Część VI

-Na dzisiaj już wystarczy.-powiedział spokojnie,ale zarazem stanowczo.
-Ej,Sally... 😀
-Nooo....? 😀
-Myślisz o tym samym co ja?- znaczący ruch brwiami 😏😏
-No oczywiście 😏😏
-Em...o co wam chodzi... 😨
-POWIESIMY TO NA LODÓWCEEE!!!-😁😁😁
-Z kim ja żyję...?- i operator się załamał na tle nerwowym.

Bez słowa wziął mnie na ręce i zaczął gdzieś nieś. Nie odzywałam się,bo miałam focha,że mi nie pozwolił tego powiesić. No dobra,może tam był on,ja i Sally,ale my tylko go ubierałyśmy w sukienkę. Co w tym złego?
-Może opowiesz mi o sobie?-Spojrzałam ja niego nieco zdziwiona,może jednak to nie taki wielki stalker?
-Um..no dobrze,ale ty też!
-Skoro taki warunek...to zgoda.
  Usadził mnie na łóżku przykrywając.
-Dobra,od początku mieszkałam w sierocińcu. Nie było łatwo. Dzieci się ze mnie śmiały,robiły głupie żarty,niektóre nawet próbowały robić krzywdę albo zamykały w ciemnej piwnicy na ileś godzin. Dawały nawet czasem żyletki albo noże żądając,żebym się zabiła.
Moja pierwsza próba samobójcza okazała się klapą,jak widać,ale zostało mi wiele blizn,uciekłam i znowu o mało nie zginęłam.-mówiłam to wyprana z uczuć. Dla mnie to przypadek,że żyję.

Mimo to trzęsłam się. Może próbowałam sobie wmówić,że mnie to nie obchodzi już? Nawet nie zauważyłam,że leże na nim,a on mnie przytulał głaszcząc.
- Twoja kolej.-powiedziałam szeptem
-Cóż...-nie przestawał mnie gładzić po głowie oraz plecach. Nie pamiętam swoich narodzin. Nie mam rodziny,a każdy się mnie boi ze względu na wygląd lub wzrost. Wiem,że to niecodzienny widok,ale wszyscy od razu chcieliby mnie zabić. Ale patrząc na ciebie....ty też nie miałaś łatwo,za to masz piękne oczy... Zerknęłam na niego z politowaniem. Ten to ma wyobraźnie... Dobrze. Koniec tego rozczulania się nad sobą. Poza tym pluszaku,widzę na twojej szyi bliznę. Na prawdę jesteś egoistyczna. Mam zamiar sprawić,że będziesz uroczą laleczką. Na tyle,żeby każdy kojarzył cię tylko z słodkością.-jego oczy zaczęły robić się czarne,a zęby zamieniać się w bardzo ostre kły.
Zacznę od razu.-jego głos był oschły,zimny i jakby...psychopatyczny...?

Niemal od razu zerwałam się z łóżka i powoli wycofywać. On natomiast się tylko szeroko uśmiechał,nie miał już twarzy,tylko te cholerne kły,zza plecków mnóstwo macek.
-Aby to zrobić najpierw należy pozbawić cię życia.Spokojnie. Zacznę od łamania twoich kości.
- C-co ci się stało?! Kim ty jesteś?!
-Jak to kim? Sobą w prawdziej postaci! Haha! Na prawdę myślałaś,że taki śmieć jak ty będzie coś wart? Spójrz na siebie!

Wpatrywałam się w niego. Jego słowa tak bolą....nawet nie wie jak teraz cierpię. Zaczęłam płakać. Pierwszy raz od kilku lat.
Jego macki oplotły mnie,tym razem bardzo ciasno,że nie mogłam oddychać. Starałam się zachować spokój,ale nie mogłam. Chciałam mu wygarnąć jaki z niego skurwiel i ogólnie całe jego zachowanie.
Pierwszą rzeczą,o któej pomyślałam było użarcie go.Był to debilny pomysł,bo zaczęły pojawiać mi się mroczki przed oczami.
Rzucił mną o ścianę. Momentalnie poczułam przeszywający efekt uderzenia.Całe ciało mnie bolało,nie mogłam oddychać. Ostatnimi resztkami sił spojrzałam na niego.
Znowu był normalny. Podszedł do mnie i sie szeroko uśmiechnął głaszcząc mnie po włosach.-Nie martw się,dobrze się Tobą zaopiekuję.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top