24. Prezent

Siedziałam wyprostowana jak struna w fotelu naprzeciwko kanapy. Ostatnie zdanie chłopaka trochę mnie zszokowało.

 - My mamy coś do wyjaśnienia? - na szczęście mój głos nie zadrżał, a pozostał zimny.

 - Myślę, że po ostatnich kilku miesiącach mamy - stwierdził Percy, będąc bardzo rozluźnionym. 

 - Szanuję twoją opinię na ten temat, ale tutaj muszę cię zasmucić - wstałam - Raczej nie mamy nic do tłumaczenia. 

 - Nie rozumiesz - również wstaje i chce do mnie podejść, ale ja się cofam - Annabeth, ty nawet nie wiesz jak mi ciebie brakuje. Z dnia na dzień przestajesz się z nami zadawać, udajesz że się nie znamy. Wiem, że ty też cierpisz. Dlaczego po prostu nie może być jak dawniej? Kiedy byłaś jedynie moją przyjaciółką, ale przynajmniej byłaś blisko.

 - Bo po tym, co zaszło między nami tamtego dnia, już nic nie może być jak dawniej - odparłam, odwracając się do niego plecami i pozwalając sobie na nieoczekiwaną szczerość. 

 - Powiedz mi tak szczerze - w jego głosie pojawia się nuta cierpienia - Czy ty mnie chociaż trochę kochasz? Nie jak przyjaciela. Tak normalnie.

 Zdumienie wywołane jego słowami wywołuje u mnie śmiech. 

 - To teraz ja ci zadam pytanie. Czy ty siebie słyszysz? Pytasz mnie o rzecz tak oczywistą... - kręcę głową. 

 - Jak mam odebrać tą odpowiedź? Oznacza to, że...

 Nie dane mu jest skończyć, bo wtedy na schodach pojawia się moja przyjaciółka. 

 - Ann, kto to... - przerywa, patrząc niedowierzająco na morskookiego - Ty?

 Jej ton głosu zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. Teraz jest wściekła, niemal czuję emanującą od niej energię.

 - Jak śmiesz, ty wredny dupku... - zbiegła po stopniach i celuje agresywnie palcem wskazującym w jego klatkę piersiową.

 - Dobra Pipes, wystarczy - przerywam z obawy, że posunie się zbyt daleko - Chyba powinieneś już iść. 

 - Chyba masz rację - potwierdza - Dokończymy tą rozmowę. Musimy. 

 - Percy...

 - Nie. Wiem co czuję i musimy to wyjaśnić - mówi, otwierając jednocześnie drzwi - Wesołych świąt dziewczyny. 

 Stoję tam jak idiotka i analizuję, co się właśnie stało.

 - Przepraszam - szepnęła brunetka - Chyba mnie poniosło. Będę na górze.

 Kiwnęłam tylko głową i odczekałam chwilę, kiedy już będę na dole sama. Wtedy poszłam do salonu i usiadłam na tym miejscu, gdzie jeszcze minutę temu siedział czarnowłosy. Mój wzrok ląduje na stoliku naprzeciwko mnie. A dokładnie na stojącym na nim pudełeczku. 

 Szybko podjęłam decyzję, że najlepiej będzie zabrać tajemniczy pakunek i odpakować go samotnie w pokoju. Intuicja mnie nigdy nie zawiodła, więc mam nadzieję że będzie tak też i tym razem. 

 Spakowałam więc pudełeczko pod sweter i poszłam na górę, gdzie siedziałam z przyjaciółką do późnego wieczoru, póki nie stwierdziłyśmy że trzeba iść spać. 

 ***

 Następnego ranka pierwsze co zrobiłam, to usiadłam zdezorientowana na łóżku i próbowałam zmusić mózg do znalezienia odpowiedzi na pytanie "Gdzie jest Piper?". Bo brunetki nie było obok mnie. 

 - Pipes wyszła jakieś pół godziny temu, bo dostała podobno pilny telefon od Luke'a - jak na zawołanie w drzwiach pojawiła się macocha, która zauważając że już nie śpię weszła śmiało jak do siebie.

 - Och, okey - odparłam, nie dając po sobie poznać, że ta wiadomość trochę mnie przygnębiła. Prawie natychmiast odgoniłam od siebie smutne myśli. Luke nie jest twój, więc przecież Piper może się z nim spotykać, upomniałam siebie samą. Ale to nie zmieniało faktu, że czułam się zdradzona w pewien sposób.

 - Zejdź zaraz na śniadanie, dobrze? - spytała z uśmiechem, na co kiwnęłam głową. 

 Kiedy tylko drzwi się zatrzaskują, pospiesznie się ubieram w pierwsze rzeczy które wpadną mi w ręce; padło na błękitne jeansy i nową bluzę. Włosy związałam w niedbałego koka, włożyłam telefon do tylnej kieszeni spodni i zeszłam na dół. 

 Moje śniadanie w weekendy i dni wolne to zwykłe kanapki, więc tak też było i tym razem. 

 - Gdzie poszła Piper? - pytam tatę niby od niechcenia. W rzeczywistości uważnie nasłuchuję. 

 - Mówiła coś o parku - podniósł wzrok znad porannej gazety - Ale uważaj, bo przy wychodzeniu chyba była nieźle wkurzona. 

 Podniosłam brwi w zdumieniu. Brunetkę nie tak łatwo doprowadzić do stanu tak zwanej szewskiej pasji. Wtedy uświadomiłam sobie, że owszem, istnieje taka osoba która samą obecnością potrafi wnerwić moją przyjaciółkę. 

 Ze strachem ściskającym gardło włożyłam pusty talerz do zmywarki i wbiegłam po schodach na górę. Szybko wybrałam numer do brunetki, która raczyła odebrać po czterech sygnałach.

 - Cześć Ann, co tam? - odezwała się na pozór beztroskim głosem, jednak ja znałam ją na wylot, więc niemal od razu wyłapałam nutkę wściekłości w jej głosie. 

 - Gdzie jesteście?

 - My? - zdziwiła się teatralnie, po czym roześmiała się nerwowo - A, tak. Jestem z Luke'iem w parku. 

 - Nie ruszajcie się, jestem za minutę - oznajmiłam, biorąc z wieszaka za drzwiami kurtkę. 

 - Nie, nie - zaprzeczyła pospiesznie - Będę za jakieś pół godziny, nie warto przychodzić. 

 - Co się tam dzieje? - spytałam dużo ostrzej niż miałam zamiar.

 - Naprawdę nic takiego - zapewniła - Ale siedź w domu.

 - Nie zrób nic Percy'emu - poprosiłam cicho - Bo wiem, że tam jest z wami.

 - Percy? - w jej głosie było już prawdziwe zdumienie - Nie, nie ma go tu. Do zobaczenia w domu! - dodała szybko, wiedząc że chcę jeszcze zadać masę innych pytań.

  Westchnęłam, rzucając telefon na biurko a samej kładąc się na łóżku. 

 Naraz poderwałam się jak oparzona, przypominając sobie o prezencie z wczoraj. Sięgnęłam pod łóżko i wymacałam pakunek.

 Opakowany był starannie w czerwony papier świąteczny, który zdarłam kilkoma ruchami. W środku znajdowało się dość małe, czarne pudełeczko, które po krótkim namyśle otworzyłam.

 Wypuściłam gwałtownie powietrze, samej nie wiedząc w którym momencie je wstrzymałam. Na białej poduszeczce leżał srebrny naszyjnik, a zawieszka składała się z napisu "A&P", wygrawerowanego pięknym, zawijanym pismem. 

 W moich oczach zebrały się łzy, ale - o dziwo - od wielu wielu tygodni nie były to łzy smutku, tylko szczęścia. Jedyne, co teraz miałam w głowie to to, że jemu naprawdę na mnie zależy oraz myśl, że muszę jak najszybciej się z nim spotkać. 

 Chociaż wiem, że nie zasłużyłam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top