koleje losu
Urodziłem się na dworcu, a niebo, uprzednio białe od kłębiących się chmur, przecięła błyskawica. Przetoczył się grzmot. Rozpętała się burza, tym samym rozpoczynając iście marcowy kocioł zmian. Bezlitosny los wrzucił mnie na ten właśnie peron, kazał oczekiwać na mój pociąg. A gdy tenże przybył, nie miałem wyboru, zamiast tego bilet w jedną stronę.
Kolej pełzła blaszanym torem, biegiem wydarzeń powoli, nie spiesząc się. A ja patrzyłem, wyglądałem przez okno, tego ciekawy, co przyniesie następny zakręt. Jeszcze mnie stacja końcowa nie obchodziła. Jeszcze mi miło było przemierzać świat koleją.
A później coś szarpnęło. Zgrzyt! Trach! Stój! Kolej zatrzymała się gwałtownie, a szorstki głos oznajmił "proszę wysiadać, przesiadka".
Cóż mogłem począć? Wysiadłem. Stanąłem na nowym peronie z bagażem już nie pustym, a odrobinę wypełnionym doświadczeniami. Wbiłem wzrok przed siebie i czekałem na następny pociąg, który miały przywieść szyny mojego przeznaczenia.
Wpadł, sapiąc, dysząc i dziwiąc mnie, bo stało się to tak nagle. Otwarły się drzwi, a do środka wszedłem już nie sam. Zająłem miejsce przy oknie, by móc podziwiać inne istnienia pędzące za szybą. Kolej ruszyła równie szybko, jak poprzednia się zatrzymała. Przez dłuższą chwilę jedynie obserwowałem czyjeś życie biegnące własnym torem, gdy uświadomiłem sobie, że nie siedzę sam.
Odwróciłem się, żeby zobaczyć roześmiane oczy utkwione w mojej osobie. Były błękitne niby to niebo, które wirowało ponad dziejami świata i pędziło na własnych zasadach tuż nad naszymi głowami. Od razu im zaufałem. Mój towarzysz wydawał się dobrym człowiekiem i przyjacielem. Do czasu. Zepchnął mnie z fotela, ciesząc się, że leżę na podłodze, a rzeczy z mojego tobołka gwałtownie wypadają. Z radością przyjąłem zwalnianie, a następnie suche sylaby padające przez głośniki.
Wyskoczyłem tak szybko, jak tylko się dało, i z nadmiaru emocji przysiadłem na ziemi. Zamknąłem oczy i cieszyłem się przyjemnym podmuchem wiatru otulającego moje policzki. Nie wiem, ile tak spędziłem. Czy to były chwile, które liczy się jeszcze w gramach czy już tonach, nie miałem pojęcia. Kiedy czułem się gotowy, otwarłem się na świat ponownie, stanąłem na nogi.
Nadjechał kolejny, trzeci już pociąg, a ja wsiadłem do środka, starając się wierzyć, że miejsce przy oknie będzie wolne. I było. Spocząłem na fotelu, dumny z siebie i szczęśliwy. Nie musiałem wiele czekać, by koło mnie pojawił się nowy współpasażer. Nie wiem, jaki kolor miały jego oczy. Nie odwrócił się do mnie ani na chwilę, na czoło opadał mu kaptur, a po twarzy raz po raz spływały łzy. W jakiś sposób przygnębiło mnie to i sprawiło, że i ja miałem ochotę płakać. Nie chcąc nic w sobie hamować, dałem sobie cierpieć, pozwoliłem na chwilę prawdy. A później dopiero, gdy wyschły mi oczy, zrozumiałam, że pomyliłem kolej, że wiedzie mnie po torach, lecz nie moich, a ja jak intruz wciąż biernie tam spoczywam.
Zerwałem się na równe nogi, przepchnąłem koło smutnego jegomościa i kilku podobnych, by dobiec do drzwi i z ulgą dostrzec mały zielony przycisk z napisem ,,stój!". Nacisnąłem go raz, nacisnąłem i kolejny, lecz droga hamowania nie była taka krótka. W końcu wszystko się zatrzymało, a drzwi otworzyły. Nie było głosu, który nakazywał opuszczenie transportu, jedynie wołające mnie szum wiatru i blask nieba. Stanąłem na trawie, peronu nie było. Czułem, że to była słuszna decyzja.
Złapać następny pociąg nie było łatwo. Musiałem się wielce postarać. Jednak udało mi się i mogłem w końcu wspiąć się po starych skrzypiących schodkach. Przedział był pusty, przynajmniej tak z początku myślałem. Padłem na fotel, nie martwiąc się tym, jak bardzo brudzę go swoim ciałem, z którego spływało błoto pomieszane z krwią. Zacząłem wspominać, smucić się bardzo i pewnie pozostałbym taki obojętny na chwilę obecną, gdybym nie usłyszał cudzego, cichego łkania. Uniosłem się więc, by dostrzec, że w moją twarz spoglądają oczy równie zniszczonego człowieka, szare jak mgła i niezwykle smutne. Uwierzyłem tym oczom i pozwoliłem im płakać, bo one też nie miały do mnie żadnych pretensji. Pociąg przyspieszył.
Jechaliśmy tak chwilę wspólnie, cierpiąc i wzajemnie dodając otuchy. Skończyło się szybciej niż zakładałem, choć zapewne dłużej niż mogłem mieć prawo marzyć. Ponownie nie rozległ się dawno niesłyszany głos. Drzwi przedziału się rozchyliły, a do środka wkroczył konduktor. Złapał mnie niedelikatnie za łokieć i wyrzucił na peron.
Pociąg odjechał, a wraz z nim mój najdroższy przyjaciel.
Krzyczałem długo na wiatr i niebo, teraz tak szare i ciemne. Łzy lały się gęsto na wspomnienie jego żałośnie przyciśniętej do szyby ostatniego okna, wykrzywionej w akcie przerażenia twarzy. Zostaliśmy sami, ja i on. Ja na następnym peronie, on w oddalającym się pociągu. Nadjechała następna kolej. Co mogłem zrobić? Wsiadłem.
Byłem całkowicie samotny, jestem pewny. Leżałem na twardym siedzeniu, nie chcąc wiedzieć, jaki w tym momencie kolor ma niebo, i bez ustanku myśląc o moim nieobecnym przyjacielu. Ciekawe, czy wysiadł już na jakimś odległym peronie. Czułem pustkę i gorycz. Zacząłem mieć nadzieję, że następny będzie już dworzec końcowy.
Wtem kolej się zatrzymała, lecz nie był to mój czas na przesiadkę. Pozostałem nieruchomy, obojętny na rzeczywistość. Drzwi skrzypnęły, a do środka ktoś wsiadł. Nie ruszyło mnie to w żaden sposób. Zajął miejsce w moim przedziale i zaczął intensywnie się mi przyglądać. Czułem to, mimo że wzrok miałem wbity w sufit. A później rozległ się głos przyjazny, nieoczekujący odpowiedzi. Przemawiał do mnie w prostych zdaniach, dając jakiejś takiej nadziei. Sam nie wiem, w którym momencie zacząłem odpowiadać.
Po pewnym czasie jechaliśmy wspólnie, zadowoleni z chwili i swojej obecności. Była to kolej przyspieszona, więc pędziliśmy razem przez życie w szalonym tępie. A ja w końcu zrozumiałem, że niedługo nadejdzie mój peron, może nawet dworzec i to już czas szykować się do odejścia. Spojrzałem jeszcze raz w oczy mojego nowego przyjaciela, które nie były szare, ani błękitne, ani zielone, a każde zarazem i nie patrząc za siebie podążyłem do wyjścia. Nim drzwi się rozchyliły, do moich uszu dobiegł szelest i trzask zbieranych pospiesznie przedmiotów.
Postawiłem stopę na nowym, czystszym podłożu, świadomy, że może pierwszy raz nie będę oczekiwał na następny pociąg samotnie.
///
swego rodzaju zażenowanie i pobłażliwość dla własnej naiwności odczuwam po czytaniu tych staroci.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top