Rozdział 50.
*Pismem pochyłym to mówienie przez więź w głowie*
Woah! Jest już 50 rozdziałów! Nigdy nie przypuszczałam, że mogę napisać coś tak długiego. Zostały jeszcze 2 rozdziały do końca! Wiem, że to nie jest dość pocieszająca wiadomość dla niektórych. ~Lilith
**********
- Chcemy pomóc, Harry. - Odezwała się Sonia.
- Wiem, ale to nie jest wasza wojna. - Odparł chłopak, pocierając skronie. - Nie chce, abyście ponieśli straty.
- Wiesz, że już nic nas nie przekona do odwrotu? - Powiedział spokojnie Claude. - Jesteśmy parę mil od Hogwartu, dla nas nie ma już odwrotu, tak samo, jak dla śmierciożerców.
- Nie przekonam was, prawda? - Spytał wybraniec, patrząc na każdego z osobna.
- Nie. - Stwierdziła Anna, a inni potwierdzili kiwnięciem głowy.
- Dobrze, w takim razie powodzenia.
Harry odwrócił się i podszedł do przyjaciół, którzy czekali na rozkaz ataku. Była pośród nich Hermiona, Luna, Ginny, nawet Pansy. Draco, Teodor i Blaise też oczekiwali na sygnał razem z Ronem, który był zdeterminowany jak nigdy.
- Jeśli chcecie... - Zaczął mówić.
- Nie, nie wycofamy się. - Przerwała mu Ginny chwytając go za ramiona. - Nasze życie to nasze wybory. Zrozum to Harry.
Gryfon tylko pokiwał głową i odszedł pozostawiając z tyłu śmierciożerców, jak i całą resztę popleczników Toma, który właśnie stał naprzeciw Hogwartu wpatrując się w niego z nostalgią.
- Tom, wszyscy są gotowi. - Powiedział chłopak, stając koło mężczyzny. Gdy czerwone oczy zwrócił się w jego stronę przeszedł go dreszcz.
- Pamiętaj, trzymasz się blisko mnie. - Wyszeptał Marvolo pochylając się nad nim i skradając mu pocałunek.
- Obiecuję.
Voldemort wystrzelił jakieś zaklęcie w niebo, aby dać sygnał na atak. Teraz jedynie co Wybraniec słyszał były trzaski aportacji i zachmurzone niebo, z którego od czasu do czasu było słychać grzmoty.
Harry jeszcze raz spojrzał na zamek w oddali, był piękny... zdradziecko piękny. Gdy poczuł jak ręka Toma owija się wokół jego pasa zamknął oczy i wziął głęboki oddech na uspokojenie. Gdy je otworzył ujrzał bramy Hogwartu, a za nimi walczące osoby. Czarny Pan pociągnął go w stronę zamku, w którym prawdopodobnie przebywał Dumbledore. Kiedy szli w jego stronę, Potter podziwiał siłę i moc mężczyzny koło niego. Nie dość, że utrzymywał naokoło nich tarczę to na dodatek rzucał zaklęcia w stronę... aurorów. Udało im się wejść do zamku. Wszędzie panował chaos, ludzie walczyli ze sobą, a niektórzy uciekali. Nagle znikąd pojawili się jacyś czarodzieje gotowi do ataku. Otoczyli Czarnego Pana i odłączyli Wybrańca od niego popychając go do przodu. Harry wpadł plecami na ścianę obijając się o nią mocno, nawet nie mrugnął, a różdżka była przystawiona do jego gardła. Przez mentalną więź poczuł wściekłość i zaniepokojenie Voldemorta. Mężczyzna, który przytrzymywał go przy ścianie mówił już zaklęcie uśmiercające, ale coś dużego i szarego uderzyło w niego z dużą siłą. Gryfon patrzył się na szarego wilka, który właśnie rozszarpał jakiegoś mężczyznę. Wzdrygnął się, kiedy poczuł jak ktoś go podniósł z ziemi i przyciska do ściany, po której chwilę wcześniej się osunął. Spojrzał na Toma, który z troską w oczach mówił coś do niego. Z dziwnym ogłupieniem doszedł do wniosku, że nic nie słyszy. Więc przerażony powiedział.
- Nie słyszę...
Riddle był tak blisko, że widział jak jego źrenice się rozszerzają ze zdziwienia, a po chwili poczuł jak jego dłoń muska mu uszy na głowie. Harry był przerażony. Bez słuchu czuł się słabszy jako magiczne stworzenie. Nie miał pojęcia co się stało i dlaczego nagle jego słuch zniknął. Nie zdając sobie sprawy zaczął szybciej oddychać, a po chwili zakręciło mu się mocno w głowie. Na szczęście Voldemort go złapał i przytulił do siebie.
- Ciii... Spokojnie, jak wrócimy do domu zobaczymy co da się zrobić. - Usłyszał zmartwiony głos w głowie. - Musisz powoli oddychać, Harry.
Chłopak jedynie kiwnął głową i uspokoił swój oddech. Głos Czarnego Pana go uspokoił na tyle, że mógł stać samodzielnie koło niego.
- Chodź, znajdziemy starca, aby to szybko zakończyć. - Powiedział pokrzepiająco Tom, ciągnąc nastolatka za rękę i nakładając tarczę ochronną na niego.
Gryfon pokiwał głową i dał się poprowadzić do Wielkiej Sali. Gdy weszli zauważyli, że na samym środku stoi Dumbledore. Gdy usłyszał jak ktoś wchodzi odwrócił się i uśmiechnął miło.
- Ach, widzę, że dotarliście. Zakończmy to Tom. - Starzec w mgnieniu oka wyciągnął różdżkę i wycelował nią w Czarnego Pana, który powoli i z gracją nakierował swoją na dyrektora i odepchnął na bok Wybrańca ochraniając go tarczą.
- Tom! Nie możesz sam z nim walczyć. - Zaprotestował Harry, nie zdając sobie sprawy z tego, jak desperacko brzmiał jego głos.
- Wszystko będzie dobrze, kochany. Nie wtrącaj się, w tym stanie może ci się coś stać. - Odparł spokojnie Riddle rzucając mu krótkie badawcze spojrzenie.
Gryfon patrzył jak dwoje potężnych ludzi zaczyna pojedynek. Zaklęcia leciały w każdą stronę. Dumbledore mimo swojego wieku miał doskonały refleks. Natomiast Marvolo mimo chęci zabicia człowieka naprzeciwko rzucał jedynie małe zaklęcia. Gdy obydwoje byli wyczerpani i ranni ich ruchy stały się jeszcze szybsze i intensywne. Nagle coś wleciało przez okno atakując Voldemorta i znikło tak szybko, jak się pojawiło. Riddle, który stracił równowagę patrzył jak w jego stronę leci jakieś zaklęcie. Potter podbiegł do mężczyzny, który został wbity w ścianę. Z przerażeniem stwierdził, że jest nieprzytomny. Harry odwrócił się w stronę Dumbledore'a, który mówił coś do niego z dziwnie obojętną jak dla niego miną. Chłopak wstał i stanął naprzeciwko dyrektora z zawziętą miną, a później powiedział.
- Nie mam pojęcia co pan mówi, ale mało mnie to obchodzi.
Dumbledore patrzył na niego przez chwilę zastanawiając, o co mogło chodzić nastolatkowi, a gdy miał coś powiedzieć ten znou się odezwał.
- Nie słyszę. - Wytłumaczył, nie wiedział, dlaczego to zrobił. Miał dość krętactw i posłał silne czarno-magiczne zaklęcie w stronę starca, przed którym on ledwo uskoczył.
Nim się obejrzał sam został zbombardowany wielką ilością silnych zaklęć. Lecz cudem udało mu się ich albo uniknąć, albo odbić. Zaczął posyłać wszystkie zaklęcia, które znał. Jednak Dyrektor wydawał się wiedzieć jak każde z nich zablokować. Jednym machnięciem różdżki sprawił, że Harry walnął w ścianę. Gryfon osunął się po niej patrząc na starca, wstrzymał oddech, kiedy zobaczył, zielone światło. Czas się zwolnił i chłopak patrzył jak zaklęcie bardzo powoli płynie w jego stronę. Wziął głęboki oddech i powiedział.
- Skoro twoja miłość mnie miała ochronić, to nadal tutaj jesteś, prawda? Ze mną, koło mnie, chronisz mnie....mamo?
Jedynie co zobaczył, zanim wszystko zalał ciemność to białą poświatę formującą się naprzeciwko niego. Zobaczył swoją matkę... stojącą naprzeciw niego z uśmiechem na twarzy.
********
Riddle patrzył przerażony jak zielone światło leci w kierunku Gryfona. Jednak zanim zdążyło go dosięgnąć przed nim uformowała się dziwna biała postać. Gdy zaklęcie w nią uderzyło błysk świata oślepił go na kilka sekund.
Otworzył oczy i ujrzał Dumbledore'a leżącego na ziemi bez życia, lecz teraz bardziej przejmował się nastolatkiem, który leżał bez ruchu na posadce. Szybko podbiegł do niego i z ulgą stwierdził, że stracił tylko przytomność. Zaśmiał się desperacko i wziął Harry'ego na ręce, a potem opuścił salę, aby ogłosić zwycięstwo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top