścia, że jest cały, a z drugiej zabiją go swoimi zimnymi oczyma. Gdy już skończył odbierać opieprz, znowu postawił swoje warunki i zagroził ponownym zniknięciem. Rodzice się zgodzili, żeby był drugą falą Nocnych Łowców, czyli uczestniczył w badaniu miejsca zbrodni i zbieraniu ciał jego pobratymców.
Oczywiście Maryse i Robert zgodzili się tylko na jego udział, ale kiedy reszta jego oddziału się o tym dowiedziała, zażądała tego samego zadania i tym sposobem Lightwoodowie byli zmuszeni się zgodzić.
Dlatego też zmierzali w stronę Brooklynu. Gdzieś w bocznych uliczkach. Niedaleko jednego baru wilkołaków, odkryto silną aktywność Demonów. Kolejna grupa Nefilim została wysłana na miejsce i ci, co zostali w Instytucie, mieli z nimi kontakt do pewnego czasu. Ostatnią wiadomość dostali od młodej Łowczyni, która połączyła się z nimi głosowo. Żegnała się z nimi, powiedziała, że Demonów jest za dużo, że nie dadzą rady, a jej wypowiedź przerwał mrożący krew w żyłach krzyk, potem szamotanina i nieustanny pisk, który namieszał w głowie Nocnych Łowców.
Alexander, który siedział wtedy przy jednym z monitorów spojrzał na swojego parabatai i kiedy znaleźli się wzrokiem, cicho ustalili, że to czas na nich. Wstali od stołu. Zawiadomili resztę oddziału, odebrali broń ze zbrojowni i ruszyli w ciemne, zimne miasto.
Im bliżej zaułka, tym bardziej czuć było zapach siarki, strachu i śmierci. Każdy z nich naszykowaną miał broń. Pierwsi zmierzali Jace, Clary i Simon, za nimi Isabelle z biczem w dłoni, a na samym końcu Alexander ze strzałą naciągniętą na łuk, ubezpieczał ich i był w stanie zabić wszystko, co by ich zaatakowało.
Kiedy w końcu skręcili, ich serca zatrzymały się niebezpiecznie w klatce piersiowej.
- Na Anioła... - szepnęła Isabelle, patrząc na rozszarpane ciała Nocnych Łowców i morze krwi, które zalało bruk.
Alec starał się nie patrzeć. Może nie uchodził za takiego, ale był jednym z najbardziej wrażliwych w całej swojej rodzinie, jak w niecałym nowojorskim Instytucie. Taki widok, widok osób, z którymi jeszcze rozmawiał dzisiaj rano, a teraz one były martwe, przerażał go i sprawiał, że krew buzowała w jego żyłach, blokując zdolność słuchu, a łzy zbierały się w jego oczach, odbierając widzenie.
- Simon i Clary sprawdźcie, czy nie ma nigdzie żadnych Demonów. Co prawda sensory nic nie pokazują, ale zawsze mógł się jakiś uchować. - Nefilim kiwnęli głowami na polecenie Aleca i poszli na zwiady.
Alexander zdjął strzałę z cięciwy i wpakował ją z powrotem do kołczanu, a łuk przewiesił na ramieniu.
- Potrzebujemy Dorothei, żeby pozwoliła nam przenieść ciała do kostnicy. Isabelle, zawiadom ją, proszę. - Izzy jednak nie reagowała, nawet nie mrugnęła. - Iz! - podniósł głos Alec, wtedy dziewczyna oderwała wzrok od Łowczyni łudząco do niej podobnej. - Dzwoń do Dot.
- Mhm. - mruknęła, spojrzała jeszcze raz na ciało i odeszła na bok.
- To jeszcze nigdy nie wyglądało tak źle, Alec. Jest coraz gorzej. - zauważył Jace. - Umiera tyle osób i będzie jeszcze gorzej.
- Potrzebujemy pomocy Podziemia.
- Alec...
- No co? To prawda! Wiem, jaki stosunek rodzice mają do mojego zdania, ale to również ich wojna. Ile Podziemnych ostatnio zmarło po tych atakach? Tyle samo ilu Nocnych Łowców! Potrzebujemy ich pomocy, choć jeden, nie wiem... wilkołak lub czarownik do oddziału. Inaczej, jak już powiedziałeś, będzie gorzej, aż w końcu wymrą wszyscy!
- Ja to wiem, Alexanderze. Ale rodzice cię nie posłuchają, wiesz jakie uciążliwe dla nich jest w ogóle dyskutowanie z Podziemnymi na tematach traktów pokojowych. Oni nie widzą ich jak normalnych istot. Jeszcze zarzuciliby im, że któryś z nich jest odpowiedzialny za przywoływanie Demonów.
Alexander westchnął. Wiedział, że Parabatai ma rację, ale nie cierpiał tej nienawiści swoich rodziców do mieszkańców podziemia. To były takie same istoty, jak oni! Może zrodzone z innej krwi, ale przez to nie byli gorsi. Jednak co mógł zaradzić propagandzie, która szerzyła się od stuleci i dopiero kilkadziesiąt lat temu niechętnie została przełamana, choć i tak kilku starszych dzieci Anioła, ciągle narzekało na podziemie.
- Lepiej przeszukajmy teren. - mruknął ciemnowłosy. Jace chciał się jeszcze odezwać, ale widząc minę Aleca, zrezygnował.
Niebieskooki podszedł do pierwszego ciała. Chłopaka o imieniu Wilhelm. Jego klatka piersiowa została rozszarpana, w dłoni zaciskał mocno miecz i nawet po śmierci go nie wypuścił. Alec zamknął mu powieki i zaczął oglądać zadane rany. Wyglądały jakby zadane były wielkimi, ostrymi pazurami i gdyby nie to, że obecne były tu Demony, a na strzępkach skóry pozostał jad, można by było pomyśleć, że to robota jakiegoś wilkołaka.
Lightwood rozejrzał się dookoła i wtedy zauważył coś za pobliskim śmietnikiem. Zmarszczył brwi i wstał. Wyciągnął zza pasa miecz i wezwał Jace'a, który wcześniej oglądał zabitą dziewczynę.
- Jace... - kiedy blondyn zrozumiał, o co mu chodzi, sam wyciągnął broń i ubezpieczał Alexandra z tyłu.
Chłopcy po cichu podeszli do metalowego kubła i kiedy ten był metr przed nimi, Alec kopnął w niego całą siłą, odpychając go na bok, a zza niego wyskoczył na nich mały Demon. Alexander zrobił unik w bok i wykręcił całe swoje ciało do tyłu, tnąc potwora w tym samym czasie, co Jace. Demon rozpadł się na małe kawałki i powędrował do swojego wymiaru, pozostawiając po sobie czarną posokę.
- Derevak. - zauważył Jace.
- Ktoś go tu wysłał specjalnie. - Alec zrobił krok w stronę śmietnika. - Tu jest portal. Tak jak wtedy na Manhattanie. Ktoś specjalnie chce zniszczyć Nefilim.
- Chłopaki, Dorothea zaraz będzie. - Isabelle w końcu wróciła, a z drugiej strony zmierzali Clary i Simon.
- Czysto, żadnego demona, podziemnego, w sumie to żadnej żywej duszy. Sądziłem, że skoro jest tutaj klub Wilkołaków, to będzie ich tu masa.
- To wszystko ich odstraszyło. Wiedzą, że jeśli ktoś poluje na Nocnych Łowców, to może również zacząć polować na nich. Ewentualnie Clave mogło oskarżyć ich o współudział. Popatrzcie na rany u Wilhelma.
- Jakby zadał je wilkołak. - zauważyła Isabelle.
- Dokładnie.
- Ale widać na nich ślady Demona? Jad? - zapytała Clary
- Oczywiście, że tak. - warknął poirytowany Alec. - Wilkołaki nie urządziłyby takiej jatki. Mają mądrego przywódcę.
- Poza tym... - przerwał Jace. - Znaleźliśmy portal.
- Taki sam, jak na Manhattanie? - jedna z brwi Isabelle powędrowała do góry.
- Tak.
- To co, teraz będziecie podejrzewać Czarowników? - doszedł do nich głos z tyłu. Odwrócili się na raz, zauważając Dot.
Z jej rąk buchały żółte iskry magii, a jej całą sylwetkę otaczał mały blask. Dorothea, jak z informacji w Instytucie wynikało, miała ponad trzysta lat, za to kobieta wyglądała, jakby przestała się starzeć po dwudziestym piątym roku życia. Miała czarne, długie włosy i wielkie, brązowe oczy, które lustrowały masakrę wokół.
- Nie to miałem na myśli. - zaczął Jace.
- Jasne, potem i tak wszystko jest na nas. Jeśli Magnus dowie się o kolejnych podejrzeniach, to chyba spali wam Instytut.
Blondyn przewrócił oczami.
- No, boję się go bardzo.
- Raczej bym z niego nie żartowała. Jest jednym z najsilniejszych i najstarszych Czarowników tu w Nowym Jorku. Mógłby cię zmieść z ziemi kiwnięciem palca.
- O weź już...
- Dość. - przerwała Clarissa, która była bardzo blisko z Dot. Tak naprawdę zachowywały się jak siostry, mimo horrendalnej różnicy wieku. - Dot, proszę, zabierz nas do Instytutu.
- Okej, ale niech ten upierzony blondynek się nie odzywa już.
- Nie jeste-
- Dość, Jace. - przerwał mu Alexander. - Zbieramy się.
Blondyn tylko prychnął. W tym samym momencie Dorothea wyczarowała portal do Instytutu, drugą ręką podnosząc trupy. Najpierw przez przejście przeszli Nocni Łowcy, potem denaci i na końcu Dot, która zamknęła za sobą portal.
- Dziękujemy ci, Dorothea. - odezwał się Alexander, kiedy Czarownica umieściła martwe ciała na metalowych stołach w kostnicy.
- Przypomnij proszę Maryse, Alexanderze, o mojej zapłacie.
- Naturalnie. - posłał jej lekki uśmiech, którego nie odwzajemniła. Stworzyła kolejny portal i po chwili zniknęła.
Tak to już było, kiedy miało się na nazwisko Lightwood. Być może u Nocnych Łowców dostawałeś plus sto punktów do zajebistości, ale u Podziemnych odejmowali ci jakieś pięć tysięcy. Niestety jego ród był znany z konserwatywności, o której nawet nie chciał słyszeć.
- Ja z Izzy zostaniemy, aby zbadać ciała, a wy idźcie zdać raport matce.
Kiedy zostali sami, Isabelle spojrzała na starszego brata.
- Dobrze się czujesz? - zapytała.
- Nie bardzo. Nie rozumiem, kto chciałby naszej zagłady. Nie no w sumie wiele osób jest do nas nieprzychylnie nastawiona, ale nie chcieliby nas zabijać, wiedzą, że mimo tego, jaka reszta Nefilim jest, chronimy ludzi i cały świat. A oni? - wskazał na młodych Łowców. - Nie zrobili nic. Niektórzy z nich dopiero wydostali się z Akademii i zginęli. Jaka to sprawiedliwość? Żadna i nie rozumiem, kto może być taką bestią bez duszy.
- Och, Alec. - Isabelle podeszła do brata i lekko go objęła. - Rozumiem, o co ci chodzi i uwierz, jestem wkurzona i załamana tym tak samo, jak ty. Ale jeśli chcemy coś zdziałać. - odsunęła się od niego i położyła mu dłonie na ramionach, co był trudnym zadaniem, kiedy ta sięgała mu do szyi. - Musimy zbadać te ciała i może w końcu znajdziemy winowajcę.
- Zaczynajmy, więc.
Rodzeństwo przebrało się w białe fartuchy, przygotowało sobie wszystkie narzędzia i zabrali się do roboty. Isabelle pobierała próbki wszystkich substancji, które znalazła, a Alexander układał je do dokładnego przebadania.
- Muszę wyciąć kawałek skóry. Podaj mi, proszę, skalpel. - zażądała Izzy.
Ciemnowłosy spełnił jej prośbę i odszedł na drugi koniec pokoju, wypełniając papiery odnośnie próbek. I kiedy miał spytać o coś siostry, usłyszał huk i pisk Isabelle. Odwrócił się w pełni gotowy, a za jego plecami zmaterializował się kołczan ze strzałami, a jedna z nich ustawiona była na jego broni. Jednak nie spodziewał się, że to martwe ciało sprawi taki bałagan i odrzuci ciemnowłosą na pobliską ścianę. Siła uderzenia odebrała jej przytomność, a jej ciało uderzyło o zimną podłogę.
- Izzy! - krzyknął Alec i podbiegł szybko do młodszej siostry, po drodze nakładając runę na swoją broń. - Isabelle! - potrząsał nią i nakładał Iritaze na jej ciało, ale ciemnowłosa się nie budziła. - Izzy, błagam cię. - był bliski płaczu. - Pomocy! - krzyknął. - Potrzebuję pomocy! Izzy, trzymaj się.
Do kostnicy wbiegli Simon i Clarissa, a zaraz za nimi wjechały kolejne martwe ciała, które przyniósł drugi oddział.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top