7. Czy wszystko z tobą w porządku?

 - A może ta? - spytałam, podnosząc lekko w górę wieszak z czarną sukienką do kolan z delikatnymi falbankami na dole.

 - W tym momencie to ty chyba sobie ze mnie żartujesz. - Piper spojrzała karcąco na moją pytającą minę - Oczywiście że nie, Ann! Bym wyglądała, jakbym szła na pogrzeb. 

 - Mi się tam podoba - wzruszyłam ramionami i odłożyłam ubranie z powrotem na wieszak. 

 Od godziny chodziłyśmy po galerii szukając dla nas sukienek na imprezę, która miała odbyć się już jutro. Byłyśmy już w ośmiu sklepach z ciuchami, a brunetce żadna sukienka nie przypadła do gustu na tyle, żeby mogła ją kupić. 

 - Nie mogę założyć na siebie byle jakiej sukienki, przecież to najważniejsza impreza roku! - tłumaczyła, ilekroć jej zapytałam czemu nie weźmie jednej z tych którą jej proponowałam. A ja wzdychałam tylko na jej upór, ale już nic nie mówiłam, żeby nie popsuć jej dobrego humoru. 

 - Hej, Annabeth! Chodź na chwilę! - zawołała Piper z prawie drugiego końca sklepu. Podniosłam brwi w zdumieniu, jak ona tak szybko mogła się tam przedostać. Ale cóż, to przecież była cała McLean. Uwielbiała zakupy jeszcze bardziej niż wydarzenie, na które te ubrania kupowała. 

 Podeszłam więc spokojnym krokiem, zobaczyć co znów wymyśliła. Widząc jej szeroki uśmiech zaczęłam się lekko niepokoić co znów wymyśliła. 

 - Patrz co znalazłam! - oznajmiła, wyraźnie dumna z siebie. W ręku trzymała wieszak, a na niej granatową sukienkę na oko za kolano, która na talii miała czarny pasek. Rękawy były podszyte delikatną koronką, a dekolt nie był za głęboki. Mówiąc w skrócie, totalnie nie w stylu ciemnookiej. 

 - Ładna, ale moim zdaniem nie w twoim stylu. - stwierdziłam, a ona wyraźnie się zniecierpliwiła. 

 - Dziewczyno, to dla ciebie! - oświadczyła, wciskając mi ją do ręki. 

 - Ale...

 - Żadnego ale! Marsz do przebieralni, ja zaraz przyjdę. 

 Z doświadczenia wiedziałam, że jeśli chodzi o ubrania to lepiej się było jej posłuchać. Tak ze względu na swoje bezpieczeństwo. 

 No więc zaczęłam się rozglądać za przymierzalnią, a kiedy już ją zlokalizowałam, szybkim krokiem udałam się w jej kierunku. Na szczęście nie było kolejki, więc weszłam do jednego "pomieszczenia" i zasłoniłam zasłonę. Zdjęłam ubrania i szybko weszłam w sukienkę. Akurat w tym momencie weszła Piper. 

 - O mój Boże - przystanęła, patrząc na mnie z zachwytem. 

 - Jak bardzo źle jest? - spytałam zaniepokojona. 

 - Nie wnerwiaj mnie! Wyglądasz niesamowicie! Spójrz tylko. - wskazała na lustro za mną, więc odwróciłam się i mnie poraziło. 

 Nie byłam w sukience od czasu ósmej klasy podstawówki. 

 Jak się okazało, materiał leżał na mnie idealnie, a do tego sukienka była trochę opinająca, jak stwierdziła to moja przyjaciółka, więc podkreślała jeszcze moje biodra. 

 Czułam się trochę niekomfortowo przez to, że tak dawno nie widziałam siebie w takim wydaniu, ale nie chciałam przerywać chwili euforii brunetki więc się nie odzywałam. 

 - Bierzemy ją - oznajmiła po kilku minutach głosem nie znoszącym sprzeciwu, w których zachwycała się jak to ta sukienka ma idealny krój. 

 - Niech ci będzie - westchnęłam. 

 Zmierzałyśmy w kierunku kasy, kiedy moją uwagę przykuła jedna sukienka, więc przeprosiłam na chwilę brunetkę, a sama podeszłam w jej stronę. 

 Obejrzałam ją ze wszystkich stron. Była to pudrowo różowa sukienka do kostek, zwężona w talii. Na lewym ramiączku miała mały, sztuczny kwiat róży. Na dole była bardziej rozkloszowana. Ogólnie cała była z delikatnego materiału. Bez namysłu ją wzięłam dla przyjaciółki, której oczy zaświeciły się od razu po tym jak ją zobaczyła. 

 - Dzięki, dzięki, dzięki! - pisnęła, przytulając mnie i o mało mnie nie dusząc. 

 Zapłaciłyśmy i skierowałyśmy się do wyjścia. Odetchnęłam wreszcie świeżym powietrzem, czując ulgę, do czego w życiu bym się przed przyjaciółką nie przyznała. Szczerze? Nogi bolały mnie już jak nigdy. 

 - Dobra, do zobaczenia jutro. - cmoknęłam brunetkę w policzek, kiedy doszłyśmy do parku. Dalej musiałyśmy iść oddzielnie, bo nasze domy nie leżały obok siebie. 

 Tak więc szłam dalej sama, z papierową torbą w której ułożona była sukienka. W sumie byłam zadowolona z wyjścia. Nie tyle co z zakupów, ale bardziej ze spędzenia czasu z brunetką. Dawno już nie byłyśmy nigdzie razem. 

 Z takimi myślami i lekkim uśmiechem zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu kluczy do domu. Kiedy wreszcie znalazłam zgubę na samym dnie torebki otworzyłam drzwi, nadal się uśmiechając. 

 Ale niestety, cały dobry humor wyfrunął przez okno tak szybko jak się pojawił. 

 - Ann! Wreszcie wróciłaś! - Bobby pierwszy do mnie podbiegł i mocno przytulił w pasie, bo wyżej nie dosięgał. Zbladłam, patrząc na Matta, który biegł wyszczerzony i chyba miał podobne zamiary co brat. 

 A potem macocha, wychodząca z kuchni w fartuchu i śmiejąca się cicho z zachowania mojego przyrodniego rodzeństwa. 

 - Gdzie byłaś? I co tam masz w tej torbie? - spytał z ciekawością jeden z nich, patrząc na to co trzymałam w rękach. O nie, jeszcze tego brakuje żeby mi zniszczyli nową sukienkę. Po pierwsze, Piper by mnie chyba zabiła, a po drugie, dlaczego oni do jasnej pogody mają niby dotykać moich rzeczy? 

 - Dość - powiedziałam twardym głosem, nie znoszącym sprzeciwu. Chłopcy, przyzwyczajeni już do mojego zachowania, odsunęli się i wymamrotali ciche przeprosiny - W tej torbie jest moja sukienka, której nie wolno wam dotykać. 

 I wtedy z salonu wyszedł tata, który zmarszczył brwi i po tym jak ustawił się koło swojej żony spojrzał na mnie dziwnie.

 - Kupiłaś sobie sukienkę?

 Gorzej chyba już być nie może. Ale uspokój się Annabeth, to tylko pytanie zadane z czystej ciekawości. Nic się nie dzieje. 

 Tak, wmawiaj sobie dalej. 

 Moja podświadomość ostatnio coraz bardziej zaczyna mnie irytować. 

 - Tak, idę jutro z Piper na imprezę - odparłam obojętnym tonem, starając się na nich nie patrzeć. 

 - Na imprezę? - tym razem to macocha podniosła brwi i spytała zdumionym tonem. 

 - Tak, przekonała mnie żebym tam poszła. Taka domówka u jednego z chłopaków z naszej szkoły, organizuje ją co roku. Będzie tam taki chłopak, który się jej podoba więc chce do niego w końcu zagadać, dlatego potrzebuje mojej pomocy i...

 Nie zdążyłam dokończyć, bo tata się wciął. 

 - Czy wszystko jest z tobą w porządku?

 - Tak, dlaczego miało by nie być? - skrzyżowałam ręce na piersiach. 

 - No cóż, hmmm... Widzisz... To dla nas nowe doświadczenie, bo ty i imprezy to mmm...

 - Niecodzienność? Dziwne zjawisko? Nienormalna rzecz? - dokończyłam, nie zmieniając swojej pozycji. Oni nieśmiało potaknęli. - Ja to wiem, ale chyba jedna impreza mnie nie zmieni. A sukienkę sobie zostawię na koniec roku. I tak wychowawczyni stwierdziła, że w tym roku mam nie przyjść w jeansach tylko w spódnicy lub sukience. - wzruszyłam ramionami i zaczęłam wchodzić schodami na górę. 

 Usiadłam jak zwykle przy biurku, biorąc się za pracę domową, którą i tak po dwudziestu minutach skończyłam. Miałam się brać za notatki do sprawdzianu z geografii, który babka nam już zapowiedziała, ale w tym momencie mój telefon zawibrował, oznajmiając mi że ktoś napisał. 

 Wzięłam wobec tego urządzenie i po odblokowaniu spojrzałam na wyświetlacz. Zmarszczyłam brwi, kiedy zorientowałam się że to nieznany numer. 

 Od: Nieznany

 Cześć Annie, tu Percy. Rachel dała mi twój numer. Normalnie to ona by napisała, ale że jej telefon jest rozładowany, ja muszę napisać. Rachel chce, żebyśmy razem pojechali na tą jutrzejszą imprezę, w sensie nasza dwójka, ty i Piper

Od: Ja 

 Możemy z wami pojechać, i tak nie mamy podwózki.

 Od razu zapisałam jego numer, bo wiedziałam że potem mogę zapomnieć.  

 Od: Jackson

 To do zobaczenia jutro ;)

 Odłożyłam telefon na biurko. Moje serce biło jakby szybciej i nie chciało się uspokoić. Dlaczego?

 I nie dając nawet sobie samej na to pytanie odpowiedzieć, poszłam do łazienki się umyć. 

 Po prostu wiesz, że prawda jest nie taka, jaka chcesz żeby była. 

 Niby jaka prawda?

 Dobrze rozumiesz, co zaczyna się z tobą dziać. To...

 Nie dałam sobie samej skończyć, bo to co podpowiadała mi podświadomość, nie miało żadnego sensu.  

 Za dużo wrażeń jak na jeden dzień.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top