Prolog

Lecieli przez ciemną noc. Jedynym oświetleniem był srebrny księżyc i miliard migotających gwiazd nad ich głowami, a granatowe morze delikatnie falowało pod wpływem wiatru. Co jakiś czas słychać było ciche harczenie smoków, zmęczonych długim lotem. Po pewnym czasie szatyn zauważył maleńkie światełko na horyzoncie.

- Uwaga, ekipo, ląd przed nami! - zawołał, przez co większość jeźdźców znacznie się ożywiła. Wybudzony ze snu Sączysmark przetarł oczy i spojrzał tępym wzrokiem na podekscytowanych bliźniaków, więc od razu oprzytomniał, przypominając sobie, gdzie jest.

- Nareszcie znaleźliśmy jego kryjówkę! - Astrid przerwała głuchą ciszę i poprawiła topór na plecach, który był prezentem urodzinowym od Czkawki. Ten okrzyk nieco rozluźnił spiętą atmosferę.

Po niedługim czasie, jeźdźcy wylądowali bezszelestnie na skalistym brzegu średniej wielkości wyspy. Około siedemdziesiąt metrów przed nimi rozpoczynał się gesty las, poruszany przez delikatne podmuchy wiatru.

Całe dwa lata poszukiwań w końcu przyniosły owoce. Gdy tylko Śledzik dowiedział się, że Drago żyje, natychmiast rozpoczęto śledztwo pod czujnym okiem syna Stoicka. Mieszkańcy Berk pytali o Krwawdonia wszystkich znanych im morskich handlarzy, aż nareszcie trafili na jakiś trop. Godziny poszukiwań i nieprzespane noce jednak się opłaciły, pomyślał Czkawka, zeskakując z nocnej furii.

Na wysokiej, skalistej ścianie, na wysokości oczu, znajdowała się samotna pochodnia. Płomień wesoło skakał i trzaskał, tworząc dookoła siebie przeróżne wzory i cienie. Żywioł, mimo swej niewielkości, dawał bardzo dużo potrzebnego światła. Jeźdźcy i smoki zaczęli nasłuchiwać czyjejkolwiek obecności, jednak żadne z nich niczego nie wychwyciło...

Wtem, z oddali usłyszeli zgrzyt metalu. Od razu wszyscy stanęli w obronnej pozycji, czekając, aż zza granitowej ściany ktoś lub coś się wyłoni. Nie musieli czekać długo, gdyż po dwóch minutach stanął przed nimi sam Drago Krwawdoń. Uśmiechnął się szeroko i machnął ręką, a zza ogromnego głazu zaczął wytaczać się wóz, przykryty płachtą. W tym czasie, szaleniec zaczął wygłaszać swoją krótką mowę powitalną:

- Długo się nie widzieliśmy - rzekł z fałszywą uprzejmością. - Witaj, władco smoków. - Spojrzał na Czkawkę, a następnie dokładnie przyjrzał się każdemu z przyjaciół Haddocka. - Kopę lat, zdrajco - zwrócił się do Ereta, który odruchowo złapał się za wypaloną bliznę na klatce piersiowej, lecz tym razem strach nad nim nie zapanował.

- Nareszcie się spotykamy... - powiedział półszeptem szatyn, co usłyszał Krwawdoń. Mężczyzna tylko prychnął pod nosem.

- Nie sądziłem, że będzie ci się chciało mnie szukać. Jestem pod wrażeniem twojej determinacji. Myślałem, że to do mnie będzie należeć ta... przyjemność... - rzekł po parunastu sekundach czarnowłosy i poprawił swoją pelerynę ze skóry nocnej furii.

Szczerbatek warknął cicho i odsłonił rząd lśniących i ostrych zębów.

- Spokojne, Mordko, jeszcze nie teraz - młody wódz zwrócił się ledwo słyszalnie do smoczego przyjaciela.

Wtem, jakiś niezidentyfikowany dźwięk wydał się spod płachty. Drago zaśmiał się i poklepał wierzch materiału. Odgłos, jaki się dzięki temu gestowi wydobył, oznajmił wszystkim, że pod okryciem znajduje się coś stalowego.

- Oh, widzę, że moja niespodzianka nie może się już doczekać spotkania z wami - zaczął mężczyzna, a zza powozu wyłoniło się parę tuzinów uzbrojonych wojowników. Wszyscy mieli na sobie futra z niedźwiedzi polarnych.
Trzech z nich stanęło przed swoim władcą i wyciągnęło dwusieczne topory. Przyjęli pozycje bojowe i czekali na dalsze rozkazy.
Nagle, Krwawdoń zaczął wypowiadać słowa w dziwnym języku, którego nikt nie znał. Gdy do uszu zebranych doszedł dźwięk jego mrocznego głosu, coś zaczęło wiercić się i dyszeć pod płachtą. Stłumione okrzyki zdawały się rozlegać echem na całej wyspie.

Zdezorientowani jeźdźcy nie wiedzieli, co mają robić, więc postanowili czekać na ciąg dalszy wydarzeń.

Gdy Drago był w połowie swojego rytuału, jeden z wojowników zdjął materiał, ukazując wnętrze średniej wielkości klatki. Szok i zdumienie malowało się na twarzach jeźdźców, gdy ujrzeli przykutą postać do czegoś, co przypominało metalowe krzesło. Osoba ta wyrywała się i próbowała krzyczeć, lecz zagłuszała ją czarno-niebieska maska, zakrywająca całą twarz. Kombinezon, który ten człowiek miał na sobie również był koloru czarnego z kilkoma błękitnym akcentami. Uwagę jeźdźców od razu przykuła metalowa proteza, zastępująca lewą nogę i sięgająca aż do kolana. Natomiast na drugą, zdrową stopę, nałożony był czarny but, wysokością równający się z sztuczną nogą. Na przedramionach znajdowały się ciemne ochraniacze, a głowa więźnia była okryta trochę za dużym kapturem z peleryną, więc nie sposób było zidentyfikować tej postaci. Ogółem strój przykutego był podobny do tego, w który ubrany był Czkawka.

- Co on mu robi? - zapytała dyskretnie Astrid.

- Nie mam pojęcia - odezwał się drżącym głosem Śledzik.

- Ej, on też nie ma nogi. Macie wiele wspólnego - mruknął Sączysmark do szatyna, ignorując swoich przyjaciół.

- Musimy... - zaczął Haddock, lecz nie zdążył dokończyć, ponieważ usłyszał głośne i przeciągłe skrzypnięcie. Jego wzrok skupił się na źródle dźwięku. Noga prawie odmówiła mu posłuszeństwa, kiedy ujrzał wnętrze drugiej, przed chwilą wprowadzonej klatki. Przed nim znajdowała się najprawdziwsza nocna furia, która wyrywała się równie mocno, co tamta postać. Zwierzę nie mogło ryczeć ze względu na związany pysk i miało zasłonięte oczy czarną chustą. Najwidoczniej słowa szaleńca działały również na tego smoka.

- Nie wierzę... - szatyn szepnął sam do siebie. Obok słyszał jedynie stłumione dźwięki zaskoczenia. Ingerman omal zawału nie dostał, gdy ujrzał gatunek, którego przecież nie ma na świecie, oprócz Szczerbatka.

Czarnowłosy mężczyzna zakończył potok słów głośnym okrzykiem i w tym samym momencie smok oraz człowiek znieruchomieli. Zapanowała grobowa cisza, której nikt nie śmiał się przerwać. Nawet pochodnia z wesoło tańczącym płomieniem zdawała się jakby zamilknąć. Jeźdźcy wytrwale czekali na dalszy rozwój wydarzeń. W głowie każdego z nich roiło się multum pytań i żadnych odpowiedzi.

- Oto moja nowa broń. - Drago wesołym i zwycięskim tonem wskazał stalowe klatki. - Moi osobiści żołnierze. Są na każde moje skinienie i nigdy mnie nie zdradzą, gdy są pod wpływem transu. Nie to, co niektórzy - łypnął złowrogo na syna Ereta. - Wypuścić ich! - krzyknął i po chwili nocna furia oraz wojownik byli na wolności. Smokowi zdjęto z oczu materiał, ukazując wąskie jak igły źrenice oraz uwolniono pysk, z którego wydał się donośny ryk, powodujący ciarki na plecach. Natomiast postaci wręczono miecz z cytybaru*, wzmacniany elementami z nieznanego metalu. Na świecie nie było twardszego stopu. Zamaskowany człowiek stanął na baczność jak robot i czekał na dalsze polecenia.

W tym czasie, Czkawka wraz z Jeźdźcami wymieniali między sobą po cichu zdania i ustalali plan działania.

- Nie możemy go skrzywdzić - powiedziała stanowczo Astrid.

- Mówisz o smoku, czy o tym kolesiu w masce? - zapytała Szpadka.

- Głupia, ona przecież mówi o Drago - odpowiedział Mieczyk i wywrócił oczami. - Zero profesjonalizmu - rzekł z pogardą.

- Chodzi mi o smoka i człowieka. Oni nie są sobą, Krwawdoń wprawił ich w jakiś trans - oznajmiła blondynka.

- Racja, musimy się bronić i atakować Drago, ale nie możemy skrzywdzić tej dwójki. Przecież właśnie znaleźliśmy drugą furię - potwierdził wódz Berk.

- No to do dzieła, zanim to oni zrobią pierwszy krok. - Eret zakończył dyskusję i wszyscy przygotowali swoje bronie.

Czkawka zwinnie wyciągnął piekło i w mgnieniu oka odparował atak czarnego wojownika. Błękitny, połyskujący miecz wydał z siebie głośny brzdęk, kiedy z ogromną siłą zderzył się z płonącym ostrzem. Reszta podwładnych szaleńca przystąpiła do strzelania w uniesionych w powietrzu smoków i ich jeźdźców. Na ziemi zostali jedynie Haddock i Eret. Mężczyźni wzajemnie sobie pomagali, gdyż zamaskowana postać, z jaką przyszło im walczyć, brawurowo posługiwała się swoją bronią. Metal zderzał się ze sobą w zatrważająco szybkim tempie.

Natomiast Szczerbatek i Czaszkochrup zajęli się nocną furią. Zarówno jeden, jak i drugi wiedział, że nie mają prawa skrzywdzić stworzenia.

Zahipnotyzowany gad oddawał celne i precyzyjne strzały, lecz jego przeciwnikom udawało się je zwinnie omijać.

Drago obserwował całą sytuację z zwycięskim uśmieszkiem na twarzy. Był o krok do osiągnięcia celu. Tyle czasu poświęcił na tę hipnozę oraz miecz z cytybaru i w końcu jego wysiłki się opłaciły. Jego mroczne serce nareszcie wypełniała radość.

Osoba po raz kolejny zamachnęła się mieczem i zaczęła pchać z całej siły, by odrzucić bruneta. Eret również zaczął napierać na przeciwnika. I wtedy usłyszał coś, czego nigdy nie spodziewałby się usłyszeć od wroga podczas walki.

- Pomóż mi... - Cichy szept zabrzmiał w jego głowie i wprawił w chwilowe osłupienie. - To nie ja, nie moje ciało... - Kolejny stłumiony dźwięk wyszedł od tej postaci. Niestety, lecz krótka dezorientacja sprawiła, iż zamaskowany pchnął jeźdźca, który upadł na ziemię. Gdy podwładny Krwawdonia szykował się do zadania ostatecznego ciosu, pojawił się Czkawka, który ocalił życie przyjaciela, sypiąc piachem w maskę wroga i błyskawicznie podniósł bruneta, podając przy okazji miecz, wytrącony podczas starcia.

- Czkawka, on prosił mnie o pomoc, słyszałem go. - Eret spojrzał na marionetkę Drago.

- Musimy mu pomóc - odpowiedział stanowczo szatyn. - Pytanie brzmi tylko: jak to zrobimy?

- Nie mam pojęcia. Może go ogłuszymy? - zaproponował jeździec. - Chociaż ten koleś ma dużo siły i jest naprawdę sprytny, trzeba będzie się mocno postarać.

- Hmm, chyba nie mamy innego wyjścia - mruknął Haddock, cały czas obserwując, jak wojownik próbuje zdjąć maskę, by pozbyć się pyłu.

- Unikamy strzał i eliminujemy wroga! - zarządziła Astrid. Wszystkie smoki od razu zaczęły strzelać do łuczników. - Musimy jakoś zbliżyć się do Drago.

- A co z Czkawką i Eretem? - zapytał przejęty Śledzik.

- Nie martw się o nich. Poradzą sobie - Haddock, która jeszcze piętnaście miesięcy temu nazywała się Hofferson, posłała pokrzepiający uśmiech przyjacielowi i zwinnie ominęła kolejną strzałę.

- Sączy! Sączy! Smark! Smark! Smark! - Donośny głos Jorgensona rozniósł się echem, a on wraz z płonącym Hakokłem wlecieli z impetem w stalowe klatki, podpalając tym samym drewniane powozy i rozpraszając cześć oddziału. Reszta łowców wykorzystała to zamieszanie i zarzuciła sieć na gada, która nie wytrzymała zbyt długo, gdyż migiem została przecięta ostrymi kolcami Wichury. Koszmar ponocnik bez namysłu wyleciał stamtąd ze swoim jeźdźcem.

- Bliźniaki! Przygotujcie pułapkę. Tę, którą ćwiczyliśmy przedwczoraj! - Zarządziła Astrid, a zębiróg zamkogłowy z jeźdźcami na głowach natychmiast wycofał się niezauważalnie do lasu, by ściąć parę kłód.

- Smarku, masz zestaw? - Blondwłosa wojowniczka zwróciła się teraz do bruneta.

- No przecież - odpowiedział dwudziestodwulatek, wyjął dwie gliniane butelki i pomachał nimi do młodej kobiety.

- No to czekaj na Mieczyka i Szpadkę - rzuciła szybko, a śmiertnik zębacz wystrzelił kolcami do przeciwników.

***

*

Cytybar (nazwa wymyślona przeze mnie) oryginał - cynowy tytan baru - jak na razie naukowcy nie wynaleźli twardszego i mocniejszego stopu.

I tak oto pojawił się prolog mojej nowej książki! Pomysł na nią wpadł mi podczas... kąpieli!:D XD
Ogólnie to nie wiem jeszcze co ile będę wstawiać rozdziały, ale mam nadzieję, że przynajmniej raz, lub dwa razy w tygodniu 😂😃😊

~ Scinereheart

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top