2. Większego pecha nie można było mieć

  - Wszystko w porządku? - spytała Piper, kiedy zdyszana usiadłam na krześle w tej nieszczęsnej kawiarni.

- Jasne - sprawnym ruchem ręki poprawiłam sobie kucyka i odgarnęłam kilka kosmyków włosów z twarzy.

- Nie wyglądasz na spokojną. - stwierdziła, przyglądając mi się badawczo. - Mów, o co chodzi?

I co ja miałam jej odpowiedzieć? Sama nie wiedziałam co się ze mną dzieje.

- Spotkałam tą nową dwójkę uczniów. - wzruszyłam ramionami, ale dreszcz przebiegł mi po plecach.

- I co? - spytała zaciekawiona.

- Nic. - odparłam - Tylko trochę się zdziwiłam. Tyle.

Brunetka zmarszczyła brwi, a po chwili uśmiechnęła się ze zrozumieniem. 

 - Okey. A tak zmieniając temat, to muszę z tobą pogadać. 

 Cieszyłam się z wyrozumiałości mojej przyjaciółki. Wiedziała kiedy skończyć temat, nawet nie znając powodów. Zainteresowana co takiego chce mi powiedzieć brunetka, pochyliłam się trochę nad stołem. 

 - No? 

 - Jason Grace zaprosił mnie na Bal Zimowy - westchnęła rozmarzona. Rozbawiona reakcją przyjaciółki pokręciłam głową. Już od szóstej klasy podstawówki Piper podkochiwała się w blondynie, który był jednym z popularniejszych chłopaków. Wiedziałam, że jest to dla niej bardzo ważne, ale byłam jednocześnie trochę przestraszona stanem przyjaciółki, kiedy pojawiał się obok nas Jason. Stawała się wtedy nierozważna i nieświadoma niczego co robi. Zakochanie się było dla mnie nieznanym uczuciem. 

 - To wspaniale! - ucieszyłam się, uśmiechając się szeroko co nie zdarzało mi się zbyt często. - Ale wydaje mi się, że nie tylko o to chodzi. 

 - Tak, masz rację - przyznała - Chodzi o to, że jak pewnie wiesz, niedługo będzie impreza z okazji rozpoczęcia nowego roku. 

 Nadal nie rozumiałam, co to miało wspólnego ze mną. 

 - Iii?

 - I to, że chciałabym abyś poszła tam ze mną, bo oczywiście ja będę jak każdego roku - posłała mi błagalne spojrzenie. Ah, no tak. Zapomniałam już że co roku jest ta sama gatka. 

 - Pipes, proszę cię. Dobrze wiesz, że co roku moja odpowiedź jest taka sama. - napiłam się kawy, którą właśnie przyniósł mi kelner. 

 - Owszem, ale ja tak bardzo ciebie proszę! W tym roku organizuje ją jeden z przyjaciół Jasona, czyli on też tam na pewno będzie. Nie chcę iść sama, potrzebuję cię tam bardzo!

 Westchnęłam ciężko.  

 - Przemyślę to, okey? Nie mówię że nie pójdę, ale też nic nie obiecuję. Do jutra dam ci odpowiedź. 

 - Jesteś wielka! - pisnęła, wstając szybko i mnie przytulając, przez co o mało nie rozlałam napoju. 

 - Też cię kocham, ale muszę już lecieć. Tata napisał do mnie wcześniej, żebym odebrała moich braci z przedszkola. - westchnęłam wstając, co uczyniła również brunetka. Spojrzała na mnie ze współczuciem. Wiedziała, że temat mojej przyszywanej rodziny jest delikatny. 

 - Jasne, leć. Ja zapłacę. - cmoknęła mnie szybko w policzek, a ja uśmiechnęłam się lekko i ruszyłam w stronę domu. 

 Szłam dobrze mi znaną drogą. Po ulicy jak zwykle jeździły samochody, przez co słychać było tylko ryki silników. Kiedy wreszcie zapaliło się zielone światło na przejściu dla pieszych, hałas na chwilę ustał, tylko po to żeby wznowić się jak już przejdę. 

 W parku przez który musiałam przejść, pełno było dzieciaków, które zostały odebrane wcześniej przez rodziców z przedszkola. Kącik ust podniósł mi się prawie że nie zauważalnie po tym, jak jeden z maluchów spojrzał na mnie ze zdumieniem. Aż musiałam sobie przypomnieć czasy, jak sama często tutaj bywałam razem z mamą. 

 Mijałam właśnie fontannę stojącą w sercu parku, kiedy zauważyłam znajomą postać. Zatrzymałam się, marszcząc brwi. On? Poważnie?

 Percy siedział na brzegu fontanny z telefonem w ręku, zapewne piszcząc wiadomość do kogoś, sądząc po szybkich ruchach jego palców po ekranie. 

 Zawahałam się, nie wiedząc czy podejść. Jednak w porę się opamiętałam. Ja go przecież praktycznie nie znam, co z tego że wiem jak ma na imię? Ruszyłam dalej, nie patrząc w jego stronę. 

 - O, Annabeth! Cześć! - zatrzymałam się na jego głos. Kiedy się odwróciłam, chłopak stał przede mną z uśmiechem. 

 - Cześć - odparłam. - Wiesz, spieszy mi się do domu. Muszę iść. 

 Chciałam jak najszybciej odejść, ale chyba czarnowłosy miał inne plany. 

 - A czemu?

 - Muszę odebrać młodszych braci z przedszkola.

 I sama się zastanawiałam, po co dalej odpowiadałam. Mogłam zwyczajnie zachować się chamsko i odejść. Ale coś mi podpowiadało, żebym poczekała na rozwój wydarzeń. 

 Błąd.

 - Masz rodzeństwo? - zaciekawił się Percy. Kolejne pytanie: Dlaczego on także w to brnie?

 - Przyrodnie - odparłam wymijająco. 

 - Dlaczego? Twoi rodzice się rozwiedli? 

 - Muszę już iść - odparłam, ucinając ostro. On na serio myślał, że będę się spowiadała nieznajomym? No to się grubo pomylił.

 - Ale poczekaj! - zawołał, kiedy szybkim krokiem odeszłam od niego, obierając jak najszybszą drogę do domu. 

 - Nie mam czasu, na prawdę. Pa! - krzyknęłam, nawet się do niego nie odwracając. Zirytowana tą wymianą zdań, nie patrzyłam gdzie idę, więc prawie potrąciły mnie dwa samochody. - Brawo Ann, a teraz się jeszcze zabij o głupie auta. 

 ***

 - Jestem! - krzyknęłam, nawet nie kryjąc braku entuzjazmu. Zdjęłam buty, a w tym czasie znalazł się przede mną tata. 

 - Cześć słonko, jak było w szkole? - spytał miło. Aż mi się śmiać zachciało. Teraz się mną interesujesz?

 - Jak zwykle - wzruszyłam ramionami. Ruszyłam po schodach na górę, wymijając go. Odłożyłam plecak w kąt koło biurka, po czym zeszłam z powrotem w dół. 

 - Gdzie idziesz? - spytał tata, który nadal był na dole. 

 - Kazaliście mi chyba odebrać bliźniaków, co nie? - przewróciłam oczami. Zgarnęłam telefon z komody, gdzie go przed chwilą zostawiłam i wyszłam z domu. 

 Zazdrościłam moim przyrodnim braciom tego, że mieli prawdziwą rodzinę. Ich mama była miła, tata tak samo. Mieli pięć lat, piękne dzieciństwo, zero zmartwień. Nikt ich nigdy nie zranił. 

Przestań do jasnej pogody się nad sobą wreszcie użalać, ochrzaniłam się w myślach.

Przedszkole nie było daleko, jakieś pięć minut drogi od domu. Był to wesoły, kolorowy budynek z placem zabaw na dworze i wielkim napisem PRZEDSZKOLE pomalowanym na czerwono. Nieraz tu byłam, zwykle to ja odbierałam bliźniaków.

Nie chcę opowiadać o tym, jak wchodziłam do budynku i zgarniam chłopców, bo po prostu nie ma to sensu.

Po powrocie musiałam odrobić lekcje, za co wzięłam się z przyjemnością. Uwielbiałam kiedy nauka mnie przejmowała i koncertowałam się tylko na niej.

Gdybyście spytali moich rówieśników czy matematyka, chemia i takie podobne przedmioty są trudne, raczej wszyscy odpowiedzieliby że strasznie. Cóż, mi sprawiały one przyjemność.

- Cześć kochanie - w drzwiach pokoju stanęła macocha - Jak było w szkole?

Dlaczego oni wszyscy się do mnie tak nagle przyczepili?

- Bardzo dobrze. - wysiliłam się na fałszywy uśmiech. - Coś się stało?

Na bank coś ode mnie chciała. Nigdy nie przychodziła tu z własnej woli.

- Właściwie to tak. Robię zupę na jutro, ale niestety zabrakło mi marchewki. Mogłabyś pójść do sklepu?

Wiedziałam.

- W porządku. - zeszłam powoli na dół.

- Dziękuję ci!

Westchnęłam, biorąc szmacianą torbę, pieniądze i wychodząc z domu po raz kolejny.

Na szczęście do sklepu nie miałam jakoś daleko. Jednak pojawił się inny problem.

- Annabeth! Cześć! - wykrzyknął ktoś nagle i szybko mnie ścisnął. Nie byłam przyzwyczajona do takich gestów, więc to chyba normalne że czuję się niezręcznie.

- Rachel? - spytałam zdumiona, bo takich gestów mogłam się spodziewać tylko od Piper.

- Oczywiście - odgarnęła swoje płomienno rude włosy z twarzy, puszczając mnie i uśmiechając się szeroko.

- Czemu tu jesteś? - spytałam. Bo okey, nigdy jej tu nie wdziałam.

- Mama wysłała mnie po mąkę. - machnęła ręką. - A ty?

- Prawie że to samo.

- Mieszkasz w okolicy? - zaciekawiła się.

- Tak, jakieś dwie minuty stąd.

- Ja też niedaleko! - uśmiechnęła się jeszcze szerzej - Przepraszam cię bardzo ale muszę lecieć do kasy.

I odeszła, zostawiając mnie w osłupieniu.

To było... Dziwne?

Ale teraz wiem, jakiego mam strasznego pecha. Spotkać i Percy'ego i Rachel tego samego dnia? Nieźle się zaczyna, nie powiem...

***

Rozdziały będą około co tydzień, przynajmniej spróbuję tak wstawiać. No i przepraszam, że na razie takie nudne, ale niedługo ma się akcja rozkręcić.

Miłego dnia/nocy ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top