Część X

Niepewnie zbliżyłam się po czym usiadłam i dałam szybkiego buziaka. Ten uśmiechnął się triumfalnie,po chwili mnie przyciągnął ponawiając poprzednią czynność.  Oblizał lekko moje wargi prosząc o dostęp. Posłusznie rozchyliłam usta,gdy po chwili poczułam jego język. Zaczęłam oddawać namiętnie pocałunek splatając go ze swoim. Oderwaliśmy się,gdy zabrakło nam powietrza. Między nami wytworzyła się mała stróżka śliny,której się pozbył.
-Jesteś piękna kiedy się tak rumienisz.-posłał mi ciepły uśmiech.
Niestety wiesz,że musisz jeszcze wyjaśnić tę akcje z operatorem,bo nie dam ci spokoju.
-Ale ja nie chcę...-moje serce zaczęło szybciej bić,a mój oddech był przyśpieszony.
-Nie denerwuj się. Wszystko będzie dobrze. Już cię nie skrzywdzi. -podniósł mnie i zaczął nieść w znienawidzione przeze mnie miejsce. Próbowałam mu się wyrwać,ale mnie za mocno trzymał.
- Wiesz,że nie warto z tym zwlekać. Im szybciej to załatwisz,tym szybciej się tego pozbędziesz. --postawił mnie w środku zamykając drzwi.
Zaczęłam panikować.
-NIE! Proszę!! Pozwól mi stąd wyjść!!! Otwórz!!!!
Cisza.
Poczułam dłoń na ramieniu,spięłam się i zamknęłam oczy.
-Przepraszam.... -czuć było w jego głosie smutek i żal. Nic nie odpowiedziałam.
Odwrócił mnie do siebie,cały czas nie chciałam otworzyć oczu.
-Wiem,że cię skrzywdziłem,ale na prawdę nie byłem wtedy sobą. Bardzo żałuje swojego zachowana i postaram się być kimś lepszym.   Proszę,wybacz mi. 
Dało się wyczuć szczerą skruchę. Uchyliłam lekko powieki i ujrzałam te hipnotyzujące oczy. Znów nie mogłam się od nich oderwać. Po chwili wypuściłam głośno powietrze.
-Nie zrobisz mi nic...? -spytałam szeptem.
-Oczywiście,że nie! Zdaje sobie sprawę z tego co zrobiłem. Nie ufasz mi,to normalne,ponad to widzę,że stałaś się własnością Markera. (Czyt. Mejkera) i to rozumiem. Mimo to chcę mieć z tobą dobry kontakt,nie chce byś się mnie bała. Dobrze? 
-Mhm...
Przytulił mnie mocno do siebie,a ja dłuuugiej chwili odwzajemniłam go niepewnie.

Rozmawialiśmy jeszcze przez jakieś dwie godziny po czym wyszłam od niego już spokojna i wyczerpana emocjami z dzisiejszego dnia.

Udałam się do pokoju Jasona,gdy mnie spotrzegł od razu pojawił się na jego twarzy szeroki uśmiech.
-I jak było ? --spytał jakbym poszła się przejść na spacerek.
-Ty...Ty...-wysyczałam przez zęby
-Hmmm? Co ja? 😀
-TY SKOŃCZONY KRETYNIE!! WIESZ JAK SIĘ BAŁAM?! A TY MNIE OD TAK SOBIE TAM WEPCHNĄŁEŚ I ZATRZASNĄŁEŚ DRZWI!!! JAK MOGŁEŚ MI COŚ TAKIEGO ZROBIĆ TY CHORY POJEBIE?!- rzuciłam się na niego próbując mu w przecudny sposób upiększyć twarz pięściami.

Nie spodziewał się takiej reakcji przez co zanim zareagował parę razy oberwał. Po opanowaniu się złapał mnie i docisnął do siebie przytulając.
Rzucałam się jeszcze chwilę wydzierając się jaki on nie jest po czym,kiedy emocje opadły rozpłakałam się.
Ten mnie tylko zapewniał,że już po wszystkim przytulając i głaszcząc.  Po przepłakanej godzinie uspokoiłam się.  Wreszcie mogłam być spokojna o swoje bezpieczeństwo względem operatora,choć nigdy nie wiadomo.
Usnęłam zmarnowana w jego umięśniony tors. Ostatnie co poczułam,to jak mnie okrywa czymś puchatym.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top