dziewiąty krąg piekła

Najniższy krąg piekła.

Stukam skostniałymi palcami w ekran telefonu jak maniak, którym najprawdopodniej jestem. Nieruchoma ikonka i brak charakterystycznych podskakujących trzech kropek doprowadzają mnie do białej gorączki. Nie kontroluję tego, co się dzieje. Nie widzę tego, co się dzieje. Mogę tylko wpatrywać się w nieruchomą taflę ekranu z taką intensywnością, że gdyby światem władały bardziej okrutne emocje niż łaskawa fizyka, z całą pewnością by pękła.

Był kiedyś taki poeta, który oskarżył Dantego o kłamstwo. Powiedział, że najniższy krąg piekła wcale nie należy do zdrajców, tak jak Alighieri napisał, tylko dla artystów. Artystów, którzy malują dla Belzebuba piękno. Artystów, których się kocha i dla których traci się głowę. Artystów, którym kradnięcie ludzkich serc za życia nie wystarczało, przez co robią to, nawet gdy ich ziemskie powłoki dawno sczezły już pod ziemią. I może to wyjaśniałoby dlaczego tak blisko mi do zdrajców; słyszę nieustający wrzask znad sufitu.

Chowam telefon do kieszeni, nie broniąc się przed świadomością, że za najpóźniej minutę wyjmę go i spojrzę na nienadchodzące powiadomienia.

Spokój. Moje życie składa się z niewyczerpalnych pokładów spokoju.

Już dawno pogodziłem się z własną bezsilnością — znaczę zbyt mało, by cokolwiek zmienić; znaczę zbyt wiele, by być obojętnym. Pozostało mi zatem być spokojnym i obserwować toczącą się pod moim nosem maskaradę. Trzymam się tego jak wariat-desperata i chyba już naprawdę dostaję zawrotu głowy, bo coraz trudniej przypomnieć mi sobie, jak to jest być uczestnikiem życia. Jak się tańczyło chocholi taniec?

Nie jestem do tego przystosowany, jeżeli ktokolwiek w ogóle jest. W końcu pochodzę z najniższego kręgu piekła i moja natura tego nie wymaga. Nie jestem zachwycający; nie muszę zachwycać. Zamiast tego mam nieść wartość w produktach swojej ręki, swojego oka, może nadszarpniętej duszy i kraść serca, kraść chwile, kraść wrażenia. Nie wiedząc kiedy i jak sam stałem się wrażeniem. Kolorową wydmuszką, w której wnętrzu nic nie ma.

A wszyscy wciąż wierzą, że zawartość jest ze złota.

Wyciągam telefon.

Chyba mam obsesję.

Czarny ekran doprowadza mnie na skraj udręczenia. Ukryty pod żebrami potwór zaczyna się rozpychać, jak gdyby chciał rozsadzić mi klatkę piersiową. "Siedź cicho" uciszam go. Chyba nigdy nie żyliśmy w zgodzie.

Wystukuję rząd cyfr. Paradoks, bo wcale nie chce nikogo słyszeć. Wszyscy mnie męczą.

Odbierz, odbierz. Bo oszaleję.

Nie chcę odpowiedzi. Chcę wrócić do domu, chcę umieć zagrzebać się w kołdrze i spać, dopóki nastanie dzień ostateczny, a sufit znad mojej głowy się zawali. Skończy się złota era dziewiątego kręgu piekła.

Pragnę już tylko spokoju.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top